27 dzień, Ostatni Siew, 433 rok, 3 era:
Przebudziłam się z głębokiego snu. Rozejrzałam się i z przerażeniem odkryłam, że znajduję się w więziennej celi. Poza kamiennym łożem, na którym leżałam, mieścił się tu tylko drewniany kwadratowy stolik i podobny do niego taboret. Światło słońca wpadało do środka przez jedno małe zakratowane okienko. Co ja tu robię? Podeszłam do więziennej kraty. Miałam na nogach miękkie i brzydkie skórzane kapcie, które chroniły moje stopy od zimna kamiennej podłogi. Ubrana byłam w jakąś obskurną i niemiłosiernie drapiącą moją skórę koszulę z krótkim rękawem ledwie przysłaniającą moje kolana, która przypominała po prostu brudną szmatę.
- No patrzcie, Cesarska w cesarskim więzieniu. – odezwał się nieprzyjazny głos. – Chyba nie stosują taryfy ulgowej, co? Nawet twoi rodacy uważają cię za ludzkiego śmiecia. Jakie to smutne.
Zaczęłam szukać wzrokiem źródła słyszanego głosu. Naprzeciw mojej celi po drugiej stronie wąskiego korytarza, znajdowała się inna cela, w której ktoś przebywał. Nie był to jednak człowiek, choć wydawał się nim na początku. To stworzenie z postawy bardzo podobne do człowieka miało ciemną, szarawą barwę skóry i dziwne, potworne rysy twarzy.
- Założę się, że strażnicy zapewnią ci „specjalne” traktowanie, zanim nastanie koniec. – odrzekł stwór cynicznie. – A, no tak. Zginiesz tutaj Cesarska! Zginiesz!  
Jak znalazłam się w więzieniu? Choć usilnie starałam się przypomnieć sobie cokolwiek, w mojej głowie była tylko pustka. Z przerażeniem odkryłam, że niczego nie pamiętam. Nie pamiętam, kim jestem! Próbowałam przypomnieć sobie przynajmniej, jak mam na imię. Niestety moje wysiłki zdały się na nic.
- Widzisz, przestępcze szumowiny w twoim rodzaju robią złą opinię Cesarstwu. – mówił dalej brzydki więzień, który zaczynał mnie już nieźle irytować. – Przynosisz tylko wstyd. Najlepiej jeśli po prostu… znikniesz.
Świetnie! Wygląda na to, że zamknięto mnie w celi śmierci, a ja nawet nie wiem, za co. Z przerażeniem odkryłam, że przy jednej ze ścian mojej celi leży ludzki szkielet. Niespodziewanie usłyszałam, czyjeś głośne kroki. Najwyraźniej ktoś szedł korytarzem zbliżając się coraz bardziej do mej celi.
- Hej, słyszysz to? Idą strażnicy… po ciebie. – zawołał stwór z celi naprzeciwko, poczym roześmiał się sadystycznie.
Na krótką chwilę wpadłam w małą panikę. Podbiegłam pod kamienną ścianę mojej celi instynktownie próbując uciec z pomieszczenia, z którego uciec się nie dało. Oparłam się plecami o ścianę i utkwiłam wzrok w więziennym korytarzu.
- Baurus! Zarygluj drzwi za nami! – usłyszałam kobiecy głos.
- Moi synowie… nie żyją, prawda? – spytał z przejmującym smutkiem w głosie ktoś zapewne będący w podeszłym wieku.
- Nie wiem tego, panie. Posłaniec rzekł jedynie, że zostali zaatakowani. – odpowiedział jakiś mężczyzna.
- Nie, zginęli wiem o tym.- odparł starzec łamiącym się głosem.
- Teraz moim zadaniem jest odprowadzenie was, panie, w bezpieczne miejsce.
Minęło zaledwie kilka sekund, gdy przed moją celą pojawiła się trójka ludzi. Jednym z nich był siwowłosy starzec ubrany w piękne szaty ozdobione szlachetnymi kamieniami. Na jego ramionach spoczywał długi purpurowy płaszcz z białym futrzanym podbiciem, a na piersi tkwił zawieszony na złotym łańcuszku złoty amulet z wielkim czerwonym klejnotem w kształcie rombu. Temu dostojnemu człowiekowi towarzyszyło dwoje żołnierzy w lśniących zbrojach: młoda kobieta i mężczyzna o brązowej skórze.
- Co robi tu ten więzień? Ta cela miała być niedostępna! – zawołała kobieta do drugiego żołnierza.
- Pewnie to typowa pomyłka straży. – odparł ciemnoskóry mężczyzna.
- Nieważne. Otwórz drzwi! – powiedziała kobieta, po czym zwrócił się do mnie. – Cofnij się, więźniu! Nie zawahamy się ciebie zabić, jeśli wejdziesz nam w drogę.
- Ty tam! Więźniu! – wykrzyknął jej towarzysz. - Odsuń się! Stań pod oknem! Trzymaj się z dala, a włos ci z głowy nie spadnie!
Posłusznie stanęłam pod oknem.
- Ani śladu pościgu, wasza wysokość. – odrzekł ciemnoskóry mężczyzna wchodząc do mej celi, a po chwili spojrzał na mnie i powiedział. – Nie ruszaj się więźniu!
Nie pozostawało mi nic innego, jak tylko być posłuszną wszystkim rozkazom.
- Dobrze. Ruszajmy. To jeszcze nie koniec. – powiedziała kobieta wprowadzając do mej celi starca w królewskim stroju.
Spojrzałam na niego z zaciekawieniem, a wtedy on niespodziewanie zatrzymał się i utkwił swój wzrok w mojej twarzy.
- Ty… Widziałem cię…
Pewnym krokiem podszedł w moją stronę i stanął tuż przede mną.
- Pozwól mi spojrzeć w swoją twarz. – powiedział spoglądając mi głęboko w oczy. – To ciebie widuję w snach… Ty jesteś Astarte.
- Astarte? – zdziwiłam się.
- Tak masz na imię, a przynajmniej tak powiedziałaś mi we śnie. – odpowiedział starzec. - A więc gwiazdy miały rację i nadszedł ten dzień. Bogowie dajcie mi siłę!
- Co się dzieje? – spytałam niczego nie rozumiejąc.
- Skrytobójcy zaatakowali mych synów, zaś ja jestem następny. – odpowiedział starzec. - Moje Ostrza wyprowadzają mnie sekretną drogą, prowadzącą poza miasto. Przypadek sprawił, że droga ta prowadzi przez twoją celę.
- Kim jesteś? – spytałam, gdyż żadne rozsądniejsze pytanie nie przychodziło mi w tej chwili do głowy.
- Jestem Uriel Septim, twój Cesarz. – odparł zapytany podnosząc dumnie głowę. – Z łaski bogów służę Tamriel jako jej władca.
Mój Cesarz? Ten człowiek nie zna mnie, a ja nie znam jego. Jak w takim razie śmie nazywać siebie moim Cesarzem? O nie! Mną nikt nie rządzi. Jestem wolna i nikomu nie muszę być posłuszna. Nieco się rozgniewałam.
- Ty także przysłużysz się Tamriel na swój własny sposób. – mówił dalej Cesarz.
- Podążam własną drogą! – odparłam dumnie.
- Oczywiście, jednak uważaj… nim nastanie koniec zobaczysz mnóstwo krwi i śmierci.
- Dlaczego jestem w więzieniu? – zapytałam śmiało i nieco zuchwale.
- Nie wiem. – odpowiedział Cesarz. – Być może bogowie cię tu umieścili, byśmy mogli się spotkać. A jeśli chodzi o twe winy… nie mają znaczenia. Nie przez nie będą cię pamiętać.
- Panie, proszę, musimy ruszać. – odrzekła kobieta w zbroi.
Podeszła do jednej ze ścian mej celi i nacisnęła jakiś kamień. Ogromna część ściany zawaliła się odsłaniając ukryte przejście.
- Ona idzie z nami, to rozkaz! – odparł Cesarz wskazując na mnie ruchem głowy.
- Tak jest. – odpowiedział ciemnoskóry żołnierz niechętnie, po czym zwrócił się do mnie. – Rusz się! Pójdziesz z nami więźniu!
Po chwili razem przemierzaliśmy podziemne tunele. Było tu okropnie ciemno.
- Masz! Przydaj się na coś. – syknął Baurus wciskając mi w dłoń płonącą pochodnię.
Nie uszliśmy wielu kroków, gdy przed nami pojawiło się kilkoro postaci ubranych w szkarłatne szaty.
- To Cesarz! Zabić go! – zawołał ktoś spośród nich i wszyscy rzucili się w naszą stronę.
Baurus i jego towarzyszka natychmiast chwycili w dłonie swoje miecze. Rozpoczęła się zacięta walka. Szybko polała się krew i dwie osoby w szkarłatnych płaszczach padły martwe na ziemię. Jedno z ciał znalazło się tuż u moich stóp. Niespodziewanie jeden ze szkarłatnych zabójców zamachnął się mieczem w moją stronę. Instynktownie uchyliłam się przed ostrzem cudem unikając ciosu. W tej samej chwili ujrzałam żelazny miecz leżący na ziemi tuż obok martwego ciała swego właściciela. Nie wiele myśląc chwyciłam za obszytą skórą rękojeść. Gdy tylko zacisnęły się na niej moje palce, poczułam, że zostałam stworzona właśnie po to, by walczyć. Zablokowałam cios przeciwnika. Rozległ się rozkoszny dla mych uszu dźwięk żelaza uderzającego o żelazo. To jest właśnie to, co kocham! Walka! Wbiłam ostrze miecza głęboko w ciało swego przeciwnika. Jak czułam się zabijając? Cudownie! O tak, choć to może przerażające, czułam się cudownie. Po chwili wszyscy napastnicy w szkarłatnych płaszczach byli martwi.
- Nic się nie stało waszej wysokości? – spytał Baurus Cesarza.
- Nie, dzięki wam.
- Kim oni są? – zapytałam Baurusa wskazując na martwe ciała.
- Sam chciałbym to wiedzieć. – odpowiedział szorstko. – A teraz oddaj mi ten  miecz!
- Pomogę wam bronić Cesarza, ale muszę mieć jakąś broń. – odparłam.
- Spokojnie Baurusie, możemy jej zaufać. – oświadczył Cesarz.
Ruszyliśmy w dalszą drogę. Niestety wkrótce napotkaliśmy kolejnych zamachowców. Było ich zbyt wielu, byśmy mogli ich pokonać. Wycofaliśmy się do jakiegoś większego pomieszczenia.
- Są tuż za nami! – wykrzyknął Baurus, po czym zwrócił się do mnie. – Zostań tu z Cesarzem i w razie konieczności broń go nawet za cenę własnego życia, a my spróbujemy ich zatrzymać.
Baurus i jego towarzyszka wybiegli z pomieszczenia z obnażonymi mieczami w dłoniach.
Niestety po chwili przede mną i Cesarzem pojawiły się dwie postaci w stalowych zbrojach i szkarłatnych kapturach na głowie. Zaczęłam walczyć z jednym z napastników. Nie mam pojęcia, jak to się stało, że zdołałam go zabić. Niestety drugi napastnik rzucił się w kierunku Cesarza. Nim zdążyłam zareagować zatopił ostrze swego miecza w jego piersi. W następnej chwili zabiłam go mocnym ciosem w plecy. Nastała cisza. Cesarz Uriel Septim siedział oparty o ścianę w zakrwawionych szatach ledwie łapiąc oddech. Podbiegłam do niego. Własnymi dłońmi starałam się zatamować krwawienie z jego piersi.
- Nie próbuj mnie ratować. To na nic. – wyszeptał chwytając mnie za dłoń. – Moja śmierć jest nieuchronna. Nie mogę iść dalej. Musisz samotnie stanąć naprzeciw Księcia Zniszczenia i jego śmiertelnych sług. Nie wolno mu zdobyć Amuletu Królów!
- Co mam robić? – spytałam.
- Musisz mnie wysłuchać. Skrytobójcy, którzy nas zaatakowali, są na usługach Pana Zniszczenia. Dzięki ich działaniom w Świątyni Jedynego zagasły dziś Smocze Ognie. Wiesz, co to oznacza?
Pokręciłam przecząco głową.
- Wrota Otchłani zostały otwarte. Zaczną pojawiać się coraz liczniej, aż wreszcie pęknie bariera między Otchłanią i Tamriel, a mieszkańcy naszego kontynentu w najlepszym wypadku poniosą śmierć. Widziałem to w moich snach. Zobaczyłem ostateczną zagładę Cesarstwa i całej Tamriel. Widziałem cierpienie i śmierć milionów ludzi, ale wciąż jest jeszcze nadzieja.
Cesarz Uriel Septim ostatkiem sił zdjął ze swej szyi złoty amulet z czerwonym klejnotem.
- Oto Amulet Królów, symbol mej władzy. Weź go! – powiedział wciskając mi ten piękny przedmiot do rąk.  – Smocze ognie może rozpalić jedynie potomek Septimów noszący ten amulet. Moi trzej synowie nie żyją, ale jest jeszcze jeden dziedzic. – Cesarz zamilkł na chwilę, po czym przemówił jeszcze bardziej smutnym i słabym głosem niż dotychczas. – Mam jeszcze jednego syna, o którym prawie nikt nie wie. Ma na imię Martin. Jest owocem mojego wielkiego błędu z przeszłości, o którym moja rodzina i moi poddani mieli się nigdy nie dowiedzieć. Teraz jednak musi zostać Cesarzem, bo w przeciwnym razie Otchłań pochłonie Tamriel.
- Mam go odnaleźć? – spytałam.
- Weź Amulet i daj go Jauffre. Tylko on wie, gdzie szukać mego ostatniego syna. Odszukaj go i zamknij paszczę Otchłani. Odszukaj Martina i chroń go! Dokonasz tego, bo ty jesteś Astarte … dama gwiazd. – po tych słowach Cesarz zamknął oczy.
Szybko zorientowałam się, że umarł. Nagle do pomieszczenia, w którym się znajdowałam wpadł Baurus.
- Wasza wysokość! – krzyknął i podbiegł do martwego Cesarza. – O nie! Niechaj Talos ma nas w opiece!
Odsunęłam się na bok, wciąż trzymając w dłoni zakrwawiony Amulet Królów.
- Ja nie mogłam nic zrobić… - wyszeptałam. – Próbowałam go ratować, ale…
- Zawiedliśmy… ja zawiodłem. - powiedział Baurus podnosząc się z kolan i podchodząc w moją stronę. – Ostrza poprzysięgły chronić Cesarza, a teraz zarówno on, jak i wszyscy jego spadkobiercy nie żyją.
Zastanawiałam się, czy powinnam mu powiedzieć o czwartym synu Cesarza, czy też zachować to w tajemnicy.
- Amulet Królów! –wykrzyknął Baurus dobywając miecza. – Jak śmiałaś go zabrać?! Ty złodziejko!
- Nie zabrałam go. Cesarz sam mi go dał! – powiedziałam ukrywając amulet za swoimi plecami.
- Niby po co miałby to robić? – spytał Baurus sceptycznie.
- Powierzył mi ważną misję. Mam zanieść ten amulet do jakiegoś Jauffre.
- Do Jauffre? – Baurus schował miecz, a na jego twarzy pojawiło się zdziwienie.
- Mówił też coś o Otchłani.
- Cesarz powierzył ci Amulet Królów? Dziwne. Musiał coś w tobie dostrzec, skoro ci zaufał. Powiadają, że w żyłach każdego Septima płynie Smocza Krew. Mają szósty zmysł do oceniania ludzi. Amulet Królów jest świętym symbolem Cesarstwa. Większość ludzi sądzi, że jest nim Korona Czerwonego Smoka, ale to tylko biżuteria. Amulet zaś posiada wielką moc. Cesarz musiał mieć jakiś powód, żeby ci go dać i nakazać zanieść do Jauffre. Powiedział coś na ten temat?
- Myślę, że nie powinnam tobie tego zdradzać.
- Jestem członkiem zakonu Ostrzy, a Jauffre jest naszym Wielkim Mistrzem. Mówię ci to w tajemnicy. Jeśli zdradzisz mego mistrza, osobiście cię zabiję.
- Skoro to taka tajemnica, to po co mi ją wyjawiasz?
- Jeśli Cesarz kazał ci coś przekazać Jauffre, to równie dobrze możesz powiedzieć to mnie.
Spojrzałam na Baurusa i nie wiem, czemu, ale wyraźnie poczułam, że jest to człowiek godny zaufania.
- Istnieje jeszcze jeden dziedzic. – powiedziałam. – Cesarz wyjawił mi, że ma czwartego syna.
- Słucham!? – Baurus zadziwił się. – Jak to możliwe?
- Jego tożsamość zna tylko twój mistrz, dlatego muszę z nim porozmawiać.
- Wiesz chociaż, gdzie go znaleźć?
- Nie, ale liczę, że mi to powiesz.
Baurus przyjrzał mi się uważnie.
- Dobrze, jeśli Cesarz Uriel Septim obdarzył cię swoim zaufaniem, ja również to zrobię. – powiedział z lekkim uśmiechem. – Jauffre prowadzi cichy żywot mnicha w opactwie Weynon niedaleko miasta Chorrol. Wiesz, gdzie to jest?
- Nie, właściwie to nie wiem nawet, gdzie teraz jestem.
- Upadłaś na głowę?! Jak można tego nie wiedzieć?! – Baurus rozgniewał się.
- Zdaje się, że straciłam pamięć.
- Cudownie, więzień z amnezją ma strzec Amulet Królów! Umiesz chociaż czytać?
- Nie wiem.
- Sprawdź! – powiedział Baurus wyjmując spod zbroi jakiś pergamin i rzucając go w moją stronę.
Złapałam go i rozwinęłam. Okazał się być mapą, na środku której narysowano okręgi odzwierciedlające najwyraźniej dzielnice wielkiego miasta. Było ono otoczone szeroką rzeką, którą zaznaczono na mapie jaśniejszym kolorem. Nad tym rysunkiem znajdował się podpis: „Cesarskie Miasto (Miasto na wyspie)”. Odbiegały od niego linie, oznaczające zapewne drogi, wiodące do kolejnych napisów, wśród których znajdowało się również wspomniane przez Baurusa Chorrol.
- Umiem czytać. –oświadczyłam.
- To świetnie. – odpowiedział Baurus. – Znajdujemy się teraz w lochach Cesarskiego Miasta, które jest stolicą Cyrodiil, naszego kraju. Zatrzymaj tę mapę. Są na niej zaznaczone wszystkie najważniejsze miejsca w Cyrodiil. Musisz sama udać się do Weynon. Ono również znajduje się na mapie. Za mną! – powiedział Baurus i ruszył przed siebie.
Po chwili wyprowadził mnie z podziemnych kanałów. Wyszliśmy na zewnątrz murów otaczających Cesarskie Miasto. Oślepiło mnie jasne światło słońca, którego promienie igrały radośnie z błękitnymi wodami płynącej nieopodal wielkiej rzeki. Pogoda była tego dnia piękna.
- Masz, kup sobie za to coś do jedzenia. – powiedział Baurus wciskając mi w dłonie mały mieszek wypełniony zapewne pieniędzmi. - Idź prosto, a wyjdziesz na główną drogę. Nie zbłądzisz, jeśli będziesz korzystać z mapy. Musisz udać się do Weynon, jak najszybciej. Nie łam prawa, nie zdradzaj nikomu tajemnic Cesarstwa i nie zgub Amuletu Królów! W przeciwnym wypadku będziesz mieć do czynienia ze mną. Zrozumiałaś?
- Tak, rozumiem. – odpowiedziałam.
- Bądź ostrożna. Żegnaj! – to mówiąc Baurus zniknął w cesarskich lochach.  
Schowałam Amulet Królów do kieszeni moich łachmanów. Rozejrzałam się. Znajdowałam się pod murami miasta, nad którym górowała niezwykle wysoka biała wieża wznosząca się ponad chmury. Podeszłam w stronę rzeki i usiadłam na brzegu. Delikatnie obmyłam twarz czystą wodą. Przyjrzałam się swojemu odbiciu w wodnej tafli. Dziwnie było zobaczyć swoją własną twarz. Była ona obca, a jednocześnie tak cudownie moja. Okazało się, że jestem młodą blondynką o bladej karnacji i cudownych brązowych oczach. Jestem piękna! Musiałam tylko umyć się, znaleźć jakiś grzebień i spróbować rozczesać moje straszliwie poplątane włosy, no i przede wszystkim kupić sobie jakieś przyzwoite ubranie i pozbyć się tych okropnych łachmanów.
Gdy tylko wyszłam na główną drogę, nagle ze znajdujących się nieopodal zarośli wyskoczył przedziwny stwór. Wyglądał, jak wielki kot, jednak w swej posturze przypominał człowieka. Był ubrany w skórzaną zbroję, a w dłoniach trzymał łuk.
- Oddawaj wszystko, co masz, albo zginiesz! – zawołał.
Nie mogłam pozwolić, by zdobył Amulet Królów. Na szczęście wciąż miałam przy sobie miecz.
- To ty zginiesz, jeśli natychmiast nie zejdziesz mi z drogi! – powiedziałam.
 Napastnik z błyskawiczną prędkością wyciągnął strzałę znajdującą się w kołczanie zawieszonym na jego plecach i bez żadnego ostrzeżenia wystrzelił ją w moim kierunku. Na szczęście spudłował. Strzała świsnęła tuż obok mego lewego ucha. Nim zdążył kolejny raz napiąć łuk, dosięgło go ostrze mego miecza. Po chwili koci rabuś leżał martwy u moich stóp. Zdjęłam z niego zbroję i postanowiłam ją zabrać podobnie, jak jego łuk i strzały oraz kilka złotych monet znalezionych w jego kieszeni. Pomyślałam, że to wszystko może mi się bardzo przydać.     

30 dzień, Ostatni Siew:                                                                                                            Zdążyłam nieco rozeznać się w otaczającym mnie świecie. Wszystko było dla mnie nowe i nieznane. Za pieniądze, które dostałam od Baurusa kupiłam sobie trochę jedzenia i wynajęłam pokój w gospodzie w Cesarskim Mieście. Przede wszystkim jednak zależało mi na kupieniu sobie porządnego ubrania. Nie planowałam wielkich wydatków, jednak gdy w zakładzie krawieckim zobaczyłam piękną suknię z czerwonego atłasu, po prostu musiałam ją mieć. Niestety była dość droga, podobnie jak buty wyszywane złotą nicią, na kupno których również się skusiłam. Tak więc pieniądze od Baurusa zaczęły się kończyć. Nadszedł już najwyższy czas, by wyruszyć do Weynon. Wiatr zawiał gwałtownie przynosząc odrobinę rozkosznego chłodu w ten słoneczny dzień. Porzucona na ulicy gazeta przesunęła się bezwiednie w moją stronę. Podniosłam ją z ziemi. Był to egzemplarz bardzo popularnego w Cesarskim Mieście pisma „Czarny Rumak”. Na okładce, pod nazwą gazety, znajdował się napis „Skrytobójstwo!”, natomiast jej wnętrze zawierało taki oto artykuł:
WYDANIE SPECJALNE!
CESARZ I NASTĘPCY TRONU OFIARAMI ZABÓJSTWA!

Rada Starszych Otrzymuje Władzę Regentów!

Cesarz Uriel Septim VII zginął w wieku 87 lat, przez 65 lat rządziwszy Tamriel. Został zabity przez nieznanych sprawców; w tym samym czasie, w różnych miejscach, z rąk innych zabójców poniosło śmierć trzech synów i następców zmarłego Cesarza (następca tronu Geldall, lat 56; książę Enman, lat 55; książę Ebel, lat 53). Trwa śledztwo w sprawie tożsamości zabójców i ich motywów, lecz Rada Starszych, Cesarska Straż, oraz Bractwo Ostrzy zakazały do odwołania publikacji doniesień i plotek dotyczących tego wydarzenia.

Z racji dawnego precedensu, Rada Starszych zarządza Cesarstwem do czasu koronacji nowego Cesarza. Nie ma żyjących następców, a rada nie zaproponowała żadnych kandydatów do tronu. Kanclerz Ocato, nadworny mag, reprezentujący Radę Starszych, zaapelował do ludu o zachowanie spokoju, i prosił obywateli, by wspomnieli w swych modlitwach Cesarza, jego synów, i Radę Starszych.

Wczesne lata panowania Cesarza Uriela cechował pokój i dobrobyt. Cesarzowa Caula Voria urodziła mu trzech zdrowych synów, była oddaną towarzyszką Cesarza i ulubienicą ludu. Jednak zarówno sam Cesarz, jak i całe Cesarstwo poważnie ucierpiało w czasach Cesarskiego Simulacrum (3E 389-399), gdy został on uwięziony w Otchłani, podczas gdy uzurpator Jagar Tharn przyjął jego postać, by rządzić zamiast niego. Cesarz Uriel został w końcu uwolniony i powrócił na tron, a oszust pokonany za sprawą czarodziejki Rii Silmane i jej tajemniczego pomocnika, lecz sprawy Cesarstwa były w strasznym nieładzie, a Cesarzowa Caula Voria, wyczerpana po przejściach, wycofała się z życia publicznego.

Następujące po Przywróceniu dekady były znowu spokojne i dostatnie, lecz wzrastające napięcie polityczne wśród drobnych państewek północno-zachodniego Tamriel doprowadziły do wybuchu Wojny o Zatokę Iliac, zakończonej ustaleniem obecnych granic Daggerfall, Królestwa Pogranicznego, Wayrest i Orsinium, i niezwykłymi wydarzeniami związanymi ze Zmianą na Zachodzie.

W późniejszych latach panowania Cesarza rosły wpływy Cesarstwa na prowincjach, a wraz ze szczęśliwym zakończeniem wojen religijnych i Kryzysu w Vvardenfell, i pod mądrym, lecz silnym przewodnictwem króla Helsetha i jego matki, królowej Barenziah, wysoka kultura Cesarstwa dotarła do najdalszych zakątków Morrowind.

Morderstwo Cesarza, oraz jego trzech synów, jest straszliwą zbrodnią i wielką tragedią dla Cesarstwa. Nadworny mag Ocato zapewnia, że wszelkie środki, którymi dysponują Rada Starszych, Legiony, Straż, Uniwersytet Wiedzy Tajemnej i Cesarska Akademia Wojskowa, zostaną wykorzystane, by sprawiedliwości stało się zadość. W międzyczasie jednak jedyną ofiarą, jaką możemy złożyć jako obywatele ku pamięci naszego umiłowanego władcy, jest pracowite i pilne codzienne życie, i szacunek dla istnienia wielkiego Cesarstwa, które tak ukochał i któremu przez tyle czasu wiernie służył.

Skończyłam czytać gazetę i natychmiast poczułam się winna z powodu zwłoki, na jaką sobie pozwoliłam. Postanowiłam natychmiast wyruszyć do Weynon. Udałam się do wynajmowanego przeze mnie pokoju w gospodzie. Przywdziałam na siebie skórzaną zbroję, a moją piękną suknię i eleganckie buciki zawinęłam w mały tobołek, do którego dołączyłam również bochenek chleba. Wsunęłam mój żelazny miecz za skórzany pas, którym się przepasałam, na ramie zarzuciłam mój łuk, a na plecy kołczan pełen strzał . Byłam gotowa do drogi. Po jakiś dwóch godzinach znajdowałam się już poza murami Cesarskiego Miasta. Oczywiście już na początku wyprawy musiałam pomylić się i skręcić nie w tę stronę, co trzeba. Zdążyłam już wcześniej zauważyć, że za grosz nie mam orientacji w terenie, za to przejawiam niezwykły wprost talent do gubienia drogi. Podeszłam do pewnego starego rybaka, który naprawiał swoje sieci siedząc na ławce przed drewnianą chatą.
- Przepraszam, czy może mi pan powiedzieć, gdzie ja właściwie jestem? – spytałam.
- Na wyspie Rumare, oczywiście. – odpowiedział rybak nieco szorstkim głosem.
Wyciągnęłam mają mapę. Spojrzałam na nią, ale nie dostrzegłam napisu „Rumare”.
- Czy mógłby pan pokazać mi to miejsce na mapie? – spytałam najuprzejmiej, jak potrafiłam.
Rybak podniósł na mnie swój wzrok, zmierzył mnie od stóp do czubka głowy, poczym niechętnie wstał z ławy i podszedł w moją stronę. Zerknął na moją mapę i wskazał palcem na małą wyspę, a właściwie półwysep, na południe od Cesarskiego Miasta.
- Jesteśmy tutaj. – powiedział.
- Bardzo dziękuję. – odpowiedziałam.
- Mogę cię prosić o przysługę? – zapytał mnie rybak.
- Zależy, o co chodzi.
- O pracę, za którą jestem gotów zapłacić. Nie wyglądasz na taką, co pławi się w bogactwie, więc nie powinnaś kręcić nosem.
Musiałam przyznać w duchu, że ma rację. Potrzebowałam pieniędzy, aby przeżyć.
- Co miałabym zrobić? – spytałam.
- W pobliżu Rumare żyją ryby, których łuski są bardzo cenne. Nazywają się zębacze. Jeśli przyniesiesz mi dwanaście łusek zębaczy, sowicie cię wynagrodzę.
- Nie umiem łowić ryb. – powiedziałam. – Poza tym nie wiem, jak wyglądają zębacze.
- O to nie musisz się martwić. Zębacze to jedyne ryby, które… jakby to powiedzieć… nie wymagają łowienia. – rybak uśmiechnął się tajemniczo. – Wystarczy, że wejdziesz dość głęboko do wody, a same przypłyną.
- Dwanaście łusek to w sumie tylko jedna ryba. – odparłam.
- Przynieś mi ją, a nie pożałujesz. – odpowiedział staruszek.
Weszłam do wody właściwie zupełnie nie wierząc, że zdołam pochwycić zębacza. Zanurzałam się coraz głębiej mocząc swoje ubranie. Na szczęście tego dnia panował prawdziwy upał. Czy ja w ogóle potrafię pływać? Położyłam się na wodzie, by to sprawdzić. Instynktownie wiedziałam, jakie ruchy powinnam wykonać. Okazało się, że umiem pływać i to w dodatku, całkiem nieźle. Nagle poczułam straszliwy ból w prawej nodze. Coś mnie ugryzło. Po chwili woda wokół mnie wzburzyła się niepokojąco. Coś płynęło w moją stronę, a ból w nodze wzmógł się jeszcze bardziej, zupełnie, jakby ktoś dźgnął mnie w to samo miejsce nożem. Zaczęłam uciekać w kierunku brzegu. Jak najszybciej wyskoczyłam z wody. Wtedy zorientowałam się, że ścigały mnie... ryby. Przypłynęła ich cała ławica i omal nie wyskoczyły za mną na brzeg. Krew płynęła strumieniami z ogromnej rany na mojej nodze. Najwyraźniej zębacze uwielbiają smak ludzkiej krwi. Chwyciłam miecz, który zostawiłam na brzegu nim weszłam do wody. Zamachnęłam się i odrąbałam głowę jednej z ryb, która nieomal utknęła na brzegu. Szybko chwyciłam jej ciało i pobiegłam w stronę drewnianej chaty. Kiedy byłam na miejscu, rzuciłam bezgłowego zębacza pod nogi siedzącego na drewnianej ławie rybaka.
- Udało ci się! – powiedział najwyraźniej bardzo zadowolony staruszek.
- One mogły mnie zabić! – zawołałam rozgniewana.
- To byłby twój problem. – odpowiedział spokojnie rybak, po czym wyjął z kieszeni koszuli złoty pierścień z zielonym oczkiem i podał mi go. – To obiecana zapłata.
- Prawdę powiedziawszy spodziewałam się pieniędzy, a nie pierścienia, ale przynajmniej będę mogła go sprzedać. – powiedziałam biorąc ozdobę do ręki.
- Nie robiłbym tego na twoim miejscu.
- A to czemu?
- Widzisz ten zielony klejnot? Jest magiczny. Sprawia, że każdy kto nosi na palcu ten pierścień potrafi oddychać pod wodą. Przeczucie mówi mi, że moc tego klejnotu wkrótce bardzo ci się przyda.
Podziękowałam i wsunęłam pierścień na palec. Przewiązałam krwawiącą ranę na mojej nodze kawałkiem materiału z mojego tobołka i wyruszyłam w dalszą drogę. Gdy oddaliłam się już znacznie od wyspy Rumare i przeszłam przez zachodni most opuszczając wyspę, na której znajdowało się Cesarskie Miasto, postanowiłam sprawdzić, czy stary rybak mówił prawdę. Weszłam do rzeki i zanurzyłam się pod wodę. Wzięłam wdech i poczułam jak woda wlewa się do moich płuc. Wykonałam wydech, a woda wylała się przez moje usta. Powtórzyłam to jeszcze kilka razy i ani przez chwilę nie miałam poczucia, że się duszę. Naprawdę mogłam oddychać pod wodą!


3 dzień, Płomienne Serce:
Wstałam z łóżka skoro świt. Noc spędziłam w wynajętym za ostatnie pieniądze pokoju w mieście Chorrol. Ubrałam się i zeszłam po schodach na dolne piętro gospody.  Za nocleg płaciłam z góry, nie musiałam więc podchodzić do baru i rozmawiać z nieuprzejmym właścicielem gospody. Przy jednej ze ścian stał suto zastawiony przeróżnymi potrawami stół. Od dawna już niczego nie jadłam i byłam koszmarnie głodna. Chwyciłam leżące na stole piękne czerwone jabłko i ugryzłam je rozkoszując się jego słodkim smakiem. Skoro wynajęłam w gospodzie pokój za własne pieniądze, naturalne wydawało mi się również to, że mam prawo do małego śniadania. Niestety wkrótce okazało się, że gospodarz uważa inaczej.
- Ty złodziejko! Jak śmiesz kraść mi jedzenie! – zawołał mężczyzna grożąc mi pięścią.
Nim zdążyłam zareagować, jeden z gości gospody chwycił mnie za ramiona, a jakaś kobieta zaczęła wzywać straż. Na szczęście udało mi się wyrwać z uścisku trzymającego mnie mężczyzny. Wybiegłam z gospody i czym prędzej opuściłam miasto. Podejrzewałam, że strażnicy Chorrol będą skłonni z powodu tego małego jabłuszka wtrącić mnie na kilka dni do więzienia. Członkowie straży i Legionu Cesarskiego nie byli dla mnie mili. Zwykle spoglądali na mnie z pogardą, a gdy śmiałam zapytać ich o drogę, odpowiadali opryskliwie głosem pełnym oburzenia, czasem rzucając w moją stronę dodatkowo jakieś szyderstwo. Mimo to cieszyłam się widząc konnego legionistę na swej drodze. Jakkolwiek byłby dla mnie nieuprzejmy, wiedziałam, że w razie czego skutecznie obroni mnie przed atakiem bandytów. Wkrótce po opuszczeniu Chorrol dotarłam do Weynon. Minęłam stajnie i weszłam do gmachu opactwa. Był to dość duży, dwupiętrowy budynek. Wewnątrz panował półmrok, gdyż zamiast zwykłych okien w ścianach znajdowały się przezroczyste witraże. Od razu podszedł do mnie człowiek w czarnym habicie z ogolonym czubkiem głowy i powiedział:
- Jestem opat Maborel. Mogę ci w czymś pomóc?
- Muszę porozmawiać z Jauffre. – odpowiedziałam.
- Brat Jauffre jest na górze. – odpowiedział mnich i usiadł przy stole, na którym leżała jakaś księga.
- No śmiało. – odparł widząc, że nie ruszyłam się z miejsca, i ruchem głowy wskazał na schody.    
Weszłam na drugie piętro. W pokoju na prawym skrzydle zasiadał za drewnianym biurkiem łysiejący mnich w podeszłym wieku ubrany w brązowy habit. Czytał jakąś książkę i był tak pochłonięty tą czynnością, że zauważył mnie dopiero, gdy stanęłam tuż przed nim. Podniósł na mnie swój wzrok i lekko się zdziwił.
- Czy ty jesteś Jauffre? – spytałam.
- Tak, to ja. Czego chcesz? – spytał spoglądając na mnie podejrzliwie i groźnie.
- Przynoszę ci Amulet Królów. – odpowiedziałam.
-To niemożliwe.  Nikt prócz Cesarza, nie ma prawa dotykać Amuletu. Pokaż mi go!
Wyciągnęłam Amulet Królów z kieszeni i położyłam go na stole.
- Na Dziewiątkę! – zawołał zaskoczony Jauffre. – To naprawdę jest Amulet Królów! Kim jesteś? Skąd to masz? Co wiesz o śmierci Cesarza?
Poczułam się nieco przytłoczona natłokiem pytań.
- Cesarz powierzył mi ten amulet przed swą śmiercią. W ostatnich słowach powiedział, że będę musiała stanąć naprzeciw Księcia Zniszczenia. Nakazał mi również odnaleźć swego ostatniego syna i zamknąć paszczę Otchłani. – odparłam jednym tchem.
- Choć ta historia brzmi nieprawdopodobnie, wierzę ci. – odpowiedział Jauffre po chwili milczenia. – Tylko niezwykłe przeznaczenie Uriela Septima mogło sprowadzić cię do mnie z Amuletem Królów.
- Kto to jest Książę Zniszczenia? – spytałam.
- Książę Zniszczenia, o którym mówił Cesarz, to Mehrunes Dagon, jeden z władców demonicznego świata Otchłani. Słowa Uriela Septima sugerują, że dostrzegał jakieś zagrożenie z jej strony.
- Powiedział mi, że jej wrota zostały otwarte.
-Ależ to niemożliwe! Wszyscy uczeni zgadzają się, że magiczne bariery chronią świat śmiertelnych przed daedrami z Otchłani.
- Jak zatem Otchłań może nam zagrażać?
- Nie jestem pewien. Tylko Cesarze w pełni rozumieją znaczenie rytuałów koronacyjnych. – powiedział Jauffre w zamyśleniu. – Amulet Królów to starożytny artefakt. Sama Święta Alessja otrzymała go od bogów. To święta relikwia o wielkiej mocy. Po koronacji nowy Cesarz używa Amuletu, aby zapalić Smocze Ognie w Świątyni Jedynego w Cesarskim Mieście. Skoro Cesarz nie żyje i nie ma żadnego następcy, Smocze Ognie pozostaną zgaszone, po raz pierwszy od wieków. Niewykluczone, że chroniły nas one przed zagrożeniem, o którym wiedział jedynie Cesarz.    
- Jednak następca istnieje, a Cesarz nakazał mi go odnaleźć. – odparłam.
- Jestem jednym z niewielu, którzy wiedzą o jego istnieniu. Wiele lat temu służyłem jako kapitan straży przybocznej Uriela, zwanej Ostrzami. Cesarz w tamtym okresie często wymykał się nocami z pałacu, a później nakazywał mi ukrywanie swej nieobecności. Domyślałem się, że chodzi o jakąś kobietę. Którejś nocy Uriel wezwał mnie do swoich prywatnych komnat. W koszyku leżało niemowlę. Uriel rozkazał zabrać je w bezpieczne miejsce. Wyjaśnił mi, że nie ma ono żadnej rodziny, a jego matka umarła przy porodzie. Nigdy nie powiedział nic więcej o tym dziecku, ale ja wiedziałem, że to jego syn. Od czasu do czasu Uriel pytał tylko, czy z chłopcem wszystko w porządku. Wygląda na to, że ten syn z nieprawego łoża jest prawowitym dziedzicem tronu Septimów.
- Gdzie on teraz jest? – spytałam.
- Nazywa się Martin. Służy w kaplicy Akatosha w mieście Kvatch, na południe stąd. Musisz udać się do Kvatch i niezwłocznie go znaleźć. Jeśli wróg wie, o jego istnieniu, co wydaje się prawdopodobne, jest on w straszliwym niebezpieczeństwie.
- Jeszcze dziś udam się do Kvatch i zaniosę Martinowi Amulet Królów, poczym bezpiecznie sprowadzę go do Cesarskiego Miasta. – oświadczyłam.
- Amulet Królów będzie bezpieczniejszy tutaj. – odpowiedział Jauffre chowając starożytny artefakt do szuflady biurka, po czym przeniósł swój wzrok na mój miecz i spytał. – Biegle władasz bronią?
- Radzę sobie. – odpowiedziałam.
- Z kim sobie radzisz? Z bandytami i skrytobójcami?
Przytaknęłam.
- To nie oznacza, że poradzisz sobie z wysłannikami Otchłani. – mówił dalej Jauffre. – Będziesz potrzebować lepszej zbroi.
Jauffre wyciągnął z szuflady mały kluczyk. Wstał od biurka i podszedł do stojącego pod ścianą wielkiego kufra. Przekręcił klucz w zamku i podniósł wieko. W kufrze znajdowała się zbroja i broń.
 - Możesz zabrać stąd, co tylko zechcesz. Kiedy się przygotujesz, wyjdź na dziedziniec. Zobaczymy, ile potrafisz. – powiedział Jauffre kierując się w stronę schodów.
- Rozumiem, że będę walczyć. – odparłam.
- Tak, mam zamiar trochę cię wytrenować. – powiedział Jauffre zatrzymując się i patrząc na mnie.
- Mam walczyć z tobą? – spytałam z lekkim niedowierzaniem.
- Sądzisz, że masz przed sobą niedołężnego starca? Nie zapominaj, że jestem  Arcymistrzem Ostrzy!
- Dobrze, możemy walczyć jeśli chcesz.
- Będę czekał na dziedzińcu.
Jauffre zszedł po schodach, a ja zajrzałam do kufra z uzbrojeniem szukając czegoś dla siebie. Wybrałam stalową zbroję i dwuręczny stalowy miecz. Chwilę później przekonałam się na własnej skórze, że mimo podeszłego wieku, Jauffre mistrzowsko posługuje się bronią, a ja nie potrafię mu dorównać. Po wyczerpującym treningu zaproponował mi posiłek, co ogromnie mnie ucieszyło, gdyż byłam już koszmarnie głodna.
- Najesz się i prześpisz, a jutro o świcie wyruszysz do Kvatch. – powiedział Jauffre prowadząc mnie do jadalni opactwa. – Jeśli będziesz musiała walczyć, pamiętaj o obronie. Miecz to nie tylko broń, w sprawnych rękach to również tarcza.
-  Obawiam się, że moje ręce nie są dość sprawne. – odpowiedziałam posępnie.
- Masz ogromny talent, ale brakuje ci doświadczenia. Myślę jednak, że zdobędziesz je szybko, o ile łaska bogów uchroni cię przed przedwczesną śmiercią. Twoją najsłabszą stroną jest brak zwinności. Musisz odkryć w sobie atuty, którymi ją zastąpisz.
- To może być trudne. – powiedziałam siadając za stołem.

4 dzień, Płomienne Serce:
Po dość długiej wędrówce dotarłam do Kvatch. Gdy tylko zaczęłam zbliżać się do miasta, stało się coś dziwnego. Niebo dotąd błękitne i jasne zachmurzyło się i zaczerwieniło. Złote promienie słońca, które dosłownie przed chwilą wypełniały cały świat, gdzieś znikły. Nad mą głową zawisły czarne ciężkie obłoki. Spojrzałam w niebo i przeraziłam się. Nie przypominało już bowiem nieba. Wyglądało  jak wulkaniczna lawa, albo jak okrutnie poranione ciało. Powiedzieć, iż firmament widoczny za czarnymi chmurami był czerwony, to zbyt mało. Najlepiej można określić ten widok mówiąc, że niebo krwawiło. Otóż to! Nie było ono czerwone, lecz krwawe. Stało się krwawe i mroczne. Pobiegłam w stronę miasta, skąd najwyraźniej napływał ów krwawy mrok. Wspięłam się ścieżką na pagórek i spojrzałam przed siebie. Ujrzałam miasto Kvatch, a raczej to, co z niego zostało, czyli same ruiny i gruzy. Jednak coś innego przykuło całą moją uwagę. W bramie miasta stały wielkie owalne wrota, w których wnętrzu biło niepokojące czerwone światło, pulsujące i falujące niespokojnie niczym ogień, który zapomniał o swej naturze i stał się wodną taflą. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że po raz pierwszy w życiu spoglądam na Wrota Otchłani. Z zaciekawieniem przybliżyłam się o kilka kroków w ich stronę i ujrzałam żołnierzy stojących przed nimi oraz człowieka, który znajdował się tuż przede mną i patrzył na nie. Miał na sobie stalową zbroję, a jego głowa obwiązana była brudną chustą.
- Odsuń się, cywilu! – krzyknął groźnie, gdy zbliżyłam się w jego stronę. – To nie miejsce dla ciebie. Natychmiast wracaj do obozu!
- Co tu się stało? – spytałam.
- Straciliśmy całe miasto, oto co się stało! – odparł żołnierz z wściekłością. – Wszystko działo się zbyt szybko. Zmiażdżyli nas. Nie byliśmy w stanie nawet ewakuować wszystkich. Wciąż są tam ludzie. Niektórzy dotarli do kaplicy, ale pozostałych po prostu zarżnięto na ulicach. Hrabia i jego ludzie wciąż bronią się w zamku.
Ogarną mnie niepokój, a w głowie pojawiła się bolesna myśl, że przybyłam za późno. Co jeśli Martin już nie żyje?
- A teraz nie możemy nawet wrócić do miasta, by im pomóc, – mówił dalej żołnierz – bo drogę zablokowały nam te cholerne Wrota Otchłani!
- Co teraz zrobisz? – zapytałam, jeszcze raz spoglądając z zaciekawieniem na płomienne wrota.
- Jedyne, co możemy zrobić. – odpowiedział żołnierz. – Spróbujemy utrzymać nasze pozycje. Jeśli nie obronimy tej barykady, te bestie będą mogły po prostu przemaszerować tędy i zrównać obóz z ziemią.
- Szukam kapłana Martina. Służył w tym mieście, w kaplicy Akatosha.
- Znam go. Najprawdopodobniej jest teraz z grupą ludzi, którzy zabarykadowali się w kaplicy. Mam nadzieję, że jeszcze żyją. Nie możemy ich uratować przez te wrota.
- Mogę wam pomóc. – powiedziałam.
- Chcesz pomóc? Kpisz, prawda? – żołnierz spojrzał na mnie pogardliwie.
- Kimkolwiek jesteś, w zaistniałej sytuacji nie powinieneś gardzić żadną pomocą. – stwierdziłam.
- Masz rację. – przyznał mężczyzna. – Nazywam się Savlian Matius i jestem dowódcą straży miejskiej w Kvatch.
- Jestem Astarte. – przedstawiłam się. – Naprawdę chcę ci pomóc.
Savlian Matius zamyślił się głęboko.
- Jeśli mówisz poważnie, możesz mi się przydać. Prawdopodobnie będzie to się równało twojej śmierci. Na pewno chcesz ryzykować?
Cóż mogłam odpowiedzieć? Musiałam za wszelką cenę odnaleźć Martina, gdyż jego śmierć oznaczałaby zagładę całej Tamriel. Niestety między nim a mną stanęły Wrota Otchłani. Musiałam pokonać w jakiś sposób nawet tę przeszkodę.
- Zrobię co w mojej mocy. – odpowiedziałam.
- Nie wiem, jak zamknąć Wrota, ale musi istnieć taka możliwość, ponieważ wróg zamknął przejścia otwarte podczas pierwszego ataku. Na ziemi nadal są widoczne miejsca, gdzie stały. Pośrodku znajdowały się Wielkie Wrota. Wysłałem do nich ludzi, by spróbowali je zamknąć. Nikt nie powrócił. Musisz spróbować zamknąć je w pojedynkę.
- Co konkretnie mam zrobić? – spytałam.
- Przekrocz wrota i wejdź do Otchłani. Być może tam znajdziesz sposób na ich zamknięcie. Mogę ci tylko życzyć powodzenia. Będziemy tu na ciebie czekać.
Oddaliłam się od Savliana Matiusa i mijając drewniane zasieki podbiegłam do wrót. W moją stronę zbliżył się przedziwny niski stwór o jasno brązowej skórze i długich sterczących uszach. Zabiłam go jednym ciosem stalowego claymore, który otrzymałam od Jauffre. Następnie ujrzałam innego czworonożnego stwora z płaską głową wydłużoną ku tyłowi, który wybiegł z wrót. Jego również zabiłam szybko. Stanęłam tuż przed bramą Otchłani. Za półprzezroczystą wodnistą taflą o barwie płomieni ujrzałam wejście do miasta Kvatch. Wyciągnęłam rękę i dotknęłam tafli. Moja dłoń zanurzyła się w niej, niczym w wodzie, i zniknęła. Cofnęłam rękę. Nie miałam ochoty przekraczać Wrót Otchłani. Wiedziałam jednak, że muszę to zrobić, aby uratować Martina i tym samym ocalić całą Tamriel i samą siebie. Zamknęłam oczy i zanurzyłam się w płomiennej tafli. Kilka sekund później byłam już po drugiej stronie. Otworzyłam oczy i natychmiast zawładną mną lęk, którego dotąd nie znałam. Znajdowałam się w świecie, w którym nie rosło nawet źdźbło trawy. Niebo było czarne i pokryte gęstymi szarymi obłokami. Jedynym źródłem światła była lawa tworząca wielkie jezioro w dolinie otaczającej twardą rozgrzaną skałę, na której stałam. Przede mną wznosiły się wielkie drewniane drzwi. Prowadziła do nich kamienna droga otoczona wielkimi obeliskami, na których jarzyły się ogniste napisy w jakimś nieznanym mi języku. Nagle podbiegł do mnie człowiek w białym kirysie. W dłoni trzymał obnażony miecz.
- Dzięki niech będą Dziewięciorgu! – zawołał. – Nie sądziłem, że zobaczę jeszcze przyjazną twarz…
- Jesteś ze straży miejskiej Kvatch? – spytałam.
- Tak, nazywam się Ilend Vonius. Pozostali… zabrali… zabrali ich do wieży! – powiedział zupełnie roztrzęsiony.
- Uspokój się. Powiedź mi, co tu się dzieje?
- Kapitan Matius wysłał nas, byśmy spróbowali zamknąć bramę. Wpadliśmy w zasadzkę i wybito nas, jednego po drugim. Udało mi się uciec, ale pozostali leżą martwi na tamtym moście. – wskazał dłonią stronę, z której przybiegł. - Zabrali Meniena do tej wielkie wieży. Musisz go ocalić! Ja wynoszę się stąd!
Przez chwilę miałam ochotę paść przed tym człowiekiem na kolana i błagać go, żeby nie zostawiał mnie samej w tym okropnym miejscu.
- Poczekaj, przyda mi się twoja pomoc. – zawołałam drżącym głosem, gdy on skierował już swe kroki w stronę Wrót Otchłani.
- Nie ma mowy. Nie zostanę tu ani chwili dłużej! Nie chcę tu zginąć.
- Jesteś strażnikiem Kvatch, czy zwykłym tchórzem?! – zawołałam gotowa zrobić wszystko, by tylko nie zostać sama w świecie Otchłani.
Moje słowa okazały się być efektywne, gdyż Ilend Vonius zatrzymał się gwałtownie, odwrócił w moją stronę i powiedział:
- Nie jestem tchórzem!
- Więc pomóż mi znaleźć sposób na zamknięcie wrót! – odrzekłam.
- Dobrze, ale najpierw uratujemy mojego przyjaciela. – odparł po chwili wahania.
- Wobec tego zaprowadź mnie do wieży, do której go zabrano.
Ruszyliśmy drogą, którą przybył Ilend, na lewo od Wrót Otchłani. Nagle wyskoczyły w naszą stronę dwa dwunożne i dwa czworonożne stwory. Szybko je zabiliśmy.
- To tylko diabliki i postrachy klanów. – wyjaśnił Ilend. - Nie są trudnymi przeciwnikami. Prawdziwe niebezpieczeństwo stanowią dremory. Obawiam się, że przyjdzie nam z nimi walczyć, gdy dostaniemy się do wieży.
Wkrótce byliśmy już na moście wiszącym nad lawą i prowadzącym wprost do wysokiej czarnej wieży zakończonej czterema iglicami przypominającymi wielką koronę. Tak jak mówił Ilend, na moście leżało wiele zwęglonych ciał. Przebiegliśmy go najszybciej, jak się dało, i dotarliśmy do wieży. Otworzyliśmy ciężkie metalowe drzwi i weszliśmy do środka. W centrum okrągłego korytarza znajdował się otwór, z którego unosił się w górę słup czerwonego światła. Nagle otworzyły się jakieś boczne drzwi i stanęła w nich przerażająca postać. Posturą przypominała człowieka, jednak jej skóra była czerwona, a na łysej głowie pokrytej czarnymi tatuażami znajdowały się kolce. Postać była ubrana w długą czarną szatę, a w dłoniach trzymała wielką czarną buławę.
- To dremora! – zawołał Ilend dobywając miecza.
Niespodziewanie bestia uniosła rękę, a z jej dłoni wystrzelił w naszą stronę najprawdziwszy ogień. Płomienie buchnęły mi w twarz. Rzuciłam się na ziemię, kryjąc się przed ich żarem. Usłyszałam odgłosy walki. Chwyciłam mój miecz, który leżał obok mnie i podniosłam się z ziemi. Zobaczyłam, jak dremora uderza Ilenda w głowę swoją buławą i jak osuwa się on bezwładnie na ziemię. Pobiegłam w jej stronę i z całej siły zamachnęłam się mieczem. Nieomal przecięłam ją na pół. Uklękłam przy ciele Ilenda. Leżał martwy w kałuży krwi z rozbitą głową i szeroko otwartymi oczami. Zostałam  zupełnie sama w tym najprawdziwszym piekle zwanym Otchłanią. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko samotnie poszukiwać porwanego przez dremory żołnierza. Przechodziłam przez wiele drzwi, przemierzałam korytarze, wspinałam się po niezliczonej ilości schodów, nie wiedząc zupełnie, gdzie mam kierować swe kroki. Wokół mnie panowały ciemności, na szczęście jeden z korytarzy oświetlony był pochodniami. Zdjęłam jedną z nich ze ściany i dalej szłam już oświetlając sobie drogę za jej pomocą. Błądziłam bardzo długo po kolejnych salach i komnatach wielkiej wieży, starając się nie natknąć na żadną dremorę i uciekając do innego pomieszczenia za każdym razem, gdy usłyszałam jakikolwiek niepokojący dźwięk. W końcu weszłam po długich krętych schodach do okrągłego pomieszczenia, przez którego środek przechodził widziany przeze mnie na dole słup światła. Znajdowała się tu żelazna klatka, a w jej wnętrzu zamknięty był żywy człowiek.
- Dziewiątce niech będą dzięki! – zawołał uwięziony na mój widok. - Chodź tu, szybko!
Podbiegłam do wołającego mnie mężczyzny.
- Jesteś ze straży Kvatch? – spytałam.
- Tak, ale to nie ważne. Wiem, jak zamknąć Wrota Otchłani! – odpowiedział jednym tchem. – Musisz wejść na szczyt wieży i usunąć stamtąd Kamień Pieczęci.
- Kamień Pieczęci?
- Tak. Musisz go zabrać.
- Uwolnię cię i pójdziesz ze mną. – powiedziałam bardzo pragnąc uratować tego człowieka i nie podróżować dalej samotnie.
- Nie ma czasu! – zaprotestował uwięziony żołnierz. – Dremory zabrały klucz od tej klatki, a Wrota Otchłani muszą zostać zamknięte jak najszybciej. Przejdź przez te drzwi naprzeciwko i kieruj się schodami do góry! Błagam cię, idź już! Usuń Kamień Pieczęci i zakończ to wszystko!
- Dobrze. – odpowiedziałam niechętnie i szybko pomknęłam we wskazanym kierunku.
Wbiegłam na kręte schody i dostałam się do pomieszczenia, w którym znajdowały się tylko jedne drzwi, niestety zamknięte. Szarpałam klamkę ze wszystkich sił, ale nic to nie dawało. Nagle usłyszałam za sobą czyjeś ciężkie kroki. Odwróciłam się i ujrzałam wielką dremorę w czarnej zbroi z małym kluczem w dłoni.
- Potrzebujesz klucza? – odezwało się monstrum mrożącym krew w żyłach głosem, którego nie sposób opisać. – To go sobie weź!
Dremora przypięła klucz do pasa i chwyciła do rąk ogromny czarny topór, który nosiła dotąd zawieszony na plecach. Dobyłam miecza. Pierwsze uderzenie wielkiego topora omal nie wytrąciło mi broni z rąk. Walczyliśmy dość długo i szło mi coraz lepiej, aż wreszcie popełniłam błąd. Zamachnęłam się mocno mieczem odsłaniając plecy i ramię, a mój przeciwnik bezwzględnie to wykorzystał. Ostrze czarnego topora uderzyło mnie w lewy obojczyk, przegięło i przebiło stalową zbroję, poczym wbiło się boleśnie w moje ramię. Gdyby nie zbroja od Jauffre,  z pewnością straciłabym rękę. Siła ciosu przewróciła mnie na ziemię. Dremora zamachnęła się po raz drugi i wtedy dopisało mi szczęście. Zdołałam sięgnąć ostrzem mego miecza nieosłoniętej ręki mego przeciwnika tak, że wypuścił on topór z dłoni. Szybko podniosłam się z ziemi i jednym ciosem poderżnęłam dremorze gardło. Czym prędzej sięgnęłam po klucz i podbiegłam do drzwi. Wiedziałam, że w każdej chwili mogą nadejść kolejne dremory, a wtedy poniosę śmierć. Byłam wyczerpana i przerażona, serce łomotało mi jak oszalałe, a ręce trzęsły mi się tak bardzo, że nie mogłam trafić w dziurkę od klucza. Później bardzo długo nie mogłam przekręcić go w zamku. Odczuwany przeze mnie strach sięgnął zenitu. Byłam przekonana, że za chwilę przybędzie jakiś mieszkaniec Otchłani i zabije mnie jednym ciosem w plecy. Rozpaczliwie starałam się przekręcić klucz w zamku, ale mimo to nie mogłam otworzyć tych przeklętych drzwi! W końcu, gdy zaczęłam tracić już wszelką nadzieję, drzwi otworzyły się. Przeszłam przez nie i z ulgą zamknęłam je za sobą. Dałam sobie chwilę, by złapać oddech. Byłam w dziwnym korytarzu. Przeciąg i echo było tu takie, jakbym znajdowała się na zewnątrz. Zrozumiałam, że jestem pod samym dachem. Korytarz, którego podłoga przypominała strukturą nieregularne skały, był dość mocno pochyły. Zaczęłam więc wspinać się w górę, aż wreszcie odnalazłam kolejne drzwi. Otworzyłam je bez trudu i znalazłam się na samym szczycie wieży. Spojrzałam w górę i ujrzałam czarną kulę wiszącą w powietrzu. Zrozumiałam, że właśnie to jest Kamień Pieczęci. Wspięłam się wyżej po schodach zbudowanych z ogromnych kości. Napotkałam na swej drodze wielkiego diablika. Zdołałam go zabić i pobiegłam dalej. Byłam już blisko celu, gdy usłyszałam jakieś hałasy. Odwróciłam się i ujrzałam całą masę diablików i kilka dremor pędzących w moją stronę. Szybko wspięłam się w górę po czymś, co wyglądało, jak wielkie czerwone skrzydło nietoperza i wdrapałam się na zawieszony na łańcuchach złoty okrąg, w którego wnętrzu znajdował się Kamień Pieczęci. Unosił się on w powietrzu, na słupie czerwonego światła. Spojrzałam w dół i zobaczyłam bezdenną przepaść. Gdybym teraz się potknęła, spadałabym chyba z dobrą godzinę, a po uderzeniu w ziemię zostałaby ze mnie pewnie tylko krwawa miazga. Kurczowo złapałam się złotych łańcuchów. Odwróciłam się i spostrzegłam, że mieszkańcy Otchłani są tuż za mną. Tak, czy inaczej, mój koniec zdawał się być bliski. Wychyliłam się do przodu i chwyciłam Kamień Pieczęci jedną ręką. Jakimś cudem udało mi się utrzymać go na dłoni i zdjąć ze słupa światła. Gdy tylko to uczyniłam, cała wieża zaczęła się trząść, a na jej ścianach pojawiły się groźne pęknięcia. Wszystko wokół poczęło drgać. W tym momencie straciłam równowagę i spadłam ze złotej platformy, na której stałam. Byłam pewna, że oto nadszedł kres mego życia. Wszystko zawirowało wokół mnie.

5 dzień, Płomienne Serce:
Spadanie zakończyło się gwałtownie. Nie uderzyłam jednak o nic z wielką siłą. W pewnym momencie zdałam sobie po prostu sprawę, że leżę na trawie. Otworzyłam oczy i ujrzałam gwiazdy błyszczące na ciemnym firmamencie, w którego barwie nie było już ani odrobiny krwawej czerwieni. Jakże piękne jest gwiaździste niebo! Natychmiast poczułam się bezpiecznie. Otchłań znikła, a ja znów  byłam w pięknej i względnie bezpiecznej Tamriel. Mój wzrok przykuły dwa świetliste księżyce Nirnu. Odetchnęłam głęboko powietrzem czystym i chłodnym, a w sercu poczułam błogość i ulgę. Wróciłam do mojej kochanej Tamriel.
- Udało się! Zamknęliśmy wrota! – usłyszałam czyjś głos tuż obok mnie.
Z trudem podniosłam się z ziemi. Lewe ramie zaczęło mnie straszliwie boleć. Obok mnie stał żołnierz, który wcześniej więziony był w żelaznej klatce w Otchłani. Po chwili podbiegł do nas  Savlian Matius i kilkoro podległych mu strażników Kvatch.
- Menien, udało ci się! Zamknąłeś Wrota Otchłani! – zawołał Savlian Matius podbiegając do swego żołnierza, który razem ze mną powrócił do Tamriel.
- Właściwie to ona je zamknęła, a nie ja. – odpowiedział Menien wskazując na mnie.
- Kimkolwiek jesteś i jakiekolwiek masz zamiary, bardzo ci dziękuję! – powiedział dowódca straży miejskiej patrząc mi w oczy.
- Gdzie pozostali? – spytał go Menien.
- Niestety, tylko wy powróciliście. Teraz musimy natychmiast dostać się do miasta i ocalić mieszkańców.
- Idę z wami! – zawołałam - Muszę dostać się do kaplicy Akatosha.
- Dobrze. Ruszajmy! – rozkazał Savlian Matius.
Po chwili wraz ze strażnikami Kvatch wkroczyłam do zrujnowanego miasta. Na ulicach znajdowało się kilka diablików i postrachów klanów, z którymi szybko się rozprawiliśmy. Weszliśmy do kaplicy, która w rzeczywistości okazała się być całkiem sporą świątynią. W jej wnętrzu panowały ciemności, rozświetlane jedynie przez kilka pochodni. Ukryła się tu znaczna część ludności miasta. Było wielu rannych. Savlian Matius rozkazał wyprowadzić ocalałych z miasta do założonego przez siebie obozu. Tymczasem ja rozpoczęłam poszukiwania Martina. Pytałam o niego strażników, którzy wcześniej ukryli się w świątyni razem z pozostałymi ludźmi, ale nikt z nich nie potrafił mi pomóc. Większość obywateli Kvatch została już wyprowadzona z kaplicy, gdy podeszłam do pewnej ciemnoskórej kobiety i spytałam ją, czy zna kapłana o imieniu Martin.
- Tak. – odpowiedziała. – Widziałam go dosłownie przed chwilą.
- Więc on żyje? – spytałam z narastająca nadzieją.
- Żyje. Podczas oblężenia przebywał tutaj. Na pewno odnajdziesz go w obozie na południe  stąd.  
Podziękowałam za informacje i wybiegłam z kaplicy. Na ulicy zatrzymał mnie Savlian Matius.
- Bardzo ci dziękuję. – powiedział nie spuszczając wzroku z mej twarzy. - Mieszkańcy Kvatch wiele ci zawdzięczają. Niestety nasz zamek nadal jest w posiadaniu wysłanników Otchłani. Nie spoczniemy dopóki nie zdołamy go odbić. Gdybyś zechciała nam pomóc, będę ci niezmiernie zobowiązany.
- Wybacz, ale teraz mam bardzo ważną sprawę do załatwienia. Być może później wam pomogę. – odpowiedziałam.
- W takim razie, do zobaczenia!
Pożegnałam się pośpiesznie z dowódcą straży i wybiegłam ze zrujnowanego miasta kierując swe kroki na południe. Gdy przechodziłam przez bramę miejską, zobaczyłam, że coś błyszczącego leży w trawie. Okazało się, że to Kamień Pieczęci, który zabrałam ze szczytu wieży w Otchłani. Podniosłam go z ziemi i wzięłam z sobą, czując, że może mi się kiedyś do czegoś przydać. O świcie znalazłam się w obozie dla ocalałych mieszkańców Kvatch. Zobaczyłam człowieka w niebieskiej wełnianej szacie, który wyglądał na kapłana. Podeszłam do niego i zapytałam o Martina.
- Jest tutaj. – odpowiedział kapłan. – Zajmuje się rannymi. Zaprowadzę cię do niego.
Przeszliśmy parę kroków w głąb obozu, mijając rannych i płaczących ludzi. W końcu zatrzymaliśmy się pod rozłożystym dębem, obok którego inny kapłan w błękitnej szacie podawał jakieś staruszce wodę w ceramicznej misie.
- Przykro mi z powodu śmierci pani syna. – powiedział ów kapłan głosem pełnym współczucia.
- Gdyby inni ludzie byli tak dobrzy, jak ty Martinie, bogowie nie ukaraliby nas tak srogo za nasze grzechy. – odpowiedziała staruszka ze łzami w oczach.
- Bracie Martinie, ta kobieta szukała ciebie. – oświadczył mój przewodnik.
Człowiek, dla którego przeszłam przez Otchłań, odwrócił się i spojrzał na mnie. Poczułam niewyobrażalną ulgę. Nareszcie odnalazłam spadkobiercę Septimów. Wcześniej wiele o nim myślałam. Zastanawiałam się, jak wygląda. Patrząc na niego w pierwszej chwili nieco się rozczarowałam, gdyż spodziewałam się, że będzie młodszy. Tymczasem stał przede mną mężczyzna, który najwyraźniej zbliżał się już do pięćdziesiątego roku życia. Wyglądał raczej niepozornie ubrany w skromną błękitną szatę kapłana Akatosha, na którą opadały luźno jego dość długie brązowe włosy.
- My chyba się nie znamy. – powiedział patrząc na mnie swymi błękitnymi oczami.
- Nie, nie znamy się. – odpowiedziałam. – Nazywam się Astarte. W końcu cię znalazłam!
 Ledwie powstrzymałam się, by się nie rozpłakać. Byłam wykończona, obolała i wciąż jeszcze przerażona widokiem Otchłani. Chociaż od śmierci Uriela Septima minął zaledwie tydzień, mi wydawało się, że szukałam Martina przez całe wieki, a teraz stał on przede mną cały i zdrowy. Nareszcie mogłam odpocząć. W jednej chwili zrobiło mi się tak słabo, że omal nie upadłam.
- Jesteś ranna. – zawołał Martin i szybko wsparł mnie swym ramieniem.
Delikatnie posadził mnie na ziemi. Oparłam się plecami o pień pobliskiego dębu. Byłam senna i spragniona, a lewe ramie okropnie mnie bolało. Zdjęłam z głowy żelazny hełm, który nosiłam do tej pory i położyłam go na ziemi obok siebie. Martin ukląkł przede mną.
- Mam ci przekazać bardzo ważną wiadomość, ale mogę to zrobić tylko na osobności. – powiedziałam.
- Najpierw cię opatrzę, dobrze? – spytał Martin łagodnie.
Przytaknęłam, a on podał mi półmisek pełen czystej świeżej wody.
- Proszę, napij się. Za chwilę do ciebie wrócę. – powiedział, po czym oddalił się w głąb obozu.
Podaną mi wodę wypiłam szybko i łapczywie. Bardzo chciało mi się pić, ale nie zdążyłam nawet nic powiedzieć, a Martin już podał mi wody. Zupełnie jakby czytał mi w myślach. Od tej chwili zaczęłam się nim zachwycać. Gdybym miała określić go jednym słowem, powiedziałabym, że był łagodny. Ta cecha objawiała się w każdym jego słowie i geście, w brzmieniu jego głosu, w każdym jego uśmiechu i spojrzeniu. Martin zdawał się być wręcz uosobieniem łagodności. Powrócił do mnie po krótkiej chwili z opatrunkami i wodą do przemywania ran. Pomógł mi zdjąć zbroję. Dobrze było pozbyć się na chwilę tego ciężaru. Rana na moim lewym ramieniu okropnie krwawiła. Martin przemył ją delikatnie kawałkiem mokrego płótna. Jego dotyk był niezwykle kojący. W pewnym momencie jego dłoń zalśniła jasnym światłem.
- Tę ranę zadano daedryczna bronią, prawda? Dlatego jest oporna na magię. – powiedział.
- Potrafisz używać magii? – zapytałam ogromnie zaciekawiona.
- Tak, ale żaden ze mnie uzdrowiciel. Znam tylko najprostsze zaklęcia magii przywracania, a to niestety za mało, żeby ci pomóc. Kiedyś specjalizowałem się w magii przywoływania, ale… to było bardzo dawno temu. – to mówiąc zabandażował mi ramię kawałkiem płótna.    
Podszedł do nas jakiś mężczyzna ze straży Kvatch, popatrzył na mnie pogardliwie i zwrócił się do Martina zagniewanym głosem:
- Nie warto zajmować się tą przybłędą. Widziałem ją przed kilkoma dniami w więzieniu, w Cesarskim Mieście. To zwykła złodziejka!
- Nieważne, jakie przestępstwa popełniała w przeszłości. – odpowiedział Martin spokojnie. – Ważne jest to, że teraz potrzebuje pomocy.   
- Ona nie jest nawet mieszkanką naszego miasta. Jeśli masz zbyt wiele wolnego czasu, to powinieneś zająć się jakimś rannym strażnikiem, kapłanie, a nie tą włóczącą się niewiadomo gdzie szumowiną!
Martin wstał i spojrzał na strażnika.
- Ta dziewczyna nie uczyniła ci raczej nic złego, a skoro tak jest, to nie masz żadnego prawa ją obrażać. – powiedział Martin głosem spokojnym, lecz stanowczym. - Nie znasz jej, więc w ogóle nie powinieneś jej oceniać.
Martin był pierwszą osobą, która okazała mi szacunek. W tamtej chwili byłam tym niezmiernie zaskoczona i uradowana. Nareszcie ktoś mnie szanował! Żołnierz, który przed chwilą okazywał mi swą pogardę, odburknął coś Martinowi i odszedł w swoją stronę. Chwilowo ja i syn Cesarza Uriela pozostaliśmy sami pod drzewem.
- Co takiego chciałaś mi powiedzieć? – spytał mnie Martin.
- Cesarz Uriel Septim zdradził mi przed śmiercią swoją tajemnicę, a Jauffre wszystko mi wyjaśnił i nakazał sprowadzić ciebie do Weynon. Od ciebie zależą teraz losy całej Tamriel.
- O czym ty mówisz?
- Jesteś synem Cesarza Uriela Septima i jego jedynym następcą. – odparłam jednym tchem.
- Słucham? To niemożliwe! – zawołał Martin zupełnie zaskoczony. – Jestem tylko zwykłym kapłanem, a nie synem Cesarza! Mój ojciec był ubogim rolnikiem. Porzucił mnie, bo nie było go stać na moje wychowanie.
- Jesteś synem Uriela. Taka jest prawda. Niby po co miałabym ciebie okłamywać?   
- Nie twierdzę, że kłamiesz, ale to nie możliwe. Musiałaś mnie z kimś pomylić.
- Proszę cię, choć ze mną do Weynon i porozmawiaj z Jauffre. On wszystko ci wyjaśni.
- Dobrze, porozmawiam z nim. – zgodził się Martin. – Tak, czy inaczej, to na pewno pomyłka.
Ostrożnie podniosłam się z ziemi.
- Chcesz iść do Weynon teraz? Powinnaś odpocząć. – powiedział Martin spokojnie.
- Nie możemy marnować czasu. – odpowiedziałam, po czym schyliłam się i podniosłam z ziemi Kamień Pieczęci.
- Co to właściwie jest? – spytał Martin.
- To Kamień Pieczęci. Zabrałam go z Otchłani i dzięki temu zamknęłam jej wrota. – wyjaśniłam.
- To ty zamknęłaś Wrota Otchłani?! – cesarski syn spojrzał na mnie zaskoczony.
- Musiałam ciebie odnaleźć, a Wrota stały mi na drodze, więc musiałam je przekroczyć, ale nie chcę tam już nigdy więcej wracać. Otchłań jest straszna.
Na samo wspomnienie jej widoku zrobiło mi się słabo.
- Jesteś odważna. – powiedział Martin z podziwem. – Ja sam nigdy nie zdobyłbym się na przekroczenie Wrót Otchłani.
- Myślę, że siebie nie doceniasz. – odparłam.
Po chwili wyruszyliśmy w drogę do Weynon. Było już południe i słońce świeciło jasno na niebie, gdy zrobiliśmy sobie postój. Usiedliśmy na polanie i zjedliśmy odrobinę chleba i trochę owoców, które Martin zabrał z obozu.
- Jauffre powiedział ci, że jestem synem Cesarza? – zapytał niespodziewanie mężczyzna, gdy po raz któryś z rzędu zachwycałam się Kamieniem Pieczęci, patrząc jak mieni się w słońcu.
- Tak. – odpowiedziałam krótko.
- Jeśli tak jest, to dlaczego ja o niczym nigdy nie wiedziałem?
Dopiero w tej chwili zrozumiałam, że to wszystko musi być dla niego bardzo trudne.
- Wiem, że to okropne nie wiedzieć, kim się jest. – powiedziałam. – Rozumiem to, bo sama niczego o sobie nie wiem. Ty, Martinie nie znasz swojego pochodzenia, ale pamiętasz całe swoje życie, a ja pamiętam tylko moje spotkanie z Cesarzem Urielem i to co wydarzyło się później. Nie jestem nawet pewna, czy „Astarte” to moje prawdziwe imię.  
- Naprawdę niczego nie pamiętasz? – zapytał Martin zdumiony.
- Niestety. Moja przeszłość to jedna wielka czarna plama.
- Przykro mi. – powiedział ze współczuciem w głosie.
- Pierwsze moje wspomnienie to więzienna cela. – odparłam. - Właśnie w cesarskich lochach spotkałam Uriela Septima. To irytujące, że cały czas nie wiem, co tam robiłam i chyba już nigdy się tego nie dowiem. Czasami myślę, że popełniłam jakąś okropną zbrodnię. Może jestem złym człowiekiem?
- Na pewno nie. – zaprotestował Martin. – Jesteś bardzo dobrym człowiekiem.
- Skąd możesz to wiedzieć, skoro wcale mnie nie znasz? – spytałam z uśmiechem.
- Znam się na ludziach, a poza tym … to dziwne, ale… mimo, że spotkaliśmy się po raz pierwszy zaledwie przed kilkoma godzinami, mam wrażenie jakbym znał cię od bardzo dawna.
Martin uśmiechnął się do mnie pogodnie, a ja odwdzięczyłam mu się tym samym.
- Ruszajmy w dalszą drogę. – powiedziałam, a mój towarzysz natychmiast mnie usłuchał.
- Wiesz, co jest najgorsze w mojej amnezji? – odparłam, gdy zmierzaliśmy w kierunku Weynon. – To, że czasami ludzie biorą mnie za kompletną wariatkę, ponieważ nic nie wiem o rzeczach, które są dla wszystkich oczywiste. Cały czas, na przykład, nie rozumiem, czym dokładnie jest Cesarstwo. Czy Cesarstwo to po prostu inne określenie Cyrodiil?
- Nie. – odpowiedział Martin z łagodnym i uprzejmym uśmiechem na ustach. – Cyrodiil jest stolicą Cesarstwa, czyli jego główną prowincją.
- Więc Cyrodiil należy do Cesarstwa, a Cesarstwo do Tamriel?
- Właściwie tak.
- A „Tamriel” to po prostu nazwa naszego świata?
- Nie do końca. Świat, w którym żyjemy, nazywa się Nirn, natomiast Tamriel to nasz kontynent. – wyjaśnił Martin. – Nazwa Tamriel oznacza Piękno Świtu. Poza nią na Nirnie znajdują się jeszcze dwa kontynenty: Atmora i Akavir. Kiedyś istniał jeszcze kontynent Yokuda, ale obecnie znajduje się on głęboko pod wodą. Cesarstwo Tamriel to jedyne państwo na naszym kontynencie. Składa się ono z dziewięciu prowincji. Są to: Cyrodiil ze stolicą w Cesarskim Mieście, Czarne Mokradła ze stolicą w Soulrest, Skyrim ze stolicą w Samotni, Hammerfell ze stolicą w Sentinel, Wyspa Summerset ze stolicą w Alinorze, Morrowind ze stolicą w Twierdzy Smutku, Puszcza Valen ze stolicą w Falinesti, Elsweyr ze stolicą w Torvalu i Wysoka Skała ze stolicą w Daggerfall.
- Byłeś już kiedyś w tych wszystkich miejscach? – spytałam.
- W niektórych.
- Czy inne prowincje bardzo różnią się od Cyrodiil?
- Właściwie nie, choć jednocześnie znacznie różnią się od siebie. Cyrodiil jest bardzo różnorodna. Zamieszkują ją wszystkie rasy Tamriel, natomiast inne prowincje są raczej zdominowane przez swoje rodzime rasy, dlatego mają bardziej jednolitą kulturę.
- No właśnie, możesz powiedzieć mi coś więcej o rasach?
- Tamriel zamieszkują trzy gatunki rozumne: ludzie, elfy i zwierzoludzie. Każdy gatunek dzieli się na kilka ras.
- Mógłbyś scharakteryzować mi je wszystkie tak, żebym wiedziała na przyszłość z jaką właściwie istotą rozmawiam?
- Oczywiście. Leśne elfy, czyli Bosmerowie, to członkowie klanów z zachodniej Puszczy Valen. Są szybkie, dzięki czemu doskonale sprawdzają się w roli zwiadowców i złodziei. Ponad to nie mają sobie równych w całej Tamriel, jeśli chodzi o łucznictwo. Są też znane ze swej zdolności wydawania poleceń zwierzętom. Elfy wysokiego rodu to inaczej Altmerowie. Zamieszkują Wyspę Summerset. Mają złotą skórę i są bardzo smukłej budowy. Oni właśnie stworzyli język Cesarstwa, którym teraz się posługujemy, altmeris, a większość sztuk, nauk i rzemiosł zostało zapoczątkowanych przez Altmerów. Wysokie elfy to rasa najbardziej ze wszystkich uzdolniona w sztukach magicznych. Elfy te są jednak przy tym wrażliwe na działanie ognia, mrozu i błyskawic, zwłaszcza tych stworzonych przy pomocy magii.
- To zabawne: Altmerowie są potężnymi czarodziejami i jednocześnie są bardziej podatni na działanie magii od innych.
- Czasem nasze mocne strony są jednocześnie naszymi słabościami. – powiedział Martin. – Rodowitymi mieszkańcami Morrowind są mroczne elfy, czyli Dunmerowie. Charakteryzują się ciemną szarą skórą i czerwonymi oczami. Są cenione za swe zrównoważone zdolności posługiwania się mieczem, łukiem i magią zniszczenia. Są też odporne na działanie ognia.
- Pewien mroczny elf był zamknięty w celi naprzeciwko mnie, kiedy siedziałam w więzieniu. – powiedziałam. – To był okropnie wredny typ.
- Nie należy oceniać całej rasy na podstawie jednego lub kilku jej przedstawicieli, których spotkało się na swej drodze.
- Masz racje, to byłoby bardzo głupie. – zgodziłam się. – Więc istnieją trzy rasy elfów?
- Nie, są jeszcze Orsimerowie, czyli Orokowie.
- Orkowie to elfy?! – zdziwiłam się.
- Tak. Orkowie są ludem Gór Smoczego Ogona i Wrothgara. Orkowych zbrojmistrzów ceni się za ich ogromny kunszt, a zakuci w ciężkie pancerze żołnierze są najlepsi w całym Cesarstwie.
- Teraz z całą pewnością mogę stwierdzić, że elfy to najszkaradniejszy z rozumnych gatunków Tamriel. – oświadczyłam.
- To kwestia gustu. Nam ludziom piękni wydają się inni ludzie, natomiast elfy i zwierzoludzie nie. W przypadku elfów jest analogicznie.
- Nie zgadzam się. Te istoty podobne do kotów i te wielkie jaszczury całkiem mi się podobają, natomiast elfy są szkaradne.
- Elfie rasy mają dość specyficzny wygląd.
- Przyznaj, że po prostu są brzydkie.
- To subiektywna opinia.
- Wobec tego chcę poznać twoją subiektywną opinię. – powiedziałam patrząc na niego z uśmiechem. – Uważasz, że elfy są brzydkie, czy nie?
- Uważam, że elfy wyglądem swoich twarzy nie dorównują w pięknie dziełom swych rąk. – odpowiedział Martin po chwili zastanowienia.
- Udzielasz niezwykle dyplomatycznych odpowiedzi. – stwierdziłam. – Jak wzorowy Cesarz.
- Kapłan również musi czasem udzielać takich odpowiedzi.
- No dobrze, powiedź mi teraz coś o zwierzoludziach.
- Istoty przypominające z wyglądu jaszczury to Argonianie. Pochodzą z Czarnych Mokradeł. Ich rasa jest dobrze przystosowana do życia na podmokłych terenach swej ojczyzny i przez lata wypracowała sobie naturalną odporność na choroby i trucizny. Jej przedstawiciele potrafią oddychać pod wodą. Istoty podobne do kotów to Khajiici. Wywodzą się z pustynnej prowincji Elsweyr i są inteligentni, szybcy i zwinni. Ze względu na wrodzoną zręczność i wspaniałe zdolności akrobatyczne bywają skutecznymi złodziejami, zwłaszcza, że doskonale widzą w ciemności.
- Istnieją tylko dwie rasy zwierzoludzi?
- Tak. Natomiast w obrębie ludzkiego gatunku znajdują się cztery rasy: Bretoni, Redgardzi, Nordowie i Cesarscy.
- Cesarscy, czyli my?
- Tak. Za to Jauffre na przykład jest Bretonem. Bretoni powstali w wyniku wymieszania się pradawnych elfów Ayleidów z Ludźmi Nedycznymi. Zamieszkują prowincję Wysokiej Skały. Poza znacznymi uzdolnieniami magicznymi nawet najprostsi Bretoni wyróżniają się odpornością na energie magiczne. Szczególnie dobrze radzą sobie z magią przywołania i zaklęciami leczniczymi.
- Stanowią więc doskonałe połączenie człowieka z elfem. Od elfów odziedziczyli umiejętność sprawnego władania magią, a od ludzi odporność na nią.
- Dokładnie tak. Nordowie są rdzenną ludnością Skyrim, północnej prowincji Cesarstwa, zwaną Ziemią Ojców. Cechują się znaczną siłą i wytrzymałością. Słyną też ze swych zdolności bojowych oraz odporności na mróz. Charakteryzują się jasnymi włosami, dużym wzrostem, siłą i odwagą. Są odporni na zimno, nawet na magiczny mróz. Natomiast Redgardzi, czyli ciemnoskórzy ludzie, to posiadający największy wrodzony talent wojownicy Tamriel. Poza kulturowo uwarunkowaną biegłością w posługiwaniu się wieloma rodzajami broni i pancerzy lud ten wyróżnia się również dużą wytrzymałością i naturalną odpornością na trucizny i choroby. Redgardzi pochodzą z Yokudy. Gdy ich kontynent został zniszczony w wielkim potopie, przenieśli się do pustynnych terenów na zachód od Cyrodiil, zwanych Hammerfell. – niespodziewanie Martin gwałtownie się zatrzymał. – Na Dziewiątkę!
- Co się stało?
- Opactwo Weynon płonie!
Dopiero w tym momencie dostrzegłam kłęby szarego dymu piętrzące się przed nami, w miejscu, do którego zmierzaliśmy. Szybko pobiegliśmy w tamtą stronę. Gdy znaleźliśmy się przed kamiennym murem okalającym teren opactwa wybiegł ku nam jakiś mroczny elf, który sądząc po skromnym odzieniu był rolnikiem, pasterzem lub koniuszym. Elf zatrzymał się przede mną wyraźnie przerażony i zawołał z desperacją w głosie:
- Na pomoc! Musisz pomóc! Mordują wszystkich w Opactwie Weynon!  
- Czekaj! Powiedź mi, co się stało! – zawołałam, chcąc dowiedzieć się jak najszybciej, z jakim nowym niebezpieczeństwem przyjdzie mi się zmierzyć.
- Nie wiem. – odpowiedział elf. - Chyba są tuż za mną! Opat Maborel nie żyje!
- Kto atakuje opactwo? – spytałam.
- Byłem w owczej zagrodzie, kiedy rozpoczął się atak. Słyszałem, jak opat z kimś rozmawiał. Wyjrzałem zza rogu, żeby zobaczyć z kim. Wyglądali, jak zwyczajni podróżnicy. Nagle wyciągnęli broń i poderżnęli mu gardło, zanim zdążył w ogóle zareagować! Zobaczyli mnie, ale im uciekłem.
- Gdzie Jauffre? – Martin zwrócił się do elfa zdecydowanie jeszcze bardziej niż ja zaniepokojony tym wszystkim, co usłyszeliśmy. – Muszę wiedzieć, czy on jest bezpieczny.
- Nie wiem, gdzie jest. – odpowiedział elf. - Chyba modli się w kaplicy. Musicie nam pomóc!
W tym momencie dostrzegłam za plecami Dunmera wojownika w stalowej zbroi z czerwonym kapturem na głowie, który pędził w naszą stronę ze stalową buławą w swej dłoni. Wyglądał dokładnie tak samo, jak zabójcy Cesarza Uriela. Mroczny elf uciekł na me ostrzeżenie, a ja czym prędzej dobyłam miecza. Uderzyłam ostrzem w brzuch przeciwnika, w miejscu, którego nie chroniła zbroja. Po chwili napastnik był już martwy. Natychmiast wyskoczył ku mnie drugi wojownik w czerwonym kapturze. Omal nie zabił mnie swą buławą, jednak Martin rzucił w niego jakieś zaklęcie, a po kilku sekundach tuż za nim pojawił się, nie wiadomo skąd, jakiś mnich z mieczem w dłoni. Razem zabiliśmy napastnika.   
- Na krew bogów! – zawołał mnich. – Przybyli z nikąd. Co z Arcymistrzem Jauffre?
- Nie wiem. – odpowiedziałam. - Jakiś Dunmer powiedział, że Jauffre jest w kaplicy.
- Szybko! Może nas potrzebować! – odrzekł mnich i odwrócił się w drugą stronę.
Chwyciłam go za ramię, nim pognał przed siebie.
- Zaczekaj! – zawołałam. – Zostań tu z Martinem i w razie niebezpieczeństwa broń go do ostatniej kropli krwi!
- Pójdę z tobą. – powiedział syn Cesarza.
- Nie, zostań w bezpiecznym miejscu, a ja uratuję Jauffre. – oświadczyłam wręczając Martinowi Kamień Pieczęci. – Wrócę za dziesięć minut.
Szybko pobiegłam na dziedziniec, gdzie zostawiłam przed dwoma dniami mój łuk i strzały. Zarzuciłam na plecy kołczan i przewiesiłam przez ramię łuk, po czym pognałam w kierunku kaplicy. Po drodze napotkałam kilka ciał zamordowanych mnichów oraz kilka martwych istot w czerwonych szatach. Gdy tylko wbiegłam do wnętrza kaplicy, ujrzałam Jauffre walczącego z trzema napastnikami za pomocą długiego, cienkiego i lekko zakrzywionego miecza. Chwyciłam łuk w swe dłonie, wyjęłam strzałę z kołczanu, napięłam cięciwę i wystrzeliłam strzałę trafiając jednego z napastników w plecy. Jauffre szybko zdołał zabić drugiego zabójcę. Trzeci napastnik rzucił się wtedy w moją stronę. Wystrzeliłam po raz drugi ze swego łuku, lecz chybiłam. W ostatniej chwili osłoniłam się mieczem przed ciosem jego buławy. Jauffre pobiegł mi na pomoc. W końcu wszyscy wojownicy w czerwonych szatach leżeli już na podłodze bez ducha.
- Powracasz. Dzięki niech będą Talosowi! – zawołał Wielki Mistrz Bractwa Ostrzy spoglądając na mnie. – Zaatakowali bez ostrzeżenia. Modliłem się w kaplicy, gdy usłyszałem krzyk opata Maborela. Starczyło mi tylko czasu, aby chwycić za broń…
W tym momencie do kaplicy wszedł Martin. Odwróciłam się i ujrzałam, jak jeden z napastników, którego uznałam wcześniej za martwego, podnosi się z ziemi, dobywa sztyletu i podchodzi w stronę niczego niespodziewającego się mężczyzny, mając zamiar dźgnąć go w plecy. Serce zabiło mi mocniej.
- Martinie, uważaj! – krzyknęłam i rzuciłam się w jego stronę.
Syn Cesarza odwrócił się i w ostatniej chwili chwycił napastnika za nadgarstek blokując tym samym cios, jaki ten usiłował mu zadać. Bałam, że Martin za chwilę zginie, szybko więc dopadłam jego niedoszłego zabójcę i zabiłam go swym mieczem nim zdążył uczynić synowi Cesarza coś złego.
- Nic ci nie jest? – spytałam Martina.
- Nie, dzięki tobie. Przepraszam, że nie zostałem w bezpiecznym miejscu, ale od twojego odejścia minęło znacznie więcej niż dziesięć minut. – powiedział patrząc na mnie.
- Witaj Martinie! – zawołał Jauffre podchodząc w naszą stronę.
- Nie zrobili ci nic złego? – spytał go cesarski syn.
- Nic mi nie jest, ale najważniejsze, że ty jesteś cały i zdrowy. Teraz życie nas wszystkich będzie zależeć właśnie od ciebie.
- To prawda, że jestem synem Cesarza Uriela Septima?
- Tak to prawda.
- Dlaczego nigdy nic mi nie powiedziałeś? – spytał Martin z wyraźnym żalem w głosie. - Okłamywałeś mnie!
- Ślubowałem twemu ojcu bezgraniczne posłuszeństwo, a on rozkazał mi ukrywać twoje pochodzenie nawet przed tobą samym. Nie mogłem ci niczego powiedzieć, bez względu na to, jak bardzo bym tego chciał. Rozumiesz, Martinie?
- Tak, rozumiem.
- Musisz zostać Cesarzem, by ocalić Tamriel przed Otchłanią.
- Jak mam to zrobić?
- Amulet Królów! – zawołał nagle Jauffre. – Obawiam się, że to właśnie on był powodem tego ataku. Był przechowywany w tajnej komnacie opactwa. Musimy upewnić się, że jest bezpieczny.
- Sprawdzę, co z tym amuletem. – oświadczyłam.
- Pójdziemy razem, choć obawiam się najgorszego. – odpowiedział Arcymistrz Bractwa Ostrzy.
Razem z Martinem wybiegliśmy na zewnątrz. Była już późna noc.

6 dzień, Płomienne Serce:
Jauffre poprowadził mnie, Martina i mnicha o imieniu Piner do głównej siedziby opactwa. Wbiegliśmy po schodach do pomieszczenia, w którym po raz pierwszy rozmawiałam z Jauffre. Wielki Mistrz Bractwa Ostrzy w jakiś sposób otworzył przejście do ukrytego pomieszczenia za ścianą i wbiegł do środka. W pomieszczeniu, w którym się znajdowałam wszystko było porozwalane. Z pewnością ktoś tu czegoś szukał. Weszłam do tajnego pokoju, w którym przebywał już Jauffre.
- Zabrali go! – zawołał Arcymistrz Ostrzy. – Amulet Królów zabrany! Wróg pokonał nas na każdym froncie…
- Dzięki komu, co? – odparłam z gniewem. – Gdyby Amulet Królów został przy mnie, nic złego by się nie stało, ale ty oczywiście musiałeś mi go zabrać.
- Tutaj był bezpieczniejszy niż w twojej kieszeni. – odpowiedział Jauffre również zagniewany.
- Oczywiście, tylko, że teraz go tu nie ma, a gdyby był w mojej kieszeni, to Martin już nosiłby go na piersi.
- I zginąłby!
- Zginąłby, gdyby nie ja! – zawołałam wściekła. - Dzięki mnie jest bezpieczny!  
-Więc nie wszystko jeszcze stracone. – odpowiedział Jauffre hamując swój gniew. – Dzięki niech będą Talosowi, że znaleźliśmy następcę Uriela, choć straciliśmy Amulet Królów.
- To ty go straciłeś! – sprostowałam.
- Martin nie może tu zostać. – mówił dalej Jauffre. – Udało nam się odeprzeć ich atak, ale powrócą tu, kiedy tylko dowiedzą się, że Martin przeżył, co pewnie nastąpi niedługo.
- Gdzie Martin będzie bezpieczny? – spytałam.
- Nigdzie nie jesteśmy prawdziwie bezpieczni, ale musimy grać na czas… - Jauffre zamyślił się. – Myślę, że najlepsza będzie Świątynia Władcy Chmur. To twierdza Ostrzy ukryta w górach, niedaleko Brumy. Kilku żołnierzy może tam odeprzeć atak całej armii.
- Brzmi wspaniale. – przyznałam.
- Musimy niezwłocznie udać się w drogę. Możesz też wziąć ze stajni konia opata Maborela. I tak mu się już do niczego nie przyda.
Udaliśmy się w stronę stajni. Jauffre dosiadł swego jasnobrązowego konia, a Martin otrzymał ciemnobrązowego wierzchowca. Koń nieżyjącego opata, który przypadł mi, okazał się być pięknym zwierzęciem. Był ciemnobrązowy w wielkie białe łatki, które pokrywały większą część jego ciała. Mówiono, że ma srokate umaszczenie. Był łagodny i posłuszny. Szybko pokochałam tego konia. Wraz z Jauffre i Martinem wyjechałam konno z Opactwa Weynon. Razem wyruszyliśmy w daleką podróż kierując się na północ.
- Powiedź mi coś więcej o miejscu, do którego zmierzamy. – zwróciłam się do Jauffre.
- Świątynię Władcy Chmur zbudowali dawno temu, w czasach Remana Cyrodiila, założyciele Ostrzy. – wyjaśnił mi. – Leży wysoko w górach niedaleko Brumy… nasza pradawna forteca, schronienie, nasz bastion. Martin będzie tam bezpieczny.
Te słowa uspokoiły mnie. Miałam tylko nadzieję, że nikt nie napadnie nas po drodze. Jauffre pognał swego konia do przodu, a ja i syn Uriela zostaliśmy nieco z tyłu.
- Jak tam twoje ramię? – spytał mnie Martin.
- W porządku. – odpowiedziałam. – Powróćmy do naszej poprzedniej rozmowy. Czym nasza rasa różni się od pozostałych?
- My, Cesarscy, jesteśmy rdzennymi mieszkańcami Cyrodiil.  Chociaż ustępujemy fizyczną krzepą niektórym z ras, to właśnie nasza doskonale wyszkolona lekka piechota zjednoczyła cały kontynent Tamriel pod władzą Tibera Septima. Nasza rasa wielokrotnie dowiodła swych uzdolnień dyplomatycznych i handlowych. Dobrze radzimy sobie z kontaktami międzyludzkimi, preferując klasy wojowników. Potrafimy zarazem walczyć, jak i prowadzić pokojowe negocjacje. 
- Nasza rasa jest wspaniała! – zawołałam.
- Wszystkie rasy są wspaniałe. – odparł Martin. – Każda na swój własny sposób. Wszyscy jesteśmy inni, ale tak samo błogosławieni przez bogów i równi sobie w ich obliczu.
- Proszę, opowiedz mi o bogach.
- Jest dziewięciu wielkich bogów. Najwyższy z nich to Akatosh, Smoczy Bóg Czasu. Czczą go wszystkie rasy Tamriel. Jest pierwszym z bogów, który uformował się w Miejscu Początku. Kiedy powstał, zaczął płynąć czas i możliwe stało się istnienie czegokolwiek. Akatosh jest miłosierny i łaskawy. Stanowi uosobienie wytrzymałości, zwycięstwa i wiecznego porządku. Jego syn Arkay jest bogiem życia i śmierci. Mówi się że Arkay nie istniał zanim nie został stworzony materialny świat, dlatego też jest on czasem nazywany Śmiertelnym Bogiem, lub Bogiem śmiertelników. Małżonka Akatosha to Mara, Wielka Bogini Matka oraz bogini miłości. Czasem utożsamia się ją z Nir lub "Anuad", żeńskim składnikiem kosmosu, z którego poczęte zostało stworzenie. Inna bogini miłości to Dibella, która jest również patronką piękna. Wysławia się ją w dziesiątkach różnych kultów, z których niektóre poświęcone są czczeniem kobiet, niektóre artystom i estetom, a inne - miłości i erotyce. Zenithar jest bogiem handlu, pracy i przedsiębiorczości. W Cesarstwie jego popularność jest największa pośród kupców i średniozamożnej szlachty. Innym bogiem jest Stendarr, czyli bóg litości. Jego kult bierze swoje początki z nordyckich bóstw współczucia i sprawiedliwych rządów. Do panteonu Wielkiej Dziewiątki wchodzi również Kynareth, bogini przestworzy. Jest ona najsilniejszym duchem powietrza i panią deszczu. Kolejnym bogiem jest Julianos, pan mądrości i logiki. Monastyczne zakony zakładane przez Tibera Septima i poświęcone Julianosowi są strażnikami Pradawnych Zwojów. Natomiast sam Tiber Septim, protoplasta rodu Septimów, po swej śmierci stał się bogiem Talosem. Nazywa się go Zrodzonym ze Smoka i Smokiem Północy. Talos jest najważniejszym bohaterem ludzi oraz bogiem ludzkości.
- To wszystko jest fascynujące. – odparłam. – Czy wszyscy bogowie są dobrzy?
- Oczywiście, bogowie dbają o świat, który stworzyli, ale niestety mają swoich przeciwników. Widzisz, pierwotne istoty, które istniały na samym początku to aedry i daedry. Aedry stworzyły świat ze swej boskiej mocy i tym samym utraciły nieśmiertelność, za to daedry zachowały swą moc. Najpotężniejsze aedry odzyskały nieśmiertelność i stały się bogami, a pozostałe przemieniły się w gwiazdy. Natomiast daedry zawsze działają przeciwko bogom i pragną zniszczyć Nirn. Najpotężniejsze z nich to Daedryczni Książęta, czyli władcy Otchłani. Jest ich szesnaścioro. Zapamiętaj ich imiona, są to: Azura, Boethiah, Clavius Złośliwy, Hermaeus Mora, Hircyn, Malacath, Mehrunes Dagon, Mephala, Meridia, Molag Bal, Namira, Nocnica, Krwawiec, Peryite, Vaermina i Sheogorath.
- Trudno jest zapamiętać, aż tyle imion. – odparłam.
- Wszystkie daedry są bardzo niebezpieczne i złe. Azura to Pani Świtu i Zmierzchu, zwana także Królową Próżności i Egoizmu. Domeną Boethiah jest podstęp i konspiracja, sekretne morderstwa, zabójstwa, zdrada i nieprawne obalenie władzy. Clavicus Złośliwy to ten, który daje moce i spełnia życzenia w ramach rytualnych przywołań i paktów. Hermaeus Mora to Pani Zakazanej Wiedzy. Domeną Hircyna są łowy, sport daedr, największe zabawy, czyli polowanie i poświęcanie w ofiarach śmiertelników. Malacath opiekuje się odtrąconymi, niechcianymi i wygnanymi. Mehrunes Dagon to Pan Zniszczenia. Jego domena to destrukcja, naturalne kataklizmy, takie jak wybuchy wulkanów i trzęsienia ziemi, poza tym też zmiany, rewolucje, energia i ambicja. Mephala nazywana jest boginią morderstwa. Czasami dla zabawy ingeruje w sprawy śmiertelnych. Meridia to Pani Chciwości. Jest związana z energiami żyjących bytów. Domena Molag Bala to dominacja, zniewolenie śmiertelników, przekupstwo i fałszerstwo. Namira to władczyni zepsucia i mrocznych dusz. Nocnica to siostra Azury oraz władczyni bólu i ciemności. Krwawiec to pan rozpusty i deprywacji. Sferą Peryite są zdrady i choroby. Vaermina nazywana jest Panią Tortur i Korupcji. Natomiast domeną Sheogoratha, zwanego również Szalonym Bogiem, są choroby umysłowe. Dla własnego dobra wystrzegaj się wszystkich Daedrycznych Książąt!  
- Dobrze. – odpowiedziałam. – Cieszę się, że nareszcie ktoś opowiedział mi o Wielkiej Dziewiątce i Daedrycznych Książętach.
- Niewiedza jest przyczyną większości naszych błędów. – oświadczył kapłan Akatosha. - Dziękuję, że uratowałaś mi życie.
- To moje przeznaczenie. Ty masz być Cesarzem, a ja twoim obrońcą.
- Wobec tego, oddaję swoje życie w twoje ręce. – powiedział Martin patrząc mi w oczy.
- To będzie dla mnie wielki zaszczyt chronić Cesarza Tamriel.
- Mam wiele pytań dotyczących tego wszystkiego. – odparł mój towarzysz ze smutkiem. - Mam nadzieję, że Jauffre będzie potrafił na nie odpowiedzieć.
Zrozumiałam, że Martin ani trochę nie cieszy się z tego, że ma zostać Cesarzem. Przeciwnie był najwyraźniej przybity z tego powodu. Było to dla mnie niezrozumiałe, bo sama z pewnością byłabym ogromnie uradowana zyskując władzę i powszechny szacunek.
- Nie chcesz być Cesarzem? – spytałam cicho.
Martin westchnął i powiedział:
- To moje przeznaczenie, a przeznaczenie jest wolą bogów. To, czego ja chcę, nie ma tu żadnego znaczenia. Ostatecznie bogowie zawsze zwyciężają. Lepiej jest poddać się ich woli niż buntować się i cierpieć, będąc i tak skazanym na klęskę. Każdy śmiertelnik powinien być posłuszny bogom bez względu na wszystko.
Bardzo nie podobały mi się te słowa. Cesarz Tamriel na pewno nie powinien tak myśleć.
- Mówiłeś, że bogowie są miłosierni i łaskawi. Jeśli naprawdę tak jest, to z pewnością pragną oni, by śmiertelnicy byli szczęśliwi, a nie posłuszni. – powiedziałam. – Poza tym sądzę, że o wielkości osoby stanowią jej czyny, a nie wola bogów.
- Być może masz rację. – przyznał Martin. – Ale ja muszę zostać Cesarzem, by ocalić Tamriel. Niestety obawiam się, że po prostu nie umiem nim być.
- Myślę, że siebie nie doceniasz. – stwierdziłam z głębokim przekonaniem, że tak właśnie jest.
Martin był bardzo przygnębiony przez resztę drogi. W południe dotarliśmy do podnóża wielkiej góry. Na szczęście ścieżka prowadząca na szczyt nie była stroma. Po jakiejś godzinie jazdy byliśmy już u celu. Świątynia Władcy Chmur wzniesiona na szczycie wielkiego wzgórza i otoczona wysokimi i grubymi kamiennymi murami naprawdę robiła na mnie ogromne wrażenie. Była to forteca bez dwóch zdań solidna, mocna i zachwycająca swym ogromem. Zsiedliśmy z koni. Ogromne i ciężkie drewniane wrota otworzyły się powoli. Wyszedł ku nam człowiek w zbroi Ostrzy.
- Witaj bracie! – odrzekł Jauffre podchodząc w jego stronę.
Za wrotami ujrzałam ogromne i długie kamienne schody wiodące do wielkiego i pięknego budynku. Rycerz Ostrzy spojrzał na mnie, a zaraz potem na Martina i zwrócił się do Jauffre:
- Arcymistrzu, czy to…?
- Tak, Cyrusie. To właśnie syn Cesarza, Martin Septim.
Rycerz natychmiast zbliżył się w stronę mojego towarzysza i skłaniając mu się nisko powiedział:
- Panie, witaj w Świątyni Władcy Chmur! Żaden Cesarz nie zaszczycił nas wizytą od lat.
Martin najwyraźniej nie wiedział, co ma odpowiedzieć.
- No cóż, dziękuję! Cały zaszczyt po mojej stronie. – odparł zmieszany.
- Choć, panie. Twoje Ostrza czekają, by cię powitać. – powiedział Jauffre i poprowadził Martina po kamiennych schodach.
Udałam się za nimi. Schody prowadziły na wielki dziedziniec, za którym znajdowała się świątynia. Jej dach wspierał się na smukłych kolumnach, a po obu stronach niskiego muru, który otaczał ją bezpośrednio, znajdowały się dwie misy, w których płoną ogień.
- Chciałabym się umyć i przebrać. – zwróciłam się do Jauffre.
- Bracie Cyrusie, zaprowadź tę dziewczynę do zbrojowni, a później zwołaj wszystkich braci i siostry na dziedziniec. – rozkazał Jauffre rycerzowi, który otworzył nam bramę.
Rycerz poprowadził mnie bocznym przejściem do wnętrza świątyni, która w rzeczywistości wcale nie była świątynią, lecz wielkimi koszarami. Wprowadził mnie do zbrojowni i zostawił tam samą. W misie na stole znajdowała się ciepła woda. Umyłam się i przebrałam w moją piękną czerwono - zieloną suknię. Na nogi włożyłam miękkie buty wyszywane złotą nicią. Przeczesałam włosy i spojrzałam w lustro. Wyglądałam pięknie. Resztę moich rzeczy, między innymi Kamień Pieczęci umieściłam w kufrze, który stał przy ścianie. Gdy wyszłam na dziedziniec, zgromadzili się już na nim wszyscy mieszkańcy Świątyni Władcy Chmur. U podnóża fortecy stali Jauffre i Martin, natomiast sześciu rycerzy Ostrzy ustawiło się wzdłuż  dziedzińca, troje po jednej, a troje po drugiej stronie. Jauffre przemawiał:
- Tak więc stajemy dziś w obliczu kryzysu Otchłani, ale jest jeszcze nadzieja. Oto Martin Septim, prawdziwy syn Uriela Septima. – Arcymistrz Ostrzy wskazał na kapłana Akatosha, a ja stanęłam obok niego.
Rycerze podnieśli w górę swe długie cienkie miecze, takie same, jak miecz Jauffre, i wykrzyknęli jednym głosem:
- Ave Zrodzony ze Smoka! Ave Martin Septim! Ave!
Jauffre odwrócił się w stronę Martina, skłonił się mu i powiedział:
- Wasza Cesarska Mość, Ostrza czekają na twe rozkazy. Będziesz tu bezpieczny do czasu, aż będziesz mógł zasiąść na tronie.
Rycerze opuścili miecze i zwrócili swe twarze w stronę syna Uriela. Nastała głucha cisza.
- Chyba powinieneś teraz coś powiedzieć. – szepnęłam Martinowi do ucha.
- Tylko co? – spytał szeptem.
- Nie wiem. Mów, co tylko chcesz.
Martin wystąpił krok do przodu i po chwili zastanowienia przemówił głośno:
- Nie nawykłem do wygłaszania mów, ale wiedźcie, że jestem wam wdzięczny za to powitanie. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie okażę się godnym waszej lojalności. To wszystko. Dziękuję.
- No cóż. – odparł Jauffre. – Dziękujemy, panie.
- Lepiej wracajmy już do naszych obowiązków, co kapitanie? – zwrócił się jeden z rycerzy do drugiego.
Wszyscy rycerze udali się do wnętrza swej siedziby skłaniając się po drodze Martinowi. Jauffre udał się za nimi. Martin i ja zostaliśmy na dziedzińcu sami.
- Słaba to była mowa, co? – zwrócił się do mnie Martin. – Ale tamtym to nie przeszkadzało.
- Nie było tak źle. – odpowiedziałam.
- Ostrza salutowały, obwołały mnie jako Martina Septima… Nie chciałem sprawiać wrażenia niewdzięcznego. Wiem, że już bym nie żył, gdyby nie ty… Dziękuję. Tylko, że wszyscy nagle oczekują, że będę wiedział, co należy robić i jak się zachować. Chcą, aby Cesarz mówił im, co mają czynić, a ja nie mam zielonego pojęcia…
- Jestem pewna, że ze wszystkim sobie poradzisz i będziesz wspaniałym Cesarzem. – odparłam. – Najpierw jednak musimy odzyskać Amulet Królów.
- Oczywiście, amulet. Więc możemy… mogę… zabrać go do Świątyni Jedynego i zapalić Smocze Ognie. I zakończyć Inwazję Otchłani.
- Wtedy my wszyscy będziemy bezpieczni, a ty zostaniesz Cesarzem.
- Cesarz… potrzebuję czasu, żeby oswoić się z tą myślą. – powiedział Martin ze smutkiem. – W każdym razie, najpierw musimy zdobyć Amulet Królów. Może Jauffre będzie wiedział, od czego zacząć.
- Amulet Królów ma wielką moc, prawda?
- Każdy, kto praktykuje magię daedryczną, jest świadom istnienia niemal nieprzeniknionej bariery pomiędzy naszym światem a Otchłanią. Jauffre mówił, że ostatnie słowa Cesarza sugerują, iż Amulet jest kluczem do podtrzymania tej bariery. To, co widziałem w Kvatch… z tego, co wiem o magii daedrycznej, a wiem sporo, istnienie stabilnych portali między światami jest niemożliwe. A jednak wrota istniały. Zasady się zmieniły. Kvatch to tylko początek nowego planu Mehrunesa Dagona.
- Daedryczny książę zrobi wszystko, by nas zniszczyć prawda? Niech to szlag! Miałam Amulet Królów w rękach… a teraz, kiedy odnalazłam ciebie, on przepadł. – powiedziałam wciąż wściekła na Jauffre. - Jakoś odzyskam amulet i przyniosę ci go.
- Jeśli amulet naprawdę jest kluczem do odnowienia bariery pomiędzy naszym światem a Otchłanią, to lepiej nie trać czasu.
- Skąd wiesz tyle o deadrycznej magii? – spytałam.
- Nie zawsze byłem kapłanem. Za młodu podążałem inną ścieżką. – Martin spuścił wzrok. – Wiem więcej niż bym chciał o kuszącej potędze magii daedrycznej. Na tym poprzestańmy.
Zaciekawiły mnie te słowa. Okazało się, że Martin ma swoją tajemnicę, być może straszną tajemnicę. W tym momencie na dziedzińcu znów pojawił się Jauffre.
- Możesz udać się na spoczynek, Martinie. – powiedział Arcymistrz Ostrzy. – Przygotowaliśmy już pokój dla ciebie. Cyrus zaprowadzi cię do niego.
- Dziękuję Jauffre. – powiedział Martin i udał się do wnętrza fortecy.
Kiedy Wielki Mistrz Ostrzy został ze mną sam na sam, powiedział:
- Dowiodłaś, że lojalnie służysz Cesarzowi. Masz takie samo prawo stać w tych trudnych czasach u boku Martina, jak każdy z Ostrzy.
- Będę mu służyć całym sercem. – oświadczyłam.
- Jako Arcymistrz Ostrzy będę zaszczycony mogąc przyjąć cię do naszej organizacji. Przyłączysz się do nas?
Ogromnie ucieszyła mnie ta propozycja, jednak ostrożność nie pozwalała mi zgodzić się od razu.
- Jakie będą me obowiązki jako rycerza Ostrzy? – spytałam.
- Ostrza przysięgają wierną służbę Cesarzowi jako śmiertelnemu przedstawicielowi Smoczej Krwi boskiego Talosa. – wyjaśnił Jauffre.
Nie chciałam służyć nikomu, dopóki nie poznałam Martina. Kiedy jednak nasze drogi się splotły, zapragnęłam, by to już nigdy się nie zmieniło.
- Wobec tego… tak, chcę dołączyć do Bractwa Ostrzy. – oświadczyłam.
- Uklęknij! – rozkazał Jauffre, a ja posłusznie przyklękłam przed nim na jedno kolano.
Arcymistrz Bractwa Ostrzy wyciągnął swój długi miecz z pochwy i delikatnie oparł jego ostrze na moim ramieniu, ledwie dotykając materiału mej sukni.
- Astarte, czy ślubujesz służyć Cesarzowi Tamriel do końca swych dni i przysięgasz bronić jego życia własnym orężem i własną krwią? – zapytał donośnym głosem.
- Tak, ślubuję. – odpowiedziałam.
- Oświadczam, że przyjmuję cię do grona Ostrzy i mianuję cię Siostrą Rycerzem. – to mówiąc Jauffre schował miecz. – Powstań, siostro. Teraz jesteś jedną z nas.
- Dziękuję. – powiedziałam wstając.
- Udaj się na spoczynek. Kwatera rycerzy znajduje się w prawym skrzydle. W nocy rozpocznie się twój trening.
- Tak jest. – odpowiedziałam i oddaliłam się.
- Jeszcze jedno. – zawołał za mną Jauffre. – Do Martina masz zwracać się od teraz „Wasza Cesarska Mość”. Zrozumiałaś?
- Tak, zrozumiałam. – odparłam.
Gdy przeszłam przez główne drzwi siedziby Ostrzy, znalazłam się w ogromnej sali, w której znajdowały się długie stoły z równie długimi ławami po bokach, a w dużym kominku przy ścianie naprzeciw drzwi frontowych palił się ogień. Rycerze wskazali mi drogę do kwatery sypialnej. Okazała się ona dość dużym podłużnym pomieszczeniem, w którym poza kufrem stojącym przy ścianie znajdowały się tylko cienkie materace leżące na podłodze. Byłam okropnie zmęczona, więc położyłam się na jednym z nich. Niestety było mi stanowczo zbyt niewygodnie, bym mogła zasnąć. W końcu wstałam i postanowiłam się rozejrzeć. Zeszłam schodami w dół i znalazłam się w zbrojowni. Poza bronią, zbroją i manekinami używanymi do ćwiczeń, znajdowały się tu półki z książkami. Przeczytałam kilka tytułów. Zaintrygowała mnie „Księga Zaklęć”. Bardzo chciałam umieć korzystać z magii. Wzięłam książkę z półki, usiadłam na ławce przy kwadratowym stole, otworzyłam "Księgę Zaklęć" i zaczęłam czytać:

PODRĘCZNIK CZARODZIEJSTWA

Tekst Wprowadzający


Początkujący Czarodziej
Najpotężniejsi z magów Tamriel zaczynali kiedyś od zera. Wszyscy mieli podobne pierwsze doświadczenia: kontakt z magią, który pobudził zainteresowanie i/lub obudził jakieś ukryte zdolności, a następnie lata ciężkiej pracy. Te nieustraszone osoby doskonaliły swe umiejętności, uczyły się nowych zaklęć i energicznie ćwiczyły swe ciała i umysły, by stać się potężnymi postaciami, jako które byli znani później w swym życiu.

Gildia Magów w Tamriel przez długi czas była pierwszym przystankiem na drodze do wiedzy i mocy dla wielu osobników. Zapewniając magiczne usługi, gildia oferuje szeroki wachlarz zaklęć do nabycia i jest zalecanym pierwszym przystankiem dla każdego, kto marzy o karierze czarodzieja. Można znaleźć także niezależnych handlarzy, choć ich wybór zaklęć często nie jest tak rozległy jak ten w Gildii Magów.

Wiele zaklęć przekracza możliwości początkujących magów; na przykład zdolność uczynienia się niewidzialnym należy do wyższych poziomów mocy i wykracza poza możliwości nowicjusza. Na drodze praktyki mag może nabrać umiejętności w danej szkole magii i osiągnąć wystarczającą biegłość, by zająć się jej wyższymi aspektami. Początkujący mag nie powinien się zrażać niezdolnością korzystania z pewnych mocy, lecz raczej zamienić to w punkt skupienia i motywację do samodoskonalenia. Zamiast się zniechęcać, uczeń powinien dążyć do osiągania wyższych poziomów mocy, na przykład zaawansowanych efektów zaklęć absorbcji, przywoływania słabszych (a później potężniejszych) Daedr i ożywieńców -- wyłącznie dla celów badawczych -- i obrony przed konkretnymi rodzajami zaklęć, np. przed czarami ognia, mrozu czy błyskawic.

Magom, którzy chcą się specjalizować w danej szkole magii, zaleca się naukę jak największej ilości zaklęć z tej szkoły i częste ich używanie. Członkostwo Gildii Magów stoi otworem przed wszystkimi magami, zarówno specjalistami, jak i tymi o ogólnych zainteresowaniach. Poza usługami dostępnymi dla szerszych kręgów, uznany członek gildii ma dostęp do wielu szczególnych usług, takich jak Zaawansowane Czarostwo lub Zaklinanie. Te usługi uznano za potencjalnie niebezpieczne dla szerokiej publiczności i zostały one ograniczone do wyższych rangą członków gildii z dobrą opinią w Radzie Magów.

Obywatele zainteresowani dalszym korzystaniem z magii, proszeni są o kontakt z Profesorem Nauk Magicznych swej lokalnej gildii.

Odłożyłam księgę na półkę i zaczęłam przeglądać kolejne tomy. W pewnym momencie dostrzegłam cienką książeczkę, na której okładce widniał napis: „Dziesięć Przykazań Dziewięciu Bóstw.” Szybko otworzyłam ją i zaczęłam czytać:

Dziesięć Przykazań Dziewięciu Bóstw
Przez wstawiennictwo św. Alessji, możecie dostąpić takiej łaski, i siły i mądrości, które z łaski pochodzą, że drogą tych nauk poznacie prawdziwe znaczenie Dziewięciu Bóstw i Ich chwały. Gdyby niebiosa były pergaminem, a wszystkie morza inkaustem, i tak nie starczyłoby ich, by zapisać niezliczone subtelności prawdy i cnoty tak, by zrozumiał je człowiek. Lecz Akatosh w swej mądrości, wiedząc, jak niecierpliwy jest człowiek, i jak niechętny podążaniu twardą drogą prawdy, dozwolił na objawienie tych dziesięciu prostych przykazań, które cechuje silna czystość i zwięzła definicja.

1. Stendarr mówi: Bądź dobry i szczodry dla ludu Tamriel. Chroń słabych, lecz chorych, dawaj potrzebującym.

2. Arkay mówi: Czcij ziemię, jej stworzenia, i duchy, żywe i umarłe. Strzeż i doglądaj owoców śmiertelnego świata, i nie bezcześć duchów zmarłych.

3. Mara mówi: Żyj w spokoju i trzeźwości. Czcij swych rodziców, i zachowaj spokój i bezpieczeństwo domu i rodziny.

4. Zenithar mówi: Ciężko pracuj, a spotka cię nagroda. Wydawaj rozsądnie, a nie będziesz cierpieć biedy. Nie kradnij, bo zostaniesz ukarany.

5. Talos mówi: Bądź silny na wypadek wojny. Bądź dzielny w obliczu wrogów i zła, i broń ludu Tamriel.

6. Kynareth mówi: Rozsądnie korzystaj z darów Natury. Szanuj jej moc, i bój się jej gniewu.

7. Dibella mówi: Otwórz serce przed szlachetną tajemnicą sztuki i miłości. Ceń dary przyjaźni. Szukaj radości i natchnienia w tajemnicach miłości.

8. Julianos mówi: Znaj prawdę. Przestrzegaj prawa. W razie wątpliwości, mądrości szukaj u mądrych.

9. Akatosh mówi: Służ Cesarzowi i bądź mu posłuszny. Studiuj Przymierza. Czcij Dziewiątkę, wypełniaj obowiązki, wykonuj polecenia świętych i kapłanów.

10. Dziewiątka mówi: Ponad wszystko, bądźcie dobrzy dla siebie nawzajem.

Gdyby tylko każdy mógł spojrzeć w lustro tych Przykazań, i zobaczyć w nim szczęście, którego może dostąpić, gdyby tylko dokładnie przestrzegał tych Przykazań w swym życiu, doznałby skruchy i pokory. Posłuszny człowiek może przyjść przed ołtarze Dziewiątki i zostać pobłogosławionym, i może dostąpić od Dziewiątki opieki i uzdrowienia, i może dziękować im za niezliczone dary.

Niegodziwy człek niebacznie się odwraca i, porzuciwszy prostą mądrość daną mu przez Wszechwiedzącą Dziewiątkę, żyje w grzechu i ignorancji przez całe życie. Nosi ciężar swych zbrodni, i ludziom i Bogom znane są jego przewiny, i od ołtarzy i świątyń Dziewiątki nie może się spodziewać opieki ni błogosławieństw.

Mimo tego, dla głupców i niegodziwców jest nadzieja, gdyż w swej nieskończonej litości, Dziewiątka rzekła: "Nawróćcie się, i czyńcie Dobro, a Fontanny Łaski znowu na was spłyną."

Żałujcie za grzechy wasze! Dawajcie złoto Cesarzowi, by mogło zostać spożytkowane do krzewienia Wiary i jej Pożytków dla wszystkich Ludzi!

Sami czyńcie dobro! Świetlanymi uczynkami oczyśćcie się z niesławy! Pokażcie wszystkim ludziom i Dziewiątce Sławę Prawego Człowieka, i znowu będziecie mogli otrzymać z ołtarzy i świątyń Kaplicy opiekę i błogosławieństwo Dziewiątki.

Odłożyłam książkę z powrotem na półkę. W moim sercu zaczęło dojrzewać pragnienie służenia Dziewiątce każdym swoim czynem. Z drugiej strony zdawałam sobie sprawę, że moja wojownicza natura nie pozwoli mi zaznać nawet odrobiny szczęścia w spokojnym życiu. Pragnę czegoś odmiennego. Pragnę wojny, walki i krwi. Lecz jako istota obdarzona wolną wolą chcę walczyć tylko w służbie bogom i przelewać krew jedynie w obronie uciskanych i cierpiących. Po dokonaniu solidnego postanowienia, że nie będę krzywdzić niewinnych, lecz bronić będę sprawiedliwych, weszłam schodami do góry i zobaczyłam dwoje drzwi. Uchyliłam pierwsze, a mym oczom ukazało się eleganckie pomieszczenie, w którym zamiast łóżka znajdował się jednak taki sam cienki materac, jak w kwaterze rycerzy. Domyśliłam się, że jest to pokój Jauffre. Zamknęłam drzwi i weszłam do drugiego pomieszczenia, które znajdowało się obok. Okazało się być one pokojem Martina. Przyszły Cesarz spał na swoim łożu. Było to jedyne łóżko w Świątyni Władcy Chmur. Spojrzałam na nie zazdrośnie. Powinnam wyjść z komnaty Martina, jednak ciekawość nakazała mi cicho zamknąć za sobą drzwi i rozejrzeć się po tym pomieszczeniu. Przy jednej ze ścian znajdował się mały stolik, a na nim stała piękna drewniana szkatułka. Otworzyłam ją i omal nie krzyknęłam z zachwytu. W środku znajdowało się mnóstwo biżuterii i szlachetnych kamieni. Były tu perły, rubiny, szmaragdy, topazy oraz srebro i złoto. Wyciągnęłam ze szkatułki wielki czerwony rubin, który zajmował prawie całą moją dłoń, ogromną białą perłę mieniąca się wszystkimi kolorami tęczy i złotą bransoletę wysadzaną małymi rubinami. Miałam ochotę patrzeć na te cuda bez końca.
- Piękne, prawda? – niespodziewanie usłyszałam głos Martina. 
Szlachetne kamienie wypadły mi z dłoni. Odwróciłam się gwałtownie i z przerażeniem spostrzegłam, że przyszły Cesarz siedzi na swoim łożu i przygląda mi się uważnie.
- Martinie, ja nie chciałam cię okraść! To znaczy… Wasz Cesarska Mość niech mi wybaczy, ale...
- Spokojnie. Wiem, że nie miałaś zamiaru kraść. – powiedział podchodząc w moją stronę.
- Wszyscy zawsze posądzają mnie o kradzież. – odparłam czując, jak spływa ze mnie wewnętrzne napięcie.
- Nie ja. – odpowiedział Martin stając obok mnie. – A poza tym, nie możesz mnie okraść, ponieważ zawartość tej szkatułki nie należy do mnie.
- Oczywiście, że to należy do Waszej Cesarskiej Mości! Do kogo innego miałoby należeć?
- Proszę, przynajmniej ty jedna mnie nie tytułuj.
- Dobrze, Martinie.
- Myślisz, że te skarby naprawdę należą teraz do mnie?
- Myślę, że cały ten pokój i wszystko, co się w nim znajduje, należy właśnie do ciebie.
- Jesteś pewna?
- Ta szkatułka na pewno jest przeznaczona dla Cesarza, a twój ojciec nie żyje, więc…
Martin założył mi złotą bransoletę na rękę.
- Skoro ta biżuteria należy do mnie, to daję ci ją, żebyś o mnie myślała.
- Ależ Martinie… ja nie mogę tego wziąć.
- Nie chcesz przyjąć podarku ode mnie?
- Chcę. – odpowiedziałam z uśmiechem.
- Więc ta bransoleta jest teraz twoja.
Zadowolona spojrzałam na swój nadgarstek, na którym błyszczało teraz złoto i rubiny.
- Jauffre przyjął mnie do Bractwa Ostrzy. Jestem teraz twoim rycerzem. – powiedziałam do Martina.
- Jesteś dla mnie kimś więcej. – odparł kładąc dłoń na moim ramieniu. – Jesteś moją przyjaciółką.
Przez chwilę patrzył mi w oczy z wdzięcznością.
- Wybacz, ale teraz chcę pobyć trochę w samotności. – powiedział podchodząc do drzwi, po czym dodał. - Pewnie jesteś zmęczona po tym wszystkim, co się wydarzyło w ostatnim czasie.
- Tak, ale Ostrza mają zwyczaj spać na podłodze, więc raczej nie wypocznę.
- Prześpij się na moim łóżku, jeśli chcesz.
Martin uśmiechnął się do mnie i wyszedł, pozostawiając mnie samą w swoim pokoju. Nie oparłam się pokusie i ułożyłam się wygodnie na jego rozkosznie miękkim łożu. Wkrótce zasnęłam. Nie spałam jednak długo.
- Wstawaj! – usłyszałam nad sobą zagniewany głos Jauffre.
Natychmiast zerwałam się ze snu.
- Wygodnie śpi się jaśnie pani na cesarskim łożu? – spytał Arcymistrz Ostrzy patrząc na mnie z gniewem.
- Martin sam mi pozwolił…
- Na co pozwolił ci Martin, a na co nie, zupełnie mnie nie obchodzi. Jesteś teraz jego rycerzem, a on jest twoim Cesarzem i z racji tego pewne rzeczy wypada ci robić, inne nie wypada, a jeszcze inne są zwyczajnie nieprzyzwoite! Za dwie minuty masz być na dole, w zbrojowni, gotowa na intensywny trening! Brat Cyrus już na ciebie czeka.     
- Tak jest! – powiedziałam i natychmiast zerwałam się z łóżka.

7 dzień, Płomienne Serce:
Jako Siostra Rycerz otrzymałam od Ostrzy ich żelazną zbroję składającą się z: hełmu ze złotym smokiem chroniącym mój nos, płytowego kirysu ze złotymi zdobieniami, mocnych nagolenników, wysokich i ciężkich skórzanych butów, skórzanych rękawic i małej okrągłej tarczy; oraz broń: wyjątkowo ostry i długi miecz zwany akavirską kataną. Pozostali rycerze udzielili mi przyśpieszonego szkolenia walki na miecze, dzięki czemu nareszcie poczułam się prawdziwym wojownikiem. Zaraz po obfitym i smacznym śniadaniu, jakie spożyliśmy wspólnie w zakonnym gronie, Jauffre wezwał mnie do siebie. Wyszliśmy razem na dziedziniec Świątyni.
- Dobrze jest wrócić. Od razu mi lepiej, a wystarczyła do tego ledwie jedna przechadzka po tych prastarych korytarzach… Zwyciężymy. Musimy! – powiedział Jauffre głosem pozbawionym zwątpienia.
- Nie zwyciężymy, jeśli nie odzyskamy Amuletu Królów. – odrzekłam.
- Masz rację. Musimy odzyskać Amulet, zanim wróg zdoła go zabezpieczyć. – mówiąc to Jauffre utkwił we mnie spojrzenie swoich małych brązowych oczu. – Wróć do Cesarskiego Miasta. Baurus mógł się dowiedzieć czegoś o tych zabójcach.
- Tak jest! – odpowiedziałam.
- Znajdziesz go w Noclegowni Luthera Broada, w Elfickich Ogrodach, w Cesarskim Mieście.
- Wyruszam niezwłocznie. – po tych słowach podeszłam do czekającego już na mnie srokatego wierzchowca i wskoczyłam mu na grzbiet.
- Przekaż wyrazy szacunku Baurusowi! – zawołał Jauffre. – Przekaż mu, że nie powinien się obwiniać o śmierć Cesarza. Dobrze zrobił przysyłając cię do mnie.
Popędziłam konia w dół, do podnóża góry, na której szczycie się znajdowałam, a później pognałam dalej na południe. Po kilkunastu godzinach jazdy dotarłam do Cesarskiego Miasta. Gdy weszłam do Noclegowni Luthera Broada, w jej wnętrzu znajdowało się mnóstwo ludzi.  Rozejrzałam się. Z trudem rozpoznałam w siedzącym przy barze Redgardzie Baurusa, który nie miał na sobie zbroi, lecz ubrany był w zwykłą zieloną koszulę i zwykłe spodnie z miękkiego materiału, a więc tak, jak większość mężczyzn na ulicy. Do pasa miał jednak przypięty długi miecz, który musiał być kataną. Gdy tylko podeszłam w jego stronę i ledwie zdążyłam otworzyć usta, szepną do mnie:
- Siadaj! Nic nie mów! Rób, co ci każę!
Posłusznie usiadłam przy barze na małym okrągłym stołku tuż obok Baurusa.
- Posłuchaj… - szepnął do mnie rycerz Ostrzy. – Za minutę wstanę i wyjdę stąd. Ten facet siedzący w rogu za mną będzie mnie śledził. Ty śledź jego!
- Daj znak, a wyruszymy. – powiedziałam cicho.
- Dobrze. Zaczekaj, aż zacznie mnie śledzić. Jestem ciekaw, co zrobi.
Zerknęłam przez ramię i spojrzałam na mężczyznę siedzącego przy ścianie. Wyglądał jak zwykły Cesarski i spokojnie czytał jakąś książkę. Baurus wstał od baru i swobodnym krokiem przeszedł przez duże drewniane drzwi zamykając je za sobą. W tym momencie tajemniczy mężczyzna schował książkę za pazuchę i podniósł się z krzesła. Wstałam od baru, lecz nie zwrócił na mnie uwagi. Wyszedł z pomieszczenia w ślad za Baurusem, a ja natychmiast uczyniłam to samo. Okazało się, że wielkie drewniane drzwi prowadzą do piwnicy noclegowni. Stałam na szczycie schodów. W dole dostrzegłam mężczyznę, którego Baurus nakazał mi śledzić. Nie chciałam, by mnie zauważył, z drugiej strony bałam się, że go zgubię. Poczekałam, aż skręcił w prawo i zniknął za rogiem ściany, dopiero wtedy zeszłam na dół szybkim krokiem. Kiedy również skręciłam w prawo ujrzałam, jak tajemniczy mężczyzna nagle przemienia się w zakutego w stalową zbroję wojownika ze szkarłatnym kapturem na głowie i z podwójnym toporem w dłoni, którym szykuje się do zadania ciosu znajdującemu się przed nim Baurusowi. Szybko dobyłam miecza. Baurus uczynił to samo. Po chwili napastnik leżał martwy u naszych stóp. Jego zaczarowana zbroja znikła i znów wyglądał tak, jak wtedy, gdy schodził do piwnicy. Rozpięłam jego żakiet i odnalazłam książkę, którą chwilę temu czytał. Na jej okładce znajdował się rysunek wschodzącego słońca oraz napis: „Komentarze Mitycznego Brzasku 1”. Przeszukałam zmarłemu kieszenie i odnalazłam w nich kilka złotych monet, które natychmiast wsypałam do sakiewki, którą nosiłam przypiętą do pasa.
- Dobra robota. – powiedział Baurus z uśmiechem. – Dobrze cię znowu widzieć, tak przy okazji. Po prostu wpadasz na mnie w złym czasie.
- Czego się dowiedziałeś? – spytałam.
- Zamachowcy, którzy zabili Cesarza, należeli do deadrycznego kultu zwanego Mitycznym Brzaskiem. – odpowiedział rycerz. – Najwyraźniej czczą daedrycznego władcę Mehrunesa Dagona. Śledziłem ich agentów w Cesarskim Mieście. Chyba się zorientowali.
- Powinieneś to zobaczyć. – oświadczyłam podając Baurusowi znalezioną książkę. - Przynoszę złe wieści. Nieprzyjaciel zdobył Amulet Królów. Wojownicy w szkarłatnych płaszczach napadli na Opactwo Weynon i skradli go.
- Tak, jak mówisz, to bardzo złe wieści. – Baurus zmartwił się i oddał mi książkę, nawet jej nie kartkując.
- Mam też dobre. Wiem, kto jest dziedzicem Uriela. To Martin, kapłan Akatosha. Odnalazłam go i jest już bezpieczny w Świątyni Władcy Chmur.
- Dzięki Talosowi, że nadal żyje! – ucieszył się rycerz. - Matin Septim… Obsadzimy go na tronie! To obowiązek wszystkich Ostrzy.
- Co do Ostrzy, to jestem teraz jedną z was.
- Widzę. – odpowiedział Baurus spoglądając na mą zbroję.
- Jauffre powiedział, że nie powinieneś się obwiniać o śmierć Cesarza.
- Wiem, że teraz najważniejszy jest Martin Septim, a jego ojcu i tak pisane było umrzeć.
- Jaki jest nasz następny ruch? – spytałam.
- Jest pewna badaczka na Uniwersytecie Wiedzy Tajemnej. Nazywa się Tar-Meena. Podobno jest specjalistką od kultów daedrycznych. – Powiedział Baurus, poczym wskazał palcem na trzymaną przeze mnie książkę. – Zabierz do niej tę księgę. Zobacz, co w niej wyczyta. Ja tym czasem zajmę się rozpracowaniem siatki Mitycznego Brzasku.
- Dobrze. – odparłam.
- Jeśli dowiesz się czegokolwiek, znajdziesz mnie w tej noclegowni. Niechaj Talos cię prowadzi!
- Ciebie również! – powiedziałam i zaczęłam wspinać się kamiennymi schodami ku wyjściu z piwnicy.
Gdy tylko wyszłam z noclegowni, spojrzałam na mapę, którą zawsze nosiłam przy sobie.
 Uniwersytet Wiedzy Tajemnej znajdował się na południowy-wschód od głównych budynków Cesarskiego Miasta. Był zaznaczony na mapie, jako mały okrąg połączony linią prostą z wielkim okręgiem, czyli centrum miasta, podobnie jak drugi mały okrąg, którym było więzienie. Schowałam mapę i otworzyłam księgę dotyczącą Mitycznego Brzasku. Na stronie tytułowej widniały napisy:
KOMENTARZE DO MISTERIUM XARXESA
KSIĘGA PIERWSZA
pióra Mankara Camorana
DAGON
Przewróciłam kartkę i przeczytałam następną stronę:
 Zanim zaczniesz czytać, nowicjuszu, pamiętaj: Mankar Camoran był niegdyś taki jak ty, śpiący, nieświadom, protonimiczny. Tacy sami wychodzimy z wrót narodzin, odkryci, prócz więzi z naszymi matkami, do ćwiczeń, i do zbliżenia, póki w końcu nie przejrzymy na nowe oczy, i nie opuścimy przez nie domowego ogniska, bez potrzeby czy strachu, że ją zostawimy. W tej jednej chwili niszczymy ją doszczętnie, by wstąpić we włości Lorda Dagona.
 Przewróciłam kolejną kartkę zaintrygowana treścią księgi. Zaczęłam czytać:
I księga ta zostanie twymi drzwiami do jego domeny, a choć jesteś niszczycielem, i tak musisz ukorzyć się przed zamkami. Lord Dagon przyjmuje tylko tych, którzy mądrze się zastanowią; innych z ich pośpiechem pochłonie Aurbis. Idź przodem. Uważaj. Pierwszym wrogiem, którego musisz zabić, jest twa własna niecierpliwość.
O co w tym, na bogów, chodzi?! Nie miałam ochoty zabijać swej niecierpliwości, więc zamknęłam księgę i udałam się w stronę Uniwersytetu Wiedzy Tajemnej.


8 dzień, Płomienne Serce:
Przeszłam przez żelazną bramę, wchodząc na teren Uniwersytetu. Moim oczom ukazał się kamienny mur i wiodące na niego kamienne schodu znajdujące się dokładnie naprzeciwko mnie. U ich podnóża paliły się dwa niesamowite fioletowe ognie wystrzeliwujące z kamiennych naczyń, rozstawione symetrycznie: jeden po prawej i jeden po lewej stronie. Ponad murem ujrzałam drugi wyższy połączony z bardzo wysoką wieżą znajdującą się dokładnie przed schodami. Wbiegłam po schodach w górę. Stanęłam przed drzwiami prowadzącymi do wnętrza wieży. Spostrzegłam, że pod moimi stopami znajduje się duży okrągły rysunek oka. Taki sam widziałam w „Księdze Zaklęć”. Domyśliłam się, że jest to symbol Gildii Magów. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Znalazłam się w pomieszczeniu, które przypominało przytulną, magiczną sień. Na szerokiej drewnianej ławie siedziała czerwonoskóra Argonianka w niebieskiej szacie i czytała jakąś książkę. Na podłodze znajdował się duży okrągły dywan, na którym również znajdował się rysunek oka. Argonianka odwróciła głowę i spojrzała na mnie przez ramię swoimi czerwonymi oczami ze źrenicami przypominającymi wąskie czarne szparki.
- Poszukuję Tar-Meeny. – powiedziałam.
- To ja. – odpowiedziała Argonianka okropnie ochrypłym głosem. – Dlaczego poszukuje mnie rycerz Ostrzy, którego nie znam?
- Nazywam się Astarte. – przedstawiłam się. – Przysyła mnie Baurus.
- Słyszałam o tobie. W czym mogę ci pomóc?
- Muszę dowiedzieć się jak najwięcej o organizacji zwanej Mitycznym Brzaskiem.
- Wiesz o nich? – badaczka zdziwiła się. – To jeden z najbardziej skrytych kultów daedr. Niewiele o nich wiadomo.
Zorientowałam się, że zbyt uporczywie wpatruję się w ostre zęby Argonianki, które prezentowały się efektywnie podczas rozmowy, więc szybko utkwiłam wzrok w podłodze. Tar-Meena natomiast mówiła dalej:
- Postępują zgodnie z naukami Mankara Camorańskiego, którego zwą mistrzem. Sam zresztą jest tajemniczą postacią.
- Mam jedną z ich książek. – oświadczyłam podając badaczce „Komentarze Mitycznego Brzasku”.
- A tak. „Komentarze do Misterium Xarxesa”, wspaniale! Więc interesują cię kulty daedryczne?
- Muszę znaleźć Mityczny Brzask.
- Chcesz ich znaleźć, tak? Nie zamierzam się wtrącać. Sprawa wagi państwowej i tak dalej. Nie martw się, jestem przyzwyczajona do pracy z Ostrzami. Nie musisz nic mówić.
- To świetnie. – usiadłam na ławie obok Tar-Meeny.
- W każdym razie nie łatwo będzie ich znaleźć. Znam trochę pisma Mankara Camorańskiego, przynajmniej te, do których zdołałam dotrzeć. – odparła badaczka oddając mi księgę. - Z tekstu jasno wynika, że „Komentarze” Mankara Camorańskiego mają cztery tomy, ale ja dotarłam tylko do dwóch pierwszych. Według mnie księgi te zawierają ukryte wskazówki dotyczące położenia kaplicy, w której Mityczny Brzask czci Mehrunesa Dagona. Ci, którzy odnajdą tę sekretną ścieżkę, zasługują, aby przyłączyć się do Mitycznego Brzasku. Odnalezienie kaplicy to pierwszy test. Jeśli chcesz ich odnaleźć, potrzebujesz wszystkich czterech części „Komentarzy”.
- Gdzie znajdę te księgi? – spytałam.
Tar-Meena podeszła do półki z książkami i wyjęła jedną z nich.
- Proszę, w bibliotece można skorzystać z tomu drugiego. Tylko traktuj go z szacunkiem! – powiedziała podając mi księgę. – Jak już mówiłam nie widziałam tomu trzeciego i czwartego. Możesz spróbować w Pierwszym Wydaniu, w dzielnicy handlowej. – Tar-Meena usiadła z powrotem obok mnie. – Właściciel, Phintias, ma kontakty wśród kolekcjonerów. Może będzie wiedział, gdzie można znaleźć te księgi.
- Dziękuję. – odpowiedziałam wstając. – Udam się od razu do tego Phintiasa.
- Miło się z tobą rozmawiało. Daj znać, jak zakończyły się twoje poszukiwania Mitycznego Brzasku. – powiedziała Argonianka.
Pożegnałam się z nią i wyszłam na zewnątrz. Świtało dopiero. Skierowałam swe kroki w stronę dzielnicy handlowej Cesarskiego Miasta. Znałam to miejsce bardzo dobrze. Szybko odnalazłam budynek, nad którego drzwiami widniał szyld z wizerunkiem książki i napisem: "Pierwsze Wydanie". Weszłam do księgarni i podeszłam do człowieka stojącego za drewnianą ladą.
- Witam! Chciałabym rozmawiać z właścicielem tej księgarni. - powiedziałam.
- To ja. O co chodzi? - odparł mężczyzna.
- Ty jesteś Phintias? - spytałam dla pewności.
- Zgadza się. - odpowiedział.
- Poszukuję pewnej księgi. Jest to sprawa wielkiej wagi.
- O jaką księgę chodzi?
- O trzeci tom "Komentarzy do Misterium Xarxesa." - odpowiedziałam poważnym tonem.
- Mam jeden egzemplarz, lecz został już zarezerwowany.
- Kto dokonał rezerwacji?
- Nazywa się Gwinas i już zapłacił mi za tą księgę. Ma odebrać ją dzisiaj. Powinien przyjść niedługo.
- Wobec tego poczekam na niego tutaj.
- Jak sobie życzysz.
Usiadłam na krześle przy małym stoliku w rogu księgarni i otworzyłam pierwszy tom "Komentarzy Mitycznego Brzasku", który nosiłam zatknięty za pas. Przewróciłam dwie kartki i odnalazłam miejsce, do którego dotrwałam w nocy. Zaczęłam czytać dalej:

Egzekutorze, wiedz, że należysz do elity. Wstąp więc, jak nakazał Dagon, niosąc cztery klucze. Ogród twój zakwitnie kwiatami znanymi i nie znanymi, jak w czasach mitycznego brzasku. Tak więc powrócisz do swego pierwotnego wrzasku, a jednak wyjdziesz inny. Tym razem będzie to neosymbioza, jak mistrz z Mistrzem, którego Matką miazma.

Lecz choć wszyscy nas znali, każdy z trwogą witał nasze przybycie. Być może przyniosła cię wojna, może nauka, lub cień, czy też ułożenie pewnych węży. Choć każda droga ma swe własne znaczenie, nagroda jest jedna: witaj, nowicjuszu, to, że tu jesteś znaczy, że swą wartością dorównujesz królom. Sięgnij do swej kieszeni, i patrz! oto pierwszy klucz, który błyszczy blaskiem nowego świtu.

Otóż musisz wiedzieć, że jak noc nadchodzi po dniu, tak i to pierwsze oświecenie wpadnie w burzliwe wieczorne morze, gdzie dozna próby wiary. Pokrzep się myślą, że sam Uzurpator zatonął w Iliac, zanim powstał by przejąć swą flotę. Bój się tylko przez chwilę. Zachwiana wiara nie bez powodu jest niczym woda: w ogrodzie Świty będziemy doświadczać całych rzeczywistości.

W tym momencie drzwi frontalne otworzyły się i do księgarni wkroczył niski elf w czerwonej szacie. O jego elfiej rasie świadczyły na odległość długie spiczaste uszy, które były tym bardziej dobrze widoczne, iż swe jasne włosy nosił on spięte w wysoki kucyk. Podszedł do lady i przywitał się z Phintiasem, który natychmiast wręczył mu księgę w szkarłatnej okładce i spojrzał na mnie znacząco. Podeszłam do elfa i stanęłam przed nim. Należę raczej do niskich kobiet, a jednak przewyższałam go o głowę. Ludzki odcień jego skóry świadczył dobitnie o tym, iż był on Bosmerem.
- W imieniu Bractwa Ostrzy żądam byś natychmiast przekazał mi trzecim tom "Komentarzy do Misterium Xarxesa" i wyjaśnił mi, co masz wspólnego z Mitycznym Brzaskiem. - powiedziałam groźnie.
- Ta księga jest moja, a do Mitycznego Brzasku zamierzam dołączyć. - odpowiedział butnie.
- Chcesz więc czcić Dagona? - spytałam z gniewem.
- Tak i nikt nie ma prawa mi tego zabronić. Jako wolny obywatel Cesarstwa mam prawo wyznawać wszystko, co tylko zechcę. Mankar Camorański to wielki mędrzec i chcę żyć wedle jego nauk, jako członek Mitycznego Brzasku.
- Czy ty wiesz, co mówisz? Mityczny Brzask to niebezpieczna sekta. Jej członkowie zamordowali Cesarza Uriela! - zawołałam.
Stojący przede mną elf natychmiast pobladł, a na jego twarzy pojawił się wyraz przerażenia.
- Ja... ja nie wiedziałem. Ja nie mam  z tym nic wspólnego. Nie wiedziałem, że to oni zabili Cesarza! Naprawdę! Zabierz tę księgę! - to mówiąc wcisnął mi trzeci tom "Komentarzy" w ręce i odsunął się ode mnie o krok. - Nie chcę mieć z tym nic wspólnego!
- Teraz, trochę na to za późno. - powiedziałam chwytając go za szatę przy ramieniu, by uniemożliwić mu ucieczkę. - Chciałeś użyć tej księgi, by odnaleźć Mityczny Brzask? Tak, czy nie?
- Tak, ale ja nie wiedziałem, że to zabójcy.
- Jesteś w posiadaniu czwartego tomu?
- Nie. Tom czwarty można otrzymać jedynie od członka Mitycznego Brzasku. Umówiłem się na spotkanie ze Sponsorem, aby go zdobyć.
- Kiedy i gdzie masz się spotkać z tym Sponsorem?
- Dziś w nocy, w Zatopionych Kanałach, pod miastem. Mam przyjść tam sam i usiąść za stołem w sali spotkań. Po tym, co mi powiedziałaś, nie pójdę tam za nic w świecie.
- Bardzo dobrze. Trzymaj się z dala od tej sprawy dla własnego dobra. - to mówiąc puściłam elfa i pozwoliłam mu odejść, co też niezwłocznie uczynił.
Wiedziałam, że muszę jak najszybciej znaleźć Baurusa.

9 dzień, Płomienne Serce:
O zmierzchu wraz z Baurusem udałam się do dzielnicy Elfickich Ogrodów. Było to niezwykle piękne miejsce, pełne kwiatów wypełniających powietrze cudowną wonią swych płatków. Baurus podniósł drewnianą klapę, kryjąca wejście do podziemnych kanałów. Zeszłam tam za nim po metalowej drobince. Panowała tu okropna wilgoć i ciemności. Pod naszymi nogami pluskała woda. Na szczęście nasze pochodnie nie zgasły. Podążając wzdłuż ciemnego kanału, dotarliśmy do drewnianych drzwi. Baurus zatrzymał się przed nimi i odwrócił się w moim kierunku.
- Jesteśmy na miejscu. - powiedział, po czym ruchem ręki wskazał mi kamienne schody znajdujące się po lewej stronie, obok drzwi. - Tak się składa, że na górze schodów można znaleźć dobry punkt do obserwacji sali spotkań. To chyba ja powinienem zająć się spotkaniem, a ty będziesz mnie osłaniać. Obserwuj wszystko z góry, tak na wszelki wypadek.
- Dobrze. - zgodziłam się.
Nie wyobrażałam sobie zresztą innej opcji, zważywszy na to, że byłam odziana w zbroję Ostrzy, która dobitnie świadczyła o tym, że jestem wroga Mitycznemu Brzaskowi, natomiast Baurus miał na sobie zwykłą wełnianą koszulę.
- Pamiętaj, nie możemy stąd odejść bez księgi. - powiedział z naciskiem. - To nasza jedyna szansa na odzyskanie Amuletu.
- Wiem. - odparłam. - Powiedź, kiedy będziesz gotów.
- Słuchaj! - Baurus spojrzał mi w oczy. - Jeśli coś pójdzie nie tak, to mogę tego nie przeżyć, ale jeśli ja nie przeżyję, to ty musisz. Musisz zdobyć księgę i odzyskać Amulet Królów!
- Rozumiem. - powiedziałam spokojnie. - Zdobędziemy tę księgę razem i nikt z nas dzisiaj  nie zginie.
- Cieszę się, że pilnujesz moich pleców. - mężczyzna uśmiechnął się. - Dobra. Załatwmy to!
Baurus otworzył drewniane drzwi i wszedł do środka dużej sali. Zamknął drzwi za sobą, a ja pobiegłam po kamiennych stopniach w górę. Schody skręciły w prawo i po chwili znalazłam się na kamiennym balkonie nad pomieszczeniem, w którym znajdował się Baurus. Mój towarzysz siedział przy małym drewnianym stole. Do sali można było zejść po szerokich schodach. Skryłam się za kamienną kolumną i obserwowałam wszystko, co działo się na dole. Po chwili do pomieszczenia wszedł Altmer w szkarłatnej szacie.
- Witaj! - elf zwrócił się do Baurusa podchodząc w jego stronę i stając po drugiej stronie stołu, za którym zasiadał.
- To ty jesteś Sponsorem? - spytał Redgard.
- Tak. Jestem Raven Camorański. - powiedział Altmer. - A więc chcesz zostać jednym z Wybrańców Mehrunesa Dagona? Trudna jest Ścieżka Brzasku, lecz wielka jest nagroda. Mam księgę, której szukasz. Dzięki niej i trzem innym dziełom mistrza odnajdziesz klucz do oświecenia. Ale czy masz dość siły i mądrości, aby użyć klucza? Jeśli tak, spotkamy się przy kaplicy Dagona.
Po tych słowach elf wyciągnął zza pazuchy księgę w szkarłatnej okładce i położył ją na stole. Baurus natychmiast po nią sięgnął, przybliżając się przy tym do Altmera.
- Zaczekaj! - krzyknął elf. - Widziałem cię wcześniej! Jesteś Ostrzem, za którym chodził brat Astar!
Wiedziałam już, że nie obejdzie się bez rozlewu krwi. Szybko zbiegłam po schodach na dół.
- Straż! - krzyknął Raven Camorański, a Baurus niezwłocznie wstał od stołu i dobył katany.
Do pomieszczenia, w którym się znajdowaliśmy wbiegło dwoje wojowników w stalowych zbrojach i ze szkarłatnymi kapturami na głowach. Natychmiast rzucili się na Baurusa. Mężczyzna zaczął się zaciekle bronić, ja zaś dopadłam Ravena Camorańskiego. Nim zdążył zorientować się, co właściwie się dzieje, przebiłam go mieczem. Spojrzał na mnie zaskoczony, po czym osunął się na ziemię, a wyraz zaskoczenia zastygł na jego martwej twarzy. Szybko pobiegłam na pomoc Baurusowi. Razem zabiliśmy obydwu napastników. Gdy wokół nas nastała już martwa cisza, nachyliłam się nad ciałem Ravena Camorańskiego i zdjęłam z jego palca złoty pierścień z czerwonym oczkiem, który mienił się jakimś przedziwnym blaskiem. Na drewnianym stole leżał ostatni tom "Komentarzy do Misterium Xarxesa".

11 dzień, Płomienne Serce:
Tar-Meena przeczytała pozostałe tomy "Komentarzy do Misterium Xarxesa", jednak nie miała pojęcia, jak je rozumieć. Ja przebrnęłam dopiero przez tom pierwszy i miałam kompletny mętlik w głowie. Zachowałam pierścień, który ściągnęłam z palca martwego Ravena Camorańskiego, gdyż Tar-Meena powiedziała mi, iż jest to prosty pierścień tarczy ognia i że będzie chronić mnie przed oparzeniami tak długo, jak długo będę go nosić na palcu.
- Co trzeba zrobić, żeby móc korzystać z magii? - zapytałam Tar-Meenę, gdy w sieni Uniwersytetu analizowałyśmy wspólnie treść "Komentarzy".
- Właściwie to nic. Jeśli masz magiczne zdolności, to po prostu z nich korzystasz, a używając ich jednocześnie rozwijasz je. Potrzeba wiele pracy, by zostać wielkim magiem.
- Jak mogę sprawdzić, czy mam jakieś magiczne zdolności? - spytałam.
Argonianka podniosła wzrok znad księgi i spojrzała na mnie.
- Największe zdolności magiczne przejawiają osoby inteligentne i obdarzone znaczną siłą woli. - powiedziała. - Tak, jak siła fizyczna jest ważna w walce bronią, tak siła ducha ważna jest w używaniu magii. Podaj mi swoją dłoń.
Wyciągnęłam rękę w stronę Argonianki, a ona chwyciła moją dłoń i zamknęła oczy, jakby starając się coś wyczuć. Jej ręka pokryta łuskami była zimna i szorstka. Palce miała zakończone ostrymi pazurami.
- Wiesz, że twój dotyk odbiera siłę. - powiedziała otwierając oczy i puszczając moją dłoń.
- O czym ty mówisz?
- Magia jest w tobie i działa na twą korzyść. Za każdym razem, gdy dotykasz jakiejś osoby, ona staje się nieznacznie słabsza fizycznie, a ty stajesz się nieznacznie silniejsza. Ta dyskretna zdolność może przesądzić o twym zwycięstwie w walce z wrogiem. Nie próbowałaś nigdy rzucić jakiegoś zaklęcia?
- Nie wiem, jak to się robi. - odpowiedziałam.
- Zazwyczaj ważne są tylko dwie części ciała: oczy i ręce. Od ciała ważniejszy jest natomiast umysł.
- Mogłabyś mnie czegoś nauczyć? - spytałam.
- No dobrze. - Tar-Meena wstała od biurka i stanęła na środku sieni.
Podeszłam do niej.
- Na początku musisz zrozumieć, czym jest mana. - powiedziała spoglądając na mnie. - Magia drzemie w każdej żywej istocie. Mana jest duchową równowagą, tak samo jak zdrowie jest równowagą fizyczną. Możesz używać magii tylko w stanie duchowej równowagi, jednak każde jej użycie zaburza tę równowagę, czyli ujmując to inaczej: wyczerpuje twoją manę.  Gdy przestajesz używać magii, mana zaczyna wzrastać aż do osiągnięcia optymalnego poziomu. Rozumiesz?
- Chyba tak. - odpowiedziałam.
- Nauczę cię teraz dwóch prostych zaklęć, których znajomość na pewno bardzo ci się przyda. Pierwsze zaklęcie to "uleczenie". Unieś dłoń na wysokość twarzy i odchyl ją tak, by tworzyła kąt prosty z przedramieniem. - powiedziała Tar-Meena jednocześnie demonstrując mi na sobie prawidłowe ułożenie dłoni. - Rozluźnij palce.
Postąpiłam zgodnie z instrukcjami badaczki, ona zaś delikatnie rozsunęła mi palce dłoni, którą uniosłam w górę.
- Pamiętaj, że twoje palce powinny być rozluźnione. - mówiła dalej. - Teraz zamknij oczy.
Natychmiast usłuchałam jej słów.
- Poczuj całe swoje ciało. - szepnęła Tar-Meena swym ochrypłym głosem. - Bądź go świadoma. Wczuj się w bicie swego serca i w skurczanie się swych tętnic. Poczuj, jak krew rozlewa się w twych żyłach i jak twe płuca napełniają się powietrzem, przy każdym wdechu. Skup się na swoim ciele od stóp po czubek głowy. Pomyśl, że jesteś doskonałą całością i należysz, jedynie do siebie samej. Uwierz w to i poczuj, że istniejesz. Poczuj, że żyjesz! Weź głęboki wdech i poczuj jak życiowa energia wstępuje w twe ciało.
Otworzyłam oczy. Ogarnęło mnie wyjątkowo dobre samopoczucie.
- Idzie ci świetnie. - powiedziała Tar-Meena. - Gdy odniesiesz jakąś ranę zrób dokładnie to samo, co robiłaś przed chwilą, a zdołasz się uleczyć. Kiedy nabierzesz już wprawy, nie będziesz musiała zamykać przy tym oczu.
- W jaki sposób można uzdrawiać inne osoby? - spytałam bardzo chcąc się tego nauczyć.
- To trudne zaklęcie, na razie leżące poza twoimi możliwościami. Uleczanie samej siebie jest znacznie łatwiejsze od uleczania innych. Drugie zaklęcie, którego mogę cię nauczyć to "flara". Należy ono do magii zniszczenia. - Argonianka stanęła obok mnie. - Wyciągnij przed siebie rękę tak, byś mogła patrzeć na wnętrze swej dłoni.
Postąpiłam zgodnie z instrukcjami.
- Patrz cały czas na swą dłoń. - mówiła dalej badaczka. - Wyobraź sobie, że twe wnętrze rozpala ogień. Kiedy będziesz gotowa, szybkim ruchem odwróć dłoń w drugą stronę, czyli ustaw ją grzbietem do siebie, jednocześnie przenosząc wzrok przed siebie.
Zrobiłam to, co poleciła mi Tar-Meena. Niespodziewanie z wnętrza mojej dłoni wystrzelił język ognia, który szybko zgasł w powietrzu. Byłam zaskoczona i zafascynowana tym, co udało mi się wyczarować.
-Zrobiłaś to. - powiedziała wyraźnie zdziwiona Argonianka. - Jeszcze nigdy nie widziałam, by komuś udało się rzucić to zaklęcie za pierwszym razem. Masz ogromny talent.
- Spróbuję jeszcze raz. - powiedziałam i powtórzyłam te same czynności, co przed chwilą.
Z wnętrza mej dłoni znów wystrzeliły płomienie. Byłam zachwycona.
- Pamiętaj, że to nie twoja dłoń, lecz twoje oczy władają wyczarowanym ogniem. Uważaj, gdzie kierujesz swój wzrok! - przestrzegła mnie badaczka.
- Chce się nauczyć więcej. - powiedziałam.
- Zaczekaj tutaj. - powiedziała Tar-Meena, po czym wkroczyła na mały okrągły żółty taras z wyrzeźbionym wizerunkiem oka, który lśnił fioletowym światłem.
Niespodziewanie Argonianka zniknęła. Domyśliłam się, że musiała się teleportować. Po chwili znów pojawiła się w tym samym miejscu. Wraz z nią na drugim identycznym tarasie pojawił się siwowłosy, wyraźnie starzejący się już mężczyzna o łagodnym wyrazie twarzy. Podobnie, jak Tar-Meena ubrany był w błękitne szaty. Wyglądał na Cesarskiego.
- Witaj! Nazywam się Raminus Polus. - przedstawił się mężczyzna. - Tar-Meena powiedziała mi, że przejawiasz niezwykłe zdolności magiczne. Czy chciałabyś wstąpić do Gildii Magów?
- Owszem. - odpowiedziałam. - Chciałabym zostać potężny magiem.
- Jeśli chcesz uzyskać wstęp na Uniwersytet Wiedzy Tajemnej, musisz otrzymać rekomendacje przywódców wszystkich lokalnych domów cechowych. Życzę ci powodzenia! - po tych słowach Raminus Polus zniknął tak samo nagle, jak się pojawił.
- Ile jest domów cechowych i gdzie się znajdują? - zwróciłam się do Tar-Meeny.
- Jest ich siedem. Znajdują się w Anvil, Bravil, Brumie, Cheydinhal, Chorrol, Leyawiin i w Skingradzie. Jeśli chcesz, jedź od razu i zdobądź te rekomendacje, a ja w tym czasie będę studiować księgi Mankara Camorana.
- Dziękuję. -odpowiedziałam. - Wrócę za kilka dni.
Wzięłam z sobą trochę jedzenia na drogę i opuściłam Cesarskie Miasto. Mój wierzchowiec, którego zwałam po prostu Srokatym, czekał na mnie w stajni pod miastem, a więc tam, gdzie go zostawiłam. Pojechałam galopem drogą na południe, a później skręciłam na południowy zachód. Wkrótce dotarłam do miasta Skingrad. Nie przekroczyłam jednak miejskiej bramy, postanawiając, że dom cechowy w Skingradzie odwiedzę wracając do Cesarskiego Miasta. Udałam się dalej drogą, którą przemierzałam już wędrując do Kvatch. Po kilku godzinach dotarłam do Anvil, miasta przy zachodniej granicy Cyrodiil. Znajdowało się ono nad morzem i gdy tylko przybyłam pod jego mury, poczułam morską bryzę w powietrzu. Wiatr wiał wyjątkowo mocno przynosząc rozkoszny chłód tego upalnego dnia. Zsiadłam z konia i pozostawiłam go pod murami. Wiedziałam, że nie oddali się sam. Po przekroczeniu bramy miejskiej znalazłam się na placu z pięknym dębem. Anvil od razu mnie zachwyciło. Wszystkie budynki były tu wzniesione z białego marmuru i pokryte czerwoną dachówką. Wyglądały uroczo. Wiele dachów wspierało się tu na smukłych białych kolumnach. Było to piękne miejsce. Podeszłam bliżej dębu, którego liście szumiały głośno poruszane na wietrze. Głośniejszy od nich był jednak szmer wody pochodzący z małego jeziorka znajdującego się nieopodal. Po drugiej stronie błękitnego stawu, tuż przy murze okalającym miasto, wznosił się pomnik przedstawiający piękną kobietę w długich szatach, z welonem na głowie i kwiatem lilii w dłoni. Stanęłam na brzegu stawu i patrzyłam na rzeźbę urzeczona. Czułam, że jest to podobizna kogoś bardzo ważnego, zwłaszcza bardzo ważnego dla mnie. Choć nie umiem tego wyjaśnić, poczułam w swym sercu, że coś wiąże mnie z tą piękna kobietą, że jestem jej w jakiś sposób przeznaczona.
- Kto to jest? - spytałam jakiegoś przechodnia wciąż spoglądając na pomnik z zachwytem.
- Słucham? - zdziwił się zapytany.
- Kogo przedstawia ta rzeźba? - sprecyzowałam pytanie.
- To Dibella, bogini miłości. - odpowiedział krótko przechodzień i odszedł. 
Dibella, moja pani. Czułam całym sercem, że ta bogini darzy mnie wielką miłością i nie mogłam na to nie odpowiedzieć. Poczęłam wzywać ją w swych myślach: "Dibello! Czy mnie słyszysz, piękna bogini, czy na mnie patrzysz? Strzeż mnie na wszystkich moich drogach, broń mej duszy przed cierpieniem i mrokiem, a ja będę sławić twe imię i będę ci całym swym życiem oddawać cześć. Niechaj każda chwała, jaka mi przypadnie, będzie również twą chwałą, wielka Dibello!" Oderwałam się z zadumy i podeszłam w stronę drzewa. Naprzeciw bramy miejskiej stały dwa wielkie budynki. Na jednym z nich dostrzegłem szyld z wizerunkiem oka. Ucieszyłam się niezmiernie. Słusznie przewidywałam, że jestem u celu. Gdy podeszłam bliżej dostrzegłam, że pod wizerunkiem oka znajduje się napis: "Gildia Magów." Na budynku obok widniał szyld z namalowanym mieczem i napisem "Gildia Wojowników". Ta druga jednak mnie nie interesowała. Otworzyłam drzwi gmachu Gildii Magów w Anvil i weszłam do środka. Za stołem na przeciwko wejścia stała młoda blondwłosa Altmerka w bogato zdobionej błękitnej sukni. Kartkowała jakąś książkę, najwyraźniej pilnie czegoś w niej szukając.
- Nazywam się Astarte. - powiedziałam. - Pragnę uzyskać rekomendację tego domu, by zostać pełnoprawnym członkiem Gildii Magów.
Altmerka podniosła swój wzrok znad książki i spojrzała na mnie.
- Jestem Carahil. - odparła odkładając książkę na stół. - Jeśli chcesz uzyskać moją rekomendację, musisz mi pomóc.
- Zamieniam się w słuch.
- W ostatnim czasie w okolicy zginęło kilku kupców. Najprawdopodobniej zabił ich jakiś mag. Oczywiście podejrzenia padły na naszą gildię. Sprawę bada Arielle Jurard. Musisz z nią porozmawiać. Znajdziesz ją w gospodzie Na Roztajach Briny, na północ od Anvil.
- Mam nadzieję, że tam trafię. - powiedziałam.
- Jesteś, jak widzę, rycerzem Ostrzy. - powiedziała Carahil. - Chodź za mną!
Altmerka poprowadziła mnie do pomieszczenia pełnego łóżek zaścielonych szmaragdową jedwabną pościelą. Wyciągnęła z wielkiej i pięknej szafy jakieś zielone ubranie.
- Musisz zostawić tutaj zbroję Ostrzy. - odparła Carahil. - Ubierz tę suknię! W niej nie będziesz wyglądać podejrzanie. Kiedy się przebierzesz, przyjdź do mnie!
Altmerka zostawiła mnie samą w tym pomieszczeniu. Szybko przebrałam się w prostą zieloną suknię, którą mi wręczyła, a zbroję Ostrzy włożyłam do drewnianego kufra stojącego pod ścianą. Odnalazłam Carahil przy drzwiach wyjściowych.
- Udasz się teraz do gospody na Rozstajach Briny. Musisz wynająć pokój w tej gospodzie podając się za wędrownego kupca. Arielle Jurard sama cię odnajdzie.
- Dobrze. - powiedziałam. - Do zobaczenia wkrótce!  
Opuściłam gmach Gildii Magów.
Nim opuściłam miasto, postanowiłam się jeszcze trochę rozejrzeć. Zeszłam do doków. Była to zdecydowanie najmniej atrakcyjna część miasta. Niestety trochę cuchnęło tu rybami. Szybko opuściłam doki, zdążyłam jednak usłyszeć, jak jeden z przebywających tu Argonian mówi, że niejaki Velwyn Benirus sprzedaje w mieście dom po bardzo korzystnej cenie oraz, że zwykle można go znaleźć w karczmie zwanej  Hrabiowską Zbrojownią. Pytając przechodniów o ten budynek, wkrótce odnalazłam karczmę, a w niej Velwyna Benirusa, który okazał się być młodym, elegancko ubranym, Cesarskim. Zapytałam go, czy to prawda, że sprzedaje dom, a on odparł, iż istotnie wystawił na sprzedaż posiadłość swego dziadka. Zaproponował mi obejrzenie owego budynku. Pozwoliłam mu poprowadzić się w kierunku przepięknej świątyni Dibelli górującej nad miastem. Na przeciwko świątyni znajdowała się wspaniała willa. Była to właśnie posiadłość Benirusów. Zachwyciła mnie tak bardzo, że gdy dowiedziałam się, że Velwyn Benirus gotów jest ją odsprzedać za jedyne 5000 septimów, postanowiłam, że muszę ją mieć. Na razie jednak nie miałam tylu pieniędzy. Przekroczyłam więc bramę miasta, wsiadłam na grzbiet mojego konia i pojechałam na północ.
Ściemniało się już. Szybko dotarłam do przydrożnej gospody. Pozostawiłam Srokatego w stajni nieopodal, oczywiście za drobną opłatą, i weszłam do budynku. Znajdowało się tu sporo osób. Podeszłam do oberżysty i poprosiłam o nocleg. Na szczęście pokój, który mi zaoferował nie był drogi. Kupiłam sobie jeszcze kolację. Usiadłam przy małym stoliku i zaczęłam jeść podanego mi kurczaka z rusztu popijając go tanim winem. W pewnym momencie dosiadła się do mnie pewna wyjątkowo szpetna Altmerka o jasnych włosach ubrana w piękną błękitną suknię.
- Nie widziałam cię tu wcześniej. - powiedziała wyniosłym głosem.
- To pewnie dlatego, że jestem tu po raz pierwszy. - odpowiedziałam.
- Oczywiście. Gdyby było inaczej, na pewno pamiętałabym twoją twarz, bo ja jestem tu często, a kiedy nie ma mnie tutaj, jestem w Gildii Magów w Anvil.
- Jesteś więc magiem? - spytałam.
- Owszem. Nazywam się Caminalda. Mogę wiedzieć, z kim mam przyjemność.
- Mam na imię Astarte. - odpowiedziałam krótko.
Ledwie mogłam patrzeć na szkaradną, niewyobrażalnie podłużną i pociągłą twarz elfki. Było w niej coś wyjątkowo odpychającego. Wcale nie miałam ochoty na rozmowę z nią.
- Jaki jest powód twego przybycia tutaj? - spytała elfka podejrzanie słodkim głosikiem.
- Jestem kupcem. - odpowiedziałam. - Noc zastała mnie w podróży, więc zatrzymałam się w gospodzie.
- Skoro jesteś kupcem, to gdzie jest twój towar?
- Sprzedałam go. - odpowiedziałam patrząc Caminaldzie w oczy.
- Dużo udało ci się zarobić?
- To, ile zarobiłam, to moja sprawa. - odpowiedziałam z ironicznym uśmiechem.
- Oczywiście. - powiedziała elfka również uśmiechając się fałszywie. - Nie będę ci już dłużej zawracać głowy.
Ucieszyłam się, że wreszcie sobie poszła. Kiedy skończyłam jeść, weszłam do wynajętego pokoju i usiadłam na łóżku. Pokój był bardzo mały, ale czysty. Czysta była również pościel na niezbyt miękkim łóżku, na którym siedziałam. Po chwili ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłam je i zobaczyłam czarnowłosą dziewczynę. Nie potrafiłam określić, jakiej była rasy, ale z pewnością była człowiekiem.
- Jestem Arielle Jurard. - szepnęła.
Otworzyłam drzwi szerzej i wpuściłam ją do środka.
- To ciebie przysłała Carahil? - spytała cicho dziewczyna, gdy zamknęłam za nią drzwi.
- Tak. - odpowiedziałam.
- Spędzisz tutaj noc, a rano udasz się Złotym Szlakiem w stronę Kvatch. Będziesz naszą przynętą.
- Złoty Szlak to główna droga?
- Tak. Kiedy będziesz wędrować, zwracaj uwagę na mijane osoby. Ja i jeszcze jeden mag będziemy iść za tobą. Musisz jednak być ostrożna. Tymczasem życzę ci dobrej nocy! - po tych słowach dziewczyna wyszła z mojego pokoju. Rozebrałam się i wsunęłam pod kołdrę. Dość długo nie mogłam zasnąć.

12 dzień, Płomienne Serce:
Obudziłam się o świcie i z trudem wstałam z łóżka. Z przyjemnością spałabym dłużej, ale musiałam wykonać zlecone mi zadanie. Ubrałam się, przypięłam miecz do pasa i wyszłam z gospody. Udałam się pieszo Złotym Szlakiem w kierunku Kvatch bacznie obserwując okolicę. Wokół mnie nie było żywego ducha. Nie uszłam nawet kilku metrów, gdy nagle ktoś wyskoczył przede mną z zarośli. W następnej chwili poczułam ból w całym ciele. Upadłam na ziemię. Zrozumiałam, że ktoś rzucił na mnie jakieś zaklęcie. Tym kimś okazała się być poznana przeze mnie wczoraj Caminalda. Podeszła do mnie i szarpnęła mnie za włosy odchylając moją głowę do tyłu. W drugiej dłoni trzymała sztylet, który przyłożyła mi do gardła.
- Zaraz sprawdzimy, ile wczoraj zarobiłaś. Mam nadzieję, że dużo. - powiedziała i przycisnęła mi ostrze sztyletu do szyi.
Natychmiast chwyciłam ją za prawą dłoń, nie pozwalając jej poderżnąć mi gardła. Wolną rękę wyciągnęłam przed siebie. Wyobraziłam sobie ogień rozpalający mą duszę, spojrzałam na wnętrze swej dłoni, odwróciłam ją w stronę Altmerki i jednocześnie przeniosłam swój wzrok na jej twarz. Płomienie wystrzeliły z mej dłoni i dosięgły twarzy mojej przeciwniczki. Caminalda krzyknęła i odsunęła się ode mnie. Wyciągnęłam katanę z pochwy zamaszystym ruchem ręki. To wystarczyło. Ostrze mego miecza rozcięło Altmerce brzuch. Nim upadła przez chwilę stała  jeszcze spoglądając na mnie z przerażeniem w oczach.
- Zdradzę ci sekret. - powiedziałam podnosząc się z kolan. - Nie jestem kupcem, jestem rycerzem.
Caminalda padła martwa na ziemię, a wokół jej ciała szybko zaczęła się zbierać kałuża krwi. Krew sączyła się także z mojej szyi, gdyż Altmerka zdołała mnie skaleczyć. Była to doskonała okazja, by potrenować zaklęcie leczenia. Zamknęłam oczy i uniosłam dłoń na wysokość twarzy. Skupiłam sie na piekącej ranie na mej szyi i wzięłam głęboki wdech czując, jak me płuca napełniają się życiodajnym powietrzem. Odetchnęłam z ulgą, gdy ból począł się zmniejszać, aż w końcu zniknął zupełnie. Otworzyłam oczy. Po skaleczeniu pozostała jedynie krew na mojej skórze, jego samego zaś już nie było. W tym momencie dobiegła do mnie Arielle w towarzystwie jakiegoś mężczyzny w długiej szacie.
- To Caminalda! - zawołała dziewczyna i spojrzała na mnie. - Zabiłaś ją!
- Zrobiłam to w obronie własnej. - odparłam.
- Więc to ona napadała na kupców?
- Wygląda na to, że tak.  
-Natychmiast wracaj do Anvil i powiedź Carahil, że Caminalda nie żyje.
Szybko skierowałam swe kroki w drogę powrotną. Odebrałam Srokatego ze stajni przy rozdrożu i szybko pogalopowałam ku Anvil. Przed południem dotarłam do celu. Opowiedziałam Carahil o wszystkim, co zaszło rano.
- Dobrze się spisałaś. Jeszcze dziś wyślę w twojej sprawie list polecający na Uniwersytet. Zastanawiam się jednak, jakie są twoje umiejętności.
- Na razie małe. - przyznałam. - Nie mam doświadczenia, ale szybko się uczę.
- Zobaczymy, jak szybko.
- Nauczysz mnie jakiegoś zaklęcia?
- Tutaj w Anvil, specjalizujemy się głównie w magii przywracania. Podstawowym zaklęciem przywracającym jest oczywiście uleczenie.
- Znam to zaklęcie. - powiedziałam.
- Nauczę cię czegoś trochę trudniejszego. Wiesz, że jeden dotyk może zabić, bądź ocalić kogoś od śmierci?
- Dotyk to za mało, ważny jest umysł.
- Rzeczywiście. Na początek nauczę cię "absorpcji many". Musisz mnie dotknąć, jakkolwiek chcesz. Możesz na przykład złapać mnie za rękę.
Carahil podała mi swą dłoń, a ja zacisnęłam palce na jej nadgarstku.
- Teraz musisz spojrzeć mi w oczy i pomyśleć o tym, że coś mi odbierasz. - mówiła dalej Carahil. - Musisz wyczuć moją manę i przekazać ją sobie.
Dość długo starałam się wyczuć manę stojącej przede mną elfki. Skupiłam się na jej oczach. Wyobraziłam sobie, jak jakaś wielka fala wylewa się z jej duszy i wstępuje w moją.
- Bardzo dobrze. - powiedziała Carahil. - Właśnie przed chwilą zmniejszyłaś poziom mojej many, jednocześnie zwiększając swój własny. Rzeczywiście szybko się uczysz. Podobnym zaklęciem do "absorpcji many" jest "absorpcja zdrowia". Polega ona na uzdrawianiu siebie kosztem powolnego zabijania danej osoby. Wystarczy, że położysz dłoń na piersi tej osoby i pomyślisz o tym, że odbierasz jej życiową energię. Nie musisz nawet utrzymywać z nią kontaktu wzrokowego.
- Potrafię zabijać. - powiedziałam. - Powiedź mi jednak, jak mogę kogoś uzdrowić. Bardzo chciałabym posiąść taką umiejętność.
- "Kojący dotyk" to trudne zaklęcie, ale mogę spróbować cię go nauczyć. Połóż dłoń na mojej piersi.
Zrobiłam to, co poleciła mi elfka. Ona zaś mówiła dalej:
- Patrz mi w oczy i postaraj się wczuć we mnie. Musisz swoim umysłem ogarnąć moją duszę i me ciało. Musisz poczuć to, co ja czuję. Gdy otworzyć się na moją duszę, będziesz miała wpływ na moje ciało.
Starałam się ze wszystkich sił rzucić to zaklęcie, jednak moje wysiłki zdały się na nic.
- Nie potrafię wczuć się w twoją duszę. - powiedziałam po dłuższej chwili skupienia.
- To zaklęcie na razie jest dla ciebie stanowczo za trudne. Wymaga ono wielkiej wprawy, talentu i empatii. Nikt nie zostaje uzdrowicielem z dnia na dzień.
- Żałuję, że nie potrafię pojąć tego zaklęcia.
- Najpierw powinnaś osiągnąć perfekcję w zaklęciu leczenia, a dopiero później trenować "kojący dotyk". Umiejętność uleczania siebie zawsze jest pierwszym krokiem na drodze do uleczania innych. Ćwicz zaklęcia, które już znasz i nie zrażaj się drobnymi niepowodzeniami. - powiedziała elfka.
Chciałabym, by wszystko przychodziło mi z łatwością, i wiele razy pojmowałam w lot to, czego większość śmiertelników uczyła się przez lata, jednak tego jednego zaklęcia, na którym tak bardzo mi zależało, za nic w świecie nie potrafiłam opanować. Zakończyłam naukę u Carahil, przywdziałam na powrót zbroję Ostrzy i opuściłam Anvil. Zapragnęłam zobaczyć się z Martinem, postanowiłam więc udać się do Świątyni Władcy Chmur pod pretekstem złożenia raportu o postępach w poszukiwaniu Amuletu Królów. Wieczorem byłam już w Brumie. Zostawiłam swego wierzchowca przy bramie miejskiej pod opieką strażników. Bruma miała dość surowy wygląd. Wznosiły się tu drewniane budynki, które pod każdym względem były proste i mało interesujące, ale sprawiały wrażenie solidnych. Powietrze było chłodne, lecz suche. Dość długo błądziłam w mieście, które okazało się być dwupoziomowe i znacznie bardziej skomplikowane od Anvil. Nawet mapa nie pomogła mi zbytnio odnaleźć się w chaosie uliczek i schodów. W końcu dostrzegłam zielone sztandary ze złotymi wykończeniami. Ozdabiały one gmach Gildii Magów, który znajdował się na szczycie szerokich kamiennych schodów. Szybko podeszłam do drewnianych drzwi i weszłam do środka. Za drewnianą ladą stała dziewczyna o jasnych włosach, skromnie odziana.
- Witaj! - zawołała z uśmiechem na mój widok. - Jesteś tu po raz pierwszy? To dobrze, że do Gildii Magów wstępują nowe osoby.
- Muszę zdobyć rekomendację tego domu, by dostać się na Uniwersytet Wiedzy Tajemnej. - wyjaśniłam.     
- Porozmawiaj z Jeanne Frasoric. Znajdziesz ją w pokoju na samej górze.
Podziękowałam i wspięłam się po schodach na ostatnie piętro. Weszłam do niezbyt dużego, lecz bogato wystrojonego pokoju, w którym znajdowała się moda rudowłosa kobieta w prostej i skromnej czerwono-białej sukni. Przeglądała jakąś książkę nerwowo chodząc po pokoju.
- Szukam Jeanne Frasoric. - oświadczyłam.
- To ja. - kobieta przeniosła na mnie spojrzenie swoich chłodnych niebieskich oczu.
- Nazywam się Astarte i pragnę studiować na Uniwersytecie Wiedzy Tajemnej. - powiedziałam.
- I potrzebujesz moich rekomendacji? Świetnie! Proszę cię znajdź J'skara. Nie ma go w gildii już od paru dni. Zaczyna mnie to niepokoić. Członkowie gildii, albo nie wiedzą, gdzie jest, albo nie chcą mi tego powiedzieć. Porozmawiaj z nimi, może tobie coś powiedzą.
- Dobrze. - zgodziłam się.
Gdy zeszłam na dół ujrzałam jakiegoś elfa w szmaragdowej marynarce ozdobionej złotymi nićmi, która musiała być bardzo droga.
- Przepraszam. - podeszłam w jego stronę. - Szukam J'skara. Wiesz może, gdzie jest?
- Może wiem. - odpowiedział z lekkim wahaniem.
- Może jest coś, co mogłabym dla ciebie zrobić? - zapytałam.
Elf rozejrzał się, najwyraźniej sprawdzając, czy wokół nas nie ma nikogo, kto mógłby usłyszeć naszą rozmowę. Byliśmy sami.
- Jeśli chcesz znaleźć J'skara, to musisz przynieść mi Księgę Zaklęć, która należy do Jeanne Frasoric. - wyszeptał. - Musisz otworzyć biurko Jeanne w jej pokoju i znaleźć tę księgę. Jeśli mi przyniesiesz, pomogę ci znaleźć J'skara.
W tym momencie z góry zeszła Jeanne Frasoric.
- Teraz będziesz mieć najlepszą okazję. - szepnął elf, poczym podszedł do szefowej Gildii Magów w Brumie i zaczął ją o coś wypytywać. Kiedy dostatecznie mocno odwrócił jej uwagę, cicho wspięłam się po schodach na górę. Podeszłam do drewnianego biurka w pokoju Jeanne. Było zamknięte na klucz. Po dość długim czasie udało mi się otworzyć zamek wytrychem. Na szczęście miałam przy sobie dość sporo wytrychów, z czego wiele połamałam przy próbie otwarcia zamka. W końcu jednak udało się. W biurku znajdowała się tylko jedna księgą. Wyjęłam ją i spojrzałam na okładkę. Widniał na niej napis: "Księga Zaklęć". Zamknęłam biurko i skryłam się w pomieszczeniu obok. Kiedy usłyszałam, że Jeanne wróciła do swego pokoju, ostrożnie zeszłam na dół. Elf w szmaragdowej marynarce czekał na mnie. Wręczyłam mu księgę. W tym momencie zegar przy ścianie wybił godzinę dziesiątą.
- Spotkamy się za chwilę w kwaterach mieszkalnych. - oświadczył elf i wszedł do bocznego pomieszczenia.
Zapytałam jakiegoś innego członka gildii o to, gdzie są kwatery mieszkalne. Udałam się tam chwilę później. Kiedy tylko weszłam do tego dość dużego pomieszczenia, ujrzałam znanego mi już elfa z księgą Jeanne w ręce, czytającego jakieś zaklęcie. W pewnym momencie wyciągnął on przed siebie dłoń, z której wystrzelił różowy słup światła. Różowa mgiełka pokryła jakiś niewidzialny dotąd kształt, a gdy się rozproszyła, w pokoju pojawił się Khajiit w niebieskiej szacie.
- To ty jesteś J'skar? - zapytałam.
- Tak. - odpowiedział.
- A więc chodziło o zaklęcie niewidzialności?
- To był taki żart. - powiedział Khajiit z uśmiechem.
Natychmiast wyszłam z pokoju i udałam się do Jeanne. Powiedziałam jej, że J'skar przez cały czas był obecny w gmachu gildii, lecz rzucił na siebie zaklęcie niewidzialności, oraz, że teraz znów jest widzialny. Jeanne Frasoric podziękowała mi za pomoc w rozwiązaniu zagadki jego zniknięcia i obiecała wysłać list polecający do Raminusa Polusa w mojej sprawie. Jeszcze tej samej nocy opuściłam Brumę i udałam się do Świątyni Władcy Chmur, by spotkać sie z Martinem i opowiedzieć mu o wszystkim, co zaszło w ostatnim czasie.

13 dzień, Płomienne Serce:
Po spotkaniu z Martinem udałam się do miasta Cheydinhal znajdującego się na wschód od stolicy. Szybko odnalazłam gmach Gildii Magów i zarządzającego nią siwowłosego Altmera w czarnym stroju o imieniu Falcar. Zlecił mi on odnalezienie pewnego magicznego pierścienia, który miał wpaść mu do studni znajdującej się na dziedzińcu gildii. Okazało się, że owa studnia przykryta jest drewnianą klapą zamkniętą na kłódkę. Wróciłam do Falcara prosząc go o klucz. On jednak stwierdził, że ma go niejaka Deetsan i że odnajdę ją w pokoju alchemicznym. Trochę błądziłam po budynku gildii, gdy wreszcie natknęłam się na zielonoskórą Argoniankę w niebieskiej jedwabnej sukni mieszającą jakieś mikstury przy stole zastawionym probówkami.
- Szukam Deetsan. - powiedziałam.
- To ja. - odpowiedziała Argonianka ochrypłym głosem. - O co chodzi?
- Nazywam się Astarte. Falcar nakazał mi przynieść pierścień ze studni na dziedzińcu. Podobno masz do niej klucz.
Argonianka odstawiła trzymane w rękach ampułki na stolik i podeszła do drzwi. Wyjrzała na korytarz i rozejrzała się nerwowo. W pobliżu nie było nikogo, zamknęła więc drzwi i podeszła do mnie. Wyglądała bardzo dziwnie ze swoją szorstką skórą pokrytą twardymi łuskami odziana w suknię z delikatnego materiału. Z otworu z tyłu sukni wystawał jej długi i masywny ogon.
- Parę dni temu pewien chłopiec przybył tu, by zdobyć rekomendacje naszej gildii, a Falcar poprosił go o to samo, co ciebie. - szepnęła. - Później już go nie widziałam. Zniknął bez śladu. Coś jest w tej sprawie nie tak.
- Tak, czy inaczej, zamierzam znaleźć ten pierścień. - oświadczyłam.
- Dobrze, dam ci klucz, ale najpierw nauczę cię kilku zaklęć, które mogą okazać ci się bardzo przydatne.
- Jakich zaklęć chcesz mnie nauczyć?
- Najchętniej nauczyłabym cię oddychania pod wodą, ale to jest bardzo trudne i zajęłaby nam wiele miesięcy, tak więc nauczę cię przynajmniej "chodzenia po wodzie" i "zmniejszenia brzemienia", a więc zaklęcia, która na cztery minut nada twojemu ciału oraz wszystkiemu, czego będziesz dotykać, lekkość piórka.  
- Brzmi ciekawie. - oświadczyłam nie przyznając się do posiadania Klejnotu z Rumare.
Deetsan uczyła mnie nowych zaklęcia przez dobre kilkanaście godzin. "Zmniejszenie brzemienia" polegało głównie na wzięciu głębokiego wdechu i wyobrażaniu sobie lekkości. Słabo mi wychodziło, w końcu jednak Deetsan przyciągnęła do pokoju banię pełną wody i zaczęła mnie uczyć chodzenia po niej przy pomocy magii. To zaklęcie było jeszcze trudniejsze. Na koniec Deetsan nauczyła mnie otwierania prostych zamków siłą własnego umysłu, a więc przy pomocy zaklęcia "pęknięcie zasuwy". W końcu postanowiła zakończyć lekcję i wręczyła mi klucz do studni. Słońce pomału zaczynało chylić się ku zachodowi, gdy podeszłam do studni, przekręciłam klucz w kłódce i podniosłam drewnianą klapę. Studnia była pełna wody i wyglądała na bardzo głęboką. Na szczęście woda była ciepła. Zdjęłam zbroję i położyłam ją na ziemi. Obok położyłam mój miecz i sakiewkę z pieniędzmi. Miałam nadzieję, że nikt mnie nie okradnie. Odziana w samą tunikę wskoczyłam do studni. Zanurkowałam w głąb. Ostatnie promienie słońca ledwie przedzierały się do dna. Wokół mnie było okropnie ciemno. Jak mam znaleźć pierścień skoro prawie nic nie widzę? Dotknęłam dna studni i szybko zorientowałam się, że w jej ścianie znajduje się ogromny otwór przypominający wejście do jaskini. Wpłynęłam do środka. Było tu zupełnie ciemno. Nagle o coś uderzyłam. Przerażona zorientowałam się, że wpłynęłam na czyjeś martwe ciało. Wokół mnie panowały ciemności. Zadziwiające było jednak to, że zwłoki leżały na dnie zupełnie, jak ciężki głaz, a przecież powinny unieść się w górę. Zaczęłam dotykać zwłok, a właściwie oglądać je własnymi palcami. Szukałam jakiegoś obciążenia. Ciało nie było jednak w żaden sposób przytwierdzone do dna. Przypadkiem zorientowałam się, że na palcu trupa znajduje się jakiś duży pierścień. Domyśliłam się, że jest to przedmiot, jaki nakazał mi odnaleźć Falcar. Ściągnęłam go z palca umarłego i wsunęłam na swój własny. W tym momencie zwłoki uniosły się w górę, a ja upadłam na dno, jak głaz, i nie mogłam wypłynąć na powierzchnię. Było zupełnie tak, jakbym nagle stała się okropnie ciężka. Natychmiast zrozumiałam, że stało się tak za sprawą pierścienia. Próbowałam ściągnąć go z palca, lecz zakleszczył się na nim, tak, że mimo wysiłku nie zdołałam tego uczynić. Na krótką chwilę wpadłam w panikę. Niczego nie widziałam i prawie nie mogłam się ruszyć. Utknęłam sama głęboko pod wodą. Na szczęście magia Klejnotu Rumare nie pozwalała mi się utopić. Mój magiczny pierścień uratował mi życie zagrożone przez magię innego magicznego pierścienia. Udało mi się uspokoić. Ciężko było mi rzucić skuteczny czar "zmniejszenia brzemienia" pod wodą, tym bardziej, że nauczyłam się go praktycznie przed chwilą. Jednak po wielu nieudanych próbach, w końcu mi się to udało. Moje zaklęcie zablokowało działanie niebezpiecznego pierścienia. Wiedziałam, że mam tylko kilka minut. Jakimś cudem odnalazłam wyjście z podwodnej "jaskini" i wypłynęłam na powierzchnię. Szybko wyskoczyłam ze studni i usiadłam na ziemi kompletnie wyczerpana. Wszystko stało się jasne: Falcar wysłał mnie na śmierć. Byłam cała przemoczona, a powietrze zrobiło się chłodne, lecz w tym momencie rozgrzała mnie wściekłość. Szarpnęłam za pierścień, który omal mnie nie zabił, i obracając go kilka razy na palcu, w końcu zdołałam go ściągnąć. Chwyciłam moja sakiewkę, by nikt mnie nie okradł, i pozostawiając resztę swych rzeczy przy studni, udałam się prosto do pokoju Deetsan.
- Drań chciał mnie zabić! - zawołałam od progu z wściekłością i rzuciłam znaleziony pierścień na stół, przy którym stała Argonianka.
- Kto chciał cię zabić? - zapytała zdziwiona.
- Falcar. - odpowiedziałam. - Tamtego poprzedniego ucznia też zabił.
- Vidkun nie żyje? - Deetsan była zszokowana.
- Utopił się przez ten przeklęty pierścień.
Deetsan podniosła pierścień ze stołu i przyjrzała mu się.
- To Pierścień Brzemienia. - oświadczyła. - Tak, jak myślałam. Biedny Vidkun. - to mówiąc Argonianka bez zbędnych ceregieli wyrzuciła pierścień przez okno. - Na szczęście Falcar wyszedł przed chwilą do miasta, więc mamy okazję, żeby przekonać się, dlaczego zabija, a przy okazji możemy zdobyć list polecający, który wyślemy na Uniwersytet w twojej sprawie. Chodź!
Deetsan wyszła z pokoju, a ja udałam się za nią. Zatrzymałyśmy się przed kwaterą Falcara.                   
Argonianka dotykając mojego ramienia rzuciła na mnie zaklęcie, które natychmiast wysuszyło moje przemoczone dotąd ubranie i włosy. Była już noc.
- Przeszukaj kwatery Falcara. - zwróciła się do mnie Deetsan. - Sprawdź, czy napisał jakąkolwiek rekomendację. Jeśli znajdziesz list polecający, przekaż go mnie wraz ze wszystkimi przedmiotami, które wydadzą ci się podejrzane. Ja zostanę tutaj w razie, gdyby Falcar powrócił.
Weszłam do pokoju Altmera i zaczęłam przeszukiwać jego biurko. W szufladach nie znalazłam żadnego listu, ale zamiast tego spostrzegłam tam dwa dziwne czarne lśniące kamienie. Przyglądałam się im z zaciekawieniem, gdy Deetsan zapukała do drzwi.
- Pośpiesz się! - zawołała.
Chwyciłam kamienie i wyszłam na korytarz.
- Nie znalazłam listu, ale odnalazłam te kamienie. - powiedziałam pokazując znalezisko Argoniance.
- Na Dziewiątkę! - zawołała z przerażeniem w swoich wąskich źrenicach. - To czarne klejnoty duszy!
- Co to oznacza? - zapytałam zaciekawiona.
- Chodźmy do mojego pokoju. - odpowiedziała zdenerwowana Deetsan.
Kiedy już znalazłyśmy się sam na sam, Argonianka zamknęła za nami drzwi i powiedziała cicho:
- Klejnoty dusz służą do więzienia dusz zabitych stworzeń i czerpania z nich energii. Białe kamienie przechowują dusze niższego rzędu. Magowie używają ich powszechnie do zaklinania broni. Natomiast czarne kamienie są znacznie potężniejsze, gdyż służą do przechowywania dusz wyższego rzędu, to znaczy dusz ludzi, elfów i zwierzoludzi. Ich moc używana była przez wieki w licznych praktykach nekromancji. Teraz jednak nekromancja jest zakazana i nikt w Tamriel nie ma prawa używać tych klejnotów.
- Ani tym bardziej dla nich zabijać, czyż nie? - odparłam.
- Tak, dlatego natychmiast powiadomię o tym władze. - powiedziała Deetsan. - Ty musisz stąd jak najszybciej wyjechać dla własnego dobra. W najbliższym czasie napiszę ci rekomendacje i wyślę je na Uniwersytet. Teraz jednak opuść Cheydinhal.
- Dobrze. Żegnaj Deetsan! - to mówiąc wyszłam na korytarz.
 
14 dzień, Płomienne Serce:
Gdy przybyłam do gilidii magów w Chorrol, jej przywódca, czerwonoskóry Argonianin o imieniu Teekeeus, nauczył mnie zaklęcia "odpędzanie nieumarłych", poczym zaoferował mi śniadanie. Gdy zaspokoiłam swój głód, nakazał mi dowiedzieć się, po co do Chorrol przybyła niejaka Earana, siwowłosa Altmerka, która natrętnie kręciła się przy siedzibie gildii. Poszłam z nią porozmawiać, a ona na wieść o tym, że jestem poszukiwaczem przygód, poprosiła mnie o zdobycie dla niej księgi pod tytułem "Palce Góry", którą pragnęła przetłumaczyć. Powtórzyłam to wszystko niezwłocznie Teekeeusowi. On zaś poprosił mnie o odnalezienie owej księgi i dostarczenie jemu. Powiedział, że powinna znajdować się na Chmurnym Szczycie i wskazał mi to miejsce na mapie. Po krótkim odpoczynku w kwaterach mieszkalnych gildii wyruszyłam w podróż.

15 dzień, Płomienne Serce:
Na Chmurnym Szczycie odnalazłam czyjeś spalone zwłoki, które wciąż przyciskały do piersi zupełnie nienadpaloną księgę. Było to bardzo dziwne zjawisko. Wyciągnęłam księgę z rąk trupa i dostrzegłam napis na okładce: "Palce Góry". Zabrałam zdobycz, wsiadłam na konia i pognałam ze zbocza góry, zmierzając w stronę Chorrol.

16 dzień, Płomienne Serce:
O świcie dostarczyłam księgę "Palce Góry" Teekeeusowi. Bardzo się z tego ucieszył i obiecał w zamian napisać dla mnie list polecający. Dwa dni temu Earana powiedziała, że będzie na mnie czekać w gospodzie "Siwa Kobyła". Uczciwość nakazała mi udać się tam i powiedzieć Altmerce, że nie dostanie księgi. Bynajmniej nie była tą wieścią zachwycona.
- Jak mogłaś zanieść "Palce Góry" temu głupiemu zwierzakowi?! - wykrzyknęła Earana z wściekłością.
- Argonianie to nie są głupie zwierzaki, to śmiertelnicy rozumni tak samo, jak ty i ja. - odparłam.
- Dlaczego nie przyniosłaś tej księgi mnie?!
- Z czystej interesowności. - odpowiedziałam. - Teekeeus z wdzięczności wyśle na Uniwersytet Wiedzy Tajemnej list polecający, który jest mi potrzebny, bym mogła tam studiować.   
- Możesz zaskarbić sobie również moją wdzięczność, a wierz mi, że to bardzo ci się opłaci. - powiedziała Altmerka wyzbywając się gniewu. - Wykradnij temu głupcowi księgę i dostarcz ją mnie. Nic na tym nie stracisz, a wiele zyskasz, gwarantuję ci to.
- Nie zrobię tego. - odpowiedziałam stanowczo.
- Dlaczego? - zapytała zdziwiona Altmerka.
- Ponieważ nie jestem złodziejem. - odpowiedziałam wychodząc z gospody.
Wsiadłam na konia i pogalopowałam przed siebie. W południe przybyłam do miasta Bravil. Pozostawiłam Srokatego w podmiejskiej stajni i udałam się na poszukiwania tutejszego domu cechowego magii. Kiedy wkroczyłam do gmachu Gildii Magów, powitała mnie zarządzająca nim Argonianka o imieniu Kud-Ei. Gdy dowiedziała się, iż pragnę zostać magiem natychmiast zaoferowała mi lekcję. Zgodziłam się.
- Najpierw, moje dziecko, idź do kwater mieszkalnych i wybierz sobie z szafy jakąś suknię. Umyj się i przebierz, a kiedy będziesz gotowa przyjdź tutaj.
- Nie możesz uczyć mnie zaklęć, kiedy jestem w zbroi? - zapytałam.
- Mogę, ale tak się składa, że zaklęcie, którego pragnę cię nauczyć, jest skuteczniejsze, kiedy osoba je rzucająca wygląda pięknie.
- Pięknie?
- Tak. Przyjdź, kiedy się przygotujesz.
Udałam się do kwater mieszkalnych i zaczęłam przeglądać szaty i suknie znajdujące się w szafie. Wszystkie były szyte w podobny sposób z jedwabnych materiałów o różnych odcieniach zieleni i błękitu. Wybrałam dość obcisłą ciemnozieloną suknię. Umyłam się w przygotowanej już drewnianej bali z ciepłą wodą i ubrałam suknię. Rozczesałam mokre jeszcze włosy grzebieniem znalezionym na szafce obok czyjegoś łóżka i powróciłam do Kud-Ei.
- Nauczę cię zaklęcia "urzeczenia". - oświadczyła dobitnie. - Polega ono na rzuceniu lekkiego uroku na daną osobę za pomocą jednego dotyku.
- Na czym polega ten urok? - zapytałam zaciekawiona.
- Chodzi oczywiście o to, by osoba na, którą rzucasz czar, poczuła do ciebie swego rodzaju słabość, to znaczy obdarzyła cię swoją sympatią i co za tym idzie stała się bardziej skłonna do ulegania twojej woli.
- Jak rzucić to zaklęcie?
- W "urzeczeniu" kluczowy jest dotyk. - oświadczyła Argonianka. - Musisz w jakikolwiek sposób dotknąć osoby, na którą chcesz rzucić czar, ale nie dotknąć przez ubranie, lecz mieć bezpośredni kontakt z jej skórą. Kiedy już to zrobisz, spójrz jej głęboko w oczy i pomyśl, że jesteś piękna. Musisz naprawdę poczuć się piękną, aby zaklęcie zadziałało.
- To nic trudnego. - odpowiedziałam.
- Skoro tak, to powiem ci, na kim możesz poćwiczyć to zaklęcie. Najpierw jednak chodźmy coś zjeść.
Kud-Ei poprowadziła mnie do jadalni, gdzie czekał już na nas pyszny obiad. Przy stole zasiadali wszyscy mieszkańcy Gildii Magów w Bravil. Usiadłam na krześle tuż obok Kud-Ei zajmującej honorowe miejsce i zaczęłam jeść. Byłam bardzo głodna. W pewnym momencie Argonianka nachyliła się w moją stronę i szepnęła:
- Widzisz tę śliczną Altmerkę?
Rozejrzałam się i spostrzegłam, że Kud-Ei patrzy na młodą blondynkę, która była bardzo ładna, jak na elfa.
- Kto to jest?
- To Ardaline, jedna z moich najbardziej uzdolnionych uczennic. - odpowiedziała Argonianka. - Ostatnio bardzo się o nią martwię, ponieważ podkochuje się w niej bard Varon Vamori. Ardaline wielokrotnie dawała mu do zrozumienia, że nie chce go znać, ale on wciąż nie daje jej spokoju. Ostatnio stał się bardzo natarczywy. Wczoraj ukradł Ardaline kostur. Oczywiście nie przyznaje się do tego.
- To na nim mam poćwiczyć "urzeczenie"?
- Tak. Jeśli skłonisz go do oddania Ardaline jej kostura, to będzie znaczyło, że rzuciłaś to zaklęcie bardzo umiejętnie.
Po zakończeniu obiadu Kud-Ei zaprosiła mnie jeszcze do swojej kwatery. Powiedziała, że Varona Vamori znajdę w pobliskiej knajpie, i że rozpoznam go po błękitnym odcieniu skóry. Następnie wręczyła mi mały kryształowy flakonik i oświadczyła:
- Oto Esencja Zauroczenia. Wylej na siebie tę substancję, a mężczyźni znajdujący się w pobliżu stracą dla ciebie głowę. Uważaj jednak, magia Esencji Zauroczenia niewoli jedynie słabe umysły, a jej działanie jest krótkotrwałe. Wypróbuj na Varonie Vamori zarówno "urzeczenie", jak i Esencję Zauroczenia.
- Dobrze. - odpowiedziałam i opuściłam gmach Gildii Magów w Bravil.
Szybko odnalazłam Varona Vamori we wspomnianej przez Kud-Ei knajpie. Samotnie pił wino. Był Dunmerem, jednak jego skóra nie była szara, lecz błękitna, co zdarza się bardzo rzadko pośród mrocznych elfów. Był młody i elegancko ubrany. Dosiadłam się do niego i odparłam:
- Przysyła mnie Kud-Ei. Podobno ukradłeś kostur Ardaline.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz. - odpowiedział z gniewem i spojrzał na mnie.
Szybko chwyciłam go na rękę, spojrzałam mu głęboko w oczy i uśmiechnęłam się zalotnie. Wiedziałam, że wyglądam pięknie.
- Myślę, że dobrze wiesz, o czym mówię. - powiedziałam powoli.
Mój urok zadziałał. Gniew zniknął z twarzy Varona, a na jego miejscu pojawiła się życzliwość, która szybko ustąpiła miejsce smutkowi.
- Zabrałem kostur Ardaline, ale ona zabrała mi serce. - odparł z ciężkim westchnieniem.
- Może byś go oddał? - zasugerowałam.
- Nie ma mowy! Niczego już nigdy dla niej nie zrobię. - odpowiedział stanowczo.
Nie miałam czasu na udowadnianie mu, jak niedojrzałe jest jego zachowanie. Nadszedł czas, żeby przejść do bardziej radykalnych metod. Odkorkowałam maleńki flakonik od Kud-Ei, który cały czas trzymałam w dłoni i wylałam jego zawartość na swój dekolt. Natychmiast wokół mnie pojawiła się cudowna woń przypominająca zapach róż. Varon Vamori spojrzał na mnie z zachwytem.
- Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką spotkałem w życiu! - zawołał. - Jakim byłem ślepcem, iż nie ujrzałem tego od razu?!  
- Czy zrobisz coś dla mnie? - zapytałam.
- Wszystko, o co tylko poprosisz, o najpiękniejsza! - zawołał padając przede mną na kolana.
- Przynieś mi kostur Ardaline. - powiedziałam.
- Nie gniewaj się najdroższa, lecz nie mogę tego uczynić, gdyż sprzedałem go mojemu przyjacielowi z Cesarskiego Miasta.
- Jak się nazywa ten przyjaciel? - spytałam.
-Soris Arenim. - odpowiedział Dunmer, poczym zaczął obsypywać moje dłonie pocałunkami. - Och, byłem głupcem! Zamiast sprzedać ten piękny kostur jemu, mogłem podarować go tobie. Cóż ja widziałem w Ardaline? W porównaniu z tobą jest ona tylko szkaradną idiotką. Twoje oczy są piękniejsze od gwiazd! Jeszcze dziś napiszę pieśń sławiącą twą urodę!
- Nie będę więc przeszkadzać ci w pracy. - odpowiedziałam wstając.
- Już zawsze będę twym uniżonym sługą, moja muzo! - zawołał Varon Varmori wciąż klęcząc przede mną.
- Żegnaj! - powiedziałam i szybkim krokiem wyszłam na zewnątrz.
Po chwili byłam już w siedzibie Gildii Magów. Od razu udałam się do kwatery Kud-Ei.
- Esencja Zauroczenia działa rewelacyjnie. - oświadczyłam od progu. - Udało mi się również rzucić skuteczne zaklęcie "urzeczenia". Niestety Varon Varmori sprzedał kostur Ardaline niejakiemu Sorisowi Arenimowi z Cesarskiego Miasta.
- Proszę cię więc o dyskretne odzyskanie tego kostura. - powiedziała Argonianka, poczym podała mi jeszcze jeden mały flakonik Esencji Zakochania mówiąc, że być może jego moc jeszcze mi się przyda.
Natychmiast przywdziałam na powrót zbroję Ostrzy pozostawioną w kwaterach mieszkalnych i przypięłam do pasa moją katanę. Następnie odebrałam Srokatego ze stajni i ruszyłam w drogę do Cesarskiego Miasta.

17 dzień, Płomienne Serce:
 O świcie przybyłam do stolicy Cyrodiil. Zaczęłam pytać o Sorisa Arenima ludzi na ulicy. Nikt go nie znał. W pewnym momencie ujrzałam starą żebraczkę, która wyciągnęła do mnie dłonie w błagalnym geście i poprosiła o kilka septimów, za które będzie sobie mogła kupić trochę chleba. Zrobiło mi się jej żal, więc sięgnęłam do sakiewki i wręczyłam jej jedną złotą monetę popularnie nazywaną właśnie septimem na cześć Cesarzy. Staruszka podziękowała mi, a gdy zapytałam ją o Sorisa Arenima, powiedziała, że mieszka on w dzielnicy zwanej Placem Talosa. Z wdzięczności za udzielenie mi informacji wręczyłam jej jeszcze jednego septima. Udałam się na Plac Talosa i zapytałam przechodnia o poszukiwanego przeze mnie śmiertelnika. Od razu wskazał mi jego dom. Zapukałam do drzwi, a nie słysząc odpowiedzi nacisnęłam na klamkę. Drzwi otworzyły się i weszłam do środka. Natychmiast ujrzałam krzątającego się po mieszkaniu łysiejącego Altmera tak szkaradnego, iż wzbudzał we mnie odrazę.
- Czy ty jesteś Soris Arenim? - zapytałam.
- Zależy, kto pyta i w jakiej sprawie. - odpowiedział oschle.
- Nazywam się Astarte i chcę odzyskać kostur, który sprzedał ci Varon Varmori. - odpowiedziałam. - Musisz wiedzieć, że ten kostur został przez niego skradziony, a ja zamierzam oddać go właścicielce.
- Zaraz, zaraz. - zaoponował Altmer. - Kupiłem go, więc jest mój. Nie obchodzi mnie, jak wszedł w jego posiadanie Varon. Ja nabyłem go w sposób legalny. Nie myśl, że ci go oddam.
W tym momencie spryskałam się Esencją Zauroczenia, która znów roztoczyła wokół mnie przyjemną woń. Altmer głośno wciągnął powietrze przez nos.
- Esencja Zauroczenia. - powiedział wzdychając. - Ma wielką moc, ale działa tylko na słabe umysły.
A to pech! Umysł Sorisa Arenima okazał się nie być słaby. Pozostało mi tylko "urzeczenie".
- Bardzo mi zależy na odzyskaniu tego kostura. - powiedziałam zbliżając się do szkaradnego Altmera. - Może się jakoś dogadamy.
Zaryzykowałam i patrząc mu w oczy dotknęłam szybko jego ręki. Udało mi się rzucić zaklęcie "urzeczenia". Altmer uśmiechnął się do mnie i powiedział:
- Jeśli naprawdę tak bardzo ci na tym zależy, to mogę ci go odsprzedać za 200 septimów.
- Tak drogo?- odparłam.
- To wcale nie jest drogo. Ten kostur jest wart znacznie więcej. - odpowiedział elf, poczym spojrzał na mnie pożądliwie - Muszę jednak przyznać, że jesteś całkiem niezła, przynajmniej jak na człowieka. Mojej żony nie ma w domu i długo nie będzie, więc jeśli chcesz zapłacić za kostur w inny sposób...
- Wolę sposób finansowy. - odpowiedziałam szybko nie pozwalając mu dokończyć, bo na samą myśl o tym, co mu się najpewniej zamarzyło, zrobiło mi się niedobrze.
Soris Arenim zszedł do piwnicy. Po chwili wrócił niosąc w rękach drewniany kostur. Szybko wyciągnęłam 200 septimów z sakiewki i wręczyłam mu je. Kostur Ardaline był już w moim posiadaniu. Od razu wsiadłam na grzbiet Srokatego i pogalopowałam z powrotem do Bravil. Wręczyłam kostur Kud-Ei, a ona obiecała mi wysłać list polecający na Uniwersytet. Później udzieliła mi jeszcze jednej lekcji.
- Nauczę cię, jak wyczarować światło. - oświadczyła Argonianka. - Z początku będziesz umiała stworzyć światło świecy, ale później uda ci się wyczarowywać światło gwiazd.
- Co mam zrobić? - zapytałam.
- Ułóż prawą dłoń na sercu, weź głęboki wdech i wyobraź sobie ciemność, głęboką ciemność.
Uczyniłam to, co powiedziała Kud-Ei. Przy wyobrażaniu sobie ciemności dla ułatwienia zamknęłam oczy.
- Teraz jednym płynnym ruchem oderwij dłoń od piersi i unieś ją w górę, jednocześnie wydychając powietrze i wyobrażając sobie jasne i intensywne światło.
Gdy moja dłoń znalazła się nad moją głową, nagle zabłysło w niej światło. Mała świetlna kula zawisła w powietrzu.
- Brawo! Bardzo dobrze! Masz ogromny talent! - zawołała uradowana Argonianka.
Po krótkim posiłku udałam się do miasta Leyawiin. Pozostawiłam Srokatego w podmiejskiej stajni i udałam się na poszukiwania gmachu Gildii Magów. Był to duży kamienny budynek. Gdy wkroczyłam do środka, w głównym holu na ławce siedziała stara Bosmerka o siwych gęstych włosach upiętych do góry, ubrana w czarną suknię. Czytała jakąś księgę, lecz gdy tylko weszłam do budynku oderwała się od lektury i spojrzała na mnie. Nie zdążyłam się odezwać ani słowem, gdy podeszła do mnie i z jakimś dziwnym szaleństwem w oczach powiedziała:
-Pokaż mi swoją dłoń!
W następnej chwili chwyciła mnie za lewą rękę, ściągnęła z niej skórzaną rękawicę i zaczęła z zapałem oglądać wnętrze mojej dłoni. W końcu przemówiła:
- Widzę miasto w ręce i rękę w gwiazdach. Wieża strzeże wrót, lecz wrota mają klucz. Król jest kluczem, a ręka strzeże króla. - w tym momencie elfka zwinęła moją dłoń w pięść i podniosła na mnie swój wzrok. - To twoja ręka, rycerzu.
Nie był niczym dziwnym fakt, że nazwała mnie rycerzem, ponieważ noszona przeze mnie zbroja Ostrzy świadczyła dobitnie o mojej profesji. Zaskakujące było jednak to, iż zdawała się wiedzieć, że zamknęłam Wrota Otchłani usuwając Kamień Pieczęci z wieży oraz, że to ja chronię człowieka, który jako jedyny może zakończyć Kryzys Otchłani.
- Jestem Dagail. - przedstawiła się stara Bosmerka.
- Nazywam się Astarte i chciałabym skosztować odrobiny twej mądrości. - odrzekłam wciąż zafascynowana wypowiedzianą przez nią przepowiednią.
- Ty szukasz mądrości ode mnie, dziecko? Ach, tak! - w oczach Dagail dostrzegłam obłęd. - Szukasz słów. Słowa są ... trudne. Przychodzą i odchodzą. Pozostają tylko głosy. Są tak głośne, że zagłuszają słowa. Nie mam mojego amuletu.  Mój kamień odgradzał głosy od słów, tak że nigdy nie przychodziły i nie zostawały. Chcesz podnieść swoje ręce, aby pomóc innym, aby pomóc mi znaleźć słowa?
- Pomogę ci, powiedz tylko, co mam zrobić?
- Poszukaj Agaty, dziecko. Ona wskaże ci ścieżkę, a ja muszę teraz odpocząć.
- Gdzie znajdę Agatę?
- Ona może jest młoda, ale jej serce jest stare i mądre. Prowadzi ją dobrze przez te niespokojne czasy.
W tym momencie podeszła do nas wysoka kobieta o ciemnych brązowych włosach.
- Przepraszam, ale przywódczyni naszej gildii ostatnio niezbyt dobrze się czuje. - powiedziała do mnie, poczym zwróciła się do Dagail. - Powinnaś odpocząć, pani.
- Tak, moje dziecko. Pójdę do siebie. - po tych słowach staruszka weszła po schodach na górne piętro gmachu gildii.
- Czy znajdę tu jakąś Agatę? - spytałam wysokiej kobiety.
- To ja, Agata ze Skyrim.
- Jesteś Nordką? - zdziwiłam się.
- Owszem.
- Myślałam, że Nordowie mają jasne włosy.
- Większość Nordów ma jasne włosy. - odparła Agata nieco oburzonym tonem. - Czego ode mnie chcesz?
- Dagail mówiła, że jeśli chcę jej pomóc, to mam porozmawiać z tobą.
- To nie będzie takie łatwe. - powiedziała Agata. - Dagail ma wielki dar. Od dziecka potrafi dostrzegać rzeczy, które dla innych pozostają zakryte. Lecz ten dar stanowi również przekleństwo. Wizje Dagail są tak liczne i tak żywe, że zupełnie traci ona przez nie kontakt z rzeczywistością. Właśnie z tego powodu nieomal przez całe swoje życie nosiła na piersi pewien magiczny amulet z klejnotem skupiającym jej wizje. Niestety amulet zaginął przed kilkoma dniami, a bez niego Dagail nie jest w stanie normalnie funkcjonować. Szukałam go wszędzie, ale nie mam pojęcia, co się z nim stało. Mogłabyś porozmawiać z magami z naszego domu cechowego. Może powiedzą ci coś, czego nie chcą powiedzieć mnie.
- Dobrze, postaram się jakaś pomóc. - odparłam.
Chwilę później rozmawiałam już z pozostałymi mieszkańcami domu cechowego w Leyawiin. Niestety nikt nie wiedział, gdzie może znajdować się amulet Dagail. W końcu napotkałam maga w błękitnej szacie o ciemnych, długich włosach i bardzo niemiłym, a właściwie groźnym spojrzeniu, który przedstawił mi się jako Kalthar ze Skyrim.
- Widziałeś może amulet Dagail? - zapytałam.
- Nie, nie widziałem. - odpowiedział z radosnym uśmiechem. - Odkąd zniknął, Dagail zupełnie odpłynę w świat swoich fantazji.
Jego radość była delikatnie mówiąc podejrzana.
- Naprawdę nie wiesz, co mogło się stać z tym amuletem? - zapytałam.
- Nie. - odpowiedział, a ja byłam pewna, że skłamał. - Nie wiem, co się stało z amuletem, ale podsłuchałem kiedyś rozmowę Dagail z Agatą. Otóż nasza mistrzyni wyznała, że odziedziczyła dar jasnowidzenia po swoim ojcu. Podejrzewam, że może gdzieś ukrywać drugi amulet, który uprzednio należał do jej ojca. Może zapomniała, gdzie on jest. Jeśli go znajdziesz, nie mów nic Agacie. Ona miała wiele powodów oraz możliwości do dokonania kradzieży amuletu. Dlatego przynieś go mnie, a ja zwrócę go Dagail.
- Dziękuję za informację. - odparłam i natychmiast zaczęłam szukać Agaty.
Byłam pewna, że Kalthar nie ma uczciwych zamiarów. Gdy tylko odnalazłam ciemnowłosą Nordkę, przekazałam jej wszystko, co mi powiedział.
- Nie pomyślałam o tym, ale rzeczywiście ojciec Dagail mógł nosić taki sam amulet, jak ona. - przyznała Agata. - Porozmawiaj z nią o jej ojcu. Jest w pokoju na górze. Może coś ci powie. Ja tymczasem poobserwuję trochę Kalthara.
Weszłam po schodach na piętro i dość szybko odnalazłam komnatę Dagail. Wieszczka siedziała na swoim łożu i spoglądała w dal z szeroko otwartymi oczami.
- Przyszłam z tobą porozmawiać o twym ojcu. - powiedziałam siadając na łóżku obok niej.
- Mój ojciec strzeże fortu. - odpowiedziała wieszczka wciąż patrząc w ścianę. - Zawsze go strzegł, nigdy nie odszedł. Ta krew! Tam jest tyle krwi!
- Czy twój ojciec miał taki sam amulet, jak ty? - zapytałam łagodnie.
- Tak. - odpowiedziała Dagail i nagle wyprostowała się jakby coś dostrzegła. - Widzę go! Amulet wciąż tam jest!
- Gdzie jest?
- W Forcie Błękitnej Krwi, na piersi mego ojca. - odpowiedziała z uśmiechem.
Szybko wyjęłam mapę i położyłam ją na kolanach wieszczki.
- Pokaż mi, gdzie jest ten fort. - powiedziałam.
Dagail spojrzała na mapę i wskazała palcem miejsce niedaleko Leyawiin.
- Znajdę dla ciebie ten amulet. - powiedziałam i natychmiast wybiegłam z komnaty.

18 dzień, Płomienne Serce:
W nocy odnalazłam kamienne ruiny w miejscu, które wskazała mi Dagail. Między ruinami ujrzałam kamienne schody prowadzące pod ziemię. Było to wejście do starego, opuszczonego fortu. Gdy tylko znalazłam się na dale, odkryłam, iż bynajmniej nie jestem tu sama. Przede mną stało kilku bandytów. Rozprawiłam się z nimi za pomocą magii i mojej katany. Podczas walki jeden z bandytów zranił mnie dość dotkliwie w brzuch. Zdołałam jednak zabić go i szybko uleczyłam się. Gdy wszyscy moi przeciwnicy byli martwi, podeszłam do bandyty, który omal mnie nie zabił i wyjęłam z jego dłoni duży miecz, na którego ostrzu wciąż znajdowały się ślady mojej krwi. W blasku pochodni powieszonej przy kamiennej ścianie spostrzegłam, iż miecz ów wykonany jest w całości ze szczerego srebra. Był to dwuręczny claymore. Jego ostrze błyszczało tak pięknie, że postanowiłam go zatrzymać, mimo, iż był dość ciężki. Odpięłam srebrną pochwę od pasa zbója i przypięłam ją do własnego. Następnie umieściłam w niej moją piękną zdobycz. Tak oto z dwoma mieczami u pasa i z wyczarowanym światłem oświetlającym mi drogę weszłam w głąb Fortu Błękitnej Krwi. Po drodze napotkałam jeszcze kliku bandytów, których bez większych trudności zabiłam moim nowym mieczem. W końcu dotarłam do wielkiej sali, na środku której stała marmurowa trumna. Nad trumną zaś widniał napis: "Tutaj spoczywa Manduin, żołnierz wierny Cesarstwu, obrońca Fortu Błękitnej Krwi." z wielkim trudem uniosłam wieko trumny. W jej wnętrzu spoczywał szkielet odziany w szaty, które niegdyś musiały pięknie wyglądać. Na jego piersi spoczywał złoty amulet.
- Tobie ten wisiorek już się nie przyda, dlatego zabiorę go dla twojej córki. - powiedziałam i delikatnie przełożyłam złoty łańcuszek przez czaszkę szkieletu. Gdy amulet znajdował się już w mojej dłoni, na powrót opuściłam wieko trumny zamykając w niej szkielet Manduina. Kiedy wyszłam z fortu, nagle świsnęła mi nad głową kula ognia. Spojrzałam w stronę, z której nadleciała, i ujrzałam Kalthara.
- Myślałaś, że pozwolę ci wręczyć ten amulet Dagail?! - zawołała mag. - Oddaj mi go, albo zginiesz!
- Dlaczego to robisz? - zapytałam.
- To proste. Dagail bez amuletu ochronnego jest podatna na manipulacje, jak dziecko. - oświadczył Nord. - Istnieje tylko jedna rzecz lepsza od władzy - władza zza czyjś pleców!
- To ty ukradłeś amulet Dagail!
- Ukradłem i zniszczyłem, a teraz zniszczę amulet jej ojca, na dobre zyskując władzę w Gildzie Magów w Leyawiin!
- Po moim trupie. - odpowiedziałam.
- To się da załatwić. - odpowiedział Kalthar i wyciągnął przed siebie dłoń.
Uskoczyłam przed kulą ognia i podbiegłam do niego zamachując się kataną. Kalthar padł martwy u moich stóp. Natychmiast udałam się do Gildii Magów w Leyawiin i wręczyłam Dagail odnaleziony amulet. Gdy zawiesiła go na swojej piersi, opowiedziałam jej o niegodziwych planach Kalthara.
- Bardzo dziękuję ci za pomoc. - powiedziała wieszczka patrząc na mnie zupełnie przytomnym już wzrokiem. - Czy jest coś, co mogę dla ciebie zrobić w zamian?
- Mogłabyś wystawić mi swoją rekomendację? Chcę studiować magię na Uniwersytecie Wiedzy Tajemnej. 
- Oczywiście, zaraz napiszę list polecający twoją osobę i jeszcze dziś wyślę go na Uniwersytet. - odpowiedziała Dagail. - Ponadto mogę cię jeszcze nauczyć kilku pomocnych zaklęć.
- Możemy od razu zacząć naukę. - odpowiedziałam pełna zapału.
- Dobrze. Nauczę cię "rozpraszania" oraz "wykrywania życia". Pierwsze zaklęcie służy do zdejmowania wszelkich zaklęć, które ktoś rzucił na ciebie, a drugie pozwoli ci zobaczyć, czy wokół ciebie skrywa się jakaś żywa istota.
Trening u Dagail trwał dość długo, a zaklęcia opanowałam niestety na dość niskim poziomie. Mimo to bardzo miło wspominałam czas spędzony z ową wieszczką.

19 dzień, Płomienne Serce:
Tego dnia przybyłam do Skingradu i odwiedziłam tamtejszy dom cechowy Gildii Magów, którym zarządzała jasnowłosa Bretonka, Adrienne Berene. Poprosiła mnie ona o odszukanie swojego ucznia, elfa Erthora. Kiedy zaczęłam wypytywać o niego mieszkańców gildii, okazało się, że Adrienne sama wysłała go do Jaskini Jałowej Niziny, o czym zupełnie zapomniała. Gdy przypomniałam jej o tym, poprosiła mnie o sprawdzenie, dlaczego Erthor dotąd nie powrócił. Udałam się do Jaskini Jałowej Niziny i odkryłam, że w środku znajduje się mnóstwo zombie. Na szczęście uporałam się z nimi i odnalazłam Erthora całego i zdrowego. Bezpiecznie sprowadziłam go do Skingradu, a Adrienne wysłała dla mnie list polecający na Uniwersytet. Nauczyła mnie również wyczarowywać kule ognia i zmrożonego śniegu oraz ciskać nimi w swych wrogów. Te zaklęcia spodobały mi się najbardziej ze wszystkich poznanych w ostatnim czasie.

20 dzień, Płomienne Serce:
Udało mi się zdobyć rekomendacje przywódców wszystkich lokalnych domów cechowych Gildii Magów. Przybyłam więc na Uniwersytet Wiedzy Tajemnej mając nadzieję, że od teraz będę mogła rozpocząć studia. W sieni Uniwersytetu powitała mnie Tar-Meena oraz Raminus Polus, który trzymał w dłoniach brązowo-niebieską szatę.
- Witaj! - zawołał mag z uśmiechem. - Otrzymałaś rekomendacje wszystkich domów cechowych naszej gildii, dlatego jako Mistrz Magii ogłaszam cię uczniem naszego Uniwersytetu.
Raminus Polus podał mi szatę, którą trzymał w dłoni oraz wręczył mi złoty klucz mówiąc:
- Od teraz masz wstęp na dziedziniec Uniwersytetu.
- Dziękuję! - odpowiedziałam biorąc do ręki klucz.
- Jako nasz uczeń potrzebujesz własnego kostura. Idź do sadu przy Źródlanej Jaskini, na północny wschód od Cesarskiego Miasta, aby zebrać drewno na swój kostur maga. Bardzo ważne jest, żebyś zrobiła to osobiście, ponieważ sprawi to, że twój umysł silniej zwiąże się z mocą kostura. W Źródlanej Jaskini powinnaś spotkać nasze czarodziejki Zahrashę i Elettę. One zaprowadzą cię do pobliskiego gaju i pokażą ci, jakie drewno nadaje się na kostur.
- Wyruszy do Źródlanej Jaskini w wolnej chwili, Raminusie. - powiedziała Tar-Meena. - Teraz jest potrzebna mnie.
- Dobrze. Kiedy znajdziesz drewno na kostur, powiedź mi o tym. - zwrócił się do mnie Raminus Polus, poczym teleportował się do innego pomieszczenia. Zostałam sam na sam ze starą Argonianką.
- Przeczytałam wszystkie księgi i nie znalazłam niczego, co wskazywałoby na miejsce spotkań Mitycznego Brzasku. - oświadczyła Tar-Meena podnosząc Komentarze do Misterium Xarxesa z półki, poczym głośno położyła je na stole przede mną. - Musisz mi pomóc.
- Mam to wszystko przeczytać? - zapytałam.
- Tak byłoby najlepiej.
Usiadłam przy stole obok Tar-Meeny i sięgnęłam po drugi tom. Argonianka przeglądała w tym czasie tom pierwszy. Zaczęłam czytać:

KOMENTARZE DO MISTERIUM XARXESA

KSIĘGA DRUGA

pióra Mankara Camorana

ALTADOON


Ciebie zwę bratem, o ty, któryś znalazł ten dokument.

Echem odpowiedzi jest wyzwolenie, gdzie niewolnicy Malbioge, którzy poznali Numantię, obalili swego króla-nadzorcę, Maztiaka, zwanego przez Misterium Xarxesa Arkaynem. Maztiak, którego zwłoki powlekły przez ulice jego własne trupostwory, a jego ciało otwarto na tych skałach. Zaś anioły, których miłość utracił, piły z jego miodnej krwi wołając "Niech każdy pozna wolną wolę i czyni, jak mu się podoba!"

Spisał nasze przybycie Lord Dagon w swej księdze ostrzy. Masz przybyć, bracie, gdy Idole będą opadać z ciebie jeden po drugim. Wywyższonyś w oczach, które jeszcze na ciebie nie spojrzały; z prostaczka przez wędrowca przemieniasz się w burzyciela zasłon. Ty, bracie, zasiądziesz ze mną w Raju i uwolnisz się z wszelkich niewiadomych. Co więcej, pokażę ci Jego księgę, z plugawymi piórami jej stronic, być mógł ująć w symbole to, co już wiesz: sfera zniszczenia jest jeno mlekiem wolnych. Nie winię cię za potknięcia, gdyż są spodziewane i otrzymały łaskę namaszczenia. Nie pragnę twych porażek, choć bez nich mógłbyś przewyższyć mnie nawet w nadchodzącej Ziemi wszelkich nieskończoności. Lord Dagon nie życzy ci zła, prócz przelotnego. A czego On pragnie, ty musisz pragnąć, więc poznaj ze stronic Boga to: Rytuał Pragnienia:

Albowiem szepczę ziemi i ziemi, tam, skąd nikt nie zabiera kamieni, lecz nie do krwi, bo krew jest krwią, i nie do trzasku kości, bo kość jest kością, a by pęknąć, odpowiedzieć i upaść przed jednym i jednym, zwę ciebie Smokiem, bratem i królem.

Rzemieni ze skór dreughów: 7 i 7, łyków Oleju, 1 i 1, kręgi, przez mokrych Dibellitów rysowane: trzy koncentryczne i niech ich niższa krew pada swobodnie, narodziny obserwowane przez gawrony: 1 dnia Domowego Ogniska. Wypowiedz te słowa, gdy twój słuch się przytępi:

Spełniony ten, po którym nie pozostanie słowo.

Kto w niewiedzy obraca Koło, zostanie zapamiętany.

Agonią los wszystkich dzieci Aurbisa Tak Jak Jest.

O co w tym w ogóle chodzi? Nie miałam pojęcia, co czytam, i jaki właściwie ma to sens.
- Myślę, że prędzej ty coś znajdziesz, niż ja. - zwróciłam się do Tar-Meeny. - Pójdę po drewno na ten kostur maga, a później wrócę i przejrzę resztę ksiąg, dobrze?
- Niech będzie. - powiedziała Tar-Meena sięgając po drugi tom, który odłożyłam na stół.
Udałam się do Źródlanej Jaskini. Jej wnętrze było oświetlone blaskiem pochodni. Nagle spostrzegłam, że ktoś leży na ziemi. Była to Kahjiitka w szatach maga. Podeszłam do niej i sprawdziłam jej puls. Okazało się, że jest martwa. W tym momencie poraził mnie strumień energii. Wykonałam gwałtowny ruch rękami, tak jakbym strząsała z dłoni krople wody. Właśnie tak Dagail nauczyła mnie zdejmować z siebie wrogie zaklęcia. Odwróciłam się i ujrzałam trzy postaci w czarnych szatach. Byli to nekromanci, a ja najwyraźniej wpadłam w ich pułapkę. Nie byłam jednak bezbronna. Chwyciłam mój srebrny miecz i zabiłam wszystkich. Przy ciele martwej Kahjiitki odnalazłam klucz. Pasował do zamka w drzwiach znajdujących się niedaleko zwłok. Trochę dziwnie wyglądały drzwi w ścianie jaskini. Otworzyłam je i znalazłam się w pięknym miejscu. Był to malowniczy sad, cały pokryty wysoką po kolana trawą i pełen drzew owocowych. Gałęzie pobliskich jabłoni uginały się pod ciężarem czerwonych jabłek. Zerwałam jedno. Było przepyszne. Przeszłam parę kroków w głąb sadu, gdy zaatakowała mnie jakaś nekromantka. Ugodziłam ją kulą ognia tak, iż padła martwa na ziemię. Tuż przy niej odnalazłam leżące w trawie drugie zwłoki. Było to ciało starej Redgardki również ubranej w szaty maga. Zrozumiałam, że martwe czarodziejki, które odnalazłam, to Zahrasha i Eletta. Spojrzałam w prawo i ujrzałam postument, na którym stała kamienna skrzynia. Jej wieko było podniesione. Zajrzałam do środka i znalazłam niedokończony kostur. Postanowiłam zanieść go na Uniwersytet. Godzinę później poinformowałam już Raminusa Polusa o śmierci czarodziejek. Mag zasmucił się i zamyślił, poczym zaproponował, bym otrzymała niedokończony kostur, który przyniosłam.
- Zaniosę go Delmarowi, a on go dla ciebie dokończy. Na początek musisz jednak wybrać szkołę magii, której pragniesz się uczyć.
- Chcę poznać magię przywracania. - odpowiedziałam bez zastanowienia.
- Przykro mi, ale na Uniwersytecie nie ma już miejsc na kolejnego ucznia szkoły przywracania. - powiedział Raminus Polus. - Zbyt wielu chętnych. Jedyne szkoły, jakie mogę ci zaoferować, to magia zniszczenia, iluzji lub mistycyzmu. Którą wybierasz?
Zastanowiłam się. Wybór był trudny, ale spodobała mi się bardzo lekcja udzielona mi w Skingradzie.
- Wybieram magię zniszczenia. - powiedziałam.
- Dobrze. Kostury zniszczenia mogą zawierać zaklęcie ognia, lodu lub porażenia. Jaki kostur wybierasz?
- Wybieram ogień. - odpowiedziałam.
Czyż natura ognia najdobitniej nie oddaje kształtu mej duszy?
- Przekażę to Delmarowi. Przygotuje dla ciebie kostur.
Po rozmowie z Raminusem Polusem, powróciłam do studiowania Komentarzy Mitycznego Blasku w towarzystwie Tar-Meeny. Przeglądałyśmy księgi przez całą noc.

21 dzień, Płomienne Serce:
Po niezbyt długiej przerwie na sen i skromne śniadanie, Tar-Meena i ja znów powróciłyśmy do analizowania Komentarzy Mitycznego Brzasku. Sięgnęłam po trzeci tom:

KOMENTARZE DO MISTERIUM XARXESA

KSIĘGA TRZECIA

pióra Mankara Camorana

CHIM

Wieża sięga wszelkich zasłon Nieba, bracia-nowicjusze, i przy jej szczycie każdy może być takim, jakim chce. Więcej: być tym, kim był, jednak zmienionym dla innych na tej ścieżce dla tych, którzy nadejdą potem. Oto trzeci klucz Nu-Mantii i tajemnica tego, jak śmiertelncy stali się stwórcami, a stwórcy na powrót zostali śmiertelnymi. Kości Koła potrzebują ich ciała, i to jest dziedzictwo ludzkości.

I rozerwą was, krzywoprzysięzcy, ich zdrajcy, psy gończe rozwlekłych bogów, podążający poprzez nimiczne ścieżki.

Eteryczny labirynt skrywał wstąpienie Smoczej Krwi przez sześć tysiący lat. Labiryntem tym jest Arena, związana Przysięgą, choć temu zaprzeczają. Na Księgę, weź ten klucz i przebij boską skorupę, która otacza złodziei zasłon! Skóra ze złota! SCARAB YE AURBEX!

Zawżdy przeklęty, który słowo swe złamał! Ze skóry ze złota, Misterium Xarxesa mówi: "Nie dajcie się omamić porzuconym, którzy jadą po obu stronach drogi, gdyż stracili oni wiarę, do czego przyczynili się Aedra, którzy nie znają innych planet." Zgodnie z tym słowa Lorda Dagona każą nam zniszczyć tych wiarołomców. "Zjedzcie lub wypuście krew z porzuconych, a zdobędziecie tą cząstkę woli, która z początku skłoniła ich do podążenia ścieżką Boskości. Wyplujcie albo spalcie na uboczu to, przez co zwlekali. Poznajcie ich jako Mnemoli."

Albowiem każda nowa kończyna opłacona jest przez niewiedzących. Przejrzyj, bracie, i nie karm dłużej hydry.

Drogi czytelniku, wkrótce wyczujesz chór cieni. Komnacie, w której jesteś, wyrosną oczy i usta. Świeca lub magiczne światło, przy którym czytasz te słowa, stanie się bramą dla wspomnianych już zdrajców. Odrzuć ich i nie bój się. Przezwij ich, wspomnij ich nikczemną naturę. Ja, Mankar z gwiazd, jestem z tobą, i przybyłem zabrać cię do mego Raju, gdzie zdrajcy Wieży wisieć będą na szklanych palach, póki nie uśmiechną się z nową rewolucją.

Oto twa tarcza przeciwko Mnemoli. Sini, zdążają przez hałas, i jaśnieją tylko wtedy, gdy ziemia zadrży erupcją nowo-okrytych. Rzeknij im: "Idźcie! GHARTOK AL MNEM! Bóg nadszedł! NUMI MORA! NUM DALAE MNEM!"

To mity, które przemierzasz, oddadzą ci swą moc. Mit jest bowiem niczym więcej, jak pierwotnym pragnieniem. Niewypowiadalną prawdą. Zastanów się nad tym, szukając czwartego klucza.

Klasyczne zasady tajemne natury znikną jak ciepły wiatr. "Pierwszy Rozkaz Wieży: uwięzić mutanta tam, gdzie nie będzie mógł wyrządzić więcej szkody. Jako Bóg Mundusa, takie też będzie jego potomstwo, oddzielone od swych boskich iskier. Jesteśmy po ośmiokroć ośmioma Egzarchami. Niech dom Padomaya ujrzy, żeśmy jego jedynym końcem."

Nieliczni, którzy znają CHIM mogą zmienić świat. Ujrzyj dom Niegdyś Zdziczałego Czerwonego Króla. Ten, który wkracza do Raju, wchodzi do własnej Matki. AE ALMA RUMA! Aurbis kończy się na każdy sposób.

I poprzez Świt szukamy końca, kresu wszystkiego. Zawahaj się, a staniesz się jedną z sierot przy drodze, którymi się żywię. Idź za mną, a będę wielbić cię od środka. Moja pierwsza córka uciekła z drogi Dagonitów. Na imię miała Ruma i zjadłem ją bez chleba, i zrobiłem kolejną, która się nauczyła i tę pokochałem, zaś gawrony nieustannie tworzyły za nią bliźniaczą postać.

Na bogów, cóż to za bzdury? I drugi raz zdanie zaczyna się zupełnie bez sensu na "i". Gdyby wykreślić tę literę, sens zdania, by się nie zmienił, a przynajmniej lepiej by brzmiało. W dodatku jest to początek akapitu. Zaraz, w pierwszej części też było takie bezsensowne "I". Szybko sięgnęłam po pierwszy tom i odnalazłam interesujący mnie fragment, który przeczytałam na głos: "I księga ta zostanie twymi drzwiami do jego domeny, a choć jesteś niszczycielem, i tak musisz ukorzyć się przed zamkami."
- Czy nie uważasz, że to zdanie brzmi bardzo dziwnie z powodu tego "i" na początku? - zapytałam Tar-Meeny.
- Rzeczywiście, ale cały ten tekst jest dość poetycki.
- Nie. - zaprotestowałam. - Akurat w tym miejscu, ta litera nie nadaje mu żadnej poetyckości. Jest tutaj zupełnie niepotrzebna. Zauważ, że w ogóle akapity dość często zaczynają się na "i", zupełnie, jakby ktoś, kto pisał tą książkę, uwielbiał właśnie tę literę malować w ozdobny sposób.
W tym momencie mnie olśniło. Wszystkie litery od których zaczynały się akapity były ozdobne i wielkie, przypominały właściwie małe czerwone obrazy i odznaczały się znacząco od pozostałych liter w tekście.
- Może należy czytać jedynie te ozdobne litery?! - zawołałam.
- Chodzi ci o pierwsze litery akapitu? - zapytała Tar-Meena.
- Tak. Weź coś do pisania. - powiedziałam, a gdy Argonianka chwyciła kawałek pergaminu i zanurzyła pióro w atramencie zaczęłam dyktować jej litery z pierwszego tomu, a później kolejno z następnych.
Gdy skończyłam czytać, Tar-Meena odczytała mi odszyfrowaną w ten sposób wiadomość:
"Zielona Droga Cesarska, Wieża Dotknie w Południe."
- Co to znaczy? - zapytałam nieco rozczarowana, ponieważ te słowa zupełnie nic mi nie mówiły.
- To konkretne miejsce i konkretny czas. - odparła zadowolona badaczka, poczym ściągnęła z pułki zwiniętą w rulon mapę i rozwinęła ją na stole.
- To mapa Cesarskiego Miasta. - oświadczyła i wskazała mi drogę prowadzącą od bramy miasta do Cesarskiej Wieży. - Oto Zielona Droga Cesarska. Nazywamy ją tak od wieków.
- To znaczy, że w południe mam podejść do Cesarskiej Wieży od strony tej drogi?
- Sądzę, że tak. W południe, a więc wtedy, gdy słońce znajdzie się w zenicie. - Argonianka wyjrzała przez okno. - Nic z tego. Dzisiaj jest już za późno. Będziesz musiała iść jutro.
W tym momencie do sieni wkroczył stary, łysy Redagard w pięknej białej szacie ozdobionej tysiącami maleńkich diamentów. W rękach trzymał duży drewniany kostur. Nieskazitelna biel jego stroju kontrastowała z jego ciemnobrązową skórą.
- Twój kostur maga jest już gotowy. - powiedział wręczając mi nową broń. - Nazywam się Delmar i jestem ekspertem od zaklinania. Najlepiej będzie, jeśli od razu nauczę cię korzystać z tego kostura.
Delmar zabrał mnie na dziedziniec Uniwersytetu, a stamtąd do budynku zwanego Chironasium. Było to miejsce służące do zaklinania. W głównym pomieszczeniu na dole znajdowały się cztery ołtarzyki służące do zaklinania przedmiotów oraz kilka półek z książkami.
- Zaklinanie broni jest trudne i wymaga co najmniej kilkuletniej nauki. - oświadczył Delmar. - Najpierw będziesz musiała opanować dobrze zaklęcia przynajmniej ze szkoły zniszczenia, skoro ją wybrałaś. Umiesz wyczarowywać ogień, prawda?
- Tak. - odpowiedziałam.
- Kostur ci w tym pomoże. Wystarczy, że silnie uderzysz nim o ziemię.
Uderzyłam podstawą kostura o podłogę, a jego głowica rozbłysła czerwonym światłem.
- Jeśli skierujesz głowicę w stronę wroga, zostanie ugodzony kulą ognia. Proszę cię jednak, byś teraz tego nie sprawdzała, by niczego tutaj nie zniszczyć. Uderz kosturem jeszcze raz w podłogę.
Posłuchałam i światło zgasło. W tym momencie z góry zeszła do nas po schodach brzydka rudowłosa kobieta w zwykłej błękitnej szacie.
- To Martina Flora. - powiedział do mnie Delmar. - Jest ekspertką od magii iluzji.
- Czyżby to nowy uczeń? - zapytała kobieta z uśmiechem.
- Tak, Martino. - odpowiedział mag w białych szatach. - To Astarte, nowa uczennica szkoły zniszczenia.
- Będzie ją uczył Renald?
- Owszem.
- Kiedy moc twojego kostura się wyczerpie, przyjdź do mnie, a naładuję go. - zwróciła się do mnie rudowłosa czarodziejka.
- Dobrze. - odpowiedziałam.
- Chodź, pokaże ci salę, w której będziesz się uczyć. - powiedział do mnie Delmar.
Wieczorem oprowadził mnie po całym Uniwersytecie Wiedzy Tajemnej. Jedynie kwatera arcymaga pozostała dla mnie tajemnicą.

22 dzień, Płomienne serce:
Po nocy przespanej w moim nowym łóżku w kwaterach mieszkalnych zbudziłam się o świcie, przywdziałam szatę ucznia Uniwersytetu i od razu udałam się do Pokojów Ćwiczeń, by potrenować moje umiejętności. Mój nauczyciel, bardzo sędziwy już Breton, Renald Viernis, nie uczył mnie żadnych nowych zaklęć, lecz nakazał mi lepiej wytrenować się w tych zaklęciach szkoły zniszczenia, które już znałam. Adrienne Berene ze Skingradu nauczyła mnie, jak sprawić, by zamiast strumienia ognia z mojej dłoni wystrzeliła ognista kula. Wystarczyło lekko cofnąć rękę tuż po jej wyprostowaniu. Należało postępować analogicznie, by wyczarować kulę śniegu, z tą różnicą, że trzeba było wyobrazić sobie wewnętrzny chłód i świeżość. Dość krótko ćwiczyłam używanie kostura pod okiem mojego nauczyciela. Później Renald Viernis nakazał mi ciskać na przemian kulami ognia i śniegu w specjalnie do tego przystosowaną tarczę na ścianie. Trenowałam bez przerwy przez kilka godzin. W pewnym momencie do pokoju ćwiczeń wszedł Raminus Polus. Przez chwilę stał obok Renalda Viernisa i obserwował mnie. Wreszcie powiedział:
- Widzę, że opanowałaś już podstawy magii zniszczenia. Wobec tego nadaję ci rangę czeladnika.
- Dziękuję za uznanie. - odparłam.
- Mam do ciebie prośbę. - powiedział Polus. - Jakiś czas temu pożyczyłem pewną książkę Janusowi Hassildorowi, hrabiemu Skingradu. Chciałbym ją odzyskać. Dlatego proszę cię, abyś spotkała się z Janusem Hassilodorem i zdobyła dla mnie tę księgę.
- Dobrze. Zajmę się tym. - odpowiedziałam. - Która jest godzina?
- W pół do jedenastej. - odpowiedział Raminus Polus.
- Jest tak późno?! Przepraszam, ale muszę natychmiast wyjść.
Szybko udałam się w stronę Zielonej Drogi Cesarskiej. Idąc tym szlakiem w stronę Białej Wieży dotarłam do przylegającej do niej grobowca. Zapewne pochowano tu jakiegoś Cesarza. Gdy słońce stanęło w zenicie, jego promienie padły na powierzchnię grobowca, na której w tej samej chwili pojawiła się mapa Cyrodiil z jednym punktem błyszczącym wyjątkowo jasnym światłem. Domyśliłam się, że owo jasne światło wskazuje położenie świątyni Mitycznego Brzasku. Szybko zaznaczyłam ją na swojej mapie. Po kilkudziesięciu minutach mapa znikła. Nie wróciłam jednak na Uniwersytet, lecz odebrałam mojego konia ze stajni i natychmiast pojechałam do Skingradu, który znajdował się przecież niedaleko Cesarskiego Miasta. Udałam się na zamek. Na dziedzińcu zatrzymała mnie straż.
- Jestem wysłanniczką Gildii Magów i chciałabym zobaczyć się z hrabią. - powiedziałam.
- Jestem Dion, dowódca straży. - przedstawił się mężczyzna z czarnymi wąsami. - Jeśli chcesz możesz sobie zobaczyć nasz zamek od środka, ale na twoim miejscu nie liczyłbym na zobaczenia hrabiego. On nie lubi rozmawiać z nieznajomymi.
Strażnicy przepuścili mnie, więc minęłam dziedziniec i weszłam do sali tronowej. Panował w niej półmrok, gdyż znajdowało się tu tylko maleńkie prostokątne okienko pod sufitem nad tronem. Zdecydowanie więcej światła od owego okienka przynosiły zapalone po obu stronach tronu czary oliwy. Sam tron był dość skromny. Stał na niewielkim kamiennym podwyższeniu. Wykonany był z drewna i obszyty czerwonym i miękkim materiałem. Sala tronowa była bardzo duża. Od wejścia aż do tronu rozciągał się długi, czerwony dywan. Wysoko na ścianie wisiało kilkadziesiąt różnych herbów. Przy ścianach stało również kilka manekinów w stalowych zbrojach. Tron był pusty, od czasu do czasu przechodził przez salę tylko jakiś służący. Podeszłam do zielonoskórej Argonianki w szmaragdowej sukni.
- Chciałabym zobaczyć się z hrabią . - oświadczyłam.
- Hrabia Skingradu jest osobą bardzo ceniąca sobie prywatność. Ja zajmuję się wszystkimi  sprawami publicznymi regionu, a opinii hrabiego można zasięgnąć jedynie w sprawach najwyższej wagi.
Niespodziewanie podszedł do mnie długowłosy, około pięćdziesięcioletni mężczyzna ubrany w zieloną, jedwabną marynarkę świadczącą dobitnie, iż pochodzi z klasy wyższej. Argonianka oddaliła się.
- Nazywam się Mercator Hosidius. Jestem przedstawicielem hrabiego Skingradu. W czym mogę pomóc? - zapytał mężczyzna.
- Nazywam się Astarte. Przysłano mnie tu z Gildii Magów. - powiedziałam. - Chciałabym umówić się na audiencje u hrabiego.
- Hrabia nie przyjmuje dzisiaj gości. - odparł Mercator Hosidius.
- Kiedy będzie ich przyjmował?
- Nie wiem. Możesz przyjść jutro i dowiedzieć się, czy znajdzie dla ciebie czas. - odpowiedział mężczyzna i wyszedł.
Rozczarowana powróciłam na Uniwersytet Wiedzy Tajemnej.

23 dzień, Płomienne Serce:
W południe przybyłam nad Jezioro Arrius, a więc w miejsce, które wskazały mi promienie słońca na mapie ukrytej na grobowcu przy Białej Wieży. Pogoda była piękne tego dnia, jasne promienie słońca odbijały się w wodnej tafli. Pozostawiłam Srokatego za zaroślami przy jeziorze, a sama podeszłam do pobliskich jaskiń. Nie mogłam dać się rozpoznać, jako rycerz Ostrzy, tak więc swoją zbroję oraz akaviryjską katanę pozostawiłam na Uniwersytecie. Byłam odziana w szatę ucznia, którą otrzymałam od Rominusa Polusa. Oczywiście miałam przy sobie mój srebrny claymore. Przy jednej z jaskiń odnalazłam mosiężne drzwi. Zapukałam. Drzwi otworzyły się i stanął w nich agent Mitycznego Brzasku odziany w szkarłatną szatę z kapturem na głowie.
- Czy przybywasz, by zaznać mądrości Mankara Camorana i oddać cześć Mahrunesowi Dagonowi? - zapytał odźwierny Mitycznego Brzasku.
- Tak. - skłamałam.
- Czekaliśmy na ciebie. - to mówiąc odźwierny wpuścił mnie do wnętrza ukrytej świątyni.
Właściwie była to ogromna grota, pełna korytarzy i zaułków, oświetlona płonącą oliwą z ustawionych gdzieniegdzie kamiennych naczyń. Podszedł do mnie kolejny agent Mitycznego Brzasku i powiedział:
- Jestem Postrach. Chodź za mną!
Posłusznie udałam się za nim. Poprowadził mnie w głąb groty do drewnianych drzwi, znajdujących się w kamiennej ścianie. Zatrzymaliśmy się przy nich.
- Aby iść dalej, musisz zostawić tutaj broń i cały swój dobytek. - powiedział Postrach. - Każdy, kto wchodzi do Kaplicy Dagona jest nagi, jak niemowlę przychodzące na świat.
Nie mogłam zostawić broni. To skończyłoby się dla mnie bardzo źle, dlatego powiedziałam:
- Nie oddam ci niczego, co należy do mnie.
- Nie pójdziesz więc dalej. - odparł agent Mitycznego Brzasku z gniewem.
- Właśnie, że pójdę. - to mówiąc dobyłam miecza i pchnęłam go w brzuch.
Agent Mitycznego Blasku padł martwy. Szybko włożyłam na siebie jego własną szkarłatną szatę i skryłam pod nią swój miecz. Na głowę założyłam szkarłatny kaptur zakrywając swoją twarz.  Nie zapomniałam zajrzeć do sakiewki martwego agenta i przesypać jej zawartość do swojej własnej sakwy. Zabrałam mu również złoty klucz, który miał przypięty do pasa. Za jego pomocą otworzyłam drewniane drzwi. Znalazłam się w kamiennym korytarzu, którego ściany ozdobione były czerwonymi sztandarami z wyszytym obrazem złotego słońca wschodzącego nad horyzont. Korytarz ów był dobrze oświetlony przez znajdujące się przy ścianach pochodnie i trochę kręty. Przemierzywszy go, dotarłam do kolejnych drewnianych drzwi, które otworzyły się z łatwością, gdy lekko je pchnęłam. Tak oto znalazłam się w Kaplicy Dagona. Pod sklepieniem prócz licznych stalaktytów znajdowały się zwisające z góry czerwone sztandary ze wschodzącym słońcem. Przede mną rozciągał się kamienny taras. Gdy weszłam na niego, ujrzałam, iż przede mną w jednej ze ścian znajdują się kolejne drewniane drzwi. W tym momencie podszedł do mnie kolejny agent Mitycznego Brzasku.
- Pośpiesz się, siostro. - powiedział do mnie. - Rytuał zaraz się rozpocznie.
Poszłam za nim i tak znalazłam się przed metalową kratą, która odgradzała od nas przejście w głąb jaskini. Pod nią stało dwoje strażników w takich samych szkarłatnych szatach, jak ja. Podnieśli metalową kratę i wpuścili mnie do środka. Wkroczyliśmy do wielkiej sali pełnej agentów Mitycznego Brzasku. Na kamiennym podwyższeniu znajdował się kamienny ołtarz, zaś pod nim na kamiennej płycie spoczywał rozebrany do naga, zielonoskóry Argonianin ze skrępowanymi nogami i dłońmi. Za ołtarzem stał wysoki siwowłosy elf w błękitnej szacie. oczy wszystkich zebranych skierowane były na niego. Stanęłam w szkarłatnym tłumie dość blisko kamiennych schodów wiodących na podwyższenie.
- Chwała! Smoczy Tron jest pusty, a my mamy Amulet Królów! - zawołał elf w błękitnej szacie podnosząc w górę trzymany w swej ręce amulet.
Serce zabiło mi mocniej. Poszukiwany przeze mnie przedmiot, był teraz tak blisko, a jednak nie mogłam go sobie wziąć. Wokół mnie znajdowało się chyba kilkaset agentów Mitycznego Brzasku. Nie chciałam, by mnie zdemaskowano.
- Chwała waszym braciom i siostrom! Albowiem wielka będzie ich nagroda w Raju! - zawołał elf trzymający Amulet Królów w swej dłoni. - Słuchajcie słów Lorda Dagona: "Kiedy znów będziecie chodzić po ziemi, wierni spośród was otrzymają nagrodę: wywyższeni będą na zawsze ponad innych śmiertelników. Co do reszty... słabi rozsypią się, nieśmiali zostaną zgnębieni, potężni zadrżą pod moimi stopami i modlić się będą o przebaczenie." Wasza nagroda, bracia i siostry, to czas czystki, która nadciąga, a godzina jej jest bliska! Idę teraz do Raju. Wrócę z Lordem Dagonem na nadejście świtu!
Nagle za plecami elfa pojawiło się coś, co przypominało małe, niebieskie Wrota Otchłani. Przekroczył je i ku mej rozpaczy zniknął wraz z Amuletem Królów. Portal natychmiast zamknął się za nim. Po chwili na postument wkroczyła jakaś wysoka i stara elfka. Zdjęła z głowy kaptur i wszyscy zgromadzeni natychmiast uczynili to samo. By nie wyróżnić się z tłumu, byłam zmuszona również zdjąć kaptur z głowy. Zdecydowaną większość członków Mitycznego Brzasku stanowiły elfy, zwłaszcza Altmerowie, ale było tu również kilkoro ludzi.  
- Nasz mistrz, Mankar Camoran, odszedł właśnie do swego Raju, by przygotować tam miejsce dla nas wszystkich. Odprawimy teraz Rytuał Krwi, by zadowolić naszego pana, Mehrunesa Dagona. - oświadczyła elfka i nagle utkwiła wzrok na mnie. - Widzę obcą twarz. Jest wśród nas nowy wyznawca Mehrunesa Dagona. Witaj, siostro!
- Witajcie siostry i bracia! - zawołałam, postanawiając prowadzić tę maskaradę do końca.
- Udowodnisz nam dzisiaj, że jesteś oddana Lordowi Dagonowi. Tobie przypadnie zaszczyt złożenia mu ofiary! - to mówiąc Altmerka zeszła ze schodów i podała mi długi, czarny sztylet. - Zabij to zwierze i stań się jedną z nas!
- Oczywiście. Zrobię to z rozkoszą. - powiedziałam wiedząc, że nieuchronnie zbliżam się do końca przedstawienia.
Z mocno bijącym sercem wstąpiłam na schody i pomału wspięłam się na podwyższenie.
Na Dziewiątkę! Co teraz? Co mam zrobić? Podeszłam do związanego Argonianina i uniosłam w górę sztylet. Oczywiście mogłam wbić go w pierś niewinnej ofiary Mitycznego Brzasku, by ocalić swe życie. Jednak spoglądając na jej bezbronność, czułam, że w żadnym razie nie mogę tego uczynić. Pomyślałam, że oto nadchodzą ostatnie sekundy mojego życia, i szybko przecięłam więzy u rąk Argonianina. W tym momencie usłyszałam krzyk: "Zabić ją!". Błyskawicznie przecięłam liny krępujące nogi wielkiego jaszczura i zawołałam do niego:
- Uciekaj!
Kilka pocisków ognia i lodu świsnęło mi nad głową. Natychmiast skryłam się za kamiennym ołtarzem.
- Przestańcie głupcy! - zawołała stara Altmerka. - Możecie uszkodzić Misterum Xarxesa!
Spojrzałam w górę i spostrzegłam, że na ołtarzu leży otwarta księga. Nim zdążyłam dobrze się jej przyjrzeć, podbiegła do mnie stara Altmerka wraz z dwoma innymi agentami Mitycznego Brzasku. Nie spodziewali się, że mam jakąś inną broń poza sztyletem, który od nich otrzymałam. Wyciągnęłam mój srebrny miecz spod szaty i zabiłam Altmerkę. W tym momencie poraził mnie prąd wyczarowany przez jej towarzyszy. Padłam na ziemię. Jakimś cudem zdołałam ciąć mieczem elfa, który usiłował dobić mnie stalową buławą. Wyczarowałam strumień ognia za pomącą, którego pokonałam kolejnego napastnika. Pozostali członkowie Mitycznego Brzasku zbliżali się jednak do mnie, cały czas ciskając we mnie pociskami ognia i lodu. Potrzebowałam tarczy i wtedy pomyślałam o księdze, która najwyraźniej była dla nich bardzo ważna. Szybko chwyciłam ją w dłonie. Od razu przestali rzucać we mnie zaklęcia. Zabiłam mieczem kolejnego agenta, który dobiegł do mnie wymachując stalową buławą, i stanęłam przy czarze płonącej oliwy.
- Wszyscy się cofnijcie, albo spalę tę księgę! - zawołałam trzymając Misterium Xarxesa nad ogniem. - Już! Cofnąć się!
Na szczęście posłuchali.
- Wszyscy przejdźcie tam! - zawołałam wskazując dłonią kierunek przeciwny do tego, z którego sama tu przyszłam. - Szybciej!
Kiedy większość przeciwników znikła mi z oczu przesuwając się w głąb groty, szybko zbiegłam z postumentu i pobiegłam w stronę korytarza, którym tu przybyłam. Ognistymi kulami zabiłam dwóch strażników Mitycznego Brzasku i sama podniosłam sobie metalową kratę. Chciałam wyjść z groty tą samą drogą, którą tu weszłam, ale nagle ujrzałam ocalonego przeze mnie Argonianina, który stojąc przy bocznych drzwiach zawołał do mnie:
- Tędy! Te drzwi prowadzą bezpośrednio na zewnątrz.
Podbiegłam do niego. Za nami biegło już kilkadziesiąt agentów Mitycznego Brzasku. Przewróciłam wielką czarę, zalewając płonącą oliwą przestrzeń między mną a wrogami. Wiszące pod sklepieniem sztandary podpaliły się. Wszystko wokół zaczęło płonąć. Przyciskając Misterium Xarxesa do piersi podbiegłam do drzwi, które bezskutecznie starał się otworzyć zielonoskóry Argonianin. Były zamknięte na klucz, którego nie miałam. Skupiłam więc swój wzrok na zamku i mocno przycisnęłam obydwie dłonie do drzwi. W ten sposób rzuciłam zaklęcie "pęknięcie zasuwy". Na szczęście zamek był słaby i moja magia wystarczyła, by go wyłamać. Argonianin i ja wybiegliśmy na zewnątrz. Znaleźliśmy się nad błękitnymi wodami jeziora Arrius. Oddaliliśmy się od groty.
- Uratowałaś mi życie! Dziękuję! - powiedział mój towarzysz charakterystycznym dla swej rasy ochrypłym głosem, gdy zatrzymaliśmy się na spokojnej polanie nieopodal jaskiń, by złapać oddech.
- Proszę. - odpowiedziałam.
- Nazywam się Jeelius. - przedstawił się Argonianin. - Jestem kapłanem ze Świątyni Jedynego.
- Miło mi cię poznać. - odparłam. - Nazywam się Astarte i jestem rycerzem Ostrzy.
- Rycerzem Ostrzy? A więc rozpracowujesz siatkę Mitycznego Brzasku?
- To tajne sprawy, więc nie mogę z tobą o nich rozmawiać.
- Oczywiście, rozumiem.
- Dlaczego chcieli cię zabić?
- Nie wiem. Może dlatego, że jestem z gatunku zwierzoludzi. Dla wielu elfów to wystarczający powód. Ponadto jestem kapłanem Akatosha, który jest najpotężniejszym przeciwnikiem Mehrunesa Dagona, tak jak i każdej innej złej istoty. Porwali mnie w Cesarskim Mieście i sprowadzili tutaj. Gdyby nie ty, już bym nie żył.   
- Dasz radę sam wrócić do Cesarskiego Miasta? - spytałam.
- Tak. Myślę, że powinniśmy się teraz rozdzielić.
- Wobec tego do zobaczenia! - zawołałam.
Podeszłam do zarośli przy brzegu jeziora, gdzie czekał na mnie Srokaty. Przyjrzałam się skradzionej księdze. Na jej białej okładce znajdował się owalny symbol. Znałam go. Wiedziałam, że jest to litera pisma daedrycznego jednocześnie będąca symbolem Otchłani. Na grzbiecie księgi znajdował się napis w języku altmeris: "Misterium Xarxesa". Byłam ogromnie ciekawa treści księgi, więc otworzyłam ją. Wewnątrz znajdowały się jakieś dziwne rysunki, schematy i litery pisma daedrycznego. Niczego nie rozumiałam. Cały czas trzymając przy sobie Misterium Xarxesa wsiadłam na grzbiet mego konia i szepnęłam mu do ucha:
- Zabierz mnie do Świątyni Władcy Chmur.
Ruszyliśmy w drogę.

24 dzień, Płomienne Serce:
Gdy wjechałam konno na dziedziniec Świątyni Władcy Chmur, Jauffre od razu wyszedł mi na przeciw. Wiał zimny i gwałtowny wiatr, a słońce przykryły gęste chmury.
- Dzięki niech będą Talosowi, powracasz bez szwanku! - zawołał arcymiastrz Ostrzy na mój widok. - Masz amulet?
- Nie. - odpowiedziałam, zsiadając z konia. - Mankar zabrał go uciekając do miejsca, które nazywał swoim Rajem. Zdaje się, że to jakiś obszar Otchłani.
Byłam wściekła na somą siebie, że pozwoliłam Mankarowi zabrać Amulet Królów z tego świata. Jauffre również nie był zachwycony tym, co usłyszał.
- Poinformuj mnie, gdy będziesz mieć dobre wieści... - powiedział ironicznie spoglądając na mnie z gniewem.
- Może mam. Zdobyłam Misterium Xarxesa. - oświadczyłam prezentując księgę.
- Dobrze. Zanieś to od razu do Martina. - odparł Jauffre. - Jest w Wielkiej Sali, czyta. Prawie w ogóle nie sypia odkąd cię nie ma.
Nie sypia, czyli tęskni za mną. Ta wiadomość jednocześnie mnie ucieszyła i zmartwiła. Chciałam zobaczyć Martina jak najprędzej. Podeszłam do głównego wejścia.
-Ave! - pozdrowiła mnie stojąca na warcie Jane. - Dobry wieczór, siostro!
Prócz mnie i Jane jedyną siostrą-rycerzem była tylko Caroline. Pozostałych rycerzy stanowili mężczyźni. Wszyscy byliśmy ludźmi. Przedstawiciele innego gatunku niż ludzie chyba w ogóle nie mogli należeć do Ostrzy, choć nigdy o to nie pytałam. Większość Ostrzy stanowili Cesarscy i Bretoni.
- Ave! - odpowiedziałam Jane z uśmiechem i wkroczyłam do Wielkiej Sali.
Martin siedział przy ostatnim stole, niedaleko kominka. Na drewnianym blacie wokół niego leżało kilka ksiąg. Natomiast książka, którą akurat czytał, tak bardzo pochłonęła jego uwagę, że nie zauważył mnie, dopóki nie stanęłam tuż przed nim i nie powiedziałam:
- Witaj, Martinie!
Spojrzał na mnie i natychmiast wstał od stołu uśmiechając się radośnie.
- Astarte! - zawołał. - Powracasz. Mówiłem Jauffre, aby się nie martwił.
Cieszyłam się, że go widzę, ale ogromnie martwiło mnie to, że Amulet Królów zdawał się przepaść na dobre. Musiałam powiedzieć Martinowi, że go zawiodłam. Nie zdążyłam nawet otworzyć ust. Przyszły Cesarz tylko raz spojrzał na moją twarz i wiedział już, że poniosłam klęskę.
- Widzę, że przynosisz złe wieści. - powiedział. - Nie udało ci się odzyskać amuletu, prawda?
- Niestety nie. Wybacz mi Martinie, że cię zawiodłam. Mankar Camorański otworzył portal wiodący chyba do jakiejś części Otchłani, którą nazywał Rajem, i przeszedł przez niego wraz z Amuletem Królów. Nie zdołałam go powstrzymać, ponieważ agentów Mitycznego Brzasku było zbyt wielu. Ledwie uszłam z życiem. Co my teraz zrobimy?
- Nie wiem. - odpowiedział Martin wzdychając. - Najważniejsze, że nie stało ci się nic złego.
- Mam też dobre wieści. Mityczny Brzask odebrał nam Amulet Królów, ale ja odebrałam im coś, co jest dla nich równie ważne, jak amulet dla nas. - To mówiąc pokazałam Martinowi zdobytą księgę. - Oto Misterium Xarxesa.
- Na Dziewiątkę! Niebezpiecznie jest nawet trzymać taką rzecz! - zawołał Martin z gniewem i natychmiast wyrwał mi księgę z dłoni.
Osłupiałam. Nigdy wcześniej nie widziałam go zagniewanego. Nie uważałam, abym dała mu jakikolwiek powód do złości.
- Musiałaś dotykać tej księgi? - zapytał głosem wciąż pełnym gniewu.
- O co ci chodzi?! - zawołałam również zagniewana. - Ryzykowałam życie, żeby odzyskać dla ciebie Amulet Królów, a kiedy zdobyłam tę cenną księgę, od razu przyniosłam ją tobie. Wszystko robię dla ciebie! Jesteś niewdzięczny!
- Wybacz. - powiedział Martin swoim normalnym łagodnym tonem głosu. - Dobrze, że to przyniosłaś, ale lepiej tego nie dotykaj. Znam sposoby na obronienie się przed złą mocą tej księgi. Nie chciałem ciebie urazić, po prostu... boję się o ciebie. Przepraszam Astarte.
- Ja też przepraszam, wcale nie jesteś niewdzięczny. - odparłam siadając przy stole.
Martin usiadł na przeciwko mnie. Złowroga księga leżała między nami.
- Czy Misterium Xarxesa doprowadzi nas do Mankara Camorańskiego? - zapytałam.
- Nie wiem. Może. - odpowiedział Martin. - Podejrzewam, że te stronice zawierają sekret otwarcia portalu do Camerońskiego Raju. Lecz potrzebuję czasu. Ingerowanie w mroczne sekrety, samo ich czytanie, może być bardzo niebezpieczne. Muszę postępować bardzo ostrożnie.
- Czym w zasadzie jest Misterium Xarxesa? Przyznam ci się, że zajrzałam do tej księgi, ale zupełnie nie rozumiem tych symboli i rysunków.
- Nie powinnaś jej otwierać. - powiedział Martin. - Ta zła księga została spisana przez samego Mehrunesa Dagona, który oddał ją w ręce Mankara Camorańskiego. Według mnie Mankar Camorański użył jej do stworzenia swojego Raju. Dzięki temu być może będziemy mogli sami otworzyć przejście. Muszę dokładniej zapoznać się z zawartością księgi.
- Zostałam przyjęta na Uniwersytet Wiedzy Tajemnej. - oświadczyłam z dumą.
- Gratuluję! - odparł Martin z uśmiechem. - Pamiętam, jak sam rozpoczynałem studia na Uniwersytecie. To był najpiękniejszy czas w moim życiu.
- O czym są te książki? - zapytałam wskazując na egzemplarze leżące na stole.
- O Cesarstwie, Amulecie Królów i świętej Alessji oraz o Tiberze Septimie i jego następcach. Im więcej czytam o władcach Cesarstwa z dynastii Septimów, tym bardziej obawiam się, że nie sprostam tym wszystkim wyzwaniom, jakie przede mną staną. Chciałbym być dobrym Cesarzem, ponieważ lud Tamriel zasługuje na władcę, który o niego zadba.
- Myślę, że możesz być najlepszym Cesarzem w historii, Martinie, ale pod jednym warunkiem. - oświadczyłam.
- Jaki to warunek? - zapytał Martin.
- Musisz w siebie uwierzyć. - odpowiedziałam.
- To nie jest takie proste, jeśli kiedyś zupełnie się na sobie zawiodłeś. Tak, czy inaczej, teraz będę musiał się zmierzyć z mocą Misterium Xarxesa, by poznać jego tajemnice. W międzyczasie, porozmawiaj z Jauffre. Martwią go meldunki o szpiegach w Brumie.
- O szpiegach? Dobrze, pomówię z nim. - odparłam, poczym wstałam od stołu i wyszłam na dziedziniec.
Jauffre przyglądał się dwóm rycerzom ćwiczącym w parze walkę na miecze. Stanęłam obok niego.
- Cieszę się, że Baurus jest tutaj. - oświadczył Jauffre. - Strzeże Martina dniem i nocą. To pewnie jego pokuta za śmierć Cesarza Uriela.
- Martin powiedział mi, że w Brumie pojawili się szpiedzy.
- Ach, tak. Mam nadzieję, że zdołasz pomóc. - oświadczył Arcymistrz Ostrzy. - Strażnicy bram donoszą, że od paru nocy widują na drodze obcych. Musimy wyeliminować szpiegów, ale jeśli rozkażę naszym ludziom przeszukiwać zbocza, Władca Chmur pozostanie bez żadnej ochrony.
- Znajdę tych szpiegów. - powiedziałam.
- Dziękuję. Porozmawiaj ze Steffanem. Powie ci, gdzie ich widział. Kapitan Burd z Brumy też może mieć jakieś informacje. Poprosiłem hrabinę, aby uczuliła straż na obcych. Znajdź i zabij szpiegów. O ile to możliwe, dowiedź się, ile wiedzą i jakie mają plany.
- Tak jest! - powiedziałam i odwróciłam się na pięcie.
Kapitan Steffan odpoczywał w kwaterze rycerzy. Szybko go tam odnalazłam.
- Kapitanie, musimy porozmawiać. - oświadczyłam.
- W czym mogę siostrze służyć? - zapytał Steffan.
- Podobno w okolicy kręcą się jacyś szpiedzy.
- O zmierzchu zawsze pojawiają się w pobliżu kamienia runicznego. Nie wyglądają na doświadczonych, ale Arcymistrz Jauffre zabronił nam zbytnio się oddalać. Za to ty najwyraźniej masz to, o czym my wszyscy marzymy!
- Czyli odrobinę wolności? Staram się odzyskać Amulet Królów, ale zadanie pozostałych Ostrzy jest jeszcze ważniejsze. Musicie chronić Cesarza, a to jest nasz priorytet. Ja tymczasem skorzystam z danej mi swobody i zajmę się szpiegami.
- Powodzenia! Nie martw się. Cesarz będzie tu bezpieczny. - odpowiedział kapitan Steffan, a gdy odchodziłam zawołał. -  Niech twe serce będzie nadal lojalne... a oczy szeroko otwarte.
Wyszłam na dziedziniec i wsiadłam na grzbiet mego konia. Pognałam w dół ścieżki wiodącej od szczytu wzgórza do bram Brumy. U podnóża góry, w małym lasku znajdował się wielki menhir ze świecąca na zielono runą znajdującą się na jego powierzchni. Zsiadłam z konia i podeszłam do kamienia. Słońce chyliło się już ku zachodowi. Nagle jakaś kobieta rzuciła się na mnie z nożem. Zablokowałam jej cios, a wtedy ona wyciągnęła w górę dłoń i przemieniła się w wojownika Mitycznego Brzasku w czarno-szkarłatnej zbroi z buławą w ręku. Dobyłam miecza. Po krótkiej potyczce zabiłam napastniczkę, która okazała się być mało doświadczoną wojowniczką. Gdy agentka Mitycznego Brzasku umarła, wyczarowana przez nią zbroja znikła. Leżała więc na ziemi martwa w prostej i nieco podartej sukience wieśniaczki. Przeszukałam ją. Na szyi nosiła łańcuszek z metalową wywieszką, na której znajdował się napis: "Jearl, służebnica Dagona". W jej kieszeni odnalazłam klucz podpisany "do piwnicy". Pomyślałam, że dobrze będzie znaleźć tę piwnicę. Wsiadłam na grzbiet Srokatego i pogalopowałam w kierunku Brumy. Po przybyciu do miasta od razu udałam się na zamek. Weszłam do sali tronowej podążając wzdłuż bardzo długiego żółtego dywanu. Nieopodal pustego tronu ujrzałam grupę mężczyzn w żółtych tunikach strażników Brumy. Wystarczyło mi obserwować ich przez pół minuty, żeby odkryć, który z nich jest najwyższy stopniem. Podeszłam do tego przystojnego, lekko siwiejącego już mężczyzny i oświadczyłam:
- Nazywam się Astarte i należę do Bractwa Ostrzy. Przysłał mnie tu Arcymistrz Jauffre.    
- Tak? Jestem kapitan Burd, dowódca straży w Brumie. - odpowiedział przystojny mężczyzna.
- W okolicy pojawili się szpiedzy Mitycznego Brzasku, którzy zagrażają Świątyni Władcy Chmur. Sądzę, że ich baza znajduje się w waszym mieście. Czy w Brumie pojawili się ostatnio jacyś dziwni przybysze?
- Oprócz powrotu Jearl z wyprawy na południe, nic się tu nie dzieje. - odpowiedział Burd. - Przez ten Kryzys Otchłani wszyscy unikają przygód. Kazałem moim ludziom mieć się na baczności, ale jak dotąd nie dotarły do mnie żadne raporty o obcych w mieście. A co z tobą? Udało ci się znaleźć coś podejrzanego?
- Raczej tak. - to mówiąc podałam dowódcy straży Brumy łańcuszek zabitej przeze mnie agentki. - Jearl była agentką Mitycznego Brzasku.
- Na krew bogów! To ona była szpiegiem? - kapitan Burd był w szoku.
- Jej ciało znajduje się przy kamieniu runicznym, tam, gdzie ją zabiłam. - oświadczyłam.
- Nikomu nie można dziś ufać. - odparł Burd. - Ponieważ należysz do Świątyni Władcy Chmur, dam ci pozwolenie na przeszukanie domu Jearl. Przekażę to moim ludziom. Nie będziemy przeszkadzać.
- Dziękuję, kapitanie! - odpowiedziałam i opuściłam zamek.

25 dzień, Płomienne Serce:
Był środek nocy, gdy przeszukiwałam mieszkanie Jearl. Rozejrzałam się po domu i od razu otworzyłam drzwi prowadzące do piwnicy za pomocą znalezionego przy martwej agentce klucza. Piwnica była obszerna i podzielona na kilka pomieszczeń. W jednym z nich znajdowało się nawet zaścielone łóżko. Przeszukiwałam piwnicę ponad godzinę, gdy nagle usłyszałam czyjeś kroki. Odwróciłam się i ujrzałam skromnie ubraną kobietę, która w następnej chwili przemieniła się w wojownika Mitycznego Brzasku. Pokonanie jej było równie łatwe, jak w przypadku Jearl. Po chwili napastniczka leżała martwa u moich stóp. Na jej szyi znalazłam taki sam łańcuszek, jaki nosiła Jearl z wywieszką z napisem: "Severi Faram, służebnica Dagona." Przeszłam do innego pomieszczenia. Na stole stojącym przy ścianą ujrzałam "Komentarze Mitycznego Brzasku" i zwinięty w rulon biały pergamin, na którym znajdowała się przełamana pieczęć. Rozwinęłam pergamin, który okazał się być listem o następującej treści:
Jearl,
Mistrz z radością wysłuchał wieści o twych działaniach wokół Chorrol. Im więcej wrót otworzymy, tym bardziej zbliżymy się do cudownego oczyszczenia.
Mistrz wybrał ciebie i Saveri do misji o kluczowym znaczeniu, znaku waszego awansu w szeregach Wybranych. Dowiedzieliśmy się, że następca z rodu Septimów ukrył się w świątyni Władcy Chmur, siedlisku przeklętych Ostrzy. Mistrz uczynił jej zniszczenie głównym celem Zakonu, a Lord Dagon przeznaczył nań takie środki, jakich tylko będzie potrzeba.
Przeraziła mnie treść listu. Wiedziałam, że zabiłam obie agentki i nie ma na razie więcej szpiegów w okolicy, ale ogromnie niepokoił mnie fakt, że Mityczny Brzask wie, gdzie ukrywa się Martin, i zrobi wszystko, by go zabić. Natychmiast opuściłam dom Jearl, wsiadłam na grzbiet mego konia i pogalopowałam do Świątyni Władcy Chmur. Gdy dotarłam na miejsce, pozostawiłam Srokatego na dziedzińcu i wkroczyłam do Wielkiej Sali. Jauffre stał przy kominku
- Co udało ci się dowiedzieć o szpiegach? - zapytał, gdy zbliżyłam się do niego.
- Obaj szpiedzy nie żyją. - odpowiedziałam.
- Dobra robota! - pochwalił mnie Jauffre. - Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. Cokolwiek myślisz, bogowie nie na darmo obarczyli cię tym zadaniem.
- W piwnicy jednej z agentek znalazłam dokument opisujący plany wroga. - to mówiąc podałam Jauffre odnaleziony list.
Arcymistrz zapoznał się z treścią pergaminu i usiadł przy stole.
- Choć udało ci się zyskać na czasie, Bruma i Świątynia Władcy Chmur wciąż są zagrożone. Powiadomię hrabinę o tym niebezpieczeństwie. - oświadczył.
- Boję się, że Martin nie jest tutaj bezpieczny. - odpowiedziałam. - Mityczny Brzask zdążył dowiedzieć się, że Martin przebywa w Świątyni.
- Mnie również to martwi, ale w żadnym innym miejscu w Cyrodiil Martin nie będzie bezpieczniejszy, niż tu. - odparł Jauffre.
- Jesteś tego pewien?
- Tylko Ostrza mogą obronić Cesarza, zawsze tak było.
- Ilu tak w ogóle nas jest? Ile członków liczy nasz zakon?
- Razem z tobą i mną, obecnie jest nas osiemnaścioro.    
- To doprawdy zatrważająca liczba! - zawołałam ironicznie. - Zdajesz sobie sprawę z tego, że Mityczny Brzask liczy kilkaset członków, a może nawet z tysiąc, kto wie. Nie wspominam już nawet o dremorach z Otchłani. Powiedź mi, jak chcesz obronić Martina przed taką potęgą?
- Nie wiem, ale uczynię wszystko, co będzie w mojej mocy. Tutaj Martin w dalszym ciągu jest najbezpieczniejszy, ponieważ jest to twierdza najtrudniejsza do zdobycia ze wszystkich twierdz Cyrodiil, a ponadto w razie ataku wesprze nas garnizon Brumy.
- Gdzie jest teraz Martin?
- Śpi w swojej komnacie. - odpowiedział Jauffre.
- Kiedy się obudzi, pozdrów go ode mnie i powiedź mu, że przyjadę za kilka dni.
- Dokąd się wybierasz?
- Mam do załatwienia pewna sprawę w Skingradzie. Zresztą teraz, kiedy jestem członkiem Gildii Magów, w każdym mieście czeka na mnie wygodne łóżko do spania, a tu czeka mnie tylko kawałek podłogi. Wybacz Jauffre, ale wolę łóżko.
- Wobec tego rozumiem, że jaśnie pani przyjedzie, gdy się wyśpi? - spytał Jauffre sarkastycznie.
- Jaśnie pani przyjedzie, kiedy ktoś powie jej, jak ma odzyskać pewien bardzo ważny amulet, który straciła, gdy nieopacznie zostawiła go pod opieką pewnego szanownego mnicha. - powiedziałam wściekła i wyszłam z sali.
W południe dotarłam do Cesarskiego Miasta. Przespałam się trochę w moim łóżku na Uniwersytecie i zjadłam obfity obiad, poczym na powrót przywdziałam na siebie zbroję Ostrzy i wyruszyłam do Skingradu. Był już późny wieczór, gdy wkroczyłam do zamku. Od razu powitał mnie Mercator Hosidius.
- Kiedy będę mogła zobaczyć się z hrabią? - spytałam.
- Hrabia przed chwilą wyjechał z miasta. Powiedziałem mu o tobie i zgodził się na spotkanie, lecz nie mógł odłożyć wyjazdu. Jednak nie martw się. Będzie przejeżdżał swoim powozem nieopodal Przeklętej Kopalni na zachód od miasta. Powinnaś go tam zastać mniej więcej około drugiej w nocy. Na twoim miejscu czekałbym tam na niego, bo hrabia jest zwykle tak zajęty, że nie ma czasu na przyjmowanie gości.
- Nie mogę się z nim spotkać tutaj? - zapytałam zdziwiona.
- Oczywiście, możesz. Myślę, że będzie to możliwe w przyszłym miesiącu.
- Nie będę czekać przez miesiąc! - zawołałam wściekła. - Dobrze, pójdę do tej Przeklętej Kopalni.
- Pozdrów ode mnie hrabiego, gdy się z nim spotkasz. - powiedział Mercator Hosidius, gdy opuszczałam już zamek.

26 dzień, Płomienne Serce:
Była ciemna noc, gdy stałam na polanie nieopodal kopalni i obserwowałam drogę. Nikt nią nie przejeżdżał. Byłam delikatnie mówiąc zniecierpliwiona. Całe szczęście, że noc była ciepła. Nagle ujrzałam , że ktoś się zbliża. Nim zdążyłam zareagować, obezwładniło mnie kilka strumieni magicznej energii. Rozejrzałam się i spostrzegłam, że otoczyło mnie sześciu nekromantów. Jeden z nich ściągnął z głowy czarny kaptur. Rozpoznałam w nim Mercatora Hosidiusa.
- Niech żyje naiwność początkujących magów! - zawołał. - Naprawdę sądziłaś, że hrabia spotka się z tobą tutaj, gdzie nikt nie usłyszy twojego krzyku?
Zrozumiałam, że wpadłam w pułapkę. Dobyłam miecza.
- Zabić ją! - rozkazał Hosidius swym towarzyszom.
Nekromanci rzucili się na mnie. Dwóch zabiłam ostrzem mej srebrnej broni, a trzeciego trafiłam ognistą kulą. Wtedy Mercator Hosidius i dwoje innych nekromantów poraziło mnie magiczną energią tak silnie, że miecz wypadł mi z dłoni i obalała padłam na ziemię. Zbliżyli się do mnie. Chciałam chwycić za broń, lecz nie zdążyłam tego uczynić. Każdy z ich zatopił w moim ciele ostrze swego sztyletu. Wyciągnęłam dłoń, by się uleczyć, lecz oni dźgali mnie dalej. Byłam pewna, że tego nie przeżyję. Ból był nie do zniesienia. Nie miałam już siły opierać się przed kolejnymi ciosami sztyletów. Nagle jeden z dźgających mnie nekromantów padł martwy. Dwaj pozostali stanęli jak wryci. Ostatkiem sił chwyciłam za miecz i zraniłam Mercatora Hosidiusa. W odpowiedzi boleśnie poraził mnie on magiczną energią. Natychmiast ktoś odepchnął go ode mnie i z całej siły uderzył go pięścią w twarz, poczym stanął między nami. Ostatni dwaj pozostali przy życiu nekromanci cisnęli w naszą stronę potężne kule ognia, jednak mój tajemniczy wybawca wyczarował magiczną tarczę, która pochłonęła ogień. Następnie cisnął w obydwu przeciwników wyczarowane przez siebie lodowe pociski, które swoimi ostrymi zakończeniami przebiły im serca.
- Żyjesz? - zapytał mnie tajemniczy mężczyzna odwracając się w moją stronę.
Był to wysoki, siwowłosy i stary już człowiek o smukłej budowie ciała. Miał wychudzoną twarz i wydatne kości policzkowe, a w jego oczach dostrzegłam dziwny czerwony błysk. Ubrany był w niezwykle dostojne szaty, a każdy jego ruch i gest był pełen elegancji. Uniosłam dłoń, lecz zdołałam jedynie uleczyć najpoważniejsze rany. Wyczerpała mi się mana. Byłam zbyt osłabiona, by rzucać zaklęcia.
- Dziękuję za uratowanie życia. - powiedziałam wciąż nie mając dość siły, by podnieść się z kolan.
- Ty niemożliwie głupia idiotko! - zawołał mężczyzna z wściekłością w głosie. - Co cię opętało, aby myśleć, że zaproponowałem spotkanie tutaj wobec wszystkich innych dostępnych nam miejsc?! Twoja łatwowierność przynajmniej posłużyła przydatnemu celowi. Wiedziałem o Mercatorze, ale o jego przyjaciołach już nie, a teraz żaden z nich nie jest już zagrożeniem. Tylko nie myśl, że zginęli dzięki tobie, bo w rzeczywistości to ty prawie zginęłaś dzięki nim! Wiesz jakie masz szczęście, że żyjesz? Jak można być taką naiwną idiotką?!
Wrzeszczał na mnie tak strasznie, że miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Miałam okropnie poranione ręce, które straszliwie mnie bolały. W dodatku mój tajemniczy wybawca krzyczał na mnie i obrażał mnie z prawdziwą pasją, co sprawiło, że poczułam wstyd, a ja nienawidzę się wstydzić. Nie znajdowałam się więc w komfortowej sytuacji.
- Chciałam tylko zobaczyć się z hrabią Skingradu. - odparłam. - Myślałam, że będzie tędy przejeżdżał.
- To ja, ty kretynko! - zawołał mężczyzna. - Nigdy tędy nie przejeżdżam i zwykle nie opuszczam mojego zamku.
- Słucham? - nie mogłam uwierzyć w to, czego właśnie się dowiedziałam.
Mój tajemniczy wybawca skłonił się z niezwykłą elegancją i przedstawił się:
- Hrabia Janus Hassildor, do usług! - to mówiąc podał mi dłoń.
 - Astarte. - przedstawiłam się i chwyciłam jego rękę, a on natychmiast postawił mnie na nogi.
Jego dotyk był zimny jak lód.
- Jesteś nowym nabytkiem Gildii Magów. Powinnaś poćwiczyć zaklęcie "uleczenia", zanim weźmiesz się za coś poważniejszego. - odparł hrabia i mocno ścisną moją dłoń.
Poczułam przejmujący chłód w całym ciele i w tym samym momencie wszystkie moje rany natychmiast się zagoiły, a ból zniknął. Hrabia Hassildor okazał się być potężnym magiem.
- Dziękuję. - powiedziałam. - Czy hrabia wie, dlaczego Mercator Hosidius chciał mnie zabić?
- To chyba oczywiste. Jesteś członkiem Gildii Magów, a więc organizacji obecnie namiętnie zwalczającej nekromancję. Co więcej, jak widzę, należysz do Ostrzy, choć sam nie wiem czemu. Świat schodzi na psy! W każdym bądź razie niektórzy kupcy gotowi byliby wiele zapłacić za oryginalną zbroję Ostrzy.
- Hrabia wiedział, że Mercator jest nekromantą?
- Oczywiście, że wiedziałem, bo w przeciwieństwie do ciebie nie jestem ślepym idiotą. Jednak nie przejrzysz nekromanty, gdy będzie wiedział, że go podejrzewasz. Mercator był zaangażowany w ich kult, ale nie chciałem go oskarżać, nie znając tożsamości jego sojuszników. Oczywiście twoja gildia może myśleć sobie, co chce, tym bardziej, że to banda idiotów, ale ja nie miałem nic wspólnego z tymi nekromantami, i z przyjemnością zabiłem tego zdrajcę Mercatora. Możesz to przekazać Radzie Magów.
- Raminus Polus przysłał mnie do hrabiego, żeby odzyskać swoją książkę. - oświadczyłam.
- Doprawdy? Być może Raminus Polus nie był z tobą całkowicie szczery? - zapytał hrabia Hassildor ironicznie, a potem powiedział z gniewem. - Czy naprawdę wierzysz, że przysłał cię tu dla książki?! Nie! Wysłał cię do mnie, aby mnie szpiegować! Słyszał pogłoski o kulcie nekromantów w Skingradzie i oczywiście chciał mnie z tym powiązać.
- Ja nie chciałam hrabiego szpiegować! Ja chciałam tylko pomóc Gildii Magów.
- Od czasu do czasu rusz głową! Gildia wykorzystuje takie niedoświadczone i naiwne istotki, jak ty! Jeśli jednak lubisz być popychadłem na posyłki, to przekaż Raminusowi, że ja sam potrafię zadbać o bezpieczeństwo mojego miasta, a jego interwencje są zbędne. - oświadczył hrabia z gniewem. - A teraz zejdź mi z oczu!
Wsiadłam na mego konia i pognałam do Cesarskiego Miasta. Po drodze rozmyślałam o tym, co mnie spotkało. Władca Skingradu ocalił mi życie osobiście, samotnie i bezinteresownie, mimo że nigdy wcześniej mnie nie widział. Na bogów! To, co on zrobił, to altruizm w najczystszej postaci! To musi być cudowny człowiek. Rankiem przepełniona wdzięcznością do hrabiego Hassildora pojawiłam się w sieni Uniwersytetu zwanej Mistycznym Archiwum. Opowiedziałam Raminusowi Polusowi o tym, co mnie spotkało i przetoczyłam mu słowa hrabiego odnośnie tego, że sam potrafi on zadbać o swoje miasto.
- Hrabia Janus Hassildor to bardzo tajemniczy człowiek. - powiedział mag. - Czy w jego wyglądzie lub zachowaniu było coś, co cię zaniepokoiło lub zaskoczyło?
Oczywiście mogłam powiedzieć o czerwonym błysku w oczach hrabiego oraz o tym, że ratując mnie pojawił się znikąd, a także o tym, że gdy podnosił mnie z ziemi czułam, iż jest znacznie silniejszy niż mogłoby się wydawać, a jego ręce były lodowato zimne. Postanowiłam jednak, że nie powiem Raminusowi Polusowi nic, co mogłoby w jakikolwiek sposób zaszkodzić hrabiemu. Ostatecznie on też nie był ze mną zupełnie szczery.
- Jedyne, co mnie zaskoczyło w zachowaniu hrabiego Hassildora, to fakt, że bezinteresownie ocalił mi życie. - odpowiedziałam.
- Powinnaś bardziej na siebie uważać. - powiedział mag, poczym podszedł do biurka i wyciągnął z szuflady jakiś amulet z zielonym kamieniem. - To Amulet Pochłaniający Zaklęcia. Uchroni cię przed złą magią, jeśli będziesz go nosić.
- Dziękuję! - odpowiedziałam biorąc amulet do ręki.
Od razu zawiesiłam go sobie na szyi.
- Mam dla ciebie kolejne zadanie. - oświadczył Raminus Polus. - Irlav Jarol prowadzi badania w ayleidzkie ruinach. Chcę, abyś mu pomogła. Zawołam go, byście mogli porozmawiać na ten temat.
- Dobrze. - odpowiedziałam.
Raminus Polus opuścił Mistyczne Archiwum, a po chwili powrócił w towarzystwie drugiego maga, który przedstawił mi się jako Irlav Jarol.
- Jak mogę ci pomóc w twoich badaniach?
- Musisz znaleźć ayleidzkie ruiny Vahtacen i porozmawiać ze Skaleel, badaczką obecną na miejscu wykopalisk. Ona wszystko ci wyjaśni.
- Dobrze. Pojadę do Vahtacen w wolnej chwili, jeśli wyjaśnisz mi, jak tam trafić.
- Oczywiście. Na razie nie musisz się śpieszyć. - odpowiedział Irlav Jarol. - To nic pilnego.
Po rozmowie z nim udałam się do kwater mieszkalnych, gdzie zjadłam szybkie śniadanie i położyłam się do łóżka.

29 dzień, Płomienne Serce:
Gdy przybyłam do Świątyni Władcy Chmur, z nieba począł prószyć śnieg. Był to pierwszy śnieg w Cyrodiil, który na jesieni zawsze obecny jest jedynie w wysokich górach na północy. Jego widok zachwycił mnie. Przyglądałam się tym maleńkim sześcioramiennym gwiazdom spadającym z nieba przez dłuższą chwilę za nim wkroczyłam do ciepłej i przytulnej Wielkiej Sali. Martin siedział przy stole stojącym najbliżej kominka, w którym głośno trzaskały palące się kawałki drewna, i pochylał się nad Misterium Xarxesa. Jauffre stał obok niego.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz z tą plugawą księgą? - odparł wyraźnie zdenerwowany Arcymistrz Ostrzy. - Obawiam się, co może się z tobą stać, jeśli nie będziesz ostrożny...
- Jestem ostrożny. Nie martw się. - odpowiedział Martin i w następnej chwili spostrzegł mnie. - Witaj Astarte! Dobrze, że jesteś.
- Witajcie! - zawołałam odpowiadając uśmiechem na serdeczny uśmiech Martina.
- Udało mi się odszyfrować informacje dotyczące części rytuału koniecznego do otwarcia portalu do Camorańskiego Raju. - oświadczył mój Cesarz. - Xarxes wymienia cztery przedmioty konieczne do odprawienia rytuału, ale na razie udało mi się zidentyfikować tylko jeden z nich: "krew daedrycznego księcia". Mówi się, że daedryczne artefakty powstają z esencji Daedrycznych Książąt - to właśnie z niej czerpią swą wielką moc. Potrzebujemy daedrycznego artefaktu. Rzecz jasna wiem, że niełatwo coś takiego zdobyć.
- Tak, ale mu musimy go zdobyć. - wtrącił się Jauffre. - Astarte, przynieś Martinowi taki artefakt, gdy to już ci się uda.
- Dobrze, ale najpierw powiedźcie mi, czym w zasadzie jest  daedryczny artefakt i w jaki sposób mam go zdobyć. - odparłam.
- Jedyny sposób, aby zdobyć daedryczny artefakt, prowadzi poprzez kulty poświęcone każdemu z Daedrycznych Książąt. - powiedział Martin. - Księga "Współcześni Heretycy" to najlepsze wprowadzenie do kultów daedrycznych. Jeżeli jej potrzebujesz, tutejsza biblioteka posiada jej egzemplarz. Daedryczne artefakty to bardzo potężne i cenne przedmioty. Rytuał Misterium Xarxesa pochłonie materialną formę artefaktu, po to, aby uwolnić jego daedryczną moc.
- Poszukam dla Astarte "Współczesnych Heretyków". - odparł Jauffre i wyszedł z sali udając się w stronę biblioteki.
Martin i ja zostaliśmy sami. Mój Cesarz zamknął Misterium Xarxesa.
- Czytanie tej księgi jest ogromnie wyczerpujące. - powiedział z westchnieniem.
- Masz ochotę przejść się na świeżym powietrzu? - zaproponowałam. - Wiesz, że pada śnieg?
- Śnieg? Trochę na niego wcześnie. - zdziwił się Martin. - No tak, tutaj, w górach,  zawsze zaczyna padać wcześniej.
- Śnieg jest piękny! - zawołałam. - Mogłabym go podziwiać bez końca. Chodź ze mną!
- Jauffre nie chce, żebym wychodził na zewnątrz.
- Przy mnie będziesz bezpieczny.
- Z pewnością. - Martin uśmiechną się do mnie, poczym wstał od stołu. - No więc chodźmy.
Wyszliśmy na dziedziniec. Przez chwilę obserwowaliśmy płatki śniegu wirujące w powietrzu. Potem zeszliśmy z dziedzińca i udaliśmy się na tyły Świątyni Władcy Chmur, gdzie nie było strażników.
- Spójrz! Widać stąd śnieżne szczyty Skyrim. - zawołał Martin wskazując mi ręką góry widoczne na północy. - Widzisz tamto wzgórze w oddali? To Gardło Świata, najwyższa góra w Tamriel. 
- Martinie, chciałam cię o to zapytać już dawno, z czystej ciekawości. Czy ty kiedyś... byłeś członkiem jakiegoś daedrycznego kultu, takiego jak Mityczny Brzask?
- Niestety tak. - odpowiedział Martin ze smutkiem.
- Dobrze znasz daedryczne rytuały. - stwierdziłam. - Dlatego wiesz, jak rozszyfrować Misterium Xarxesa.
- Gdy stałem sie kapłanem, porzuciłem mroczne sztuki, ale można w tym zobaczyć rękę przeznaczenia. Bogowie potrafią wszystko zmienić w dobro, tak przynajmniej z czcią mawiałem tym, którzy przychodzili do mnie po poradę. - Martin spojrzał przed siebie i po chwili milczenia powiedział. - Może jeszcze kiedyś w siebie uwierzę.
- Ja w ciebie wierzę. - oświadczyłam. - Wierzę, że zdołasz zakończyć Kryzys Otchłani i że ocalisz Tamriel.
- Ostatnio wiele czytałem na temat Otchłani i barier odgradzających ją od Nirnu. Teraz jest dla mnie jasne, że jedynym sposobem powstrzymania inwazji z Otchłani jest rozpalenie na nowo Smoczych Ogni. Gdy płonęły Smocze Ognie, boskie bariery pozwalały daedrom pojawiać się w naszym świecie tylko na krótkie wycieczki. Lecz Smocze Ognie może rozpalić jedynie następca z krwi Septimów, dzierżący Amulet Królów. Wystarczyło, by ktoś zabił wszystkich Septimów, a bariery rozpadłyby się na zawsze. W skrócie taki był plan Mankara Camorańskiego. Udaremnił go tylko czysty... przypadek... lecz ciągle jest niebezpiecznie blisko pełnego zwycięstwa.
- Plan Makara Camorańskiego udaremniło twoje istnienie. - stwierdziłam. - Nie narodziłeś się przez przypadek.
- Narodziłem się, bo Cesarz Uriel zdradzał swą żonę. - odpowiedział Martin posępnie.
- Bogowie potrafią wszystko zmienić w dobro. - powiedziałam. - Nawet ze zdrady, potrafią stworzyć cud, który ocali nasz świat. Uwierz w to!
Martin spojrzał mi w oczy i powiedział:
- Kiedy na ciebie patrzę... bardzo mi kogoś przypominasz.
- Kogo? - spytałam zaciekawiona.
- Mnie samego z dawnych lat. - odpowiedział Martin z uśmiechem.
- Naprawdę?
- Tak. Kiedyś byłem tak samo niepokorny i pewny siebie, jak ty. Brakowało mi tylko twojego uroku osobistego.
- Co masz na myśli mówiąc o moim uroku osobistym?
- Mam na myśli to, że masz fascynującą osobowość... to znaczy jest w tobie coś, co nie pozwala cię nie lubić. Nie zauważyłaś nigdy, że osoby, które spotykasz mają do ciebie pewną... słabość?
- Być może. - przyznałam. - Chyba dość szybko wzbudzam w innych zaufanie.
- Im dłużej cię znam, tym bardziej zaczynam żałować, że... przestałem być sobą.
- Więc znów bądź sobą. - powiedziałam.
- To nie jest takie proste. Ty, Astarte, masz w sobie dwie cechy, których zawsze bardzo mi brakowało i pewnie zawsze będzie mi brakować: silną osobowość i ogromne szczęście.
- Szczęście? Fakt, zazwyczaj wszystko mi się udaje.
- Bogowie czuwają nad tobą. Jestem o tym przekonany. Właściwie to... nie chcę, żebyś to ty zdobyła daedryczny artefakt. Nie chcę, żebyś kontaktowała się z władcami Otchłani.
- Wracajmy do świątyni, bo zrobiło się zimno. - odparłam.
Udaliśmy się z powrotem na dziedziniec, a stamtąd do wnętrza Świątyni Władcy Chmur. W Wielkiej Sali czekał na nas Jauffre, który wręczył mi książkę zatytułowaną "Współcześni Heretycy." Martin zszedł do biblioteki, a ja usiadłam przy stole i zaczęłam czytać:


Współcześni Heretycy: Studium Kultu Daedry w Cesarstwie
Haderus z Gottlesfont
W Cyrodiil prawo nie zabrania czczenia Daedr. Jest to przede wszystkim konsekwencja Karty Cesarskiej zapewniającej Gildii Magów pozwolenie na przywoływanie Daedr. Niemniej jednak kaplice i opinia publiczna są czczeniu Daedr tak silnie przeciwne, że wszyscy ci, którzy przeprowadzają daedryczne obrzędy robią to w tajemnicy.

Opinie o wyznawaniu Daedry różnią się jednak znacznie pomiędzy prowincjami, Nawet w Cyrodiil tradycyjne poglądy znacznie się zmieniły na przestrzeni lat. W niektórych społecznościach czci się Daedry. Cześć bardziej tradycyjnych wyznawców Daedrów znajduje motywacje w pobożności i osobistych przekonaniach. Dla wielu współczesnych czcicieli motywem przewodnim jest żądza posiadania tajemnej mocy. Szczególnie wędrowni bohaterowie wszelkiej maści szukają potężnych daedrycznych artefaktów, aby wzmocnić swe zdolności magiczne i bojowe.

Mnie osobiście udało się odkryć jedną społeczność, w której wyznawano Azurę, Królową Świtu i Zmierzchu. Badacz zainteresowany kultem Daedry może prowadzić prace na wiele sposobów: studiować literaturę, odkrywać i badać prastare daedryczne kapliczki, gromadząc wiedzę z lokalnych źródeł informacji, a także wypytując samych wyznawców. Aby odkryć Kaplicę Azury, wykorzystałem wszystkie te metody.

Najpierw zacząłem czytać. Wzmianki, takie jak ta, mogą być bardzo pomocnym tłem, jeśli chodzi o kapliczki daedry. Przykład: badania pozwoliły mi zrozumieć, że w Cyrodiil kapliczki takie mają zwykle postać posągów Lordów Daedr i są zwykle umieszczone w dzikich ostępach, daleko od osad. Każda kapliczka ma zwykle własny krąg wyznawców, często nazywany "zgromadzeniem". Że obrzędy odbywają się o określonych porach - najczęściej jest to jakiś dzień tygodnia - kiedy można nagabywać Lorda Daedrę, który zwykle nie reaguje. Chyba, że uzna modlącego się, za osobę o dostatecznie rozwiniętej sile charakteru. Czasem reakcję można uzyskać składając odpowiednią ofiarę [której tajemnica jest zwykle znana jedynie danej społeczności wyznawców], albo wykonując w zamian pewne zadanie. Lordowie Daedry często obdarowują swych wyznawców po wykonaniu zleconych zadań artefaktami.

Następnie przepytałem lokalnych mieszkańców, którzy dysponowali rozległą wiedzą o pobliskich dzikich ostępach. Szczególnie użyteczne okazały się dwie kategorie informatorów: myśliwi i poszukiwacze przygód [ci ostatni mogli się natknąć na kapliczki podczas swych wypraw], a także uczeni z Gildii Magów. W przypadku Kapliczki Azury oba źródła okazały się dobre. Odszukałem myśliwego z Cheydinhal, który podczas jednej ze swych wędrówek napotkał dziwny posąg. Przedstawiał kobietę z wyciągniętymi rękami. W jednej trzymała gwiazdę, a w drugiej półksiężyc. Unikał go z zabobonnego lęku, ale zapamiętał, gdzie się znajduje: daleko na północ od Cheydinhal, na północny zachód od Jeziora Arrius, wysoko w Górach Jerall. Następnie, dysponując opisem posągu udałem się do miejscowej Gildii Magów i udało mi się ustalić tożsamość wyznawanego Daedry.

Po ustaleniu gdzie znajduje się kapliczka, odwiedziłem ją i odkryłem społeczność wyznawców. Początkowo nie chcieli się do tego przyznać, z powodu niechęci i wrogości względem wyznawców Daedry. Kiedy jednak zdobyłem ich zaufanie, chętnie zdradzili mi tajemnicę, kiedy Azura słucha błagalnych modłów [od zmierzchu do świtu] oraz, że należy jej złożyć w ofierze lśniący pył - substancję pozyskiwaną ze błędnych ogników.

Jestem tylko zwykłym kapłanem i uczonym, więc szukanie błędnego ognika nie leżało w mojej naturze. Mam zresztą wątpliwości czy Azura uznałaby mnie za godnego. Zostałem jednak zapewniony, że gdybym był w stanie złożyć taką ofiarę, Azura zleciłaby mi jakieś zadanie, po wykonaniu którego mógłbym otrzymać Gwiazdę Azury, daedryczny artefakt i legendarnych mocach magicznych.

Od tamtej pory wiele razy słyszałem plotki o istnieniu w Cyrodiil kapliczek wielu innych Daedr, Lordów, którym są poświęcone, a także artefaktom, jakie można zdobyć wykonując powierzone w nich misje. Hicryn Myśliwy, na przykład jest związany legendą ze Skórą Hicryna, potężnym zaklętym pancerzem. Miecz o nazwie Volendrung jest powiązany z Malacathem, Władcą Potworów. Nazwana imieniem swego twórcy Buława Molag Bala także jest podobno obiektem kultu Daedr. Inni lordowie, ich kapliczki i wyznawcy czekają w Cyrodiil, aby odkrył ich jakiś szczery i uparty badacz.

Skończyłam czytać księgę i wyciągnęłam moją mapę. Ze "Wspóczesnymi Heretykami" w ręku nakreśliłam na mojej mapie obszar, w którym najprawdopodobniej znajdowała się kaplica Azury. W tym momencie do sali wszedł Martin.
- Astarte, możesz zejść ze mną na dół?
- Oczywiście. - odpowiedziałam.
Zeszliśmy do zbrojowni.
W jednej z ksiąg znalazłem ciekawe informacje o Kamieniach Pieczęci. - powiedział Martin. - poczym wyciągnął ów kamień z kufra, w którym był przechowywany. - Można ich używać podobnie, jak naładowanych klejnotów dusz, z tą różnicą, że ich użycie jest jeszcze prostsze. Czy uczyłaś się już podstaw zaklinania?
- Niestety nie. - odpowiedziałam.
- Kamienie Pieczęci mają w sobie ukrytą wielką moc, którą można przelać na jakiś inny przedmiot.
- Zrobimy to?
- Pomyślałem, że przyda ci się lepsza broń niż zwykła katana.
W tym momencie wyciągnęłam z pochwy srebrny miecz, który zdobyłam niedawno, i podałam go Martinowi.
- Spodobała mi się ta broń. Jest piękna, prawda?
- O tak! - przyznał Martin oglądając lśniącą klingę. - Jest zdecydowanie mniej ostry od katany, ale za to wykonano go ze srebra, a jedynie srebrna broń jest wstanie zadawać rany duchom oraz wampirom. Powinnaś zawsze mieć go przy sobie.
- Lubię go używać. - przyznałam.
- Chcesz, żebym spróbował przelać w niego moc z Kamienia Pieczęci?
- Co dzięki temu uzyskam?
- Nie sposób przewidzieć. To zależy od tego, jakiego rodzaju moc drzemie w Kamieniu, ale najpewniej wzmocni ona tą broń. Więc jak? Mam spróbować zakląć ten miecz?
- Tak. - odpowiedziałam. - Wierzę w twoje umiejętności i w twoją wiedzę.
Martin na jednej dłoni trzymał Kamień Pieczęci, a w drugiej dzierżył srebrny claymor. Zamknął oczy pogrążając się w głębokim skupieniu. Nagle Kamień Pieczęci zaognił się, poczym zaczął się zmniejszać niczym bryła lodu gwałtownie roztapiająca się w promieniach letniego słońca. Jednocześnie miecz zaczął lśnić czerwonym światłem. Po chwili Kamień Pieczęci zniknął, a miecz powrócił do swego poprzedniego stanu. Martin otworzył oczy i przyjrzał się klindze. Ja uczyniłam to samo i dopiero teraz dostrzegłam, że z powierzchni miecza bije delikatna błękitna poświata. Martin przeciągnął swój palec po ostrzu kalecząc się do krwi.
- Teraz ta broń ma w sobie moc absorbowania many. - powiedział. - Każdy śmiertelnik, którego zrani te ostrze, utraci na chwilę zdolność używania magii.
- Ten miecz jest teraz jeszcze piękniejszy niż przedtem. - stwierdziłam zachwycając się błękitnym blaskiem bijącym z głowni.
- Oto broń godna mego najlepszego rycerza. - to mówiąc, Martin wręczył mi zaklęty miecz. - Jest twoja. Teraz nikt w Tamriel nie ma takiej broni, jak ty. Taki miecz jest tylko jeden, jest niepowtarzalny. Jak go nazwiesz?
Przyjrzałam się uważnie błyszczącej klindze trzymanego przeze mnie miecza, poczym odwróciłam głowę i spojrzałam na gwiazdy świecące za oknem na nocnym firnamencie.
- Srebrna Gwiazda. - odpowiedziałam. - Mój miecz będzie się nazywał Srebrna Gwiazda.  


7 dzień, Pierwsze Mrozy:
Martin nie chciał, bym kontaktowała się z Azurą lub jakimkolwiek innym władcą Otchłani, choć z drugiej strony nie wiedział, w jaki inny sposób mogłabym zdobyć daedryczny artefakt. Postanowił zdobyć więcej informacji i całe dnie przesiadywał w bibliotece. Ja natomiast postanowiłam udać się po poradę do wieszczki Dagail. Miała mi ona do powiedzenia tylko jedno zdanie: "Nie lękaj się swojego przeznaczenia." Bynajmniej nie rozjaśniło to moich wątpliwości. Bez konkretnej przyczyny odwiedziłam Zamek Leyawiin. Był to wielki kamienny budynek, którego wnętrze zdobiły zielono-złote dywany i zasłony. Trafiłam akurat na czas audiencji u hrabiego Mariusa Caro. Postanowiłam zapytać go, czy nie znalazłaby się w Leyawiin jakaś praca dla mnie. Potrzebowałam pieniędzy. Hrabia i jego młoda żona zasiadali na kamiennych tronach w sali tronowej. Żona hrabiego była atrakcyjną kobietą, on sam natomiast był łysiejącym i bardzo niskim mężczyzną o dobrodusznym wyrazie twarzy. Razem stanowili dziwną parę. Żona hrabiego przewyższała swego męża o głowę i była w takim samym stopniu pełna gracji, w jakim jej mąż był nieudolny. Ot, śmieszny, mały człowieczek. Skłoniłam się mu i przedstawiłam się.
- Chciałabym znaleźć jakąś pracę w mieście. - oświadczyłam.
- Jesteś podróżniczką? - spytał Marius Caro.
- Właściwie tak. - przyznałam. - Niezbyt wiele czasu spędzam w jednym miejscu. W Leyawiin też nie zabawię zbyt długo, ale...
- Jest taka jedna delikatna sprawa, którą wolałbym oddać w ręce kogoś spoza miasta. Przed wejściem do Urzędu Hrabstwa stoi teraz pewna orczyca. Przychodzi tu od kilku dni i podaje się za rycerza. Nikt nie wie, czego chce. Bardzo proszę cię o zbadanie tej sprawy. Chcę wiedzieć, po co ta orczyca tutaj przybyła.
- Dobrze, hrabio. Dowiem się tego i doniosę ci o wszystkim.
- Okażę ci swoją wdzięczność. - odpowiedział hrabia z uśmiechem.
Skierowałam swe kroki w stronę wyjścia i szybko odnalazłam szukaną przeze mnie orczycę. Stała w kącie, oparta plecami o ścianę. Była ogromna i wyglądała bardzo groźnie. Noszona przez nią solidna daedryczna zbroja raczej nie świadczyła o szlachetnych uczynkach. Jej skóra była zielona. Miast włosów miała na głowie tylko kilka rogów. Jej nos przypominał ryj świni, a z jej ust wystawały wielkie, niemieszczące się w szczęce kły. No cóż, orki to bez dwóch zdań najszkaradniejsza rasa w Tamriel.      
- Może w czymś pomóc? - zapytałam z najbardziej szczerą serdecznością, na jaką potrafiłam się zdobyć.
- Ktoś ty? - zapytała orczyca spoglądając na mnie swoimi maleńkimi oczami, które zdradzały delikatnie mówiąc niezbyt wysoki iloraz inteligencji.
- Nazywam się Astarte. - powiedziałam. - Przysyła mnie hrabia.
- Hrabia? No to mogę z tobą rozmawiać. - stwierdziła orczyca. - Jestem Mazoga.
- Miło mi cię poznać. - odparłam. - Jesteś Mazoga... to znaczy Mazoga Orczyca.
- Tak. - odpowiedziała spoglądając na mnie groźnie. - Jestem orkiem. Urodziłam się pod kamieniem i nie mam rodziców. Nie potrzebne mi więc imię rodowe. Widzę, że nie wiesz, jak rozmawiać z rycerzem, więc cię nauczę. Powiedź: "Tak, Sir Mazoga."
- Tak się składa, że ja też jestem rycerzem, sir Mazogo.
- W porządku. - odpowiedziała orczyca najwyraźniej udobruchana tym, że nazwałam ją tak, jak chciała.
- Skoro jesteś rycerzem, to komu służysz? - spytałam.
- Jestem wolnym rycerzem. - odrzekła znów okazując mi gniew. -Nie mam pana. To dla ciebie problem?
- Nie, sir Mazogo. - odpowiedziałam z uśmiechem, który siłą rzeczy musiał być choć trochę ironiczny.
- W mieście jest Argonianin o imieniu Weebam-Na. Przyprowadź go do mnie. - powiedziała nagle Mazoga.
- Nie mam pojęcia, gdzie przebywa ten cały Weebam-Na. - oświadczyłam.
- Nie wiesz, gdzie jest Weebam-Na? Słyszałam, że to myśliwy, że wie wszytko o okolicznych lasach.
- Niestety nie znam go i nie wiem, gdzie jest.
- Więc go znajdź! Powiedź mu, że chcę się z nim zobaczyć. - powiedziała Mazoga głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Postanowiłam popytać strażników o szukanego przez nią Argonianina. Jeden z nich wskazał mi dość duży dom. Gdy zapukałam do jego drzwi, otworzyła mi jakaś Argonianka.
- Przepraszam, szukam Weebam-Na. - oświadczyłam.
- To mój mąż. - odpowiedziała kobieta. - Proszę wejść.
Chwilę po tym, jak przekroczyłam próg, pojawił się przede mną Argonianin o wielobarwnej skórze.
- Witam! Nazywam się Astarte. - przedstawiałam się.
- Ach! Witaj! Jestem Weebam-Na. - odpowiedział Argonianin. - Czego chcesz?
- Przysyła mnie tu orczyca o imieniu Mazoga. - oświadczyłam. - Bardzo chce z tobą porozmawiać. Mogę cię do niej zaprowadzić?
- Rozumiem. Więc orczyca o imieniu Mazoga chce się ze mną zobaczyć? I spodziewa się, że ja przyjdę do niej? - zapytał Weebam-Na głosem pełnym sprzeciwu. - Nie znam jej. Mądrze zrobię, ignorując ją.
- Nic złego ci się nie stanie, masz na to moje słowo. Będę przyglądać się waszej rozmowie, a ponadto ona chce z tobą rozmawiać w Urzędzie Hrabstwa. Trudno sobie wyobrazić bardziej bezpieczne miejsce.
- Tak, jak powiedziałem, mądrze byłoby ją zignorować, ale... będąc mądrym niczego się nigdy nie dowiedziałem, a ty wyglądasz na dobrą. - stwierdził Argonianin. - Pójdę więc i dowiem się, o co chodzi. Dziękuję!
Udałam się w ślad za Weebam-Na. Spotkał się z Mazogą w Urzedzie Hrbstwa Zamku Lejawiin. Przyglądałam się im z daleka, jednak nie udało mi się niczego podsłuchać. Ich rozmowa trwała bardzo krótko. Po chwili Argonianin opuścił zamek, a orczyca nadal stała pod ścianą. Podeszłam w jej stronę. 
- Weebam-Na nie chce mnie zabrać do Rybackiej Skały. - odparła na mój widok. - Wiesz, gdzie to jest?
- Nie mam pojęcia. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Argonianin mówi, że Rybacka Skała jest na północ od Leyawiin, jakieś sześć godzin marszu, na wschodnim brzegu Niben. Zaprowadź mnie tam! Teraz!
W tym momencie Mazoga przypominała mi naburmuszone małe dziecko, które uważa, że wszyscy powinni spełniać jego zachcianki.
- Niby czemu mam to zrobić? - zapytałam.
-Ten Mogens Zmienny-Wiatr obozuje na Rybackiej Skale. - odpowiedziała. - Zaprowadź mnie tam. Porozmawiam z nim i zobaczymy, co się stanie.
Nie miałam pojęcia, o czym mówi i kim jest Mogens Zmienny-Wiatr. Wcześniej nie miałam do czynienia z orkami i dopiero teraz zaczęłam rozumieć, że niski pułap ich inteligencji może nie pozwalać im na wywnioskowanie, iż ich rozmówca nie wie tego, co wiedzą oni.
- Słyszysz mnie? Najpierw z nim porozmawiam. Żadnego walenia w zęby lub odrąbywania głowy! - zawołała orczyca. - Rozumiesz?
O czym ona do mnie, na Dziewiątkę, mówi?! Niby komu miałabym odrąbać głowę? Lepiej było nie wchodzić z nią w zbędne dyskusje. Postanowiłam udać się razem z nią do miejsca, którego szuka.
- Rozumiem. Chodź ze mną. - odpowiedziałam.
- Ruszajmy! - zawołała Mazoga.
Razem opuściłyśmy zamek. Opuściłyśmy miasto i podążałyśmy w górę rzeki Niben. Mazoga milczała przez całą drogę. Po sześciu godzinach naszym oczom ukazał się prowizoryczny obóz zajmowany przez jakiegoś człowieka i troje Khajiitów. Mazoga podeszła w stronę umięśnionego mężczyzny. 
- Pamiętasz mnie? - zapytała zatrzymując się naprzeciw niego.
- Nie. - odpowiedział mężczyzna. - Kim jesteś?
- Nazywam się Mazoga. Zabiłeś moją przyjaciółkę, Ra'vindrę. - oskarżyła go orczyca.
- Nie wiem o czym mówisz.
- Jesteś kłamliwym stworzeniem. To ty odpowiadasz za śmierć Ra'vindry. Ja będę odpowiadać za twoja śmierć.
Po tych słowach Mazoga dobyła swój topór i rzuciła się na mężczyznę, który w porę zasłonił się własną bronią. Orczyca miała na sobie solidną deadryczną zbroje, a walczący z niż człowiek był od pasa w górę nagi. Tak więc w pierwszej chwili Mazoga miała zdecydowaną przewagę, jednak wszystko zmieniło się, gdy na pomoc swemu znajomemu ruszyli Khajiici. Nadszedł czas, by włączyć się do tej nierównej walki. Jednego z Khajiitów zabiłam od razu jednym uderzeniem mojej Srebrnej Gwiazdy. Walka z dwoma pozostałymi Khajiitkami trwała zdecydowanie dłużej, ale je również zabiłam z łatwością. W tym czasie Mazoga rozprawiła się ze swoim przeciwnikiem. Podeszłam do niej, gdy stała już nad jego martwym ciałem.
- Dotrzymałam przysięgi. Mogens Zmienny-Wiatr nie żyje. - powiedziała orczyca z satysfakcją.
- Od początku chciałaś go zabić, a nie powiedziałaś mi o tym ani słowa. - stwierdziłam z gniewem.  
- Mogens Zmienny-Wiatr miał swój gang. Okradali i zabijali podróżnych. Ra'vindra była świadkiem ich zbrodni i doniosła o tym strażnikom. Mogens zbiegł, ale przedtem zabił Ra'vindrę...  moją najlepszą przyjaciółkę, Ravindrę. - wyjaśniła Mazoga smutnym głosem. - Tego dnia zostałam rycerzem i złożyłam rycerską przysięgę.
- Chciałaś pomścić śmierć przyjaciółki, zabijając tego człowieka. - podsumowałam. - Mogłaś powiedzieć mi o tym od razu.
- Szukałam go bardzo długo, pytałam o niego wszędzie. - odpowiedziała Mazoga. - Więc teraz znasz już całą historię. Nigdy nie zapomnę, ile ci zawdzięczam.
- Nie ma o czym mówić.
- Możesz znaleźć wszystko, co znajdziesz przy ciałach. Ja chciałam tylko dotrzymać mojej przysięgi i udało mi się.
- Przyda mi się nieco łupów na sprzedaż. Z tego żyję. - powiedziałam przeszukując pobliski namiot, w którym odnalazłam sakwę z kilkudziesięcioma septimami.
- Dobra z ciebie istota. - stwierdziła Mazoga przyglądając mi się z wdzięcznością.
Po kilku godzinach powróciłyśmy do Leyawiin. Szybko sprzedałam w pobliskim sklepie zdobyte łupy, czyli zbroje i broń bandytów. Następnie udałam się do Urzędu Hrabstwa. Poprosiłam o audiencje u hrabiego i po chwili już stałam przed jego tronem.
- Witaj! Mam nadzieję, że ci się udało dowiedzieć tego, o co cię prosiłem? - odezwał się do mnie hrabia Marius Caro.
- Właściwie tak. - odpowiedziałam. - Służba Leyawiin to była dla mnie sama przyjemność.
- Czy wiesz już dlaczego ork tu przebywa? - dopytywał Marius Caro.
- By pomścić śmierć bliskiej osoby. - odpowiedziałam. - Mazoga Orczyca zabiła dziś bandytę i mordercę zwanego Mogensem Zmiennym-Wiatrem oraz jego trzech pomocników. Przyznaję, że trochę jej w tym pomogłam.
-Ta zemsta to szlachetny czyn. - odpowiedział hrabia po krótkim zastanowieniu. - Leyawiin dziękuje wam za wasze zasługi. Mam odpowiednią nagrodę za ten szlachetny uczynek.
- Jakaż to nagroda? - zapytałam mając ogromną nadzieję na masę złota.
- Zwracam się z propozycją do ciebie i twojej przyjaciółki. Czy chciałybyście zostać wędrownymi rycerzami?
A więc zamiast bogactwa mam otrzymać tytuł. Nie tego się spodziewałam. Ciekawe, czy ten tytuł w ogóle oznacza coś wartościowego.
- Co to właściwie znaczy "rycerz wędrowny"? - zapytałam.
- Założyłem rycerski zakon Białego Ogiera. Odnajdźcie i zabijcie przywódcę gangu Czarnych Łuków, orka o imieniu Czarny Brugo.
- A więc nagroda to kolejne zadanie? - spytałam nie kryjąc już rozczarowania.
- Jeśli wam się uda, za zasługi dla Leyawiin nadam tobie i Mazodze tytuły Wędrownych Rycerzy Białego Ogiera.
- Co właściwie będziemy z tego miały?
Hrabia zmieszał się w odpowiedzi na moje śmiałe pytanie.
- No dobrze. Zabiję tego strasznego bandytę. - odpowiedziałam, myśląc, że zabijanie to przecież i tak czysta przyjemność, więc nikt nie musi mi za nie płacić. - Kim jest ten Czarny Brugo?
- Banita imieniem Czarny Brugo jest postrachem hrabstwa Leyawiin. - odpowiedział Marius Caro. - Nazywają jego maruderów Bandytami Czarnego Łuku od broni, której używają. Znajdź Czarnego Bruga i wymierz mu najwyższą karę za jego zbrodnie.
- Jak go znajdę?
- Twoja przyjaciółka, Mazoga, mogła mieć za czasów swej podejrzanej przeszłości kontakt z wyjętymi spod prawa. Spytaj ją.
- Dobrze, spytam.
- Pamiętaj: w nagrodę czeka ciebie pasowanie na rycerza. - powiedział hrabia Leyawiin jakby nie wiem, jak wiele to znaczyło.
 Ledwie dałam radę ugryźć się w język, aby nie wypaplać, że jestem już rycerzem i to w dodatku osobistym rycerzem samego Cesarza. Mimo że Mityczny Brzask wiedział już o Martinie, i tak lepiej było zachować dyskrecję. Skłoniłam się Mariusowi Caro i udałam się na poszukiwania Mazogi. Odnalazłam ją w zamku. Stała pod ścianą w swojej daedrycznej zbroi i obserwowała odwiedzających Urząd Hrabstwa.
- Witaj przyjacielu! - zawołała na mój widok.
- Witaj! - odpowiedziałam. - Znasz Czarnego Brugo?
- Znam Bruga. Dawno temu, za nim zostałam rycerzem,  nie raz i nie dwa dzieliłam się z nim łupem. - odpowiedziała orczyca.
Pokrótce opowiedziałam jej o propozycji hrabiego.
- Brugo to ciul. Ma kryjówkę w ruinach zwanych Telepe. Zatrzymuje się tam każdej nocy, między północą a szóstą rano. - oświadczyła Mazoga, gdy już poinformowałam ja o możliwości pasowania na wędrownego rycerza. - Jesteśmy kumplami, nie? No to zabijemy Czarnego Bruga i będziemy rycerzami!
Najwyraźniej Mazodze zależało na otrzymaniu od hrabiego tytuły rycerskiego, więc nie mogłam nie zgodzić się na wspólne wytropienie i zabicie Bruga. Zaczęłyśmy szykować się do drogi.

14 dzień, Pierwsze Mrozy:
Była jeszcze ciemna noc, gdy Mazoga i ja wdarłyśmy się do wnętrza ayleidzkich ruin zwanych Telepe. Oświetliłam ciemny korytarz wyczarowanym światłem. Brugo nie był sam. Towarzyszyło mu kilkoro bandytów. Zabiłyśmy wszystkich. Mazoga pozbyła się większości przeciwników, a ja, po zaciętym pojedynku, zabiłam Czarnego Bruga. Zabrałyśmy czarne łuki używane przez naszych przeciwników na dowód ich śmierci i powróciłyśmy do Leyawiin. Rankiem byłyśmy już obie w Urzędzie Hrabstwa. Hrabia Marius Caro wyszedł nam na przeciw, a my rzuciłyśmy mu pod nogi czarne łuki.
- Czarny Brugo nie żyje. - oświadczyłam.
Oczy hrabiego zabłysły radością.
- Dziękuję! Ocaliłyście mieszkańców mojego miasta! Wybawicielki! Prawdziwe z was wybawicielki!
Śmieszny mały człowieczek prawie skakał z radości i wychwalał nas pod niebiosa tylko dlatego, że wycięłyśmy w pień odrobinę bandytów. Jeśli jest wdzięczny, to mógłby sypnąć trochę złota. Zamiast tego w pierwszej kolejności hrabia sięgnął po swoje złote berło i nakazał nam przyklęknąć na jedno kolano. Gdy już klęczałyśmy, stanął przede mną i dotykając berłem mojego prawego ramienia zawołał:
- Astarte, pasuję cię na błędnego rycerza Białego Ogiera Rycerzy Ciernia!
Hrabia podszedł do Mazogi i przyłożył swe berło do jej ramienia.
- Mazogo, pasuję cię na Rycerza Wędrownego Białego Ogiera! Powstańcie!
Kiedy podniosłyśmy się z podłogi, hrabia wręczył mi małą okrągłą tarczę z herbem hrabstwa Leyawiin przedstawiającym białego konia na zielonym tle. Następnie wsunął mi do ręki jakieś klucze.
- To klucze do Domu Białego Ogiera, który znajduje się na zachodnim brzegu rzeki Niben. Ten dom należy teraz do was. Proszę was jednak byście zabiły pozostałych bandytów Czarnego Łuku. Obiecuję wam nagrodę 100 sztuk złota za każdy czarny łuk, który mi przyniesiecie.
Nareszcie pojawił się jakiś względnie prosty sposób na wzbogacenie się.
- Przyniesiemy ci hrabio wiele czarnych łuków. - oświadczyłam i kłaniając się władcy Leyawiin, wraz z Mazogą opuściłam zamek.


15 dzień, Pierwsze Mrozy:
Po dostarczeniu hrabiemu sporej ilości czarnych łuków i tym samym znacznym zwiększeniu zasobności swojej sakwy, udałam się na północ. Chciałam spotkać się z Martinem i razem z nim uzgodnić, czy mam spróbować skontaktować się z Azurą, czy też nie. Wieczorem przybyłam do Bravil. Postanowiłam spędzić noc w Gildii Magów. Gdy tylko wkroczyłam do tutejszego domu cechowego, powitała mnie Argonianka Kud-Ei.
- Dobrze cię widzieć, Astarte. - oświadczyła swoim ochrypłym głosem. - Mam nadzieję, że zostaniesz u nas na dłużej. Będę potrzebować kogoś do pomocy w laboratorium w zastępstwie Henantiera.
- Właściwie to chciałam zatrzymać się tutaj tylko na jedną noc. - odpowiedziałam. - Co stało się z tym Henantierem?
- Możesz pójść za mną? - spytała Argonianka z westchnieniem.
- Oczywiście. - zgodziłam się.
Kud-Ei poprowadziła mnie do pokoju na górze. Znajdowały się tu dwa łóżka, a na jednym z nich spał jakiś Altmer.
- Mój przyjaciel, Henantier, od dłuższego już czasu badał sny. - powiedziała Argonianka.
- Sny? - zaciekawiłam się.
- Tak. Ostatnio zdobył ten przedmiot. - Kud-Ei podała mi jakiś srebrny wisiorek. - Oto Amulet Świata Snów. Ostrzegałam Henantiera, że niebezpiecznie jest go używać, ale on mnie nie słuchał. Założył go, by móc zaprojektować swoje marzenie senne i śnić dłużej. Niestety nie obudził się nawet wtedy, gdy zdjęłam mu ten amulet. Śpi już od kilku dni i nikt w gildii nie jest wstanie go zbudzić.
- Co mogło się stać? - spytałam.
- Obawiam się, że Henantier został uwięziony w świecie snów. Słyszałam już o podobnych przypadkach. Jeśli ktoś inny ubierze teraz Amulet Świata Snów, będzie miał szansę uwolnić Henantiera, choć oczywiście istnieje pewne ryzyko, że ta osoba również zostanie uwięziona.
- Spróbuję pomóc Henantierowi. - oświadczyłam. - W końcu , co niebezpiecznego może być we śnie?
- Nie masz pojęcia, dziewczyno, jak groźne bywają sny. - powiedziała Kud-Ei. - Czasem we wnętrzu śmiertelnika kryje się niebezpieczeństwo tysiąckroć większe niż to, które grozi mu z zewnątrz.
- Tak, czy inaczej, zrobię to. - zawiesiłam Amulet Świata Snów na szyi i pośpiesznie ściągnęłam zbroję pozostawiając na sobie jedynie tunikę. - Jeśli się nie zbudzę do jutra, wyślijcie kogoś innego do świata snów.
- Jeśli znajdzie się ktoś chętny.
Położyłam się na wolnym łóżku, przykryłam się kołdrą i zamknęłam oczy. Natychmiast zasnęłam. Gdy otworzyłam oczy, ujrzałam to samo pomieszczenie, w którym byłam przed chwilą, jednak wyglądało teraz inaczej. Było mroczne, puste i przedziwnie nierzeczywiste. Wszystko spowijała czerwona poświata. Henantier krzątał się po tym dziwnym pomieszczeniu tam i z powrotem. Wstałam z łóżka i zorientowałam się, że jestem zupełnie naga.        
 - Czuję, że będę tu tkwił przez całą wieczność i nie wiem nawet, dlaczego. - niespodziewanie Henantier zwrócił się do mnie.
- Jesteśmy w świecie snów. - powiedziałam.
- Ale... jak? - zdziwił się Altmer. - To, co mówisz, musi być prawdą... Czuję się dziwnie...
Ja też czułam się dziwnie.
- Zgubiłem coś i nie mogę tego znaleźć. - powiedział mag.
- Co takiego zgubiłeś?
- Moje zdolności. Boję się przejść przez te wszystkie drzwi.
Istotnie w tej chwili ujrzałam cztery drzwi znajdujące się w ścianach pokoju. Podeszłam do jednych z nich i zobaczyłam na nich napis: Próba Percepcji. Pociągnęłam za klamkę i nagle znalazłam się w ciemnościach. Przede mną pojawił się kufer. Otworzyłam go i wyjęłam z jego wnętrza pochodnię, która zapłonęła, gdy tylko ją chwyciłam. Światło pochodni oświetliło krętą ścieżkę wiszącą nad ciemną otchłanią. Weszłam na ścieżkę i poczęłam przesuwać się po niej krok za krokiem, uważając by nie spaść w przepaść. Nagle ujrzałam przed sobą wielki nóż kołyszący się w powietrzu, schyliłam się i przeszłam pod ostrzem. W końcu udało mi się dojść do cokołu, na którym spoczywał duży, kulisty kamień. Chwyciłam go w swoje dłonie i znów znalazłam się w pomieszczeniu, w którym przebywał Henantier. Podeszłam do drugich drzwi. Widniał na nich napis: Próba Zdecydowania. Gdy pociągnęłam za klamkę, znalazłam się w jakiejś jaskini. Z kufra znajdującego się przede mną wyciągnęłam magiczny kostur. Chwyciłam go w dłonie i poszłam przed siebie. Wkroczyłam na arenę, na której pojawiły się dwa wielkie minotaury. Przeraziłam się. To przecież tylko sen, tego nie ma naprawdę - uspokajałam samą siebie. Nagle jeden z minotaurów rzucił się w moją stronę. Popchnął mnie na ścianę, a jeden z jego rogów rozciął mi ramię. Minotaur nie był prawdziwy i nieprawdziwa była rana jaką mi zadał, ale ból, który poczułam, był najprawdziwszy. Wyciągnęłam dłoń, aby się uleczyć, lecz nie przyniosło to, żadnego efektu. Z przerażeniem odkryłam, że nie mogę używać magii. Lecz przecież jestem magiem i magiczny kostur musi mnie usłuchać. Stanowczo chwyciłam nową broń w swoje ręce i jednym zdecydowanym ruchem wymierzyłam głowicę kostura w pędzącego na mnie minotaura. Natychmiast poraził go strumień błyskawic i potwór padł martwy na ziemię. Drugiego minotaura również zabiłam z łatwością rażąc go błyskawicami z magicznego kostura. Wówczas ze ściany wysunęły się schody. Weszłam po nich na górę i odnalazłam kolejny kulisty kamień. Gdy go chwyciłam, znów znalazłam się w pokoju. Na moim ramieniu nie było nawet śladu po ranie. Podeszłam do drzwi z napisem: Próba Cierpliwości. Po ich otwarciu znalazłam się w ciemnym pomieszczeniu. Ze skrytki wyjęłam tajemniczy zwój. Rozwinęłam go, lecz okazało się, że zawiera jedynie jakieś rysunki, zwinęłam go więc z powrotem i poszłam przed siebie. Dotarłam do placu złożonego z kamiennych płytek. Chciałam szybko przebiec przez niego, nim jednak dotarłam do środka placu, w niewytłumaczalny sposób znów znalazłam się przed nim. Powtórzyło się to kilka razy. W końcu usiadłam na zimnej podłodze i po raz kolejny rozwinęłam tajemniczy zwój. Postanowiłam dokładnie mu się przyjrzeć. Namalowano na nim trzy prostokąty podzielone na kwadraty. Niektóre z kwadratów były zamalowane na czerwono. Przyglądałam się tym rysunkom przez chwilę i nagle mnie olśniło. Prostokąty to kamienne place, a na czerwono zostały zaznaczone te płyty, na które należy stanąć! Ze zwojem w dłoniach przeszłam przez pierwszy prac. Równie łatwo poszło mi z drugim i trzecim. Znów chwyciłam w swe dłonie kulisty przedmiot, który przeniósł mnie do pokoju. Podeszłam do czwartych drzwi. Widniał na nich napis: Próba Odwagi. Gdy pociągnęłam za klamkę, znalazłam się w wielkiej jaskini. Po prawej stronie odnalazłam skrytkę, a w niej pojemnik z miksturą. Pojemnik podpisano: Słaba mikstura morza. Przede mną znajdowało się podziemne jezioro. Pojęłam, że mam odnaleźć czwarty kamień pod wodą. Wypiłam miksturę i zanurkowałam. Płynęłam podwodnym tunelem, który zdawał się nie mieć końca. Mikstura działała podobnie, jak Klejnot Rumare, jednak było to działanie krótkotrwałe. Znajdowałam się w ciemnym i ciasnym, zalanym wodą tunelu, z którego nie mogłam się wydostać i zaczęło mi brakować powietrza. Ogarnął mnie paniczny lęk, któremu jednak nie pozwoliłam nad sobą zawładnąć. Na szczęście po drodze znalazłam jeszcze jeden pojemnik z miksturą. Wypiłam go szybko i znów mogłam zaczerpnąć powietrze. W końcu ujrzałam drewnianą klapę w górze. Podniosłam ją i wypłynęłam na powierzchnię. Tam odnalazłam kolejny okrągły kamień. Gdy go dotknęłam, po raz kolejny znalazłam się w pomieszczeniu, w którym przebywał Henantier. Podeszłam do niego.             
- Zamierzałem użyć amuletu z zamiarem pokonania swoich wad, ale wychodzi na to, że sytuacja się odwróciła i to one pokonały mnie. - powiedział mag.  Nie wiem, jak udało ci się tego dokonać, ale dziękuję. Teraz musimy przebudzić się z tego snu i znów zająć swe miejsce w rzeczywistym świecie. Żegnaj!
Nagle wszystko zawirowało wokół mnie, a chwilę później ogarnęły mnie ciemności.

16 dzień, Pierwsze Mrozy:
Zbudziłam się rano. Nim zdążyłam podnieść się z łóżka, stanął nade mną Henantier.
- Dobrze cię widzieć w prawdziwym świecie. Jestem twoim dłużnikiem za uwolnienie mnie od tego koszmaru. - powiedział.
Wstałam z łóżka. W tym momencie do pokoju weszła Kud-Ei.
- Henantierze, nareszcie do nas wróciłeś! - zawołała uradowana i serdecznie uściskała Altmera.
- Jeśli pozwolicie, to zjem śniadanie i wyruszę w dalszą drogę. - oświadczyłam wkładając moją zbroję.
- Oczywiście. Dziękuję ci, Astarte. - powiedziała Argonianka.
- Moja wdzięczność jest niczym w świetle takiej odwagi. - oświadczył Henantier.
- Teraz, kiedy Henantier powrócił, wszystko jest w najlepszym porządku. - zawołała Kud-Ei.
Zeszliśmy na dół i razem zjedliśmy śniadanie.
- Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. - powiedziała Argonianka, gdy opuszczałam już dom cechowy.
Wsiadłam na grzbiet Srokatego i pogalopowałam na północ. W pewnym momencie minął mnie legionista na koniu. Niespodziewanie zatrzymał wierzchowca i zawołał:
- Hej! To ty? Bohater Kvatch!
Ja również zatrzymałam konia.
- Bohater Kvatch?
- Dziewczyna, która zamknęła Wrota Otchłani. - wyjaśnił legionista.
- A tak, to ja. - powiedziałam.
- Kapitan Savlian Matius szuka w całej Cyrodiil ochotników, którzy wezmą udział w szturmie na zamek Kvatch.
- Więc zamek nie został jeszcze wyzwolony? - zapytałam.
- Niestety, pierwszy atak straży miejskiej został odparty. Jeśli chcesz pomóc, przybądź do Kvatch za cztery dni.
- Na pewno przybędę. - oświadczyłam.
- Powiem kapitanowi, że Bohater Kvatch poprowadzi nas do zwycięstwa. - to mówiąc mężczyzna pogalopował przed siebie.
Ja natomiast skręciłam w stronę Chorrol. Jeśli za cztery dni miałam wziąć udział w bitwie, to musiałam wypocząć. Najlepiej było zatrzymać się w domu cechowym Gildii Magów w Chorrol, gdyż znajdował się on najbliżej Kvatch spośród wszystkich gmachów gildii. Do miasta przybyłam w południe. Zostawiłam Srokatego w stajni i przekroczyłam bramę miejską. Nie uszłam wielu kroków, gdy ujrzałam ubogo odzianą Argoniankę, która siedziała na progu swego domu i wypłakiwała wręcz oczy.
- Co się stało? - zapytałam ją. - Czy mogę jakoś pomóc?
Kobieta podniosła na mnie swój gadzi wzrok i powiedziała:
- Moja córka zaginęła.
- Jestem Astarte i z przyjemnością pomogę ci ją odnaleźć.
- Nazywam się Seed-Neeus i jestem handlarką. - powiedziała Argonianka. - Moja córka Dar-Ma kilka dni temu udała się do Hackdirt z najnowszymi towarami i do tej pory nie wróciła.
- Dowiem się, czy tam dotarła. - oświadczyłam.
- Wysłałam ją w interesach do Etiry Moslin, właścicielki miejscowego sklepu. Zwykle sama dostarczałam tam zamówione towary. Dlaczego tym razem zamiast sama pojechać do Hackdirt wysłałam tam moją córkę? Jeśli stało jej się coś złego, to nigdy sobie tego nie wybaczę.
- Porozmawiam z tą Etirą Moslin. - to mówiąc zawróciłam z drogi i opuściłam miasto.
Dzięki mojej mapie dowiedziałam się, że Hackdirt to wieś między Chorrol i Skingradem. Na grzbiecie Srokatego szybko dotarłam do tej niewielkiej osady. Było to dziwne miejsce. Część domów stanowiły tylko zgliszcza, a mieszkańcy patrzyli na mnie tak, jakbym co najmniej wymordowała im członków najbliższej rodziny. Wyglądało na to, że Hackdirt zamieszkują jedynie ludzie, najprawdopodobniej wszyscy byli rasy cesarskiej. Szybko odnalazłam miejscowy sklep. Za ladą stała niemłoda już brązowowłosa kobieta.
- Czy ty jesteś Etira Moslin? - zapytałam.
- A kto pyta? - kobieta spojrzała na mnie groźnie.
- Astarte. - przedstawiłam się. - Chciałabym chwilę z tobą porozmawiać.
- Streszczaj się. - powiedziała Etira Moslin nieprzyjemnym tonem.
- Szukam młodej Argonianki o imieniu Dar-Ma.
- Nie znam samej Dar-My. Jeśli masz na myśli tą cholerną argoniańską oszustkę z Chorrol, to sama chciałabym wiedzieć, gdzie jest. Nie pokazała się tutaj. Jak mam prowadzić sklep bez żadnego towaru? Lepiej jej powiedź, że następną dostawę chcę za pół ceny.
- Dziękuję za informację. - pośpiesznie opuściłam sklep.
Czułam wyraźnie, że Etira Moslin okłamała mnie. Dalsza rozmowa z nią nie miała sensu. Miałam nieodparte wrażenie, że ta kobieta coś ukrywa i dlatego musiałam lepiej rozejrzeć się po osadzie. Nieopodal sklepu znajdowała się gospoda. Weszłam do niej. Za barem stał starszy mężczyzna.
- Witam! Nazywam się Astarte. - zagadnęłam.
- Jestem Vlandhonder Moslin. - odpowiedział mężczyzna. - Czym mogę służyć?
- Jesteś mężem Etiry? - zapytałam.
- Co ci do tego?
- Nic. Po prostu... rozmawiałam z nią przed chwilą. Szukam Argonianki o imieniu Dar-Ma.
- Nic o niej nie wiem. W mojej gospodzie nie przebywała ostatnio żadna młoda Argonianka.
- Skąd wiesz, że osoba, której szukam jest młoda? - spytałam.
- Nie wiem... tak sobie pomyślałem... To imię brzmi dość młodo. Zresztą nie ma to znaczenia. W mojej gospodzie w ostatnim czasie nie było żadnej Argonianki, ani młodej, ani starej.
Jego wymijające odpowiedzi natychmiast wzbudziły moją podejrzliwość.
- Mogę zamówić pokój w gospodzie? - spytałam.
- Kosztuje dwadzieścia septimów. - odpowiedział Vlanhonder Moslin.
Zapłaciłam mu, a on wskazał mi pokój po prawej stronie. Liczyłam na to, że Dar-Ma zatrzymała się w tym samym pomieszczeniu. Pokój był wyjątkowo obskurny. Zamknęłam za sobą drzwi i zabrałam się do jego cichego przeszukiwania. W końcu odnalazłam jakiś dziennik. Otworzyłam go i ujrzałam na pierwszej stronie imię "Dar-Ma". Był to najwyraźniej dziennik poszukiwanej przeze mnie młodej Argonianki. Usiadłam na łóżku i przekartkowałam go. Jego większą część stanowiły osobiste, ale dość zwyczajne szczegóły jej życia w Chorrol. Zaciekawił mnie tylko ostatni wpis:
"Przybyłam do Hackdirt po zmroku, bo Kwiatuszek zgubił po drodze podkowę - droga była FATALNA! prawie jak szlak w dziczy - czy nikt tu nigdy nie przejeżdża?!
Sklep był zamknięty, a właścicielka nie chciała podejść do drzwi, chociaż widziałam światło na piętrze - CHAMSTWO!!! Przynajmniej gospoda była otwarta (chociaż oberżysta jest jakiś taki podejrzany - wciąż szczerzył się w moim kierunku, kiedy myslał, ze nie patrzę - fuj.) I o co w ogóle chodzi z jego twarzą??
Chyba tylko ja tu dziś nocuję. Nie obejrzałam sobie osady zbyt dokładnie, bo było ciemno, ale fakt faktem trochę się boję - ale mama w życiu się nie dowie! Już nigdy nie puściłaby mnie z przesyłką. Wciąż myśli, że jestem małym dzieckiem ("kijanką", pewnie tak by powiedziała, i to przy moich przyjaciółkach!) Muszę pamiętać, żeby spytać ją o tego paskudnego karczmarza, kiedy wrócę.
Świeczka prawie się wypaliła (nawet nie dali mi latarni - co za dziura!), więc chyba lepiej będzie pójść spać. To znaczy jeśli będę w stanie zasnąć przy tym calym skrzypieniu! Ciągle wydaje mi się, że słyszę na zewnątrz kroki - OPAMIĘTAJ SIĘ, Dar! Rano z pewnością wszystko to wyda mi się zabawne i urocze. Dobranoc, pamiętniczku!"
Ciarki przeszły mi po plecach, gdy to przeczytałam. Zaczynałam wątpić w to, że ta biedna dziewczyna wciąż żyje. Co ci dranie jej zrobili? Wściekła wybiegłam z pokoju i rzuciłam dziennik na bar.
- Co to jest?! - krzyknęłam do karczmarza. - Stwierdziłeś, że nie było tu żadnej Argonianki, tymczasem Dar-Ma zapisała w swoim dzienniku, że ją obserwowałeś!
- Nie wiem, o czym mówisz. - odpowiedział Vlanhonder Moslin.
W tym momencie wyjęłam miecz z pochwy, chwyciłam karczmarza za kołnierz i przystawiłam mu ostrze do gardła.
- Gadaj, gdzie ona jest i co jej zrobiłeś?! - zawołałam z wściekłością.
- Przyznaję, przybyła tutaj. - mężczyzna był przerażony. - Wynajęła u mnie pokój, ale nic nie wiem, o jej zniknięciu. Nie wiem, gdzie jest.
- Nie wierzę ci! - puściłam go i schowałam miecz do pochwy. - I tak ją znajdę. Jeśli stało jej się coś złego, zapłacisz za to!
Wyszłam z gospody. Słońce już zachodziło. Wokół było cicho, zbyt cicho. Przeszłam się po osadzie, szukając jakiegokolwiek śladu Dar-My. Za jakimś dużym budynkiem odnalazłam drewnianą klapę skrywającą otwór w ziemi. Zeszłam w dół po drewnianej drabince i znalazłam się w podziemnym tunelu. Wyczarowałam światło i poszłam przed siebie. Okazało się, że pod Hackdirt znajduje się cała sieć podziemnych przejść. W końcu dotarłam do jakiegoś dość dużego pomieszczenia. Od razu rzucił się na mnie jakiś długowłosy mężczyzna z nożem. Błyskawicznie dobyłam miecza i zabiłam go. W wielkiej klatce pod ścianą zamknięta była młodziutka zielonoskóra Argonianka o czerwonych oczach.    
- To ty jesteś Dar-Ma? - spytałam podbiegając do niej.
- Tak. Proszę, zabierz mnie stąd! Musisz mi pomóc w ucieczce. Te istoty chyba planują mnie skrzywdzić dziś w nocy!
- Nie zrobili ci nic złego?
- Nie. Jeszcze nie.
Poczułam niewyobrażalną ulgę, widząc, że szukana przeze mnie dziewczyna jest cała i zdrowa.
- Wypuszczę cię. - powiedziałam i podeszłam do martwego człowieka.
Miał klucz przypięty do pasa. Za pomocą tego klucza otworzyłam klatkę, w której znajdowała się Argonianka. Dość szybko wyprowadziłam ją na powierzchnię. Było już ciemno.
- A co z moją klaczą? Nie zostawię jej tutaj! - zawołała Dar-Ma.
W tym momencie usłyszałam rżenie i z lasu, który okalał wieś, wyszedł Srokaty w towarzystwie innego konia.
- Kwiatuszku! - Argonianka podbiegła uradowana do swojej klaczy.
Nagle wyskoczył ku nam jakiś mężczyzna z siekierą w ręku. Po krótkiej potyczce przebiłam go mieczem. Zobaczyłam, że z głębi osady zbliżają się ku nam nieomal wszyscy jej mieszkańcy z pochodniami w dłoniach:
- Musimy ją złożyć w ofierze! - zawołał ktoś z tłumu. - Nie pozwólcie jej uciec.
- Wynośmy się stąd. - powiedziałam wskakując na grzbiet Srokatego.
Dar-Ma już siedziała na swojej klaczy. Pogalopowałyśmy w las. Na szczęście z łatwością zgubiłyśmy ścigających nas ludzi.

17 dzień, Płomienne Serce:
Rankiem Dar-Ma i ja przybyłyśmy do Chorrol. Seed-Neeus nie posiadała się z radości, kiedy znów ujrzała swą córkę.
- Dziękuję! Będę ci dozgonnie wdzięczna, przysięgam! -zwróciła się do mnie Argonianka przytulając swoje dziecko.
- Ja również ci dziękuję. -powiedziała Dar-Ma. - Nie wiem, co by ze mną zrobiły te nikczemne istoty, gdyby nie ty. Zawsze będę ci wdzięczna.
- Może zjesz z nami śniadanie? - zaproponowała Seed-Neeus.
- Chętnie. - odparłam.
Argonianki poprowadziły mnie do swego skromnego domu, gdzie zjadłyśmy razem zupę mleczną. Była bardzo smaczna. Przy śnadaniu Dar-Ma opowiedziała swojej matce o tym, jak porwano ją z pokoju, który wynajęła i zawleczono do podziemi, oraz jak ją uratowałam.
- Sądząc po twej zbroi jesteś rycerzem Ostrzy. - powiedziała Seed-Neeus.
- Owszem. Należę również do Gildii Magów. - odrzekłam.
- Gildia Magów zapewnia ci pewnie utrzymanie?
- Tak. Mam zapewnione darmowe wyżywienie i nocleg, ale na dodatkowe potrzeby muszę zarabiać sama. Zwykle sprzedaję broń i części uzbrojenia zabitych wrogów.
- Żyjesz więc z handlu tak, jak my.
- Można tak powiedzieć.
- W handlu istnieje kilka przydatnych sztuczek, które sprawiają, że można sprzedawać towary po znacznie korzystniejszych cenach.
- Jedyna sztuczka tego rodzaju, jaką znam, to podrywanie sprzedawcy. - powiedziałam lekkim tonem.
- Najważniejsze jest to, żeby na początku podać bardzo wygórowaną kwotę. Kiedy sprzedawca odmówi tobie kupna, gwałtownie opuszczasz cenę. On cały czas pamięta, ile zażądałaś na początku i sądzi, że teraz poszłaś na ustępstwo i wynegocjował od ciebie świetną zniżkę, podczas gdy ty w rzeczywistości sprzedajesz mu swój towar nadal po wygórowanej cenie, tyle tylko, że mniej wygórowanej od tej poprzedniej.
- Sprytne! - przyznałam.
- Wyobraź sobie teraz, że chcesz sprzedać całe swoje uzbrojenie. Zamiast podać kupcowi cenę za komplet i sprzedać wszystko na raz, lepiej zrobisz jeśli sprzedasz każdą poszczególną część osobno, najpierw hełm, później nagolenniki, rękawice, kirys i tak dalej. Wartość każdej poszczególnej części będziesz mogła trochę zawyżyć i w efekcie sprzedasz całą zbroję po znacznie korzystniejszej cenię niż zdołałabyś wytargować, gdybyś sprzedała wszystko na raz. Pamiętaj, że jeśli przekonasz śmiertelnika do jednego małego ustępstwa, to z  łatwością przekonasz go później do całkiem większego.
- Muszę to wszystko zapamiętać. - przyznałam. - Dziękuję za posiłek i za ta małą lekcję handlu. Teraz udam się do domu cechowego mojej gildii, aby wypocząć.
- Niech bogowie nad tobą czuwają!

20 dzień, Pierwsze Mrozy:
W południe przybyłam do Kvatch. Savliana Matiusa i jego kilkudziesięciu żołnierzy, odzianych w białe tuniki z wyszytymi czarnymi głowami wilków, odnalazłam w kaplicy Akatosha. Kapitan powitał mnie z radością.
- Zaczynamy? Potrzebujemy twojej pomocy, żeby dostać się do zamku, ale musimy działać szybko. - powiedział Savlian Matius.
- Tak, ruszajmy! - odpowiedziałam gotowa już do bitwy.
-Wiedziałem, że staniesz na wysokości zadania! - roześmiał się kapitan straży, poczym zwrócił się do swoich żołnierzy. - Naszym celem jest brama zamku. Powinniśmy przez te drzwi wyjść na plac przed zamkową strażnicą. Wiecie, co trzeba robić. Trzymajcie się razem i miejcie oczy otwarte. Ruszajmy!
Wszyscy razem wybiegliśmy z kaplicy. Przebiegliśmy przez płonące miasto, walcząc po drodze z kilkoma diablikami. Padał deszcz, a szare chmury przysłoniły niebo. Zatrzymaliśmy się przy bramie zamkowej.
- Cholera, niedobrze! - zawołał Savlian Matius. - Brama jest zamknięta, można ją otworzyć jedynie z wartowni.
- To jedyna brama prowadząca do zamku? - spytałam.
- Tak. - odpowiedział kapitan. -Nie możemy otworzyć bramy stąd. Jedyny mechanizm, który ją otwiera jest w stróżówce. A jedyne wejście do niej w tej chwili prowadzi przez północną wartownię. Ale ona jest zawsze zamknięta. Znajdź Bericha Iniana i to szybko. Powinien być w kaplicy i mieć przy sobie klucz do wartowni. Gdy go zdobędziesz, dostań się do niej, znajdź przejście i otwórz bramę. Wtedy będziemy mogli wejść do środka i opanować zamek.
- Tak jest! - odpowiedziałam i szybko pognałam z powrotem w stronę kaplicy.
Podeszłam do znajdującego się w kaplicy mężczyzny w białej tunice straży Kvatch i zapytałam:
- Ty jesteś Berich Inian?
Uzyskałam pozytywną odpowiedź i poprosiłam o klucz do stróżówki.
- Wiesz, jak tam trafić? - zapytał mężczyzna podając mi klucz.
- Nie mam pojęcia. - odpowiedziałam. - Właściwie to byłoby dobrze, gdybyś mnie tam zaprowadził.
- Dobrze. - mężczyzna na powrót przypiął klucz do pasa. - Za mną!
Wybiegliśmy z kaplicy. Między gruzami Kvatch przyszło nam walczyć z dość dużą ilością diablików oraz kilkoma silnymi dremorami. W pewnym momencie jedna z dremor uderzyła mego towarzysza w głowę swoją czarną buławą, zabijając go na miejscu. W następnej chwili przebiłam ją swym mieczem. Szybko sięgnęłam po klucz przypięty do pasa żołnierza i pobiegłam do drzwi w wieży, przed którą się znajdowaliśmy. Klucz pasował do zamka. Weszłam do stróżówki i szybko odnalazłam strażnicę. Znalazłam tu mechanizm podnoszący bramę. Ledwie starczyło mi sił, by obrócić korbę, na którą nawinęły się łańcuchy. W ten sposób udało mi się podnieść bramy Zamku Kvatch. Wróciłam do Savliana Matiusa, który wraz ze swymi ludźmi czekał na mnie przy otwartej już zamkowej bramie.
- Świetnie się spisałaś! - zawołał na mój widok. - Musimy udać się do Zamku Kvatch i znaleźć hrabiego Ormelliusa Goldwine'a.
- Wątpię, aby ktokolwiek z mieszkańców zamku jeszcze żył. - stwierdziłam.
- Szanse są nikłe, ale nie wyzbędę się nadziei, że mój pan żyje, dopóki nie ujrzę go martwego.
Wdarliśmy się na zamkowy dziedziniec. Zastaliśmy tam chordy diablików, postrachów klanów, dremor oraz atronachów ognia, czyli pięknych i niebezpiecznych ognistych istot przypominających smukłe kobiety. W towarzystwie dwóch innych żołnierzy udało mi się przedrzeć do sali tronowej. Znajdowało się tu kilka płomienistych atronachów, które ciskały w nas kulami ognia. Towarzyszący mi żołnierze zginęli, lecz mi udało się pokonać atronachy za pomocą śnieżnych kul. Kiedy walka była zakończona, poczułam nieprzyjemną woń. Zbliżyłam się do tronu i za schodami, do niego wiodącymi, ujrzałam leżące na podłodze ludzkie zwłoki w stanie lekkiego rozkładu. Martwy mężczyzna ubrany był w dostojne szaty i domyśliłam się, że właśnie odnalazłam hrabiego. Ściągnęłam z jego palca złoty sygnet z pieczęcią. Wybiegłam z sali tronowej i po chwili odnalazłam kapitana Savliana Matiusa, który właśnie przed chwilą zabił ostatnią panoszącą się po zamku dremorę. Wręczyłam mu sygnet martwego mężczyzny i powiedziałam:
- Odnalazłam ciało hrabiego. Przykro mi.
- Więc to koniec. - odpowiedział Savlian Matius ze smutkiem, obracając sygnet w swoich palcach, poczym zwrócił się do swoich żołnierzy. - Nasz hrabia nie żyje. Jako główny kapitan straży miasta Kvatch, przejmuję tymczasowo jego obowiązki. Odbudujemy nasze miasto.
- Niech żyje kapitan Matius! Niech żyje Bohaterka Kvatch! - zawołali żołnierze.

24 dzień, Pierwsze Mrozy:
Siedziałam wraz z Martinem przy stole w Wielkiej Sali. Był wczesny ranek. Słońce jeszcze nie wzeszło. Poza nami i trzema wartownikami patrolującymi dziedziniec, wszyscy pozostali mieszkańcy Świątyni Władcy Chmur jeszcze spali. Wokół nas panowała cisza i spokój. Ogień trzaskał w kominku otaczając nas przyjemnym ciepłem. Nie miałam na sobie zbroi Ostrzy, lecz zbroję Legionu, którą zabrałam poległemu legioniście pomagającemu strażnikom Kvatch w odbiciu zamku. Ten stalowy, piękny pancerz, zapewniał mi prawdziwe poczucie bezpieczeństwa oraz niezwykły prestiż.
- Będziemy musieli to zrobić. - powiedział Martin po dłuższym milczeniu. - Odzyskanie Amuletu Królów to nasz priorytet. Nie zdobędziemy go bez pomocy Azury.
- Pod warunkiem, że ona w ogóle zechce nam pomóc. - odpowiedziałam. - W końcu to daedra, a sam mówiłeś, że daedry nienawidzą śmiertelników.
- Trzeba przekonać ją do współpracy. - mój Cesarz podniósł na mnie swój wzrok. - Ktoś z Ostrzy będzie musiał z nią porozmawiać, a nikomu nie ufam tak, jak tobie.
- Krótko mnie znasz.
- Jeśli w moich żyłach istotnie płynie krew smoka, tak jak twierdzi Jauffre, to z pewnością owa krew mówi mi, że powinienem ci całkowicie zaufać. Czuję to bardzo wyraźnie.
- Spróbuję skontaktować się z Azurą. Wcześniej jednak chciałabym udać się do ruin Vahtacen. Już dawno temu proszono mnie na Uniwersytecie o zbadanie tego miejsca.
- Możesz tam jechać, a z Azurą skontaktować się później. Nie musisz się spieszyć, bo wciąż nie rozszyfrowałem kolejnych przedmiotów potrzebnych do otwarcia portalu. - Martin spojrzał na Misterium Xarxesa przemęczonym wzrokiem. - Wciąż pracuję nad identyfikacją drugiego przedmiotu potrzebnego do rytuału otwarcia bramy. Jestem coraz bliżej odszyfrowania odpowiedniego fragmentu księgi.
- Nasza sytuacja jest beznadziejna, prawda?
- Właściwie tak. Grozi nam zupełny koniec, zagłada całej Tamriel.
Pomyślałam, że jeśli w najbliższym czasie przyjdzie mi umrzeć, będę radosna, że poniosłam śmierć służąc dobremu człowiekowi.

28 dzień, Pierwsze Mrozy:
Zatrzymałam się na Uniwersytecie Wiedzy Tajemnej. Rankiem postanowiłam odwiedzić część Cesarskiego Miasta, której dotąd nie znałam. Była to Arena, na której zmagali się wojownicy rożnych ras i profesji ku uciesze tłumów. Z przyjemnością obejrzałam pojedynek dwóch wojowniczek. Była to wyśmienita rozrywka. Dwaj dostojnicy zasiadający w loży dla widowni obok mnie zaczęli mówić o swoich zakładach i pieniądzach, które dzięki nim wygrali. Zajrzałam do swojej sakwy i przeliczyłam posiadane pieniądze. Miałam 25 000 septimów. Było to wciąż stanowczo za mało, by kupić mój wymarzony dom w Anvil. Być może hazard to najlepszy sposób na szybkie powiększenie swojego majątku? Zeszłam z trybun i podeszłam do niepozornego mężczyzny, który stał przy wielkim kufrze na przeciwko wejścia na Arenę.
- To ty przyjmujesz zakłady? - spytałam.
- Owszem. Jeśli postawisz 100 septimów na wojownika, który zwycięży, otrzymasz drugie tyle.
Wyjęłam z sakwy sto złotych monet i podałam je buch maklerowi.
- Stawiasz na wojownika z drużyny Żółtych czy Niebieskich? - zapytał mężczyzna.
- Żółtych. - odpowiedziałam po chwili namysłu.
Buch makler zabrał pieniądze i dał mi kwit upoważniający mnie do odebrania nagrody w razie zwycięstwa wojownika z drużyny Żółtych. Wróciłam na trybuny i obejrzałam kolejną walkę. Ku mojej radości wojownik, na którego postawiłam odniósł zwycięstwo. Natychmiast zeszłam na dół, by odebrać nagrodę. Buch makler wręczył mi 200 septimów. Postanowiłam natychmiast obstawić kolejna potyczkę. Znów wygrałam. Za trzecim razem stało się tak samo. Pomyślałam, że zakłady hazardowe to istna żyła złota. Później zdarzyła mi się porażka. Nie przejęłam się nią jednak i dalej obstawiałam zakłady. Wygrałam dwa razy z rzędu. Później znów zdarzyła mi się porażka,  a po niej nastąpiła kolejna. Byłam zdesperowana, by odzyskać utracone pieniądze i wtedy szczęście przestało się do mnie uśmiechać. Moje kolejne zakłady okazały się być nietrafne. Opamiętałam się dopiero, gdy w mojej sakwie znajdowało się nie całe 2 000 septimów. Dopiero wtedy zorientowałam się, że hazard mnie pokonał i, o ile natychmiast nie skończę z zakładami, doprowadzi mnie on do bankructwa. Tylko jak mam odzyskać pieniądze utracone w tak głupi sposób? Musiałam je odzyskać za wszelką cenę! Spojrzałam na plakat informujący o naborze gladiatorów wiszący na ścianie i natychmiast pomyślałam, że mogę zarobić pieniądze tylko w jeden sposób. Zostanę gladiatorem. Muszę odzyskać utracone pieniądze, a później zarobić tyle, by kupić dom. Zeszłam po schodach znajdujących się po lewej stronie i znalazłam się przed drzwiami podpisanymi "Rzeźnia". Zgodnie z informacją na plakacie to tutaj mieli stawiać się kandydaci na gladiatorów. Weszłam do środka. Znalazłam się w podziemiach, w których wielu gladiatorów oddawało się wyczerpującym treningom. Minęłam potężnego orka ćwiczącego ciosy na worku treningowym i weszłam do celi, w której znajdował się między innymi stary Redgard w zbroi.         
- Jestem bardzo zajęty. O co chodzi? - mężczyzna spojrzał na mnie groźnie.
- Nazywam się Astarte i ...
 - Nie wiem kim jesteś, ale masz mniej więcej dziesięć sekund, aby powiedzieć mi, co robisz w mojej Rzeźni, zanim odetnę ci łapska. - zawołał Redgard.
- Chcę walczyć na Arenie. - oświadczyłam.
- Ty co? Ty chcesz walczyć na Arenie? - mężczyzna roześmiał się i śmiał się tak długo, że myślałam już, że nigdy nie skończy. - Spójrz na siebie! Moja babcia mogłaby  cię pokonać, a ona nie żyje!
- Jestem rycerzem, a teraz chcę zarobić walcząc na Arenie. - powiedziałam z naciskiem.
 - Czekaj, mówisz poważnie, co? O co wam wszystkim chodzi? Wchodzicie, chcecie walczyć, a potem wasze wnętrzności ozdabiają moją Czerwoną Salę. - powiedział Redgard. - W porządku. To twój pogrzeb. Witam w Arenie, szczurze Areny. Możesz walczyć, jeśli tylko znasz zasady walki. Nazywam się Owyn. Teraz wypadałoby dać ci twoją bojową szatę. To mundur wszystkich, którzy walczą na Arenie. Chcesz lekką czy ciężką szatę?
Domyśliłam się, że chodzi mu o pancerz. Obawiałam się, że ciężki może być dla mnie nie do udźwignięcia, dlatego odpowiedziałam:
- Wezmę lekką szatę.
- Lekka szata, hę? Na pewno? Myślałem, że ciężka szata będzie ci bardziej pasować. No wiesz, żeby skryć się za stalową skórą. Hmm. No dobra, masz. - Owyn wyciągnął ze stojącej pod ścianą szafy niebieską tunikę z metalowymi ochraniaczami na łokcie i kolana i podał mi ją. - Załóż, sprawdź, czy pasuje. Jak już przygotujesz się do walki, będę tu czekał. Chcesz walczyć, gadaj ze mną. No dobra.
Wyszłam do pomieszczenia obok i zdjęłam z siebie zbroję Legionu. Ubrałam się w podaną tunikę. Później umieściłam swój pancerz w kufrze i zamknęłam go na klucz, który przypięłam do pasa. Wróciłam do Owyna.
- Jeszcze nie biegniesz z płaczem do mamusi? To dobry znak. Wszystko gotowe do walki czy potrzeba ci tylko informacji? - zapytał Redgard.
- Chcę walczyć. - oświadczyłam.
- W porządku, robalu. Wygląda na to, że masz już na sobie bojową szatę i pałasz chęcią do walki. Czerwona Sala jest zaraz tam. - Owyn wskazał mi pochyły korytarz. - Kiedy tylko zechcesz, by ci wypruć flaki, udaj się pochylnią na Arenę. Powodzenia, i niech Azura zmiłuje się nad twą duszą.
Zdziwiło mnie, że wypowiedział imię Azury z szacunkiem. Dlaczego władczyni Otchłani miałaby miłować się nad duszą jakiegokolwiek śmiertelnika? Myśląc o tym, minęłam kamienny ołtarz wypełniony czystą wodą i wyszłam na arenę. Stanęłam na piasku przed żelazną kratą. Za nią ujrzałam okrągłą arenę powstałą z ubitego piachu z żelaznymi kratami na środku, przez które krew spływała do podmiejskich kanałów. Wokół niej znajdowały się wysokie trybuny, z których chwilę temu sama obserwowałam krwawe widowisko. Usłyszałam, jak herold woła przez tubę, która niosła jego głos po całej Arenie:   
- Dobrzy obywatele Cesarskiego Miasta, witamy na Arenie! W tej walce zobaczycie świeże mięso, dwóch nowych Szczurów Areny! Nie marnujmy więc czasu! Niech rozpocznie się... walka!
W tym momencie żelazna brama podniosła się. Podobnie uniosła się brama, znajdująca się po drugiej stronie klepiska, uwalniając moją przeciwniczkę. Obydwie wbiegłyśmy na środek areny i rzuciłyśmy się na siebie z obnażonymi mieczami. Moja przeciwniczka była Bosmerką, która jednak na moje szczęście nie była specjalnie zwinna. Pokonałam ja dość szybko, dotkliwie raniąc ją w brzuch.
- Dobrzy ludzie, mamy zwycięzcę! Chwała wojownikowi z drużyny Niebieskich! - zawołał herold. - Zwycięzco z drużyny Niebieskich, zejdź z Areny i odpocznij! Zasługujesz na to!
Pozostawiłam moją przeciwniczkę ranną i wróciłam do Rzeźni. Po drodze obmyłam twarz i zakrwawione dłonie w wodzie znajdującej się w kamiennym ołtarzu.
- Na Dziewięć Bóstw, udało ci się! Udało ci się wygrać! - zawołał Owyn, gdy stanęłam przed nim. - Okazuje się, że wcale niezły z ciebie szczur Areny. Może nawet przeżyjesz dość długo, aby dalej awansować
Rzucił mi pod nogi 50 sztuk złota.
- Tylko tyle? - zapytałam zaskoczona.
- No, to twoja wypłata po ostatnim zwycięstwie. - odpowiedział. - Jeśli będziesz dalej wygrywać, czekają cię kolejne nagrody. Tymczasem odpocznij trochę i się odpręż przed kolejną walką.
Schyliłam się i pozbierałam zarobione pieniądze.
- Nie muszę odpoczywać. - oświadczyłam wstając.
- No dobra, nie jest z ciebie taka ostatnia melepeta. - stwierdził Owyn. - Ale niech ci się nie wydaje bóg wie co.
- Chcę walczyć! - zawołałam.
- To mi się podoba! - zaśmiał się Owyn. - Zapewnij mieszkańcom Cyrodiil porządne widowisko, a ja zapewnię ci porządny pogrzeb!
Redgard ponownie zaniósł się cynicznym śmiechem. Znów wybiegłam na arenę.
- Dobrzy obywatele Cesarskiego Miasta, witamy na Arenie! - zagrzmiał herold. - Kto zwycięży - szczur Areny z drużyny Żółtych, czy jego przeciwnik z drużyny Niebieskich? Przekonajmy się! Opuścić bramy!  
Tym razem przyszło mi walczyć z mężczyzną cesarskiej rasy, który dzierżył w swych dłoniach miecz i wielką daedryczną tarczę. Również tym razem Srebrna Gwiazda mnie nie zawiodła. Gdy mój przeciwnik uniósł dłoń w geście poddania się, a herold ogłosił mnie zwycięzcą, szybko zeszłam z Areny.
- No, udało ci się. Znowu. Mam cię z tej okazji uściskać, czy jak? Zabieraj złoto i wynoś się stąd, szczurze Areny. - to mówiąc Owyn ponownie rzucił mi pod nogi pięćdziesiąt złotych monet.
- Prawdę mówiąc liczyłam na podwyżkę. - powiedziałam.
- Jeszcze czego! Wracaj do domu, szczurze, i przyjdź tutaj jutro. Jeśli pokonasz argońskiego łucznika z drużyny Żółtych dostaniesz sto septimów i awans.
Opuściłam Rzeźnię wściekła na samą siebie. Tak jak bycie rycerzem, jest dla wojownika zaszczytem, tak bycie początkującym gladiatorem jest dla niego hańbą. Obiecałam sobie w duchu, że nigdy więcej w życiu nie będę uprawiać hazardu.

30 dzień, Pierwsze Mrozy:
Rankiem przybyłam do ruin Vahtacen. Prowadziła do nich pieczara znajdująca się na południe od Cheydinhal. Argonianka Skaleel poinformowała mnie, że wewnątrz groty znajduje się tajemniczy filar. Nie wiadomo jednak, jak działa, i co zrobić, by otworzyć wejście na niższy poziom ruin. Skaleel wysłała mnie do Denela, niskiego badacza cesarskiej rasy. Ostrzegł mnie on, że tajemniczy filar jest odporny na magię i niebezpiecznie jest rzucać na niego zaklęcia. Wskazał mi on wspomniany filar. Był to wielki, bardzo szeroki słup, znajdujący się na środku kamiennej sali oświetlonej błękitnym światłem magicznych kamieni. Postanowiłam rzucić na niego proste zaklęcie kuli śnieżnej. Gdy tylko magiczny śnieg dotknął filary, wystrzeliły z niego w moją stronę pasma energii, które poraziły mnie dotkliwie. Wiedziałam już przed czym ostrzegał mnie Denel. Postanowiłam rozejrzeć się dokładnie po pomieszczeniu, w którym się znajdowałam. Na ścianach tej podziemnej komnaty odnalazłam jakieś inskrypcje, których jednak nie byłam w stanie przeczytać. Wróciłam do Denela i zapytałam go o tajemnicze napisy. Stwierdził, że są napisane w języku ayleidzkim, i skierował mnie do Skaleel po książkę z tłumaczeniami z ayleidzkiego. Wręczyła mi ona opasły tom. Z jego pomocą Denel spróbował przetłumaczyć frazy znajdujące się na ścianach.
- Av molag anyammis. - przeczytał badacz. - To znaczy: "z ognia życie."
- Av mafre nagaia. - odczytałam głośno słowa z innego miejsca oświetlając je wyczarowanym światłem.
- To oznacza coś związanego z mrozem. - stwierdził Denel. - "mafre" to mróz.
- Magicka sila. - przeczytałam kolejny napis.
- To znaczy dosłownie: "magia ciemnieje". - odpowiedział badacz. - Chodzi chyba o to, że magia słabnie, albo odchodzi, czy coś w tym stylu.
- Magicka loria. - odczytałam ostatnią frazę. - To pewnie znaczy: "magia jaśnieje."
- Raczej: "magia lśni." To znaczy chyba tyle, co "magia przybywa."
- Wydaje mi się, że te napisy mówią o tym, jakie zaklęcia należy kolejno rzucać na filar.
Podeszłam do słupa i rzuciłam na niego zaklęcie flary. Filar obniżył się. Następnie cisnęłam w niego śnieżną kulą, co spowodowało, że obniżył się jeszcze bardziej.
- Magia słabnie. - szepnęłam. - Mój miecz osłabia manę.
Lekko uderzyłam Srebrną Gwiazdą w filar, a on powtórnie się obniżył.
- Znasz jakieś zaklęcie zwiększające manę celu? - spytałam Denela.
W odpowiedzi mag rzucił na filar jakiś czar, który sprawił, że zapadł się on w podłogę, odsłaniając kręte schody prowadzące w dół.
- Powiedź o tym Skaleel. - powiedział badacz.
Natychmiast po nią pobiegłam. Gdy przybyła wraz ze mną na miejsce, stwierdziła, że powinnam zbadać niższy poziom ruin. Zeszłam więc na dół. Znajdowało się tam kilka upiorów i nieumarłych. Na szczęście pierwsze lękały się srebrnego ostrza mego miecza, a drugie uległy mocy mojej magii. W dużej komnacie znalazłam błyszczący, turkusowy przycisk. Gdy go wcisnęłam, wysunęły się schody prowadzące do znajdującego się w centrum pomieszczenia cokołu.

1 dzień, Zmierzch Słońca:
W ruinach Vahtacen udało mi się odnaleźć starożytny hełm elficki. Ten ayleidzki artefakt został przekazany Irlavowi Jarolowi, natomiast ja wyruszyłam na poszukiwania kaplicy Azury. Odnalazłam ją w górach, na północ od jeziora Arrius. Nie łatwo było tam dojechać, nawet konno. Kaplica składała się z wielkiego pomnika Azury, małego kamiennego ołtarzyku, drewnianej mównicy i ustawionych na przeciwko niej ławek. Przy mównicy stała Argonianka i przemawiała w nieznanym mi języku do dwóch Dunmerów zasiadających na ławkach. Zsiadłam z konia i podeszłam do jednego z nich, którego strój przypominał skromne szaty mnicha. Mroczny elf podniósł się z ławy.
- Wkraczasz do świętego miejsca. Czego tu szukasz? - zapytał mnie.
- Szukałam Kaplicy Azury i chyba właśnie ją znalazłam. - odpowiedziałam.
- Nastały mroczne czasy, w ludzkich umysłach lęgną się zabobony i podejrzenia. - elf spojrzał nieufnie na moją zbroję Legionu. - Musisz mnie przekonać, że masz dobre intencje, jeśli mamy dalej rozmawiać.
Postanowiłam rzucić na niego zaklęcie urzeczenia.
- Jestem Astarte. - wyciągnęłam ku memu rozmówcy rękę.
- Nazywam się Mels Maryon. - Dunmer z wahaniem uścisną moją dłoń. To wystarczyło mi, by rzucić na niego urok.
Patrząc mu głęboko w oczy, powiedziałam:
- Nie jestem legionistką, tylko zwykłym podróżnikiem. Nie mam złych zamiarów i nie spotka cię z mojej strony żadna krzywda.  
- To kaplica Azury, Królowej Zmierzchu i Brzasku. - oświadczył Dunmer, co oznaczało, że moje zaklęcie podziałało. - Czego tu szukasz, podróżniku?
- Chcę przywołać Azurę. - odpowiedziałam.
- Jeśli chcesz porozmawiać z naszą Panią, odwiedź jej kaplicę o zmierzchu lub o świcie. Złóż jej w ofierze lśniący pył, a może zniży się do rozmowy z tobą.
- Skąd pozyskam lśniący pył?
- Z błędnych ogników. Są wszędzie wokół.
Pozostawiłam Srokatego przy kaplicy i zagłębiłam się w pobliski las. Błędne ogniki okazały się mięć wygląd złocistych światełek unoszących się w powietrzu. Zamachnęłam się na jednego z nich mieczem i strąciłam go na ziemię. Rozsypał się w lśniący pył u moich stóp. Nagle rzuciło się na mnie jakieś duże zwierzę. Powaliło mnie na ziemię, jednak nie zdołało przebić swoimi pazurami i kłami mojej zbroi. Wyczarowałam magiczny ogień, którym podpaliłam sierść drapieżnika. Wtedy zwierzę odsunęło się, a ja zabiłam je mieczem. Owym zwierzęciem okazał się być majestatyczny górski lew. Złote promienie słońca rozświetliły jego bujną grzywę. Przeniosłam swój wzrok na horyzont i spostrzegłam, że słońce poczęło już zachodzić. Nastał więc odpowiedni czas na rozmowę z Azurą. Ujęłam w dłonie lśniący pył leżący na ziemi i zaniosłam go do kaplicy. Podeszłam do pomnika Azury. Przedstawiał on ją jako długowłosą kobietę, która w jednej ręce trzymała księżyc, a w drugiej gwiazdę. W chwili, gdy czerwone, jak krew, słońce skryło się za horyzontem, ułożyłam lśniący pył na kamiennym ołtarzu i, patrząc na pomnik, zawołałam:
- Przyzywam cię, Azuro! Przemów do mnie!
W tym momencie z pomnika wydobył się kobiecy głos potężny, jak grom niebios:
- Witaj Gwiazdo Zachodu!
- Gwiazdo Zachodu? - zdumiałam się.
Azura przemówiła do mnie ponownie:
- Widziałam twe imię, Gwiazdo Zachodu, i słyszałam je, szeptane w mroku. Proszę o przysługę, za którą spotkała cię sława i nagroda.
- Czy tą nagrodą będzie daedryczny artefakt?
- Owszem. Wiem, po co mnie wezwałaś. - odpowiedziała daedra. - Wiele lat temu, pięciu mych wyznawców zabiło wampira Dratika i jego ród, lecz wszyscy zostali zarażeni przez tego nikczemnego potwora. Znając swój los, zamknęli się w kryjówce wampira. Ich cierpienie bardzo na mnie ciąży. Udaj się do ogołoconej kopalni. Drzwi staną przed tobą otworem. Zanieś spokój śmierci mym wyznawcom, a zaskarbisz sobie mą wdzięczność.
- Tylko tyle? - zdziwiłam się. - Oczywiście zrobię to, ale skąd mogę wiedzieć, że nie kłamiesz. I dlaczego powiedziałaś, że moje imię szeptano w mroku? Dlaczego nazywasz mnie Gwiazdą Zachodu?
Nastała niezmącona cisza. Azura odeszła pozostawiając mnie bez odpowiedzi.

2 dzień, Zmierzch Słońca:
Świt zastał mnie w Mistycznym Archiwum na Uniwersytecie pochyloną nad księgą o tytule: "Księżyc Nekromanty." Pomimo zmęczenia, starałam się usilnie skupić na czytanej treści. Wczorajszej nocy zaatakował mnie wampir. Zabiłam go nim zdołał mnie ukąsić. Dzięki temu atakowi wiedziałam już, że wampiry mają bladą skórę i czerwone oczy oraz potrafią z łatwością stać się niewidzialne. Zaczęłam rozumieć, jaki sekret skrywa hrabia Hassildor.
Niespodziewanie poczułam, że ktoś położył mi rękę na ramieniu. Odwróciłam się i ujrzałam Raminusa Polusa.
- Za twoje zasługi dla gildii nadałem ci wczoraj rangę sztukmistrza. - oświadczył. - Dziś natomiast mam dla ciebie nowe zadanie.
- Co mam zrobić? - zapytałam.
-Musisz znaleźć Mroczną Rozpadlinę, na południe od Cheydinhalu, przed ponownym wystąpieniem "Ciania Ożywieńca." - powiedział mag.
- Co to takiego?
- To znak nekromantów, który pojawia się na niebie, gdy tworzone są czarne klejnoty duszy. Falcar z Cheydinhal zniknął nim doszło do jego aresztowania. Kiedy ostatnim razem był na Uniwersytecie, odwiedził Bothiel i zapytał ją właśnie o "Cień Ożywieńca." Nie dowiedział się niczego, ale zgubił kartkę zawierającą, jak sądzę listę lokacji, w których przebywają nekromanci. Chcę byś odwiedziła pierwszą z nich - Mroczną Rozpadlinę.
- Rozumiem, że mam zabić wszystkich nekromantów, których tam zastanę?
- Nie, masz tylko pozyskać informacje o ich planach. Oczywiście żywi nie są nam do niczego potrzebni, więc możesz zrobić z nimi, co zechcesz.
- Wyruszę w drogę jeszcze dziś. - odpowiedziałam podnosząc się z ławy.
Udałam się do kwater mieszkalnych, by zjeść śniadanie. Następnie udałam się do cesarskich stajni, skąd odebrałam mego konia. Na grzbiecie Srokatego pomknęłam w kierunku miasta Cheydinhal.
Kiedy odnalazłam wielką pieczarę znajdującą się na południe od Cheydinhalu, zsiadłam z grzbietu mego konia i ostrożnie weszłam do jej wnętrza. Niedaleko wejścia stał mag w czarnych szatach świadczących o jego nekromanckiej profesji. Zabiłam go, nim zdążył rzucić na mnie jakieś groźne zaklęcie. Przy jego ciele odnalazłam podręczną notatkę opisującą proces tworzenia czarnych klejnotów duszy. Odnalazłam również kamienny ołtarz i znajdujące się przy nim naczynia wypełnione po brzegi czarnymi klejnotami. Natychmiast opuściłam jaskinię i na grzbiecie Srokatego powróciłam na Uniwersytet. Raminusa Polusa zastałam w Mistycznym Archiwum.
- Udało mi się znaleźć dowód na to, że nekromanci tworzą czarne klejnoty duszy w Jaskini Mrocznej Rozpadliny, podobnie jak przy innych ołtarzach w całym Cyrodiil. - to mówiąc pokazałam mu notatkę.
- Niedobrze. Nekromancja stanowi chyba znacznie poważniejszy problem niż przypuszczaliśmy. - mag podniósł na mnie swój wzrok. - Arcymag Hannibal Traven chce się z tobą widzieć. Choć za mną!
Raminus Polus poprowadził mnie na okrągły teleporter znajdujący sie pod ścianą. Chwilę po tym, jak oboje weszliśmy na to okrągłe podwyższenie, ogarnęło nas fioletowe światło. Zamknęłam oczy i poczułam się tak, jakbym spadała z ogromną prędkością przed siebie. Kiedy okropne uczucie minęło, otworzyłam oczy i zobaczyłam, że znajduję się w okrągłej sieni, chyba znajdującej się przy szczycie uniwersyteckiej wieży. Znajdował się tu siwowłosy starzec, zapewne cesarskiej lub bretońskiej rasy, w pięknych niebieskich szatach przetykanych złotą nicią.
- To ona? - zwrócił się do Raminusa Polusa ów starzec.
- Tak, arcymagu. Oto Astarte. - przedstawił mnie mężczyzna.
- Zostaw nas samych, Raminusie. - powiedział arcymag uśmiechając się do mnie łagodnie.
Raminus Polus wszedł na platformę i teleportował się. Zostałam sam na sam z arcymagiem.
- Wiele słyszałem o twojej odwadze. - odezwał się Hannibal Traven. - Od niedawna należysz do naszej gildii, a już stałaś się chlubą Uniwersytetu.
- Cieszą mnie słowa uznania. - odpowiedziałam.
- Chcę zlecić ci zadanie delikatne, a zarazem niebezpieczne. - oświadczył arcymag.
- Zamieniam się w słuch.
- Posiadam infiltratora w szeregach nekromantów. Nazywa się Mucianus Allias. Od pewnego czasu nie ma od niego żadnych wieści, Rada uznała go więc za zdrajcę i wysłała na miejsce jego pobytu oddział magów bitewnych. Nie zgadzam się z tą decyzją, dlatego wydałem magom własne rozkazy. Problem w tym, że nie mam pewności, czy usłuchają mnie, czy też postąpią zgodnie z postanowieniem Rady.
- Co mają więc uczynić?
- Oficjalnie oddział magów bitewnych ma zabić lub aresztować Mucianusa Alliasa, nieoficjalnie mają go ocalić przed nekromantami, to znaczy uwolnić go, gdyż jestem pewien, że został wykryty i uwięziony. Chcę abyś dopilnowała osobiście, by Alliasowi nie stała się krzywda.
- Dokąd mam się udać?
- Mucianus Allias przebywał w ruinach Nenyond Twyll, na południe od Cesarskiego Miasta. Odnajdź go, uratuj przed nekromantami i przyprowadź na Uniwersytet.
- Dobrze.
Stanęłam na platformie i teleportowałam się do Mistycznego Archiwum.

3 dzień, Zmierzch Słońca:
Gdy przybyłam do Nenyond Twyll, ujrzałam mnóstwo martwych ciał magów bitewnych oraz nekromantów. Zeszłam do podziemi i odnalazłam tam Fithragaera, jedynego ocalałego z drużyny magów bitewnych. Razem zaczęliśmy przeszukiwać ruiny. Wtedy Fithragaer wpadł w pułapkę i zginął na miejscu. Ja natomiast musiałam stoczyć samotną batalię z nekromantami i upiorami. Zeszłam na najniższy poziom ruin. W końcowej części kompleksu odnalazłam Mucianusa Aliasa przemienionego w zombie.

4 dzień, Zmierzch Słońca:
Znajdowałam się w Kwaterze Arcymaga i rozmawiałam z nim na osobności.
- Udało mi się znaleźć Mucianusa Aliasa, jednak zmienił się w jakiegoś rodzaju ożywieńca. Nie mogłam nic dla niego zrobić. - powiedziałam.
- To okropne, że spotkał go taki los. - powiedział Hannibal Traven ze smutkiem.
- Przykro mi, że nie zdołałam pomóc.
- Kiedy cię nie było, otrzymałem list od hrabiego Hassildora. - odezwał się arcymag. - Podobno ma do przekazania Radzie cenne informacje. Zaznaczył jednak, że jedyną osobą, jakiej może je przekazać, jesteś ty.
- Ja?
- Owszem. Hrabia Hassildor chce się z tobą spotkać w Skingradzie.
- Pojadę więc tam jeszcze dziś.
- Zgodnie z tym, co napisał w liście hrabia, jego zarządczyni Hal-Liurz już na ciebie czeka. Spotkaj się z nią, a kiedy już porozmawiasz z Juliusem Hassildorem, przekaż mi wszystko, co wie.
Nie odezwałam się. Nie miałam zamiaru szkodzić człowiekowi, który ocalił mi życie, a byłam już prawie pewna, co ukrywa. Pożegnałam się z Hannibalem Travenem i na grzbiecie Srokatego pogalopowałam do Skingradu. W półtora godziny byłam na miejscu. Wkroczyłam do zamku i podeszłam do Argonianki Hal-Liurz, która przeglądała jakieś papiery w sali tronowej.
- Hrabia Hassildor chce się ze mną widzieć. - oświadczyłam.
- Ach tak! - Argonianka przeniosła na mnie swój wzrok. - Chodź za mną!
Hal-Liurz poprowadziła mnie wysokimi schodami na długi korytarz wyłożony czerwonym dywanem, a później jednymi z bocznych drzwi do prywatnej części zamku. Przechodziliśmy przez wiele korytarzy, aż w końcu stanęłyśmy przed złoconymi drzwiami. Hal-Liurz zapukała i pochylając się ku klamce oświadczyła:
- Panie, przybyła Astarte z Gildii Magów.
- Niech wejdzie! - odezwał się hrabia z wnętrza pomieszczenia.
Hal-Liurz otworzyła drzwi i gestem nakazała mi przekroczyć próg. Gdy weszłam do ciemnego pomieszczenia, Argonianka zamknęła za mną drzwi.
- Witaj, Astarte! Spotykamy się ponownie, choć w innych okolicznościach. - powiedział hrabia wytwornym tonem.
Stał przede mną w mroku, tak iż nie mogłam ujrzeć jego twarzy.
- Witaj, hrabio! - odezwałam się. - Cieszę się, że hrabia znalazł dla mnie czas.
- Obawiam się, że tym razem wyniki naszego spotkania nie przypadną tobie do gustu bardziej niż ostatnio. - oświadczył Janus Hassildor. - Choć może... Informacje, które mam dla gildii nie zostaną przyjęte z uśmiechem i potrząśnięciem ręki, jak sądzę.
- Jakie to informacje?
- Wezwałem cię tutaj, ponieważ z naszego ostatniego spotkania wywnioskowałem, że można ci zaufać. Rozważymy konsekwencje tego, czego się dowiedziałem, gdy rozwiążesz dla mnie małą sprawę.
- Hrabia chce mi zlecić jakąś misję? - zdziwiłam się.
- Zaskoczona? Nic nie jest za darmo, Astarte. Istnieje niewielka uciążliwość, z którą nie chcę mieć dłużej do czynienia. Jeśli ją usuniesz, powiem ci, co wiem.
- Co to za uciążliwość?
- Są nią wampiry.
- Wampiry? - spytałam zaciekawiona.
- Owszem. Zagnieździły się w Krwawej Jaskini poza miastem. Zabiły już kilkunastu moich poddanych, a ich wyczyny ściągnęły do Skingradu czterech łowców wampirów.
- Rozumiem więc, że to nie wampiry są dla hrabiego uciążliwością, lecz właśnie owi łowcy. - powiedziałam z nutą sarkazmu w głosie.
- Dlaczego tak sądzisz? - zapytał Janus Hassildor zbliżając się do mnie o kilka kroków.
- Ponieważ hrabia jest... wampirem. - oświadczyłam jednocześnie wyczarowując jasne światło, które odsłoniło oblicze Hassildora.
Władca Skingradu natychmiast chwycił mnie za ramiona i utkwił we mnie spojrzenie swych czerwonych źrenic otoczonych różowymi tęczówkami. Przeraził mnie, jednak starałam się nie dać tego po sobie poznać.
- Od jak dawna wiesz? - zapytał.
- Domyślałam się od początku. Kiedy widzi się człowieka o czerwonych oczach, od razu wiadomo, że jest z nim coś nie tak.
- Powiedziałaś komuś? - spytał hrabia groźnie, mocno mnie przytrzymując i odsłaniając swoje długie ostre kły, których zwykle w ogóle nie było widać.
- Nikomu. - odpowiedziałam.
Janus Hassildor puścił mnie i odsunął się o krok. Jego zęby na powrót przybrały normalny wygląd.
- Zwykle nie pozwalam nikomu podejść do mnie tak blisko, by ujrzał barwę moich oczu, ale trudno jest ratować niezbyt bystrą czarodziejkę, nie zbliżając się do niej. - powiedział.
- Dlaczego hrabia uratował mi życie? - zapytałam.
- A dlaczego ty nikomu nie zdradziłaś mojej tajemnicy?
- Chyba z wdzięczności.
- A ja chyba uratowałem cię z litości. Jeśli domyśliłaś się, jaka przypadłość mnie dręczy, to może teraz też sprawnie połączysz fakty i powiesz mi, po co cię wezwałem?
- Hrabia wiedział, że trochę się przede mną odsłonił ratując mi życie, więc wolał poprosić o pomoc mnie, niż kogoś innego z gildii, kto mógłby odkryć, że jest wampirem. Ponadto zapewne liczył hrabia na moją wdzięczność. Oczywiście chce hrabia, abym zmusiła łowców wampirów do opuszczenia Skingradu i zlikwidowała gniazdo wampirów z Krwawej Jaskini, ponieważ, jak podejrzewam, są to bestie nie znające litości, a hrabia nie może spokojnie patrzeć na zabijanie niewinnych śmiertelników, tym bardziej własnych poddanych.
- Dokładnie tak. Jesteś, jak widzę, wyjątkowo inteligentna. - stwierdził Janus Hassildor.
- No proszę! A jeszcze niedawno twierdził hrabia, że jestem idiotką.
- Nadal tak twierdzę. Fakt, że ktoś jest inteligentny nie świadczy jeszcze, że nie jest on idiotą. To, że bogowie obdarzyli cię ponadprzeciętną inteligencją, nie oznacza wcale, że umiesz z niej korzystać.
- Podobnie, jak to, że hrabia uratował mi życie, nie oznacza wcale, że muszę mu pomagać.
- Tylko tobie mogę zaufać. - powiedział Janus Hassildor patrząc mi w oczy. - Informacje, które posiadam, są naprawdę bardzo ważne. Przekażę ci je tylko wtedy, gdy  pozbędziesz się tych łowców z mojego miasta.
- Pomogę hrabiemu, ale nie dla informacji, tylko z wdzięczności. - powiedziałam z uśmiechem, wychodząc z pokoju.
Zbliżał się wieczór, więc postanowiłam wrócić na Uniwersytet, aby spokojnie tam przenocować. Kiedy na grzbiecie mego wierzchowca minęłam bramy Skingradu, nagle niebo zaczerwieniło się. Spojrzałam na polanę rozciągającą się nieopodal miasta i ujrzałam Wrota Otchłani. Ogarnęła mnie trwoga na widok ich płomiennej tafli, z której po chwili wyszło kilka diablików. Natychmiast pognałam konia przed siebie, by jak najszybciej oddalić się od wrót. Miałam wrażenie, że wydobywająca się z nich zła moc, która samemu niebu zadaje krwawe rany, ściga mnie, aby na wieczność uwięzić mą duszę w najstraszniejszych czeluściach Otchłani.