Wrota Otchłani
Powieść została napisana na podstawie kultowej gry komputerowej The Elder Scrolls IV: Oblivion.
27 dzień, Ostatni Siew, 433 rok, 3 era:
Przebudziłam się z głębokiego snu.
Rozejrzałam się i z przerażeniem odkryłam, że znajduję się w więziennej celi. Poza
kamiennym łożem, na którym leżałam, mieścił się tu tylko drewniany kwadratowy stolik
i podobny do niego taboret. Światło słońca wpadało do środka przez jedno małe
zakratowane okienko. Co ja tu robię? Podeszłam do więziennej kraty. Miałam na
nogach miękkie i brzydkie skórzane kapcie, które chroniły moje stopy od zimna
kamiennej podłogi. Ubrana byłam w jakąś obskurną i niemiłosiernie drapiącą moją
skórę koszulę z krótkim rękawem ledwie przysłaniającą moje kolana, która
przypominała po prostu brudną szmatę.
- No patrzcie, Cesarska w cesarskim
więzieniu. – odezwał się nieprzyjazny głos. – Chyba nie stosują taryfy ulgowej,
co? Nawet twoi rodacy uważają cię za ludzkiego śmiecia. Jakie to smutne.
Zaczęłam szukać wzrokiem źródła
słyszanego głosu. Naprzeciw mojej celi po drugiej stronie wąskiego korytarza,
znajdowała się inna cela, w której ktoś przebywał. Nie był to jednak człowiek,
choć wydawał się nim na początku. To stworzenie z postawy bardzo podobne do
człowieka miało ciemną, szarawą barwę skóry i dziwne, potworne rysy twarzy.
- Założę się, że strażnicy zapewnią ci
„specjalne” traktowanie, zanim nastanie koniec. – odrzekł stwór cynicznie. – A,
no tak. Zginiesz tutaj Cesarska! Zginiesz!
Jak znalazłam się w więzieniu? Choć
usilnie starałam się przypomnieć sobie cokolwiek, w mojej głowie była tylko
pustka. Z przerażeniem odkryłam, że niczego nie pamiętam. Nie pamiętam, kim
jestem! Próbowałam przypomnieć sobie przynajmniej, jak mam na imię. Niestety
moje wysiłki zdały się na nic.
- Widzisz, przestępcze szumowiny w
twoim rodzaju robią złą opinię Cesarstwu. – mówił dalej brzydki więzień, który
zaczynał mnie już nieźle irytować. – Przynosisz tylko wstyd. Najlepiej jeśli po
prostu… znikniesz.
Świetnie! Wygląda na to, że zamknięto
mnie w celi śmierci, a ja nawet nie wiem, za co. Z przerażeniem odkryłam, że
przy jednej ze ścian mojej celi leży ludzki szkielet. Niespodziewanie usłyszałam,
czyjeś głośne kroki. Najwyraźniej ktoś szedł korytarzem zbliżając się coraz
bardziej do mej celi.
- Hej, słyszysz to? Idą strażnicy… po
ciebie. – zawołał stwór z celi naprzeciwko, poczym roześmiał się sadystycznie.
Na krótką chwilę wpadłam w małą panikę.
Podbiegłam pod kamienną ścianę mojej celi instynktownie próbując uciec z
pomieszczenia, z którego uciec się nie dało. Oparłam się plecami o ścianę i
utkwiłam wzrok w więziennym korytarzu.
- Baurus! Zarygluj drzwi za nami! –
usłyszałam kobiecy głos.
- Moi synowie… nie żyją, prawda? –
spytał z przejmującym smutkiem w głosie ktoś zapewne będący w podeszłym wieku.
- Nie wiem tego, panie. Posłaniec rzekł
jedynie, że zostali zaatakowani. – odpowiedział jakiś mężczyzna.
- Nie, zginęli wiem o tym.- odparł
starzec łamiącym się głosem.
- Teraz moim zadaniem jest
odprowadzenie was, panie, w bezpieczne miejsce.
Minęło zaledwie kilka sekund, gdy przed
moją celą pojawiła się trójka ludzi. Jednym z nich był siwowłosy starzec ubrany
w piękne szaty ozdobione szlachetnymi kamieniami. Na jego ramionach spoczywał
długi purpurowy płaszcz z białym futrzanym podbiciem, a na piersi tkwił
zawieszony na złotym łańcuszku złoty amulet z wielkim czerwonym klejnotem w
kształcie rombu. Temu dostojnemu człowiekowi towarzyszyło dwoje żołnierzy w
lśniących zbrojach: młoda kobieta i mężczyzna o brązowej skórze.
- Co robi tu ten więzień? Ta cela miała
być niedostępna! – zawołała kobieta do drugiego żołnierza.
- Pewnie to typowa pomyłka straży. –
odparł ciemnoskóry mężczyzna.
- Nieważne. Otwórz drzwi! – powiedziała
kobieta, po czym zwrócił się do mnie. – Cofnij się, więźniu! Nie zawahamy się
ciebie zabić, jeśli wejdziesz nam w drogę.
- Ty tam! Więźniu! – wykrzyknął jej
towarzysz. - Odsuń się! Stań pod oknem! Trzymaj się z dala, a włos ci z głowy
nie spadnie!
Posłusznie stanęłam pod oknem.
- Ani śladu pościgu, wasza wysokość. –
odrzekł ciemnoskóry mężczyzna wchodząc do mej celi, a po chwili spojrzał na
mnie i powiedział. – Nie ruszaj się więźniu!
Nie pozostawało mi nic innego, jak
tylko być posłuszną wszystkim rozkazom.
- Dobrze. Ruszajmy. To jeszcze nie
koniec. – powiedziała kobieta wprowadzając do mej celi starca w królewskim
stroju.
Spojrzałam na niego z zaciekawieniem, a
wtedy on niespodziewanie zatrzymał się i utkwił swój wzrok w mojej twarzy.
- Ty… Widziałem cię…
Pewnym krokiem podszedł w moją stronę i
stanął tuż przede mną.
- Pozwól mi spojrzeć w swoją twarz. –
powiedział spoglądając mi głęboko w oczy. – To ciebie widuję w snach… Ty jesteś
Astarte.
- Astarte? – zdziwiłam się.
- Tak masz na imię, a przynajmniej tak
powiedziałaś mi we śnie. – odpowiedział starzec. - A więc gwiazdy miały rację i
nadszedł ten dzień. Bogowie dajcie mi siłę!
- Co się dzieje? – spytałam niczego nie
rozumiejąc.
- Skrytobójcy zaatakowali mych synów,
zaś ja jestem następny. – odpowiedział starzec. - Moje Ostrza wyprowadzają mnie
sekretną drogą, prowadzącą poza miasto. Przypadek sprawił, że droga ta prowadzi
przez twoją celę.
- Kim jesteś? – spytałam, gdyż żadne
rozsądniejsze pytanie nie przychodziło mi w tej chwili do głowy.
- Jestem Uriel Septim, twój Cesarz. –
odparł zapytany podnosząc dumnie głowę. – Z łaski bogów służę Tamriel jako jej
władca.
Mój Cesarz? Ten człowiek nie zna mnie,
a ja nie znam jego. Jak w takim razie śmie nazywać siebie moim Cesarzem? O nie!
Mną nikt nie rządzi. Jestem wolna i nikomu nie muszę być posłuszna. Nieco się
rozgniewałam.
- Ty także przysłużysz się Tamriel na
swój własny sposób. – mówił dalej Cesarz.
- Podążam własną drogą! – odparłam
dumnie.
- Oczywiście, jednak uważaj… nim
nastanie koniec zobaczysz mnóstwo krwi i śmierci.
- Dlaczego jestem w więzieniu? –
zapytałam śmiało i nieco zuchwale.
- Nie wiem. – odpowiedział Cesarz. – Być
może bogowie cię tu umieścili, byśmy mogli się spotkać. A jeśli chodzi o twe
winy… nie mają znaczenia. Nie przez nie będą cię pamiętać.
- Panie, proszę, musimy ruszać. –
odrzekła kobieta w zbroi.
Podeszła do jednej ze ścian mej celi i
nacisnęła jakiś kamień. Ogromna część ściany zawaliła się odsłaniając ukryte
przejście.
- Ona idzie z nami, to rozkaz! – odparł
Cesarz wskazując na mnie ruchem głowy.
- Tak jest. – odpowiedział ciemnoskóry żołnierz
niechętnie, po czym zwrócił się do mnie. – Rusz się! Pójdziesz z nami więźniu!
Po chwili razem przemierzaliśmy
podziemne tunele. Było tu okropnie ciemno.
- Masz! Przydaj się na coś. – syknął
Baurus wciskając mi w dłoń płonącą pochodnię.
Nie uszliśmy wielu kroków, gdy przed
nami pojawiło się kilkoro postaci ubranych w szkarłatne szaty.
- To Cesarz! Zabić go! – zawołał ktoś
spośród nich i wszyscy rzucili się w naszą stronę.
Baurus i jego towarzyszka natychmiast
chwycili w dłonie swoje miecze. Rozpoczęła się zacięta walka. Szybko polała się
krew i dwie osoby w szkarłatnych płaszczach padły martwe na ziemię. Jedno z
ciał znalazło się tuż u moich stóp. Niespodziewanie jeden ze szkarłatnych
zabójców zamachnął się mieczem w moją stronę. Instynktownie uchyliłam się przed
ostrzem cudem unikając ciosu. W tej samej chwili ujrzałam żelazny miecz leżący
na ziemi tuż obok martwego ciała swego właściciela. Nie wiele myśląc chwyciłam
za obszytą skórą rękojeść. Gdy tylko zacisnęły się na niej moje palce,
poczułam, że zostałam stworzona właśnie po to, by walczyć. Zablokowałam cios
przeciwnika. Rozległ się rozkoszny dla mych uszu dźwięk żelaza uderzającego o
żelazo. To jest właśnie to, co kocham! Walka! Wbiłam ostrze miecza głęboko w
ciało swego przeciwnika. Jak czułam się zabijając? Cudownie! O tak, choć to
może przerażające, czułam się cudownie. Po chwili wszyscy napastnicy w
szkarłatnych płaszczach byli martwi.
- Nic się nie stało waszej wysokości? –
spytał Baurus Cesarza.
- Nie, dzięki wam.
- Kim oni są? – zapytałam Baurusa
wskazując na martwe ciała.
- Sam chciałbym to wiedzieć. –
odpowiedział szorstko. – A teraz oddaj mi ten miecz!
- Pomogę wam bronić Cesarza, ale muszę
mieć jakąś broń. – odparłam.
- Spokojnie Baurusie, możemy jej
zaufać. – oświadczył Cesarz.
Ruszyliśmy w dalszą drogę. Niestety
wkrótce napotkaliśmy kolejnych zamachowców. Było ich zbyt wielu, byśmy mogli
ich pokonać. Wycofaliśmy się do jakiegoś większego pomieszczenia.
- Są tuż za nami! – wykrzyknął Baurus,
po czym zwrócił się do mnie. – Zostań tu z Cesarzem i w razie konieczności broń
go nawet za cenę własnego życia, a my spróbujemy ich zatrzymać.
Baurus i jego towarzyszka wybiegli z
pomieszczenia z obnażonymi mieczami w dłoniach.
Niestety po chwili przede mną i Cesarzem
pojawiły się dwie postaci w stalowych zbrojach i szkarłatnych kapturach na
głowie. Zaczęłam walczyć z jednym z napastników. Nie mam pojęcia, jak to się
stało, że zdołałam go zabić. Niestety drugi napastnik rzucił się w kierunku Cesarza.
Nim zdążyłam zareagować zatopił ostrze swego miecza w jego piersi. W następnej
chwili zabiłam go mocnym ciosem w plecy. Nastała cisza. Cesarz Uriel Septim
siedział oparty o ścianę w zakrwawionych szatach ledwie łapiąc oddech.
Podbiegłam do niego. Własnymi dłońmi starałam się zatamować krwawienie z jego
piersi.
- Nie próbuj mnie ratować. To na nic. –
wyszeptał chwytając mnie za dłoń. – Moja śmierć jest nieuchronna. Nie mogę iść
dalej. Musisz samotnie stanąć naprzeciw Księcia Zniszczenia i jego śmiertelnych
sług. Nie wolno mu zdobyć Amuletu Królów!
- Co mam robić? – spytałam.
- Musisz mnie wysłuchać. Skrytobójcy,
którzy nas zaatakowali, są na usługach Pana Zniszczenia. Dzięki ich działaniom w
Świątyni Jedynego zagasły dziś Smocze Ognie. Wiesz, co to oznacza?
Pokręciłam przecząco głową.
- Wrota Otchłani zostały otwarte.
Zaczną pojawiać się coraz liczniej, aż wreszcie pęknie bariera między Otchłanią
i Tamriel, a mieszkańcy naszego kontynentu w najlepszym wypadku poniosą śmierć.
Widziałem to w moich snach. Zobaczyłem ostateczną zagładę Cesarstwa i całej
Tamriel. Widziałem cierpienie i śmierć milionów ludzi, ale wciąż jest jeszcze
nadzieja.
Cesarz Uriel Septim ostatkiem sił zdjął
ze swej szyi złoty amulet z czerwonym klejnotem.
- Oto Amulet Królów, symbol mej władzy.
Weź go! – powiedział wciskając mi ten piękny przedmiot do rąk. – Smocze ognie może rozpalić jedynie potomek
Septimów noszący ten amulet. Moi trzej synowie nie żyją, ale jest jeszcze jeden
dziedzic. – Cesarz zamilkł na chwilę, po czym przemówił jeszcze bardziej
smutnym i słabym głosem niż dotychczas. – Mam jeszcze jednego syna, o którym prawie
nikt nie wie. Ma na imię Martin. Jest owocem mojego wielkiego błędu z
przeszłości, o którym moja rodzina i moi poddani mieli się nigdy nie
dowiedzieć. Teraz jednak musi zostać Cesarzem, bo w przeciwnym razie Otchłań
pochłonie Tamriel.
- Mam go odnaleźć? – spytałam.
- Weź Amulet i daj go Jauffre. Tylko on
wie, gdzie szukać mego ostatniego syna. Odszukaj go i zamknij paszczę Otchłani.
Odszukaj Martina i chroń go! Dokonasz tego, bo ty jesteś Astarte … dama gwiazd.
– po tych słowach Cesarz zamknął oczy.
Szybko zorientowałam się, że umarł.
Nagle do pomieszczenia, w którym się znajdowałam wpadł Baurus.
- Wasza wysokość! – krzyknął i podbiegł
do martwego Cesarza. – O nie! Niechaj Talos ma nas w opiece!
Odsunęłam się na bok, wciąż trzymając w
dłoni zakrwawiony Amulet Królów.
- Ja nie mogłam nic zrobić… -
wyszeptałam. – Próbowałam go ratować, ale…
- Zawiedliśmy… ja zawiodłem. -
powiedział Baurus podnosząc się z kolan i podchodząc w moją stronę. – Ostrza
poprzysięgły chronić Cesarza, a teraz zarówno on, jak i wszyscy jego
spadkobiercy nie żyją.
Zastanawiałam się, czy powinnam mu
powiedzieć o czwartym synu Cesarza, czy też zachować to w tajemnicy.
- Amulet Królów! –wykrzyknął Baurus
dobywając miecza. – Jak śmiałaś go zabrać?! Ty złodziejko!
- Nie zabrałam go. Cesarz sam mi go
dał! – powiedziałam ukrywając amulet za swoimi plecami.
- Niby po co miałby to robić? – spytał
Baurus sceptycznie.
- Powierzył mi ważną misję. Mam zanieść
ten amulet do jakiegoś Jauffre.
- Do Jauffre? – Baurus schował miecz, a
na jego twarzy pojawiło się zdziwienie.
- Mówił też coś o Otchłani.
- Cesarz powierzył ci Amulet Królów? Dziwne.
Musiał coś w tobie dostrzec, skoro ci zaufał. Powiadają, że w żyłach każdego
Septima płynie Smocza Krew. Mają szósty zmysł do oceniania ludzi. Amulet Królów
jest świętym symbolem Cesarstwa. Większość ludzi sądzi, że jest nim Korona
Czerwonego Smoka, ale to tylko biżuteria. Amulet zaś posiada wielką moc. Cesarz
musiał mieć jakiś powód, żeby ci go dać i nakazać zanieść do Jauffre.
Powiedział coś na ten temat?
- Myślę, że nie powinnam tobie tego
zdradzać.
- Jestem członkiem zakonu Ostrzy, a Jauffre
jest naszym Wielkim Mistrzem. Mówię ci to w tajemnicy. Jeśli zdradzisz mego
mistrza, osobiście cię zabiję.
- Skoro to taka tajemnica, to po co mi ją
wyjawiasz?
- Jeśli Cesarz kazał ci coś przekazać
Jauffre, to równie dobrze możesz powiedzieć to mnie.
Spojrzałam na Baurusa i nie wiem,
czemu, ale wyraźnie poczułam, że jest to człowiek godny zaufania.
- Istnieje jeszcze jeden dziedzic. –
powiedziałam. – Cesarz wyjawił mi, że ma czwartego syna.
- Słucham!? – Baurus zadziwił się. –
Jak to możliwe?
- Jego tożsamość zna tylko twój mistrz,
dlatego muszę z nim porozmawiać.
- Wiesz chociaż, gdzie go znaleźć?
- Nie, ale liczę, że mi to powiesz.
Baurus przyjrzał mi się uważnie.
- Dobrze, jeśli Cesarz Uriel Septim
obdarzył cię swoim zaufaniem, ja również to zrobię. – powiedział z lekkim
uśmiechem. – Jauffre prowadzi cichy żywot mnicha w opactwie Weynon niedaleko
miasta Chorrol. Wiesz, gdzie to jest?
- Nie, właściwie to nie wiem nawet,
gdzie teraz jestem.
- Upadłaś na głowę?! Jak można tego nie
wiedzieć?! – Baurus rozgniewał się.
- Zdaje się, że straciłam pamięć.
- Cudownie, więzień z amnezją ma strzec
Amulet Królów! Umiesz chociaż czytać?
- Nie wiem.
- Sprawdź! – powiedział Baurus wyjmując
spod zbroi jakiś pergamin i rzucając go w moją stronę.
Złapałam go i rozwinęłam. Okazał się
być mapą, na środku której narysowano okręgi odzwierciedlające najwyraźniej dzielnice
wielkiego miasta. Było ono otoczone szeroką rzeką, którą zaznaczono na mapie
jaśniejszym kolorem. Nad tym rysunkiem znajdował się podpis: „Cesarskie Miasto
(Miasto na wyspie)”. Odbiegały od niego linie, oznaczające zapewne drogi,
wiodące do kolejnych napisów, wśród których znajdowało się również wspomniane
przez Baurusa Chorrol.
- Umiem czytać. –oświadczyłam.
- To świetnie. – odpowiedział Baurus. –
Znajdujemy się teraz w lochach Cesarskiego Miasta, które jest stolicą Cyrodiil,
naszego kraju. Zatrzymaj tę mapę. Są na niej zaznaczone wszystkie najważniejsze
miejsca w Cyrodiil. Musisz sama udać się do Weynon. Ono również znajduje się na
mapie. Za mną! – powiedział Baurus i ruszył przed siebie.
Po chwili wyprowadził mnie z
podziemnych kanałów. Wyszliśmy na zewnątrz murów otaczających Cesarskie Miasto.
Oślepiło mnie jasne światło słońca, którego promienie igrały radośnie z
błękitnymi wodami płynącej nieopodal wielkiej rzeki. Pogoda była tego dnia
piękna.
- Masz, kup sobie za to coś do
jedzenia. – powiedział Baurus wciskając mi w dłonie mały mieszek wypełniony
zapewne pieniędzmi. - Idź prosto, a wyjdziesz na główną drogę. Nie zbłądzisz,
jeśli będziesz korzystać z mapy. Musisz udać się do Weynon, jak najszybciej.
Nie łam prawa, nie zdradzaj nikomu tajemnic Cesarstwa i nie zgub Amuletu
Królów! W przeciwnym wypadku będziesz mieć do czynienia ze mną. Zrozumiałaś?
- Tak, rozumiem. – odpowiedziałam.
- Bądź ostrożna. Żegnaj! – to mówiąc
Baurus zniknął w cesarskich lochach.
Schowałam Amulet Królów do kieszeni
moich łachmanów. Rozejrzałam się. Znajdowałam się pod murami miasta, nad którym
górowała niezwykle wysoka biała wieża wznosząca się ponad chmury. Podeszłam w
stronę rzeki i usiadłam na brzegu. Delikatnie obmyłam twarz czystą wodą.
Przyjrzałam się swojemu odbiciu w wodnej tafli. Dziwnie było zobaczyć swoją
własną twarz. Była ona obca, a jednocześnie tak cudownie moja. Okazało się, że
jestem młodą blondynką o bladej karnacji i cudownych brązowych oczach. Jestem piękna!
Musiałam tylko umyć się, znaleźć jakiś grzebień i spróbować rozczesać moje
straszliwie poplątane włosy, no i przede wszystkim kupić sobie jakieś
przyzwoite ubranie i pozbyć się tych okropnych łachmanów.
Gdy tylko wyszłam na główną drogę,
nagle ze znajdujących się nieopodal zarośli wyskoczył przedziwny stwór.
Wyglądał, jak wielki kot, jednak w swej posturze przypominał człowieka. Był
ubrany w skórzaną zbroję, a w dłoniach trzymał łuk.
- Oddawaj wszystko, co masz, albo
zginiesz! – zawołał.
Nie mogłam pozwolić, by zdobył Amulet
Królów. Na szczęście wciąż miałam przy sobie miecz.
- To ty zginiesz, jeśli natychmiast nie
zejdziesz mi z drogi! – powiedziałam.
Napastnik
z błyskawiczną prędkością wyciągnął strzałę znajdującą się w kołczanie
zawieszonym na jego plecach i bez żadnego ostrzeżenia wystrzelił ją w moim
kierunku. Na szczęście spudłował. Strzała świsnęła tuż obok mego lewego ucha.
Nim zdążył kolejny raz napiąć łuk, dosięgło go ostrze mego miecza. Po chwili
koci rabuś leżał martwy u moich stóp. Zdjęłam z niego zbroję i postanowiłam ją
zabrać podobnie, jak jego łuk i strzały oraz kilka złotych monet znalezionych w
jego kieszeni. Pomyślałam, że to wszystko może mi się bardzo przydać.
30 dzień, Ostatni Siew:
Zdążyłam nieco
rozeznać się w otaczającym mnie świecie. Wszystko było dla mnie nowe i
nieznane. Za pieniądze, które dostałam od Baurusa kupiłam sobie trochę jedzenia
i wynajęłam pokój w gospodzie w Cesarskim Mieście. Przede wszystkim jednak
zależało mi na kupieniu sobie porządnego ubrania. Nie planowałam wielkich
wydatków, jednak gdy w zakładzie krawieckim zobaczyłam piękną suknię z
czerwonego atłasu, po prostu musiałam ją mieć. Niestety była dość droga,
podobnie jak buty wyszywane złotą nicią, na kupno których również się skusiłam.
Tak więc pieniądze od Baurusa zaczęły się kończyć. Nadszedł już najwyższy czas,
by wyruszyć do Weynon. Wiatr zawiał gwałtownie przynosząc odrobinę rozkosznego
chłodu w ten słoneczny dzień. Porzucona na ulicy gazeta przesunęła się
bezwiednie w moją stronę. Podniosłam ją z ziemi. Był to egzemplarz bardzo
popularnego w Cesarskim Mieście pisma „Czarny Rumak”. Na okładce, pod nazwą
gazety, znajdował się napis „Skrytobójstwo!”, natomiast jej wnętrze zawierało
taki oto artykuł:
WYDANIE
SPECJALNE!
CESARZ I NASTĘPCY TRONU OFIARAMI ZABÓJSTWA! Rada Starszych Otrzymuje Władzę Regentów! Cesarz Uriel Septim VII zginął w wieku 87 lat, przez 65 lat rządziwszy Tamriel. Został zabity przez nieznanych sprawców; w tym samym czasie, w różnych miejscach, z rąk innych zabójców poniosło śmierć trzech synów i następców zmarłego Cesarza (następca tronu Geldall, lat 56; książę Enman, lat 55; książę Ebel, lat 53). Trwa śledztwo w sprawie tożsamości zabójców i ich motywów, lecz Rada Starszych, Cesarska Straż, oraz Bractwo Ostrzy zakazały do odwołania publikacji doniesień i plotek dotyczących tego wydarzenia. Z racji dawnego precedensu, Rada Starszych zarządza Cesarstwem do czasu koronacji nowego Cesarza. Nie ma żyjących następców, a rada nie zaproponowała żadnych kandydatów do tronu. Kanclerz Ocato, nadworny mag, reprezentujący Radę Starszych, zaapelował do ludu o zachowanie spokoju, i prosił obywateli, by wspomnieli w swych modlitwach Cesarza, jego synów, i Radę Starszych. Wczesne lata panowania Cesarza Uriela cechował pokój i dobrobyt. Cesarzowa Caula Voria urodziła mu trzech zdrowych synów, była oddaną towarzyszką Cesarza i ulubienicą ludu. Jednak zarówno sam Cesarz, jak i całe Cesarstwo poważnie ucierpiało w czasach Cesarskiego Simulacrum (3E 389-399), gdy został on uwięziony w Otchłani, podczas gdy uzurpator Jagar Tharn przyjął jego postać, by rządzić zamiast niego. Cesarz Uriel został w końcu uwolniony i powrócił na tron, a oszust pokonany za sprawą czarodziejki Rii Silmane i jej tajemniczego pomocnika, lecz sprawy Cesarstwa były w strasznym nieładzie, a Cesarzowa Caula Voria, wyczerpana po przejściach, wycofała się z życia publicznego. Następujące po Przywróceniu dekady były znowu spokojne i dostatnie, lecz wzrastające napięcie polityczne wśród drobnych państewek północno-zachodniego Tamriel doprowadziły do wybuchu Wojny o Zatokę Iliac, zakończonej ustaleniem obecnych granic Daggerfall, Królestwa Pogranicznego, Wayrest i Orsinium, i niezwykłymi wydarzeniami związanymi ze Zmianą na Zachodzie. W późniejszych latach panowania Cesarza rosły wpływy Cesarstwa na prowincjach, a wraz ze szczęśliwym zakończeniem wojen religijnych i Kryzysu w Vvardenfell, i pod mądrym, lecz silnym przewodnictwem króla Helsetha i jego matki, królowej Barenziah, wysoka kultura Cesarstwa dotarła do najdalszych zakątków Morrowind. Morderstwo Cesarza, oraz jego trzech synów, jest straszliwą zbrodnią i wielką tragedią dla Cesarstwa. Nadworny mag Ocato zapewnia, że wszelkie środki, którymi dysponują Rada Starszych, Legiony, Straż, Uniwersytet Wiedzy Tajemnej i Cesarska Akademia Wojskowa, zostaną wykorzystane, by sprawiedliwości stało się zadość. W międzyczasie jednak jedyną ofiarą, jaką możemy złożyć jako obywatele ku pamięci naszego umiłowanego władcy, jest pracowite i pilne codzienne życie, i szacunek dla istnienia wielkiego Cesarstwa, które tak ukochał i któremu przez tyle czasu wiernie służył.
Skończyłam czytać gazetę i natychmiast poczułam się
winna z powodu zwłoki, na jaką sobie pozwoliłam. Postanowiłam natychmiast
wyruszyć do Weynon. Udałam się do wynajmowanego przeze mnie pokoju w
gospodzie. Przywdziałam na siebie skórzaną zbroję, a moją piękną suknię i
eleganckie buciki zawinęłam w mały tobołek, do którego dołączyłam również
bochenek chleba. Wsunęłam mój żelazny miecz za skórzany pas, którym się
przepasałam, na ramie zarzuciłam mój łuk, a na plecy kołczan pełen strzał .
Byłam gotowa do drogi. Po jakiś dwóch godzinach znajdowałam się już poza
murami Cesarskiego Miasta. Oczywiście już na początku wyprawy musiałam
pomylić się i skręcić nie w tę stronę, co trzeba. Zdążyłam już wcześniej
zauważyć, że za grosz nie mam orientacji w terenie, za to przejawiam
niezwykły wprost talent do gubienia drogi. Podeszłam do pewnego starego
rybaka, który naprawiał swoje sieci siedząc na ławce przed drewnianą chatą.
- Przepraszam, czy może mi pan powiedzieć, gdzie ja
właściwie jestem? – spytałam.
- Na wyspie Rumare, oczywiście. – odpowiedział rybak
nieco szorstkim głosem.
Wyciągnęłam mają mapę. Spojrzałam na nią, ale nie
dostrzegłam napisu „Rumare”.
- Czy mógłby pan pokazać mi to miejsce na mapie? –
spytałam najuprzejmiej, jak potrafiłam.
Rybak podniósł na mnie swój wzrok, zmierzył mnie od
stóp do czubka głowy, poczym niechętnie wstał z ławy i podszedł w moją
stronę. Zerknął na moją mapę i wskazał palcem na małą wyspę, a właściwie
półwysep, na południe od Cesarskiego Miasta.
- Jesteśmy tutaj. – powiedział.
- Bardzo dziękuję. – odpowiedziałam.
- Mogę cię prosić o przysługę? – zapytał mnie rybak.
- Zależy, o co chodzi.
- O pracę, za którą jestem gotów zapłacić. Nie
wyglądasz na taką, co pławi się w bogactwie, więc nie powinnaś kręcić nosem.
Musiałam przyznać w duchu, że ma rację.
Potrzebowałam pieniędzy, aby przeżyć.
- Co miałabym zrobić? – spytałam.
- W pobliżu Rumare żyją ryby, których łuski są
bardzo cenne. Nazywają się zębacze. Jeśli przyniesiesz mi dwanaście łusek
zębaczy, sowicie cię wynagrodzę.
- Nie umiem łowić ryb. – powiedziałam. – Poza tym
nie wiem, jak wyglądają zębacze.
- O to nie musisz się martwić. Zębacze to jedyne
ryby, które… jakby to powiedzieć… nie wymagają łowienia. – rybak uśmiechnął
się tajemniczo. – Wystarczy, że wejdziesz dość głęboko do wody, a same
przypłyną.
- Dwanaście łusek to w sumie tylko jedna ryba. –
odparłam.
- Przynieś mi ją, a nie pożałujesz. – odpowiedział
staruszek.
Weszłam do wody właściwie zupełnie nie wierząc, że
zdołam pochwycić zębacza. Zanurzałam się coraz głębiej mocząc swoje ubranie.
Na szczęście tego dnia panował prawdziwy upał. Czy ja w ogóle potrafię pływać?
Położyłam się na wodzie, by to sprawdzić. Instynktownie wiedziałam, jakie
ruchy powinnam wykonać. Okazało się, że umiem pływać i to w dodatku, całkiem
nieźle. Nagle poczułam straszliwy ból w prawej nodze. Coś mnie ugryzło. Po
chwili woda wokół mnie wzburzyła się niepokojąco. Coś płynęło w moją stronę,
a ból w nodze wzmógł się jeszcze bardziej, zupełnie, jakby ktoś dźgnął mnie w
to samo miejsce nożem. Zaczęłam uciekać w kierunku brzegu. Jak najszybciej
wyskoczyłam z wody. Wtedy zorientowałam się, że ścigały mnie... ryby.
Przypłynęła ich cała ławica i omal nie wyskoczyły za mną na brzeg. Krew
płynęła strumieniami z ogromnej rany na mojej nodze. Najwyraźniej zębacze
uwielbiają smak ludzkiej krwi. Chwyciłam miecz, który zostawiłam na brzegu
nim weszłam do wody. Zamachnęłam się i odrąbałam głowę jednej z ryb, która
nieomal utknęła na brzegu. Szybko chwyciłam jej ciało i pobiegłam w stronę
drewnianej chaty. Kiedy byłam na miejscu, rzuciłam bezgłowego zębacza pod
nogi siedzącego na drewnianej ławie rybaka.
- Udało ci się! – powiedział najwyraźniej bardzo
zadowolony staruszek.
- One mogły mnie zabić! – zawołałam rozgniewana.
- To byłby twój problem. – odpowiedział spokojnie
rybak, po czym wyjął z kieszeni koszuli złoty pierścień z zielonym oczkiem i
podał mi go. – To obiecana zapłata.
- Prawdę powiedziawszy spodziewałam się pieniędzy, a
nie pierścienia, ale przynajmniej będę mogła go sprzedać. – powiedziałam
biorąc ozdobę do ręki.
- Nie robiłbym tego na twoim miejscu.
- A to czemu?
- Widzisz ten zielony klejnot? Jest magiczny.
Sprawia, że każdy kto nosi na palcu ten pierścień potrafi oddychać pod wodą.
Przeczucie mówi mi, że moc tego klejnotu wkrótce bardzo ci się przyda.
Podziękowałam i wsunęłam pierścień na palec.
Przewiązałam krwawiącą ranę na mojej nodze kawałkiem materiału z mojego
tobołka i wyruszyłam w dalszą drogę. Gdy oddaliłam się już znacznie od wyspy
Rumare i przeszłam przez zachodni most opuszczając wyspę, na której
znajdowało się Cesarskie Miasto, postanowiłam sprawdzić, czy stary rybak
mówił prawdę. Weszłam do rzeki i zanurzyłam się pod wodę. Wzięłam wdech i
poczułam jak woda wlewa się do moich płuc. Wykonałam wydech, a woda wylała
się przez moje usta. Powtórzyłam to jeszcze kilka razy i ani przez chwilę nie
miałam poczucia, że się duszę. Naprawdę mogłam oddychać pod wodą!
3 dzień, Płomienne Serce:
Wstałam z łóżka skoro świt. Noc spędziłam w
wynajętym za ostatnie pieniądze pokoju w mieście Chorrol. Ubrałam się i
zeszłam po schodach na dolne piętro gospody. Za nocleg płaciłam z góry, nie musiałam więc
podchodzić do baru i rozmawiać z nieuprzejmym właścicielem gospody. Przy
jednej ze ścian stał suto zastawiony przeróżnymi potrawami stół. Od dawna już
niczego nie jadłam i byłam koszmarnie głodna. Chwyciłam leżące na stole
piękne czerwone jabłko i ugryzłam je rozkoszując się jego słodkim smakiem.
Skoro wynajęłam w gospodzie pokój za własne pieniądze, naturalne wydawało mi
się również to, że mam prawo do małego śniadania. Niestety wkrótce okazało
się, że gospodarz uważa inaczej.
- Ty złodziejko! Jak śmiesz kraść mi jedzenie! –
zawołał mężczyzna grożąc mi pięścią.
Nim zdążyłam zareagować, jeden z gości gospody
chwycił mnie za ramiona, a jakaś kobieta zaczęła wzywać straż. Na szczęście
udało mi się wyrwać z uścisku trzymającego mnie mężczyzny. Wybiegłam z
gospody i czym prędzej opuściłam miasto. Podejrzewałam, że strażnicy Chorrol
będą skłonni z powodu tego małego jabłuszka wtrącić mnie na kilka dni do
więzienia. Członkowie straży i Legionu Cesarskiego nie byli dla mnie mili.
Zwykle spoglądali na mnie z pogardą, a gdy śmiałam zapytać ich o drogę,
odpowiadali opryskliwie głosem pełnym oburzenia, czasem rzucając w moją
stronę dodatkowo jakieś szyderstwo. Mimo to cieszyłam się widząc konnego
legionistę na swej drodze. Jakkolwiek byłby dla mnie nieuprzejmy, wiedziałam,
że w razie czego skutecznie obroni mnie przed atakiem bandytów. Wkrótce po
opuszczeniu Chorrol dotarłam do Weynon. Minęłam stajnie i weszłam do gmachu
opactwa. Był to dość duży, dwupiętrowy budynek. Wewnątrz panował półmrok,
gdyż zamiast zwykłych okien w ścianach znajdowały się przezroczyste witraże.
Od razu podszedł do mnie człowiek w czarnym habicie z ogolonym czubkiem głowy
i powiedział:
- Jestem opat Maborel. Mogę ci w czymś pomóc?
- Muszę porozmawiać z Jauffre. – odpowiedziałam.
- Brat Jauffre jest na górze. – odpowiedział mnich i
usiadł przy stole, na którym leżała jakaś księga.
- No śmiało. – odparł widząc, że nie ruszyłam się z
miejsca, i ruchem głowy wskazał na schody.
Weszłam na drugie piętro. W pokoju na prawym skrzydle
zasiadał za drewnianym biurkiem łysiejący mnich w podeszłym wieku ubrany w
brązowy habit. Czytał jakąś książkę i był tak pochłonięty tą czynnością, że
zauważył mnie dopiero, gdy stanęłam tuż przed nim. Podniósł na mnie swój
wzrok i lekko się zdziwił.
- Czy ty jesteś Jauffre? – spytałam.
- Tak, to ja. Czego chcesz? – spytał spoglądając na
mnie podejrzliwie i groźnie.
- Przynoszę ci Amulet Królów. – odpowiedziałam.
-To niemożliwe.
Nikt prócz Cesarza, nie ma prawa dotykać Amuletu. Pokaż mi go!
Wyciągnęłam Amulet Królów z kieszeni i położyłam go
na stole.
- Na Dziewiątkę! – zawołał zaskoczony Jauffre. – To
naprawdę jest Amulet Królów! Kim jesteś? Skąd to masz? Co wiesz o śmierci Cesarza?
Poczułam się nieco przytłoczona natłokiem pytań.
- Cesarz powierzył mi ten amulet przed swą śmiercią.
W ostatnich słowach powiedział, że
będę musiała stanąć naprzeciw Księcia Zniszczenia. Nakazał mi również
odnaleźć swego ostatniego syna i zamknąć paszczę Otchłani. – odparłam jednym
tchem.
- Choć ta historia brzmi
nieprawdopodobnie, wierzę ci. – odpowiedział Jauffre po chwili milczenia. – Tylko
niezwykłe przeznaczenie Uriela Septima mogło sprowadzić cię do mnie z
Amuletem Królów.
- Kto to jest Książę Zniszczenia? –
spytałam.
- Książę Zniszczenia, o którym mówił Cesarz, to
Mehrunes Dagon, jeden z władców demonicznego świata Otchłani. Słowa Uriela
Septima sugerują, że dostrzegał jakieś zagrożenie z jej strony.
- Powiedział mi, że jej wrota zostały otwarte.
-Ależ to niemożliwe! Wszyscy uczeni zgadzają się, że
magiczne bariery chronią świat śmiertelnych przed daedrami z Otchłani.
- Jak zatem Otchłań może nam zagrażać?
- Nie jestem pewien. Tylko Cesarze w pełni rozumieją
znaczenie rytuałów koronacyjnych. – powiedział Jauffre w zamyśleniu. – Amulet
Królów to starożytny artefakt. Sama Święta Alessja otrzymała go od bogów. To
święta relikwia o wielkiej mocy. Po koronacji nowy Cesarz używa Amuletu, aby
zapalić Smocze Ognie w Świątyni Jedynego w Cesarskim Mieście. Skoro Cesarz
nie żyje i nie ma żadnego następcy, Smocze Ognie pozostaną zgaszone, po raz
pierwszy od wieków. Niewykluczone, że chroniły nas one przed zagrożeniem, o
którym wiedział jedynie Cesarz.
- Jednak następca istnieje, a Cesarz nakazał mi go
odnaleźć. – odparłam.
- Jestem jednym z niewielu, którzy wiedzą o jego
istnieniu. Wiele lat temu służyłem jako kapitan straży przybocznej Uriela,
zwanej Ostrzami. Cesarz w tamtym okresie często wymykał się nocami z pałacu,
a później nakazywał mi ukrywanie swej nieobecności. Domyślałem się, że chodzi
o jakąś kobietę. Którejś nocy Uriel wezwał mnie do swoich prywatnych komnat.
W koszyku leżało niemowlę. Uriel rozkazał zabrać je w bezpieczne miejsce.
Wyjaśnił mi, że nie ma ono żadnej rodziny, a jego matka umarła przy porodzie.
Nigdy nie powiedział nic więcej o tym dziecku, ale ja wiedziałem, że to jego
syn. Od czasu do czasu Uriel pytał tylko, czy z chłopcem wszystko w porządku.
Wygląda na to, że ten syn z nieprawego łoża jest prawowitym dziedzicem tronu
Septimów.
- Gdzie on teraz jest? – spytałam.
- Nazywa się Martin. Służy w kaplicy Akatosha w
mieście Kvatch, na południe stąd. Musisz udać się do Kvatch i niezwłocznie go
znaleźć. Jeśli wróg wie, o jego istnieniu, co wydaje się prawdopodobne, jest
on w straszliwym niebezpieczeństwie.
- Jeszcze dziś udam się do Kvatch i zaniosę
Martinowi Amulet Królów, poczym bezpiecznie sprowadzę go do Cesarskiego
Miasta. – oświadczyłam.
- Amulet Królów będzie bezpieczniejszy tutaj. –
odpowiedział Jauffre chowając starożytny artefakt do szuflady biurka, po czym
przeniósł swój wzrok na mój miecz i spytał. – Biegle władasz bronią?
- Radzę sobie. – odpowiedziałam.
- Z kim sobie radzisz? Z bandytami i skrytobójcami?
Przytaknęłam.
- To nie oznacza, że poradzisz sobie z wysłannikami
Otchłani. – mówił dalej Jauffre. – Będziesz potrzebować lepszej zbroi.
Jauffre wyciągnął z szuflady mały kluczyk. Wstał od
biurka i podszedł do stojącego pod ścianą wielkiego kufra. Przekręcił klucz w
zamku i podniósł wieko. W kufrze znajdowała się zbroja i broń.
- Możesz
zabrać stąd, co tylko zechcesz. Kiedy się przygotujesz, wyjdź na dziedziniec.
Zobaczymy, ile potrafisz. – powiedział Jauffre kierując się w stronę schodów.
- Rozumiem, że będę walczyć. – odparłam.
- Tak, mam zamiar trochę cię wytrenować. –
powiedział Jauffre zatrzymując się i patrząc na mnie.
- Mam walczyć z tobą? – spytałam z lekkim
niedowierzaniem.
- Sądzisz, że masz przed sobą niedołężnego starca? Nie
zapominaj, że jestem Arcymistrzem
Ostrzy!
- Dobrze, możemy walczyć jeśli chcesz.
- Będę czekał na dziedzińcu.
Jauffre zszedł po schodach, a ja zajrzałam do kufra
z uzbrojeniem szukając czegoś dla siebie. Wybrałam stalową zbroję i dwuręczny
stalowy miecz. Chwilę później przekonałam się na własnej skórze, że mimo podeszłego
wieku, Jauffre mistrzowsko posługuje się bronią, a ja nie potrafię mu
dorównać. Po wyczerpującym treningu zaproponował mi posiłek, co ogromnie mnie
ucieszyło, gdyż byłam już koszmarnie głodna.
- Najesz się i prześpisz, a jutro o świcie wyruszysz
do Kvatch. – powiedział Jauffre prowadząc mnie do jadalni opactwa. – Jeśli
będziesz musiała walczyć, pamiętaj o obronie. Miecz to nie tylko broń, w
sprawnych rękach to również tarcza.
- Obawiam
się, że moje ręce nie są dość sprawne. – odpowiedziałam posępnie.
- Masz ogromny talent, ale brakuje ci doświadczenia.
Myślę jednak, że zdobędziesz je szybko, o ile łaska bogów uchroni cię przed przedwczesną
śmiercią. Twoją najsłabszą stroną jest brak zwinności. Musisz odkryć w sobie
atuty, którymi ją zastąpisz.
- To może być trudne. – powiedziałam siadając za
stołem.
4 dzień, Płomienne Serce:
Po dość długiej wędrówce dotarłam do Kvatch. Gdy
tylko zaczęłam zbliżać się do miasta, stało się coś dziwnego. Niebo dotąd
błękitne i jasne zachmurzyło się i zaczerwieniło. Złote promienie słońca, które
dosłownie przed chwilą wypełniały cały świat, gdzieś znikły. Nad mą głową
zawisły czarne ciężkie obłoki. Spojrzałam w niebo i przeraziłam się. Nie
przypominało już bowiem nieba. Wyglądało
jak wulkaniczna lawa, albo jak okrutnie poranione ciało. Powiedzieć,
iż firmament widoczny za czarnymi chmurami był czerwony, to zbyt mało.
Najlepiej można określić ten widok mówiąc, że niebo krwawiło. Otóż to! Nie
było ono czerwone, lecz krwawe. Stało się krwawe i mroczne. Pobiegłam w
stronę miasta, skąd najwyraźniej napływał ów krwawy mrok. Wspięłam się
ścieżką na pagórek i spojrzałam przed siebie. Ujrzałam miasto Kvatch, a
raczej to, co z niego zostało, czyli same ruiny i gruzy. Jednak coś innego
przykuło całą moją uwagę. W bramie miasta stały wielkie owalne wrota, w
których wnętrzu biło niepokojące czerwone światło, pulsujące i falujące
niespokojnie niczym ogień, który zapomniał o swej naturze i stał się wodną
taflą. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że po raz pierwszy w życiu spoglądam na
Wrota Otchłani. Z zaciekawieniem przybliżyłam się o kilka kroków w ich stronę
i ujrzałam żołnierzy stojących przed nimi oraz człowieka, który znajdował się
tuż przede mną i patrzył na nie. Miał na sobie stalową zbroję, a jego głowa
obwiązana była brudną chustą.
- Odsuń się, cywilu! – krzyknął groźnie, gdy
zbliżyłam się w jego stronę. – To nie miejsce dla ciebie. Natychmiast wracaj
do obozu!
- Co tu się stało? – spytałam.
- Straciliśmy całe miasto, oto co się stało! –
odparł żołnierz z wściekłością. – Wszystko działo się zbyt szybko. Zmiażdżyli
nas. Nie byliśmy w stanie nawet ewakuować wszystkich. Wciąż są tam ludzie.
Niektórzy dotarli do kaplicy, ale pozostałych po prostu zarżnięto na ulicach.
Hrabia i jego ludzie wciąż bronią się w zamku.
Ogarną mnie niepokój, a w głowie pojawiła się
bolesna myśl, że przybyłam za późno. Co jeśli Martin już nie żyje?
- A teraz nie możemy nawet wrócić do miasta, by im
pomóc, – mówił dalej żołnierz – bo drogę zablokowały nam te cholerne Wrota
Otchłani!
- Co teraz zrobisz? – zapytałam, jeszcze raz spoglądając
z zaciekawieniem na płomienne wrota.
- Jedyne, co możemy zrobić. – odpowiedział żołnierz.
– Spróbujemy utrzymać nasze pozycje. Jeśli nie obronimy tej barykady, te
bestie będą mogły po prostu przemaszerować tędy i zrównać obóz z ziemią.
- Szukam kapłana Martina. Służył w tym mieście, w
kaplicy Akatosha.
- Znam go. Najprawdopodobniej jest teraz z grupą
ludzi, którzy zabarykadowali się w kaplicy. Mam nadzieję, że jeszcze żyją.
Nie możemy ich uratować przez te wrota.
- Mogę wam pomóc. – powiedziałam.
- Chcesz pomóc? Kpisz, prawda? – żołnierz spojrzał
na mnie pogardliwie.
- Kimkolwiek jesteś, w zaistniałej sytuacji nie
powinieneś gardzić żadną pomocą. – stwierdziłam.
- Masz rację. – przyznał mężczyzna. – Nazywam się Savlian
Matius i jestem dowódcą straży miejskiej w Kvatch.
- Jestem Astarte. – przedstawiłam się. – Naprawdę
chcę ci pomóc.
Savlian Matius zamyślił się głęboko.
- Jeśli mówisz poważnie, możesz mi się przydać.
Prawdopodobnie będzie to się równało twojej śmierci. Na pewno chcesz
ryzykować?
Cóż mogłam odpowiedzieć? Musiałam za wszelką cenę
odnaleźć Martina, gdyż jego śmierć oznaczałaby zagładę całej Tamriel.
Niestety między nim a mną stanęły Wrota Otchłani. Musiałam pokonać w jakiś
sposób nawet tę przeszkodę.
- Zrobię co w mojej mocy. – odpowiedziałam.
- Nie wiem, jak zamknąć Wrota, ale musi istnieć taka
możliwość, ponieważ wróg zamknął przejścia otwarte podczas pierwszego ataku.
Na ziemi nadal są widoczne miejsca, gdzie stały. Pośrodku znajdowały się
Wielkie Wrota. Wysłałem do nich ludzi, by spróbowali je zamknąć. Nikt nie
powrócił. Musisz spróbować zamknąć je w pojedynkę.
- Co konkretnie mam zrobić? – spytałam.
- Przekrocz wrota i wejdź do Otchłani. Być może tam
znajdziesz sposób na ich zamknięcie. Mogę ci tylko życzyć powodzenia.
Będziemy tu na ciebie czekać.
Oddaliłam się od Savliana Matiusa i mijając
drewniane zasieki podbiegłam do wrót. W moją stronę zbliżył się przedziwny
niski stwór o jasno brązowej skórze i długich sterczących uszach. Zabiłam go
jednym ciosem stalowego claymore, który otrzymałam od Jauffre. Następnie
ujrzałam innego czworonożnego stwora z płaską głową wydłużoną ku tyłowi,
który wybiegł z wrót. Jego również zabiłam szybko. Stanęłam tuż przed bramą
Otchłani. Za półprzezroczystą wodnistą taflą o barwie płomieni ujrzałam
wejście do miasta Kvatch. Wyciągnęłam rękę i dotknęłam tafli. Moja dłoń
zanurzyła się w niej, niczym w wodzie, i zniknęła. Cofnęłam rękę. Nie miałam
ochoty przekraczać Wrót Otchłani. Wiedziałam jednak, że muszę to zrobić, aby
uratować Martina i tym samym ocalić całą Tamriel i samą siebie. Zamknęłam
oczy i zanurzyłam się w płomiennej tafli. Kilka sekund później byłam już po
drugiej stronie. Otworzyłam oczy i natychmiast zawładną mną lęk, którego dotąd
nie znałam. Znajdowałam się w świecie, w którym nie rosło nawet źdźbło trawy.
Niebo było czarne i pokryte gęstymi szarymi obłokami. Jedynym źródłem światła
była lawa tworząca wielkie jezioro w dolinie otaczającej twardą rozgrzaną
skałę, na której stałam. Przede mną wznosiły się wielkie drewniane drzwi.
Prowadziła do nich kamienna droga otoczona wielkimi obeliskami, na których
jarzyły się ogniste napisy w jakimś nieznanym mi języku. Nagle podbiegł do
mnie człowiek w białym kirysie. W dłoni trzymał obnażony miecz.
- Dzięki niech będą Dziewięciorgu! – zawołał. – Nie
sądziłem, że zobaczę jeszcze przyjazną twarz…
- Jesteś ze straży miejskiej Kvatch? – spytałam.
- Tak, nazywam się Ilend Vonius. Pozostali… zabrali…
zabrali ich do wieży! – powiedział zupełnie roztrzęsiony.
- Uspokój się. Powiedź mi, co tu się dzieje?
- Kapitan Matius wysłał nas, byśmy spróbowali
zamknąć bramę. Wpadliśmy w zasadzkę i wybito nas, jednego po drugim. Udało mi
się uciec, ale pozostali leżą martwi na tamtym moście. – wskazał dłonią stronę,
z której przybiegł. - Zabrali Meniena do tej wielkie wieży. Musisz go ocalić!
Ja wynoszę się stąd!
Przez chwilę miałam ochotę paść przed tym
człowiekiem na kolana i błagać go, żeby nie zostawiał mnie samej w tym
okropnym miejscu.
- Poczekaj, przyda mi się twoja pomoc. – zawołałam
drżącym głosem, gdy on skierował już swe kroki w stronę Wrót Otchłani.
- Nie ma mowy. Nie zostanę tu ani chwili dłużej! Nie
chcę tu zginąć.
- Jesteś strażnikiem Kvatch, czy zwykłym tchórzem?!
– zawołałam gotowa zrobić wszystko, by tylko nie zostać sama w świecie
Otchłani.
Moje słowa okazały się być efektywne, gdyż Ilend
Vonius zatrzymał się gwałtownie, odwrócił w moją stronę i powiedział:
- Nie jestem tchórzem!
- Więc pomóż mi znaleźć sposób na zamknięcie wrót! –
odrzekłam.
- Dobrze, ale najpierw uratujemy mojego przyjaciela.
– odparł po chwili wahania.
- Wobec tego zaprowadź mnie do wieży, do której go
zabrano.
Ruszyliśmy drogą, którą przybył Ilend, na lewo od Wrót
Otchłani. Nagle wyskoczyły w naszą stronę dwa dwunożne i dwa czworonożne
stwory. Szybko je zabiliśmy.
- To tylko diabliki i postrachy klanów. – wyjaśnił
Ilend. - Nie są trudnymi przeciwnikami. Prawdziwe niebezpieczeństwo stanowią
dremory. Obawiam się, że przyjdzie nam z nimi walczyć, gdy dostaniemy się do
wieży.
Wkrótce byliśmy już na moście wiszącym nad lawą i
prowadzącym wprost do wysokiej czarnej wieży zakończonej czterema iglicami
przypominającymi wielką koronę. Tak jak mówił Ilend, na moście leżało wiele
zwęglonych ciał. Przebiegliśmy go najszybciej, jak się dało, i dotarliśmy do
wieży. Otworzyliśmy ciężkie metalowe drzwi i weszliśmy do środka. W centrum
okrągłego korytarza znajdował się otwór, z którego unosił się w górę słup
czerwonego światła. Nagle otworzyły się jakieś boczne drzwi i stanęła w nich
przerażająca postać. Posturą przypominała człowieka, jednak jej skóra była
czerwona, a na łysej głowie pokrytej czarnymi tatuażami znajdowały się kolce.
Postać była ubrana w długą czarną szatę, a w dłoniach trzymała wielką czarną
buławę.
- To dremora! – zawołał Ilend dobywając miecza.
Niespodziewanie bestia uniosła rękę, a z jej dłoni
wystrzelił w naszą stronę najprawdziwszy ogień. Płomienie buchnęły mi w
twarz. Rzuciłam się na ziemię, kryjąc się przed ich żarem. Usłyszałam odgłosy
walki. Chwyciłam mój miecz, który leżał obok mnie i podniosłam się z ziemi. Zobaczyłam,
jak dremora uderza Ilenda w głowę swoją buławą i jak osuwa się on bezwładnie
na ziemię. Pobiegłam w jej stronę i z całej siły zamachnęłam się mieczem.
Nieomal przecięłam ją na pół. Uklękłam przy ciele Ilenda. Leżał martwy w
kałuży krwi z rozbitą głową i szeroko otwartymi oczami. Zostałam zupełnie sama w tym najprawdziwszym piekle
zwanym Otchłanią. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko samotnie poszukiwać
porwanego przez dremory żołnierza. Przechodziłam przez wiele drzwi,
przemierzałam korytarze, wspinałam się po niezliczonej ilości schodów, nie
wiedząc zupełnie, gdzie mam kierować swe kroki. Wokół mnie panowały
ciemności, na szczęście jeden z korytarzy oświetlony był pochodniami. Zdjęłam
jedną z nich ze ściany i dalej szłam już oświetlając sobie drogę za jej
pomocą. Błądziłam bardzo długo po kolejnych salach i komnatach wielkiej
wieży, starając się nie natknąć na żadną dremorę i uciekając do innego
pomieszczenia za każdym razem, gdy usłyszałam jakikolwiek niepokojący dźwięk.
W końcu weszłam po długich krętych schodach do okrągłego pomieszczenia, przez
którego środek przechodził widziany przeze mnie na dole słup światła. Znajdowała
się tu żelazna klatka, a w jej wnętrzu zamknięty był żywy człowiek.
- Dziewiątce niech będą dzięki! – zawołał uwięziony
na mój widok. - Chodź tu, szybko!
Podbiegłam do wołającego mnie mężczyzny.
- Jesteś ze straży Kvatch? – spytałam.
- Tak, ale to nie ważne. Wiem, jak zamknąć Wrota
Otchłani! – odpowiedział jednym tchem. – Musisz wejść na szczyt wieży i usunąć
stamtąd Kamień Pieczęci.
- Kamień Pieczęci?
- Tak. Musisz go zabrać.
- Uwolnię cię i pójdziesz ze mną. – powiedziałam
bardzo pragnąc uratować tego człowieka i nie podróżować dalej samotnie.
- Nie ma czasu! – zaprotestował uwięziony żołnierz.
– Dremory zabrały klucz od tej klatki, a Wrota Otchłani muszą zostać
zamknięte jak najszybciej. Przejdź przez te drzwi naprzeciwko i kieruj się
schodami do góry! Błagam cię, idź już! Usuń Kamień Pieczęci i zakończ to
wszystko!
- Dobrze. – odpowiedziałam niechętnie i szybko
pomknęłam we wskazanym kierunku.
Wbiegłam na kręte schody i dostałam się do
pomieszczenia, w którym znajdowały się tylko jedne drzwi, niestety zamknięte.
Szarpałam klamkę ze wszystkich sił, ale nic to nie dawało. Nagle usłyszałam
za sobą czyjeś ciężkie kroki. Odwróciłam się i ujrzałam wielką dremorę w
czarnej zbroi z małym kluczem w dłoni.
- Potrzebujesz klucza? – odezwało się monstrum
mrożącym krew w żyłach głosem, którego nie sposób opisać. – To go sobie weź!
Dremora przypięła klucz do pasa i chwyciła do rąk
ogromny czarny topór, który nosiła dotąd zawieszony na plecach. Dobyłam
miecza. Pierwsze uderzenie wielkiego topora omal nie wytrąciło mi broni z rąk.
Walczyliśmy dość długo i szło mi coraz lepiej, aż wreszcie popełniłam błąd.
Zamachnęłam się mocno mieczem odsłaniając plecy i ramię, a mój przeciwnik
bezwzględnie to wykorzystał. Ostrze czarnego topora uderzyło mnie w lewy obojczyk,
przegięło i przebiło stalową zbroję, poczym wbiło się boleśnie w moje ramię.
Gdyby nie zbroja od Jauffre, z
pewnością straciłabym rękę. Siła ciosu przewróciła mnie na ziemię. Dremora
zamachnęła się po raz drugi i wtedy dopisało mi szczęście. Zdołałam sięgnąć
ostrzem mego miecza nieosłoniętej ręki mego przeciwnika tak, że wypuścił on
topór z dłoni. Szybko podniosłam się z ziemi i jednym ciosem poderżnęłam
dremorze gardło. Czym prędzej sięgnęłam po klucz i podbiegłam do drzwi.
Wiedziałam, że w każdej chwili mogą nadejść kolejne dremory, a wtedy poniosę
śmierć. Byłam wyczerpana i przerażona, serce łomotało mi jak oszalałe, a ręce
trzęsły mi się tak bardzo, że nie mogłam trafić w dziurkę od klucza. Później
bardzo długo nie mogłam przekręcić go w zamku. Odczuwany przeze mnie strach sięgnął
zenitu. Byłam przekonana, że za chwilę przybędzie jakiś mieszkaniec Otchłani
i zabije mnie jednym ciosem w plecy. Rozpaczliwie starałam się przekręcić
klucz w zamku, ale mimo to nie mogłam otworzyć tych przeklętych drzwi! W
końcu, gdy zaczęłam tracić już wszelką nadzieję, drzwi otworzyły się.
Przeszłam przez nie i z ulgą zamknęłam je za sobą. Dałam sobie chwilę, by
złapać oddech. Byłam w dziwnym korytarzu. Przeciąg i echo było tu takie,
jakbym znajdowała się na zewnątrz. Zrozumiałam, że jestem pod samym dachem.
Korytarz, którego podłoga przypominała strukturą nieregularne skały, był dość
mocno pochyły. Zaczęłam więc wspinać się w górę, aż wreszcie odnalazłam
kolejne drzwi. Otworzyłam je bez trudu i znalazłam się na samym szczycie
wieży. Spojrzałam w górę i ujrzałam czarną kulę wiszącą w powietrzu.
Zrozumiałam, że właśnie to jest Kamień Pieczęci. Wspięłam się wyżej po
schodach zbudowanych z ogromnych kości. Napotkałam na swej drodze wielkiego
diablika. Zdołałam go zabić i pobiegłam dalej. Byłam już blisko celu, gdy
usłyszałam jakieś hałasy. Odwróciłam się i ujrzałam całą masę diablików i
kilka dremor pędzących w moją stronę. Szybko wspięłam się w górę po czymś, co
wyglądało, jak wielkie czerwone skrzydło nietoperza i wdrapałam się na zawieszony
na łańcuchach złoty okrąg, w którego wnętrzu znajdował się Kamień Pieczęci.
Unosił się on w powietrzu, na słupie czerwonego światła. Spojrzałam w dół i
zobaczyłam bezdenną przepaść. Gdybym teraz się potknęła, spadałabym chyba z
dobrą godzinę, a po uderzeniu w ziemię zostałaby ze mnie pewnie tylko krwawa
miazga. Kurczowo złapałam się złotych łańcuchów. Odwróciłam się i
spostrzegłam, że mieszkańcy Otchłani są tuż za mną. Tak, czy inaczej, mój
koniec zdawał się być bliski. Wychyliłam się do przodu i chwyciłam Kamień
Pieczęci jedną ręką. Jakimś cudem udało mi się utrzymać go na dłoni i zdjąć
ze słupa światła. Gdy tylko to uczyniłam, cała wieża zaczęła się trząść, a na
jej ścianach pojawiły się groźne pęknięcia. Wszystko wokół poczęło drgać. W
tym momencie straciłam równowagę i spadłam ze złotej platformy, na której
stałam. Byłam pewna, że oto nadszedł kres mego życia. Wszystko zawirowało
wokół mnie.
5 dzień, Płomienne Serce:
Spadanie zakończyło się gwałtownie. Nie uderzyłam
jednak o nic z wielką siłą. W pewnym momencie zdałam sobie po prostu sprawę,
że leżę na trawie. Otworzyłam oczy i ujrzałam gwiazdy błyszczące na ciemnym
firmamencie, w którego barwie nie było już ani odrobiny krwawej czerwieni.
Jakże piękne jest gwiaździste niebo! Natychmiast poczułam się bezpiecznie.
Otchłań znikła, a ja znów byłam w
pięknej i względnie bezpiecznej Tamriel. Mój wzrok przykuły dwa świetliste
księżyce Nirnu. Odetchnęłam głęboko powietrzem czystym i chłodnym, a w sercu
poczułam błogość i ulgę. Wróciłam do mojej kochanej Tamriel.
- Udało się! Zamknęliśmy wrota! – usłyszałam czyjś
głos tuż obok mnie.
Z trudem podniosłam się z ziemi. Lewe ramie zaczęło
mnie straszliwie boleć. Obok mnie stał żołnierz, który wcześniej więziony był
w żelaznej klatce w Otchłani. Po chwili podbiegł do nas Savlian Matius i kilkoro podległych mu
strażników Kvatch.
- Menien, udało ci się! Zamknąłeś Wrota Otchłani! –
zawołał Savlian Matius podbiegając do swego żołnierza, który razem ze mną
powrócił do Tamriel.
- Właściwie to ona je zamknęła, a nie ja. –
odpowiedział Menien wskazując na mnie.
- Kimkolwiek jesteś i jakiekolwiek masz zamiary,
bardzo ci dziękuję! – powiedział dowódca straży miejskiej patrząc mi w oczy.
- Gdzie pozostali? – spytał go Menien.
- Niestety, tylko wy powróciliście. Teraz musimy
natychmiast dostać się do miasta i ocalić mieszkańców.
- Idę z wami! – zawołałam - Muszę dostać się do
kaplicy Akatosha.
- Dobrze. Ruszajmy! – rozkazał Savlian Matius.
Po chwili wraz ze strażnikami Kvatch wkroczyłam do
zrujnowanego miasta. Na ulicach znajdowało się kilka diablików i postrachów
klanów, z którymi szybko się rozprawiliśmy. Weszliśmy do kaplicy, która w
rzeczywistości okazała się być całkiem sporą świątynią. W jej wnętrzu panowały
ciemności, rozświetlane jedynie przez kilka pochodni. Ukryła się tu znaczna
część ludności miasta. Było wielu rannych. Savlian Matius rozkazał
wyprowadzić ocalałych z miasta do założonego przez siebie obozu. Tymczasem ja
rozpoczęłam poszukiwania Martina. Pytałam o niego strażników, którzy
wcześniej ukryli się w świątyni razem z pozostałymi ludźmi, ale nikt z nich
nie potrafił mi pomóc. Większość obywateli Kvatch została już wyprowadzona z
kaplicy, gdy podeszłam do pewnej ciemnoskórej kobiety i spytałam ją, czy zna
kapłana o imieniu Martin.
- Tak. – odpowiedziała. – Widziałam go dosłownie
przed chwilą.
- Więc on żyje? – spytałam z narastająca nadzieją.
- Żyje. Podczas oblężenia przebywał tutaj. Na pewno
odnajdziesz go w obozie na południe
stąd.
Podziękowałam za informacje i wybiegłam z kaplicy.
Na ulicy zatrzymał mnie Savlian Matius.
- Bardzo ci dziękuję. – powiedział nie spuszczając
wzroku z mej twarzy. - Mieszkańcy Kvatch wiele ci zawdzięczają. Niestety nasz
zamek nadal jest w posiadaniu wysłanników Otchłani. Nie spoczniemy dopóki nie
zdołamy go odbić. Gdybyś zechciała nam pomóc, będę ci niezmiernie
zobowiązany.
- Wybacz, ale teraz mam bardzo ważną sprawę do
załatwienia. Być może później wam pomogę. – odpowiedziałam.
- W takim razie, do zobaczenia!
Pożegnałam się pośpiesznie z dowódcą straży i
wybiegłam ze zrujnowanego miasta kierując swe kroki na południe. Gdy
przechodziłam przez bramę miejską, zobaczyłam, że coś błyszczącego leży w
trawie. Okazało się, że to Kamień Pieczęci, który zabrałam ze szczytu wieży w
Otchłani. Podniosłam go z ziemi i wzięłam z sobą, czując, że może mi się
kiedyś do czegoś przydać. O świcie znalazłam się w obozie dla ocalałych
mieszkańców Kvatch. Zobaczyłam człowieka w niebieskiej wełnianej szacie,
który wyglądał na kapłana. Podeszłam do niego i zapytałam o Martina.
- Jest tutaj. – odpowiedział kapłan. – Zajmuje się
rannymi. Zaprowadzę cię do niego.
Przeszliśmy parę kroków w głąb obozu, mijając
rannych i płaczących ludzi. W końcu zatrzymaliśmy się pod rozłożystym dębem,
obok którego inny kapłan w błękitnej szacie podawał jakieś staruszce wodę w
ceramicznej misie.
- Przykro mi z powodu śmierci pani syna. –
powiedział ów kapłan głosem pełnym współczucia.
- Gdyby inni ludzie byli tak dobrzy, jak ty
Martinie, bogowie nie ukaraliby nas tak srogo za nasze grzechy. – odpowiedziała
staruszka ze łzami w oczach.
- Bracie Martinie, ta kobieta szukała ciebie. –
oświadczył mój przewodnik.
Człowiek, dla którego przeszłam przez Otchłań,
odwrócił się i spojrzał na mnie. Poczułam niewyobrażalną ulgę. Nareszcie
odnalazłam spadkobiercę Septimów. Wcześniej wiele o nim myślałam.
Zastanawiałam się, jak wygląda. Patrząc na niego w pierwszej chwili nieco się
rozczarowałam, gdyż spodziewałam się, że będzie młodszy. Tymczasem stał
przede mną mężczyzna, który najwyraźniej zbliżał się już do pięćdziesiątego
roku życia. Wyglądał raczej niepozornie ubrany w skromną błękitną szatę
kapłana Akatosha, na którą opadały luźno jego dość długie brązowe włosy.
- My chyba się nie znamy. – powiedział patrząc na
mnie swymi błękitnymi oczami.
- Nie, nie znamy się. – odpowiedziałam. – Nazywam się
Astarte. W końcu cię znalazłam!
Ledwie
powstrzymałam się, by się nie rozpłakać. Byłam wykończona, obolała i wciąż
jeszcze przerażona widokiem Otchłani. Chociaż od śmierci Uriela Septima minął
zaledwie tydzień, mi wydawało się, że szukałam Martina przez całe wieki, a
teraz stał on przede mną cały i zdrowy. Nareszcie mogłam odpocząć. W jednej
chwili zrobiło mi się tak słabo, że omal nie upadłam.
- Jesteś ranna. – zawołał Martin i szybko wsparł
mnie swym ramieniem.
Delikatnie posadził mnie na ziemi. Oparłam się
plecami o pień pobliskiego dębu. Byłam senna i spragniona, a lewe ramie
okropnie mnie bolało. Zdjęłam z głowy żelazny hełm, który nosiłam do tej pory
i położyłam go na ziemi obok siebie. Martin ukląkł przede mną.
- Mam ci przekazać bardzo ważną wiadomość, ale mogę
to zrobić tylko na osobności. – powiedziałam.
- Najpierw cię opatrzę, dobrze? – spytał Martin
łagodnie.
Przytaknęłam, a on podał mi półmisek pełen czystej świeżej
wody.
- Proszę, napij się. Za chwilę do ciebie wrócę. –
powiedział, po czym oddalił się w głąb obozu.
Podaną mi wodę wypiłam szybko i łapczywie. Bardzo
chciało mi się pić, ale nie zdążyłam nawet nic powiedzieć, a Martin już podał
mi wody. Zupełnie jakby czytał mi w myślach. Od tej chwili zaczęłam się nim
zachwycać. Gdybym miała określić go jednym słowem, powiedziałabym, że był
łagodny. Ta cecha objawiała się w każdym jego słowie i geście, w brzmieniu
jego głosu, w każdym jego uśmiechu i spojrzeniu. Martin zdawał się być wręcz
uosobieniem łagodności. Powrócił do mnie po krótkiej chwili z opatrunkami i
wodą do przemywania ran. Pomógł mi zdjąć zbroję. Dobrze było pozbyć się na
chwilę tego ciężaru. Rana na moim lewym ramieniu okropnie krwawiła. Martin
przemył ją delikatnie kawałkiem mokrego płótna. Jego dotyk był niezwykle
kojący. W pewnym momencie jego dłoń zalśniła jasnym światłem.
- Tę ranę zadano daedryczna bronią, prawda? Dlatego
jest oporna na magię. – powiedział.
- Potrafisz używać magii? – zapytałam ogromnie
zaciekawiona.
- Tak, ale żaden ze mnie uzdrowiciel. Znam tylko
najprostsze zaklęcia magii przywracania, a to niestety za mało, żeby ci
pomóc. Kiedyś specjalizowałem się w magii przywoływania, ale… to było bardzo
dawno temu. – to mówiąc zabandażował mi ramię kawałkiem płótna.
Podszedł do nas jakiś mężczyzna ze straży Kvatch,
popatrzył na mnie pogardliwie i zwrócił się do Martina zagniewanym głosem:
- Nie warto zajmować się tą przybłędą. Widziałem ją
przed kilkoma dniami w więzieniu, w Cesarskim Mieście. To zwykła złodziejka!
- Nieważne, jakie przestępstwa popełniała w
przeszłości. – odpowiedział Martin spokojnie. – Ważne jest to, że teraz
potrzebuje pomocy.
- Ona nie jest nawet mieszkanką naszego miasta.
Jeśli masz zbyt wiele wolnego czasu, to powinieneś zająć się jakimś rannym
strażnikiem, kapłanie, a nie tą włóczącą się niewiadomo gdzie szumowiną!
Martin wstał i spojrzał na strażnika.
- Ta dziewczyna nie uczyniła ci raczej nic złego, a
skoro tak jest, to nie masz żadnego prawa ją obrażać. – powiedział Martin
głosem spokojnym, lecz stanowczym. - Nie znasz jej, więc w ogóle nie
powinieneś jej oceniać.
Martin był pierwszą osobą, która okazała mi
szacunek. W tamtej chwili byłam tym niezmiernie zaskoczona i uradowana.
Nareszcie ktoś mnie szanował! Żołnierz, który przed chwilą okazywał mi swą
pogardę, odburknął coś Martinowi i odszedł w swoją stronę. Chwilowo ja i syn Cesarza
Uriela pozostaliśmy sami pod drzewem.
- Co takiego chciałaś mi powiedzieć? – spytał mnie
Martin.
- Cesarz Uriel Septim zdradził mi przed śmiercią
swoją tajemnicę, a Jauffre wszystko mi wyjaśnił i nakazał sprowadzić ciebie
do Weynon. Od ciebie zależą teraz losy całej Tamriel.
- O czym ty mówisz?
- Jesteś synem Cesarza Uriela Septima i jego jedynym
następcą. – odparłam jednym tchem.
- Słucham? To niemożliwe! – zawołał Martin zupełnie
zaskoczony. – Jestem tylko zwykłym kapłanem, a nie synem Cesarza! Mój ojciec
był ubogim rolnikiem. Porzucił mnie, bo nie było go stać na moje wychowanie.
- Jesteś synem Uriela. Taka jest prawda. Niby po co
miałabym ciebie okłamywać?
- Nie twierdzę, że kłamiesz, ale to nie możliwe.
Musiałaś mnie z kimś pomylić.
- Proszę cię, choć ze mną do Weynon i porozmawiaj z
Jauffre. On wszystko ci wyjaśni.
- Dobrze, porozmawiam z nim. – zgodził się Martin. –
Tak, czy inaczej, to na pewno pomyłka.
Ostrożnie podniosłam się z ziemi.
- Chcesz iść do Weynon teraz? Powinnaś odpocząć. –
powiedział Martin spokojnie.
- Nie możemy marnować czasu. – odpowiedziałam, po
czym schyliłam się i podniosłam z ziemi Kamień Pieczęci.
- Co to właściwie jest? – spytał Martin.
- To Kamień Pieczęci. Zabrałam go z Otchłani i
dzięki temu zamknęłam jej wrota. – wyjaśniłam.
- To ty zamknęłaś Wrota Otchłani?! – cesarski syn
spojrzał na mnie zaskoczony.
- Musiałam ciebie odnaleźć, a Wrota stały mi na
drodze, więc musiałam je przekroczyć, ale nie chcę tam już nigdy więcej
wracać. Otchłań jest straszna.
Na samo wspomnienie jej widoku zrobiło mi się słabo.
- Jesteś odważna. – powiedział Martin z podziwem. –
Ja sam nigdy nie zdobyłbym się na przekroczenie Wrót Otchłani.
- Myślę, że siebie nie doceniasz. – odparłam.
Po chwili wyruszyliśmy w drogę do Weynon. Było już
południe i słońce świeciło jasno na niebie, gdy zrobiliśmy sobie postój.
Usiedliśmy na polanie i zjedliśmy odrobinę chleba i trochę owoców, które
Martin zabrał z obozu.
- Jauffre powiedział ci, że jestem synem Cesarza? –
zapytał niespodziewanie mężczyzna, gdy po raz któryś z rzędu zachwycałam się
Kamieniem Pieczęci, patrząc jak mieni się w słońcu.
- Tak. – odpowiedziałam krótko.
- Jeśli tak jest, to dlaczego ja o niczym nigdy nie
wiedziałem?
Dopiero w tej chwili zrozumiałam, że to wszystko
musi być dla niego bardzo trudne.
- Wiem, że to okropne nie wiedzieć, kim się jest. –
powiedziałam. – Rozumiem to, bo sama niczego o sobie nie wiem. Ty, Martinie
nie znasz swojego pochodzenia, ale pamiętasz całe swoje życie, a ja pamiętam
tylko moje spotkanie z Cesarzem Urielem i to co wydarzyło się później. Nie
jestem nawet pewna, czy „Astarte” to moje prawdziwe imię.
- Naprawdę niczego nie pamiętasz? – zapytał Martin
zdumiony.
- Niestety. Moja przeszłość to jedna wielka czarna
plama.
- Przykro mi. – powiedział ze współczuciem w głosie.
- Pierwsze moje wspomnienie to więzienna cela. –
odparłam. - Właśnie w cesarskich lochach spotkałam Uriela Septima. To
irytujące, że cały czas nie wiem, co tam robiłam i chyba już nigdy się tego
nie dowiem. Czasami myślę, że popełniłam jakąś okropną zbrodnię. Może jestem
złym człowiekiem?
- Na pewno nie. – zaprotestował Martin. – Jesteś
bardzo dobrym człowiekiem.
- Skąd możesz to wiedzieć, skoro wcale mnie nie
znasz? – spytałam z uśmiechem.
- Znam się na ludziach, a poza tym … to dziwne, ale…
mimo, że spotkaliśmy się po raz pierwszy zaledwie przed kilkoma godzinami,
mam wrażenie jakbym znał cię od bardzo dawna.
Martin uśmiechnął się do mnie pogodnie, a ja
odwdzięczyłam mu się tym samym.
- Ruszajmy w dalszą drogę. – powiedziałam, a mój
towarzysz natychmiast mnie usłuchał.
- Wiesz, co jest najgorsze w mojej amnezji? –
odparłam, gdy zmierzaliśmy w kierunku Weynon. – To, że czasami ludzie biorą mnie
za kompletną wariatkę, ponieważ nic nie wiem o rzeczach, które są dla
wszystkich oczywiste. Cały czas, na przykład, nie rozumiem, czym dokładnie
jest Cesarstwo. Czy Cesarstwo to po prostu inne określenie Cyrodiil?
- Nie. – odpowiedział Martin z łagodnym i uprzejmym
uśmiechem na ustach. – Cyrodiil jest stolicą Cesarstwa, czyli jego główną
prowincją.
- Więc Cyrodiil należy do Cesarstwa, a Cesarstwo do
Tamriel?
- Właściwie tak.
- A „Tamriel” to po prostu nazwa naszego świata?
- Nie do końca. Świat, w którym
żyjemy, nazywa się Nirn, natomiast Tamriel to nasz kontynent. – wyjaśnił
Martin. – Nazwa Tamriel oznacza Piękno Świtu. Poza nią na Nirnie znajdują się
jeszcze dwa kontynenty: Atmora i Akavir. Kiedyś istniał jeszcze kontynent
Yokuda, ale obecnie znajduje się on głęboko pod wodą. Cesarstwo Tamriel to
jedyne państwo na naszym kontynencie. Składa się ono z dziewięciu prowincji.
Są to: Cyrodiil ze stolicą w Cesarskim Mieście, Czarne Mokradła ze stolicą w
Soulrest, Skyrim ze stolicą w Samotni, Hammerfell ze stolicą w Sentinel, Wyspa
Summerset ze stolicą w Alinorze, Morrowind ze stolicą w Twierdzy Smutku,
Puszcza Valen ze stolicą w Falinesti, Elsweyr ze stolicą w Torvalu i Wysoka
Skała ze stolicą w Daggerfall.
- Byłeś już kiedyś w tych wszystkich miejscach? –
spytałam.
- W niektórych.
- Czy inne prowincje bardzo różnią się od Cyrodiil?
- Właściwie nie, choć jednocześnie znacznie różnią
się od siebie. Cyrodiil jest bardzo różnorodna. Zamieszkują ją wszystkie rasy
Tamriel, natomiast inne prowincje są raczej zdominowane przez swoje rodzime
rasy, dlatego mają bardziej jednolitą kulturę.
- No właśnie, możesz powiedzieć mi coś więcej o
rasach?
- Tamriel zamieszkują trzy gatunki rozumne: ludzie,
elfy i zwierzoludzie. Każdy gatunek dzieli się na kilka ras.
- Mógłbyś scharakteryzować mi je wszystkie tak,
żebym wiedziała na przyszłość z jaką właściwie istotą rozmawiam?
- Oczywiście. Leśne elfy, czyli Bosmerowie, to
członkowie klanów z zachodniej Puszczy Valen. Są szybkie, dzięki czemu
doskonale sprawdzają się w roli zwiadowców i złodziei. Ponad to nie mają
sobie równych w całej Tamriel, jeśli chodzi o łucznictwo. Są też znane ze swej
zdolności wydawania poleceń zwierzętom. Elfy wysokiego rodu to inaczej
Altmerowie. Zamieszkują Wyspę Summerset. Mają
złotą skórę i są bardzo smukłej budowy. Oni właśnie stworzyli język Cesarstwa,
którym teraz się posługujemy, altmeris, a większość sztuk, nauk i rzemiosł
zostało zapoczątkowanych przez Altmerów. Wysokie elfy to rasa najbardziej ze
wszystkich uzdolniona w sztukach magicznych. Elfy te są jednak przy tym
wrażliwe na działanie ognia, mrozu i błyskawic, zwłaszcza tych stworzonych
przy pomocy magii.
- To zabawne: Altmerowie są potężnymi
czarodziejami i jednocześnie są bardziej podatni na działanie magii od
innych.
- Czasem nasze mocne strony są
jednocześnie naszymi słabościami. – powiedział Martin. – Rodowitymi mieszkańcami
Morrowind są mroczne elfy, czyli Dunmerowie. Charakteryzują się ciemną szarą skórą
i czerwonymi oczami. Są cenione za swe zrównoważone zdolności posługiwania
się mieczem, łukiem i magią zniszczenia. Są też odporne na działanie ognia.
- Pewien mroczny elf był zamknięty w
celi naprzeciwko mnie, kiedy siedziałam w więzieniu. – powiedziałam. – To był
okropnie wredny typ.
- Nie należy oceniać całej rasy na
podstawie jednego lub kilku jej przedstawicieli, których spotkało się na swej
drodze.
- Masz racje, to byłoby bardzo
głupie. – zgodziłam się. – Więc istnieją trzy rasy elfów?
- Nie, są jeszcze Orsimerowie, czyli
Orokowie.
- Orkowie to elfy?! – zdziwiłam się.
- Tak. Orkowie są ludem Gór Smoczego
Ogona i Wrothgara. Orkowych zbrojmistrzów ceni się za ich ogromny kunszt, a
zakuci w ciężkie pancerze żołnierze są najlepsi w całym Cesarstwie.
- Teraz z całą pewnością mogę stwierdzić, że elfy to
najszkaradniejszy z rozumnych gatunków Tamriel. – oświadczyłam.
- To kwestia gustu. Nam ludziom piękni wydają się
inni ludzie, natomiast elfy i zwierzoludzie nie. W przypadku elfów jest
analogicznie.
- Nie zgadzam się. Te istoty podobne do kotów i te
wielkie jaszczury całkiem mi się podobają, natomiast elfy są szkaradne.
- Elfie rasy mają dość specyficzny wygląd.
- Przyznaj, że po prostu są brzydkie.
- To subiektywna opinia.
- Wobec tego chcę poznać twoją subiektywną opinię. –
powiedziałam patrząc na niego z uśmiechem. – Uważasz, że elfy są brzydkie,
czy nie?
- Uważam, że elfy wyglądem swoich twarzy nie
dorównują w pięknie dziełom swych rąk. – odpowiedział Martin po chwili
zastanowienia.
- Udzielasz niezwykle dyplomatycznych odpowiedzi. –
stwierdziłam. – Jak wzorowy Cesarz.
- Kapłan również musi czasem udzielać takich
odpowiedzi.
- No dobrze, powiedź mi teraz coś o zwierzoludziach.
- Istoty przypominające z wyglądu jaszczury to
Argonianie. Pochodzą z Czarnych Mokradeł. Ich
rasa jest dobrze przystosowana do życia na podmokłych terenach swej ojczyzny
i przez lata wypracowała sobie naturalną odporność na choroby i trucizny. Jej
przedstawiciele potrafią oddychać pod wodą. Istoty podobne do kotów to
Khajiici. Wywodzą się z pustynnej prowincji Elsweyr i są inteligentni, szybcy
i zwinni. Ze względu na wrodzoną zręczność i wspaniałe zdolności akrobatyczne
bywają skutecznymi złodziejami, zwłaszcza, że doskonale widzą w ciemności.
- Istnieją tylko dwie rasy
zwierzoludzi?
- Tak. Natomiast w obrębie ludzkiego
gatunku znajdują się cztery rasy: Bretoni, Redgardzi, Nordowie i Cesarscy.
- Cesarscy, czyli my?
- Tak. Za to Jauffre na przykład jest
Bretonem. Bretoni powstali w wyniku wymieszania się pradawnych elfów Ayleidów z Ludźmi
Nedycznymi. Zamieszkują prowincję Wysokiej Skały. Poza znacznymi
uzdolnieniami magicznymi nawet najprostsi Bretoni wyróżniają się odpornością
na energie magiczne. Szczególnie dobrze radzą sobie z magią przywołania i
zaklęciami leczniczymi.
- Stanowią więc doskonałe połączenie
człowieka z elfem. Od elfów odziedziczyli umiejętność sprawnego władania
magią, a od ludzi odporność na nią.
- Dokładnie tak. Nordowie są rdzenną
ludnością Skyrim, północnej prowincji Cesarstwa, zwaną Ziemią Ojców. Cechują
się znaczną siłą i wytrzymałością. Słyną też ze swych zdolności bojowych oraz
odporności na mróz. Charakteryzują się jasnymi włosami, dużym wzrostem, siłą
i odwagą. Są odporni na zimno, nawet na magiczny mróz. Natomiast Redgardzi,
czyli ciemnoskórzy ludzie, to posiadający największy wrodzony talent
wojownicy Tamriel. Poza kulturowo uwarunkowaną biegłością w posługiwaniu się
wieloma rodzajami broni i pancerzy lud ten wyróżnia się również dużą
wytrzymałością i naturalną odpornością na trucizny i choroby. Redgardzi pochodzą
z Yokudy. Gdy ich kontynent został zniszczony w wielkim potopie, przenieśli się
do pustynnych terenów na zachód od Cyrodiil, zwanych Hammerfell. –
niespodziewanie Martin gwałtownie się zatrzymał. – Na Dziewiątkę!
- Co się stało?
- Opactwo Weynon płonie!
Dopiero w tym momencie dostrzegłam
kłęby szarego dymu piętrzące się przed nami, w miejscu, do którego
zmierzaliśmy. Szybko pobiegliśmy w tamtą stronę. Gdy znaleźliśmy się przed
kamiennym murem okalającym teren opactwa wybiegł ku nam jakiś mroczny elf,
który sądząc po skromnym odzieniu był rolnikiem, pasterzem lub koniuszym. Elf
zatrzymał się przede mną wyraźnie przerażony i zawołał z desperacją w głosie:
- Na pomoc! Musisz pomóc! Mordują
wszystkich w Opactwie Weynon!
- Czekaj! Powiedź mi, co się stało! –
zawołałam, chcąc dowiedzieć się jak najszybciej, z jakim nowym
niebezpieczeństwem przyjdzie mi się zmierzyć.
- Nie wiem. – odpowiedział elf. -
Chyba są tuż za mną! Opat Maborel nie żyje!
- Kto atakuje opactwo? – spytałam.
- Byłem w owczej zagrodzie, kiedy rozpoczął się
atak. Słyszałem, jak opat z kimś rozmawiał. Wyjrzałem zza rogu, żeby zobaczyć
z kim. Wyglądali, jak zwyczajni podróżnicy. Nagle wyciągnęli broń i
poderżnęli mu gardło, zanim zdążył w ogóle zareagować! Zobaczyli mnie, ale im
uciekłem.
- Gdzie Jauffre? – Martin zwrócił się do elfa
zdecydowanie jeszcze bardziej niż ja zaniepokojony tym wszystkim, co
usłyszeliśmy. – Muszę wiedzieć, czy on jest bezpieczny.
- Nie wiem, gdzie jest. – odpowiedział elf. - Chyba
modli się w kaplicy. Musicie nam pomóc!
W tym momencie dostrzegłam za plecami Dunmera
wojownika w stalowej zbroi z czerwonym kapturem na głowie, który pędził w
naszą stronę ze stalową buławą w swej dłoni. Wyglądał dokładnie tak samo, jak
zabójcy Cesarza Uriela. Mroczny elf uciekł na me ostrzeżenie, a ja czym
prędzej dobyłam miecza. Uderzyłam ostrzem w brzuch przeciwnika, w miejscu,
którego nie chroniła zbroja. Po chwili napastnik był już martwy. Natychmiast
wyskoczył ku mnie drugi wojownik w czerwonym kapturze. Omal nie zabił mnie
swą buławą, jednak Martin rzucił w niego jakieś zaklęcie, a po kilku
sekundach tuż za nim pojawił się, nie wiadomo skąd, jakiś mnich z mieczem w
dłoni. Razem zabiliśmy napastnika.
- Na krew bogów! – zawołał mnich. – Przybyli z
nikąd. Co z Arcymistrzem Jauffre?
- Nie wiem. – odpowiedziałam. - Jakiś Dunmer
powiedział, że Jauffre jest w kaplicy.
- Szybko! Może nas potrzebować! – odrzekł mnich i
odwrócił się w drugą stronę.
Chwyciłam go za ramię, nim pognał przed siebie.
- Zaczekaj! – zawołałam. – Zostań tu z Martinem i w
razie niebezpieczeństwa broń go do ostatniej kropli krwi!
- Pójdę z tobą. – powiedział syn Cesarza.
- Nie, zostań w bezpiecznym miejscu, a ja uratuję
Jauffre. – oświadczyłam wręczając Martinowi Kamień Pieczęci. – Wrócę za
dziesięć minut.
Szybko pobiegłam na dziedziniec, gdzie zostawiłam
przed dwoma dniami mój łuk i strzały. Zarzuciłam na plecy kołczan i
przewiesiłam przez ramię łuk, po czym pognałam w kierunku kaplicy. Po drodze
napotkałam kilka ciał zamordowanych mnichów oraz kilka martwych istot w
czerwonych szatach. Gdy tylko wbiegłam do wnętrza kaplicy, ujrzałam Jauffre
walczącego z trzema napastnikami za pomocą długiego, cienkiego i lekko
zakrzywionego miecza. Chwyciłam łuk w swe dłonie, wyjęłam strzałę z kołczanu,
napięłam cięciwę i wystrzeliłam strzałę trafiając jednego z napastników w
plecy. Jauffre szybko zdołał zabić drugiego zabójcę. Trzeci napastnik rzucił
się wtedy w moją stronę. Wystrzeliłam po raz drugi ze swego łuku, lecz
chybiłam. W ostatniej chwili osłoniłam się mieczem przed ciosem jego buławy.
Jauffre pobiegł mi na pomoc. W końcu wszyscy wojownicy w czerwonych szatach
leżeli już na podłodze bez ducha.
- Powracasz. Dzięki niech będą Talosowi! – zawołał
Wielki Mistrz Bractwa Ostrzy spoglądając na mnie. – Zaatakowali bez
ostrzeżenia. Modliłem się w kaplicy, gdy usłyszałem krzyk opata Maborela.
Starczyło mi tylko czasu, aby chwycić za broń…
W tym momencie do kaplicy wszedł Martin. Odwróciłam
się i ujrzałam, jak jeden z napastników, którego uznałam wcześniej za
martwego, podnosi się z ziemi, dobywa sztyletu i podchodzi w stronę niczego
niespodziewającego się mężczyzny, mając zamiar dźgnąć go w plecy. Serce
zabiło mi mocniej.
- Martinie, uważaj! – krzyknęłam i rzuciłam się w
jego stronę.
Syn Cesarza odwrócił się i w ostatniej chwili
chwycił napastnika za nadgarstek blokując tym samym cios, jaki ten usiłował
mu zadać. Bałam, że Martin za chwilę zginie, szybko więc dopadłam jego
niedoszłego zabójcę i zabiłam go swym mieczem nim zdążył uczynić synowi Cesarza
coś złego.
- Nic ci nie jest? – spytałam Martina.
- Nie, dzięki tobie. Przepraszam, że nie zostałem w
bezpiecznym miejscu, ale od twojego odejścia minęło znacznie więcej niż
dziesięć minut. – powiedział patrząc na mnie.
- Witaj Martinie! – zawołał Jauffre podchodząc w
naszą stronę.
- Nie zrobili ci nic złego? – spytał go cesarski
syn.
- Nic mi nie jest, ale najważniejsze, że ty jesteś
cały i zdrowy. Teraz życie nas wszystkich będzie zależeć właśnie od ciebie.
- To prawda, że jestem synem Cesarza Uriela Septima?
- Tak to prawda.
- Dlaczego nigdy nic mi nie powiedziałeś? – spytał
Martin z wyraźnym żalem w głosie. - Okłamywałeś mnie!
- Ślubowałem twemu ojcu bezgraniczne posłuszeństwo,
a on rozkazał mi ukrywać twoje pochodzenie nawet przed tobą samym. Nie mogłem
ci niczego powiedzieć, bez względu na to, jak bardzo bym tego chciał.
Rozumiesz, Martinie?
- Tak, rozumiem.
- Musisz zostać Cesarzem, by ocalić Tamriel przed
Otchłanią.
- Jak mam to zrobić?
- Amulet Królów! – zawołał nagle Jauffre. – Obawiam
się, że to właśnie on był powodem tego ataku. Był przechowywany w tajnej
komnacie opactwa. Musimy upewnić się, że jest bezpieczny.
- Sprawdzę, co z tym amuletem. – oświadczyłam.
- Pójdziemy razem, choć obawiam się najgorszego. –
odpowiedział Arcymistrz Bractwa Ostrzy.
Razem z Martinem wybiegliśmy na zewnątrz. Była już
późna noc.
6 dzień, Płomienne Serce:
Jauffre poprowadził mnie, Martina i mnicha o imieniu
Piner do głównej siedziby opactwa. Wbiegliśmy po schodach do pomieszczenia, w
którym po raz pierwszy rozmawiałam z Jauffre. Wielki Mistrz Bractwa Ostrzy w
jakiś sposób otworzył przejście do ukrytego pomieszczenia za ścianą i wbiegł
do środka. W pomieszczeniu, w którym się znajdowałam wszystko było
porozwalane. Z pewnością ktoś tu czegoś szukał. Weszłam do tajnego pokoju, w
którym przebywał już Jauffre.
- Zabrali go! – zawołał Arcymistrz Ostrzy. – Amulet Królów
zabrany! Wróg pokonał nas na każdym froncie…
- Dzięki komu, co? – odparłam z gniewem. – Gdyby
Amulet Królów został przy mnie, nic złego by się nie stało, ale ty oczywiście
musiałeś mi go zabrać.
- Tutaj był bezpieczniejszy niż w twojej kieszeni. –
odpowiedział Jauffre również zagniewany.
- Oczywiście, tylko, że teraz go tu nie ma, a gdyby
był w mojej kieszeni, to Martin już nosiłby go na piersi.
- I zginąłby!
- Zginąłby, gdyby nie ja! – zawołałam wściekła. -
Dzięki mnie jest bezpieczny!
-Więc nie wszystko jeszcze stracone. – odpowiedział
Jauffre hamując swój gniew. – Dzięki niech będą Talosowi, że znaleźliśmy
następcę Uriela, choć straciliśmy Amulet Królów.
- To ty go straciłeś! – sprostowałam.
- Martin nie może tu zostać. – mówił dalej Jauffre.
– Udało nam się odeprzeć ich atak, ale powrócą tu, kiedy tylko dowiedzą się,
że Martin przeżył, co pewnie nastąpi niedługo.
- Gdzie Martin będzie bezpieczny? – spytałam.
- Nigdzie nie jesteśmy prawdziwie bezpieczni, ale
musimy grać na czas… - Jauffre zamyślił się. – Myślę, że najlepsza będzie
Świątynia Władcy Chmur. To twierdza Ostrzy ukryta w górach, niedaleko Brumy.
Kilku żołnierzy może tam odeprzeć atak całej armii.
- Brzmi wspaniale. – przyznałam.
- Musimy niezwłocznie udać się w drogę. Możesz też
wziąć ze stajni konia opata Maborela. I tak mu się już do niczego nie przyda.
Udaliśmy się w stronę stajni. Jauffre dosiadł swego
jasnobrązowego konia, a Martin otrzymał ciemnobrązowego wierzchowca. Koń
nieżyjącego opata, który przypadł mi, okazał się być pięknym zwierzęciem. Był
ciemnobrązowy w wielkie białe łatki, które pokrywały większą część jego ciała.
Mówiono, że ma srokate umaszczenie. Był łagodny i posłuszny. Szybko
pokochałam tego konia. Wraz z Jauffre i Martinem wyjechałam konno z Opactwa
Weynon. Razem wyruszyliśmy w daleką podróż kierując się na północ.
- Powiedź mi coś więcej o miejscu, do którego
zmierzamy. – zwróciłam się do Jauffre.
- Świątynię Władcy Chmur zbudowali dawno temu, w
czasach Remana Cyrodiila, założyciele Ostrzy. – wyjaśnił mi. – Leży wysoko w
górach niedaleko Brumy… nasza pradawna forteca, schronienie, nasz bastion.
Martin będzie tam bezpieczny.
Te słowa uspokoiły mnie. Miałam tylko nadzieję, że
nikt nie napadnie nas po drodze. Jauffre pognał swego konia do przodu, a ja i
syn Uriela zostaliśmy nieco z tyłu.
- Jak tam twoje ramię? – spytał mnie Martin.
- W porządku. – odpowiedziałam. – Powróćmy do naszej
poprzedniej rozmowy. Czym nasza rasa różni się od pozostałych?
- My, Cesarscy, jesteśmy rdzennymi mieszkańcami
Cyrodiil. Chociaż ustępujemy fizyczną
krzepą niektórym z ras, to właśnie nasza doskonale wyszkolona lekka piechota
zjednoczyła cały kontynent Tamriel pod władzą Tibera Septima. Nasza rasa
wielokrotnie dowiodła swych uzdolnień dyplomatycznych i handlowych. Dobrze
radzimy sobie z kontaktami międzyludzkimi, preferując klasy wojowników.
Potrafimy zarazem walczyć, jak i prowadzić pokojowe negocjacje.
- Nasza rasa jest wspaniała! –
zawołałam.
- Wszystkie rasy są wspaniałe. –
odparł Martin. – Każda na swój własny sposób. Wszyscy jesteśmy inni, ale tak samo
błogosławieni przez bogów i równi sobie w ich obliczu.
- Proszę, opowiedz mi o bogach.
- Jest dziewięciu wielkich bogów.
Najwyższy z nich to Akatosh, Smoczy Bóg Czasu. Czczą go wszystkie rasy
Tamriel. Jest pierwszym z bogów, który uformował się w Miejscu Początku.
Kiedy powstał, zaczął płynąć czas i możliwe stało się istnienie czegokolwiek.
Akatosh jest miłosierny i łaskawy. Stanowi uosobienie wytrzymałości, zwycięstwa
i wiecznego porządku. Jego syn Arkay jest bogiem życia i śmierci. Mówi się że
Arkay nie istniał zanim nie został stworzony materialny świat, dlatego też
jest on czasem nazywany Śmiertelnym Bogiem, lub Bogiem śmiertelników.
Małżonka Akatosha to Mara, Wielka Bogini Matka oraz bogini miłości. Czasem
utożsamia się ją z Nir lub "Anuad", żeńskim składnikiem kosmosu, z
którego poczęte zostało stworzenie. Inna bogini miłości to Dibella, która
jest również patronką piękna. Wysławia się ją w dziesiątkach różnych kultów,
z których niektóre poświęcone są czczeniem kobiet, niektóre artystom i
estetom, a inne - miłości i erotyce. Zenithar jest bogiem handlu, pracy i
przedsiębiorczości. W Cesarstwie jego popularność jest największa pośród
kupców i średniozamożnej szlachty. Innym bogiem jest Stendarr, czyli bóg
litości. Jego kult bierze swoje początki z nordyckich bóstw współczucia i
sprawiedliwych rządów. Do panteonu Wielkiej Dziewiątki wchodzi również
Kynareth, bogini przestworzy. Jest ona najsilniejszym duchem powietrza i
panią deszczu. Kolejnym bogiem jest Julianos, pan mądrości i logiki. Monastyczne
zakony zakładane przez Tibera Septima i poświęcone Julianosowi są strażnikami
Pradawnych Zwojów. Natomiast sam Tiber Septim, protoplasta rodu Septimów, po
swej śmierci stał się bogiem Talosem. Nazywa się go Zrodzonym ze Smoka i
Smokiem Północy. Talos jest najważniejszym bohaterem ludzi oraz bogiem ludzkości.
- To wszystko jest fascynujące. –
odparłam. – Czy wszyscy bogowie są dobrzy?
- Oczywiście, bogowie dbają o świat, który
stworzyli, ale niestety mają swoich przeciwników. Widzisz, pierwotne istoty,
które istniały na samym początku to aedry i daedry. Aedry stworzyły świat ze
swej boskiej mocy i tym samym utraciły nieśmiertelność, za to daedry
zachowały swą moc. Najpotężniejsze aedry odzyskały nieśmiertelność i stały
się bogami, a pozostałe przemieniły się w gwiazdy. Natomiast daedry zawsze
działają przeciwko bogom i pragną zniszczyć Nirn. Najpotężniejsze z nich to Daedryczni
Książęta, czyli władcy Otchłani. Jest ich szesnaścioro. Zapamiętaj ich
imiona, są to: Azura, Boethiah, Clavius Złośliwy, Hermaeus Mora, Hircyn,
Malacath, Mehrunes Dagon, Mephala, Meridia, Molag Bal, Namira, Nocnica,
Krwawiec, Peryite, Vaermina i Sheogorath.
- Trudno jest zapamiętać, aż tyle imion. – odparłam.
- Wszystkie daedry są bardzo
niebezpieczne i złe. Azura to Pani Świtu i Zmierzchu, zwana także Królową
Próżności i Egoizmu. Domeną Boethiah jest podstęp i konspiracja, sekretne
morderstwa, zabójstwa, zdrada i nieprawne obalenie władzy. Clavicus Złośliwy to ten, który daje
moce i spełnia życzenia w ramach rytualnych przywołań i paktów. Hermaeus Mora
to Pani Zakazanej Wiedzy. Domeną Hircyna są łowy, sport daedr, największe
zabawy, czyli polowanie i poświęcanie w ofiarach śmiertelników. Malacath
opiekuje się odtrąconymi, niechcianymi i wygnanymi. Mehrunes Dagon to Pan
Zniszczenia. Jego domena to destrukcja, naturalne kataklizmy, takie jak
wybuchy wulkanów i trzęsienia ziemi, poza tym też zmiany, rewolucje, energia
i ambicja. Mephala nazywana jest boginią morderstwa. Czasami dla zabawy
ingeruje w sprawy śmiertelnych. Meridia to Pani Chciwości. Jest związana z
energiami żyjących bytów. Domena Molag Bala to dominacja, zniewolenie
śmiertelników, przekupstwo i fałszerstwo. Namira to władczyni zepsucia i mrocznych dusz. Nocnica to siostra Azury oraz
władczyni bólu i ciemności. Krwawiec to pan rozpusty i deprywacji. Sferą
Peryite są zdrady i choroby. Vaermina nazywana jest Panią Tortur i Korupcji.
Natomiast domeną Sheogoratha, zwanego również Szalonym Bogiem, są choroby umysłowe. Dla własnego
dobra wystrzegaj się wszystkich Daedrycznych Książąt!
- Dobrze. –
odpowiedziałam. – Cieszę się, że nareszcie ktoś opowiedział mi o Wielkiej Dziewiątce
i Daedrycznych Książętach.
- Niewiedza
jest przyczyną większości naszych błędów. – oświadczył kapłan Akatosha. - Dziękuję,
że uratowałaś mi życie.
- To moje
przeznaczenie. Ty masz być Cesarzem, a ja twoim obrońcą.
- Wobec
tego, oddaję swoje życie w twoje ręce. – powiedział Martin patrząc mi w oczy.
- To będzie
dla mnie wielki zaszczyt chronić Cesarza Tamriel.
- Mam wiele
pytań dotyczących tego wszystkiego. – odparł mój towarzysz ze smutkiem. - Mam
nadzieję, że Jauffre będzie potrafił na nie odpowiedzieć.
Zrozumiałam,
że Martin ani trochę nie cieszy się z tego, że ma zostać Cesarzem. Przeciwnie
był najwyraźniej przybity z tego powodu. Było to dla mnie niezrozumiałe, bo
sama z pewnością byłabym ogromnie uradowana zyskując władzę i powszechny
szacunek.
- Nie
chcesz być Cesarzem? – spytałam cicho.
Martin
westchnął i powiedział:
- To moje
przeznaczenie, a przeznaczenie jest wolą bogów. To, czego ja chcę, nie ma tu
żadnego znaczenia. Ostatecznie bogowie zawsze zwyciężają. Lepiej jest poddać
się ich woli niż buntować się i cierpieć, będąc i tak skazanym na klęskę.
Każdy śmiertelnik powinien być posłuszny bogom bez względu na wszystko.
Bardzo nie podobały
mi się te słowa. Cesarz Tamriel na pewno nie powinien tak myśleć.
- Mówiłeś,
że bogowie są miłosierni i łaskawi. Jeśli naprawdę tak jest, to z pewnością
pragną oni, by śmiertelnicy byli szczęśliwi, a nie posłuszni. – powiedziałam.
– Poza tym sądzę, że o wielkości osoby stanowią jej czyny, a nie wola bogów.
- Być może
masz rację. – przyznał Martin. – Ale ja muszę zostać Cesarzem, by ocalić
Tamriel. Niestety obawiam się, że po prostu nie umiem nim być.
- Myślę, że
siebie nie doceniasz. – stwierdziłam z głębokim przekonaniem, że tak właśnie
jest.
Martin był
bardzo przygnębiony przez resztę drogi. W południe dotarliśmy do podnóża
wielkiej góry. Na szczęście ścieżka prowadząca na szczyt nie była stroma. Po jakiejś
godzinie jazdy byliśmy już u celu. Świątynia Władcy Chmur wzniesiona na
szczycie wielkiego wzgórza i otoczona wysokimi i grubymi kamiennymi murami
naprawdę robiła na mnie ogromne wrażenie. Była to forteca bez dwóch zdań
solidna, mocna i zachwycająca swym ogromem. Zsiedliśmy z koni. Ogromne i
ciężkie drewniane wrota otworzyły się powoli. Wyszedł ku nam człowiek w zbroi
Ostrzy.
- Witaj
bracie! – odrzekł Jauffre podchodząc w jego stronę.
Za wrotami
ujrzałam ogromne i długie kamienne schody wiodące do wielkiego i pięknego
budynku. Rycerz Ostrzy spojrzał na mnie, a zaraz potem na Martina i zwrócił
się do Jauffre:
- Arcymistrzu,
czy to…?
- Tak,
Cyrusie. To właśnie syn Cesarza, Martin Septim.
Rycerz
natychmiast zbliżył się w stronę mojego towarzysza i skłaniając mu się nisko
powiedział:
- Panie,
witaj w Świątyni Władcy Chmur! Żaden Cesarz nie zaszczycił nas wizytą od lat.
Martin
najwyraźniej nie wiedział, co ma odpowiedzieć.
- No cóż,
dziękuję! Cały zaszczyt po mojej stronie. – odparł zmieszany.
- Choć,
panie. Twoje Ostrza czekają, by cię powitać. – powiedział Jauffre i
poprowadził Martina po kamiennych schodach.
Udałam się
za nimi. Schody prowadziły na wielki dziedziniec, za którym znajdowała się
świątynia. Jej dach wspierał się na smukłych kolumnach, a po obu stronach
niskiego muru, który otaczał ją bezpośrednio, znajdowały się dwie misy, w
których płoną ogień.
-
Chciałabym się umyć i przebrać. – zwróciłam się do Jauffre.
- Bracie
Cyrusie, zaprowadź tę dziewczynę do zbrojowni, a później zwołaj wszystkich
braci i siostry na dziedziniec. – rozkazał Jauffre rycerzowi, który otworzył
nam bramę.
Rycerz
poprowadził mnie bocznym przejściem do wnętrza świątyni, która w
rzeczywistości wcale nie była świątynią, lecz wielkimi koszarami. Wprowadził
mnie do zbrojowni i zostawił tam samą. W misie na stole znajdowała się ciepła
woda. Umyłam się i przebrałam w moją piękną czerwono - zieloną suknię. Na
nogi włożyłam miękkie buty wyszywane złotą nicią. Przeczesałam włosy i spojrzałam
w lustro. Wyglądałam pięknie. Resztę moich rzeczy, między innymi Kamień
Pieczęci umieściłam w kufrze, który stał przy ścianie. Gdy wyszłam na
dziedziniec, zgromadzili się już na nim wszyscy mieszkańcy Świątyni Władcy
Chmur. U podnóża fortecy stali Jauffre i Martin, natomiast sześciu rycerzy
Ostrzy ustawiło się wzdłuż dziedzińca,
troje po jednej, a troje po drugiej stronie. Jauffre przemawiał:
- Tak więc
stajemy dziś w obliczu kryzysu Otchłani, ale jest jeszcze nadzieja. Oto
Martin Septim, prawdziwy syn Uriela Septima. – Arcymistrz Ostrzy wskazał na
kapłana Akatosha, a ja stanęłam obok niego.
Rycerze
podnieśli w górę swe długie cienkie miecze, takie same, jak miecz Jauffre, i
wykrzyknęli jednym głosem:
- Ave
Zrodzony ze Smoka! Ave Martin Septim! Ave!
Jauffre
odwrócił się w stronę Martina, skłonił się mu i powiedział:
- Wasza
Cesarska Mość, Ostrza czekają na twe rozkazy. Będziesz tu bezpieczny do
czasu, aż będziesz mógł zasiąść na tronie.
Rycerze
opuścili miecze i zwrócili swe twarze w stronę syna Uriela. Nastała głucha
cisza.
- Chyba
powinieneś teraz coś powiedzieć. – szepnęłam Martinowi do ucha.
- Tylko co?
– spytał szeptem.
- Nie wiem.
Mów, co tylko chcesz.
Martin
wystąpił krok do przodu i po chwili zastanowienia przemówił głośno:
- Nie
nawykłem do wygłaszania mów, ale wiedźcie, że jestem wam wdzięczny za to
powitanie. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie okażę się godnym waszej
lojalności. To wszystko. Dziękuję.
- No cóż. –
odparł Jauffre. – Dziękujemy, panie.
- Lepiej
wracajmy już do naszych obowiązków, co kapitanie? – zwrócił się jeden z
rycerzy do drugiego.
Wszyscy
rycerze udali się do wnętrza swej siedziby skłaniając się po drodze
Martinowi. Jauffre udał się za nimi. Martin i ja zostaliśmy na dziedzińcu
sami.
- Słaba to
była mowa, co? – zwrócił się do mnie Martin. – Ale tamtym to nie
przeszkadzało.
- Nie było
tak źle. – odpowiedziałam.
- Ostrza
salutowały, obwołały mnie jako Martina Septima… Nie chciałem sprawiać
wrażenia niewdzięcznego. Wiem, że już bym nie żył, gdyby nie ty… Dziękuję.
Tylko, że wszyscy nagle oczekują, że będę wiedział, co należy robić i jak się
zachować. Chcą, aby Cesarz mówił im, co mają czynić, a ja nie mam zielonego
pojęcia…
- Jestem
pewna, że ze wszystkim sobie poradzisz i będziesz wspaniałym Cesarzem. –
odparłam. – Najpierw jednak musimy odzyskać Amulet Królów.
-
Oczywiście, amulet. Więc możemy… mogę… zabrać go do Świątyni Jedynego i
zapalić Smocze Ognie. I zakończyć Inwazję Otchłani.
- Wtedy my
wszyscy będziemy bezpieczni, a ty zostaniesz Cesarzem.
- Cesarz…
potrzebuję czasu, żeby oswoić się z tą myślą. – powiedział Martin ze
smutkiem. – W każdym razie, najpierw musimy zdobyć Amulet Królów. Może
Jauffre będzie wiedział, od czego zacząć.
- Amulet
Królów ma wielką moc, prawda?
- Każdy,
kto praktykuje magię daedryczną, jest świadom istnienia niemal
nieprzeniknionej bariery pomiędzy naszym światem a Otchłanią. Jauffre mówił,
że ostatnie słowa Cesarza sugerują, iż Amulet jest kluczem do podtrzymania
tej bariery. To, co widziałem w Kvatch… z tego, co wiem o magii daedrycznej, a
wiem sporo, istnienie stabilnych portali między światami jest niemożliwe. A
jednak wrota istniały. Zasady się zmieniły. Kvatch to tylko początek nowego
planu Mehrunesa Dagona.
-
Daedryczny książę zrobi wszystko, by nas zniszczyć prawda? Niech to szlag!
Miałam Amulet Królów w rękach… a teraz, kiedy odnalazłam ciebie, on przepadł.
– powiedziałam wciąż wściekła na Jauffre. - Jakoś odzyskam amulet i przyniosę
ci go.
- Jeśli amulet
naprawdę jest kluczem do odnowienia bariery pomiędzy naszym światem a
Otchłanią, to lepiej nie trać czasu.
- Skąd
wiesz tyle o deadrycznej magii? – spytałam.
- Nie
zawsze byłem kapłanem. Za młodu podążałem inną ścieżką. – Martin spuścił
wzrok. – Wiem więcej niż bym chciał o kuszącej potędze magii daedrycznej. Na
tym poprzestańmy.
Zaciekawiły
mnie te słowa. Okazało się, że Martin ma swoją tajemnicę, być może straszną
tajemnicę. W tym momencie na dziedzińcu znów pojawił się Jauffre.
- Możesz
udać się na spoczynek, Martinie. – powiedział Arcymistrz Ostrzy. –
Przygotowaliśmy już pokój dla ciebie. Cyrus zaprowadzi cię do niego.
- Dziękuję
Jauffre. – powiedział Martin i udał się do wnętrza fortecy.
Kiedy
Wielki Mistrz Ostrzy został ze mną sam na sam, powiedział:
-
Dowiodłaś, że lojalnie służysz Cesarzowi. Masz takie samo prawo stać w tych
trudnych czasach u boku Martina, jak każdy z Ostrzy.
- Będę mu
służyć całym sercem. – oświadczyłam.
- Jako Arcymistrz
Ostrzy będę zaszczycony mogąc przyjąć cię do naszej organizacji. Przyłączysz
się do nas?
Ogromnie
ucieszyła mnie ta propozycja, jednak ostrożność nie pozwalała mi zgodzić się
od razu.
- Jakie
będą me obowiązki jako rycerza Ostrzy? – spytałam.
- Ostrza
przysięgają wierną służbę Cesarzowi jako śmiertelnemu przedstawicielowi
Smoczej Krwi boskiego Talosa. – wyjaśnił Jauffre.
Nie
chciałam służyć nikomu, dopóki nie poznałam Martina. Kiedy jednak nasze drogi
się splotły, zapragnęłam, by to już nigdy się nie zmieniło.
- Wobec
tego… tak, chcę dołączyć do Bractwa Ostrzy. – oświadczyłam.
- Uklęknij!
– rozkazał Jauffre, a ja posłusznie przyklękłam przed nim na jedno kolano.
Arcymistrz
Bractwa Ostrzy wyciągnął swój długi miecz z pochwy i delikatnie oparł jego
ostrze na moim ramieniu, ledwie dotykając materiału mej sukni.
- Astarte,
czy ślubujesz służyć Cesarzowi Tamriel do końca swych dni i przysięgasz
bronić jego życia własnym orężem i własną krwią? – zapytał donośnym głosem.
- Tak,
ślubuję. – odpowiedziałam.
- Oświadczam,
że przyjmuję cię do grona Ostrzy i mianuję cię Siostrą Rycerzem. – to mówiąc
Jauffre schował miecz. – Powstań, siostro. Teraz jesteś jedną z nas.
- Dziękuję.
– powiedziałam wstając.
- Udaj się
na spoczynek. Kwatera rycerzy znajduje się w prawym skrzydle. W nocy
rozpocznie się twój trening.
- Tak jest.
– odpowiedziałam i oddaliłam się.
- Jeszcze
jedno. – zawołał za mną Jauffre. – Do Martina masz zwracać się od teraz
„Wasza Cesarska Mość”. Zrozumiałaś?
- Tak,
zrozumiałam. – odparłam.
Gdy
przeszłam przez główne drzwi siedziby Ostrzy, znalazłam się w ogromnej sali,
w której znajdowały się długie stoły z równie długimi ławami po bokach, a w
dużym kominku przy ścianie naprzeciw drzwi frontowych palił się ogień.
Rycerze wskazali mi drogę do kwatery sypialnej. Okazała się ona dość dużym
podłużnym pomieszczeniem, w którym poza kufrem stojącym przy ścianie
znajdowały się tylko cienkie materace leżące na podłodze. Byłam okropnie
zmęczona, więc położyłam się na jednym z nich. Niestety było mi stanowczo
zbyt niewygodnie, bym mogła zasnąć. W końcu wstałam i postanowiłam się
rozejrzeć. Zeszłam schodami w dół i znalazłam się w zbrojowni. Poza bronią,
zbroją i manekinami używanymi do ćwiczeń, znajdowały się tu półki z
książkami. Przeczytałam kilka tytułów. Zaintrygowała mnie „Księga Zaklęć”.
Bardzo chciałam umieć korzystać z magii. Wzięłam książkę z półki, usiadłam na
ławce przy kwadratowym stole, otworzyłam "Księgę Zaklęć" i zaczęłam
czytać:
PODRĘCZNIK CZARODZIEJSTWA
Tekst Wprowadzający Początkujący Czarodziej
Najpotężniejsi
z magów Tamriel zaczynali kiedyś od zera. Wszyscy mieli podobne pierwsze
doświadczenia: kontakt z magią, który pobudził zainteresowanie i/lub obudził
jakieś ukryte zdolności, a następnie lata ciężkiej pracy. Te nieustraszone
osoby doskonaliły swe umiejętności, uczyły się nowych zaklęć i energicznie
ćwiczyły swe ciała i umysły, by stać się potężnymi postaciami, jako które
byli znani później w swym życiu.
Gildia Magów w Tamriel przez długi czas była pierwszym przystankiem na drodze do wiedzy i mocy dla wielu osobników. Zapewniając magiczne usługi, gildia oferuje szeroki wachlarz zaklęć do nabycia i jest zalecanym pierwszym przystankiem dla każdego, kto marzy o karierze czarodzieja. Można znaleźć także niezależnych handlarzy, choć ich wybór zaklęć często nie jest tak rozległy jak ten w Gildii Magów. Wiele zaklęć przekracza możliwości początkujących magów; na przykład zdolność uczynienia się niewidzialnym należy do wyższych poziomów mocy i wykracza poza możliwości nowicjusza. Na drodze praktyki mag może nabrać umiejętności w danej szkole magii i osiągnąć wystarczającą biegłość, by zająć się jej wyższymi aspektami. Początkujący mag nie powinien się zrażać niezdolnością korzystania z pewnych mocy, lecz raczej zamienić to w punkt skupienia i motywację do samodoskonalenia. Zamiast się zniechęcać, uczeń powinien dążyć do osiągania wyższych poziomów mocy, na przykład zaawansowanych efektów zaklęć absorbcji, przywoływania słabszych (a później potężniejszych) Daedr i ożywieńców -- wyłącznie dla celów badawczych -- i obrony przed konkretnymi rodzajami zaklęć, np. przed czarami ognia, mrozu czy błyskawic. Magom, którzy chcą się specjalizować w danej szkole magii, zaleca się naukę jak największej ilości zaklęć z tej szkoły i częste ich używanie. Członkostwo Gildii Magów stoi otworem przed wszystkimi magami, zarówno specjalistami, jak i tymi o ogólnych zainteresowaniach. Poza usługami dostępnymi dla szerszych kręgów, uznany członek gildii ma dostęp do wielu szczególnych usług, takich jak Zaawansowane Czarostwo lub Zaklinanie. Te usługi uznano za potencjalnie niebezpieczne dla szerokiej publiczności i zostały one ograniczone do wyższych rangą członków gildii z dobrą opinią w Radzie Magów. Obywatele zainteresowani dalszym korzystaniem z magii, proszeni są o kontakt z Profesorem Nauk Magicznych swej lokalnej gildii.
Odłożyłam
księgę na półkę i zaczęłam przeglądać kolejne tomy. W pewnym momencie
dostrzegłam cienką książeczkę, na której okładce widniał napis: „Dziesięć
Przykazań Dziewięciu Bóstw.” Szybko otworzyłam ją i zaczęłam czytać:
Dziesięć
Przykazań Dziewięciu Bóstw
Przez wstawiennictwo św. Alessji, możecie dostąpić takiej łaski, i siły i
mądrości, które z łaski pochodzą, że drogą tych nauk poznacie prawdziwe
znaczenie Dziewięciu Bóstw i Ich chwały. Gdyby niebiosa były pergaminem, a
wszystkie morza inkaustem, i tak nie starczyłoby ich, by zapisać niezliczone
subtelności prawdy i cnoty tak, by zrozumiał je człowiek. Lecz Akatosh w swej
mądrości, wiedząc, jak niecierpliwy jest człowiek, i jak niechętny podążaniu
twardą drogą prawdy, dozwolił na objawienie tych dziesięciu prostych
przykazań, które cechuje silna czystość i zwięzła definicja.
1. Stendarr mówi: Bądź dobry i szczodry dla ludu Tamriel. Chroń słabych, lecz chorych, dawaj potrzebującym. 2. Arkay mówi: Czcij ziemię, jej stworzenia, i duchy, żywe i umarłe. Strzeż i doglądaj owoców śmiertelnego świata, i nie bezcześć duchów zmarłych. 3. Mara mówi: Żyj w spokoju i trzeźwości. Czcij swych rodziców, i zachowaj spokój i bezpieczeństwo domu i rodziny. 4. Zenithar mówi: Ciężko pracuj, a spotka cię nagroda. Wydawaj rozsądnie, a nie będziesz cierpieć biedy. Nie kradnij, bo zostaniesz ukarany. 5. Talos mówi: Bądź silny na wypadek wojny. Bądź dzielny w obliczu wrogów i zła, i broń ludu Tamriel. 6. Kynareth mówi: Rozsądnie korzystaj z darów Natury. Szanuj jej moc, i bój się jej gniewu. 7. Dibella mówi: Otwórz serce przed szlachetną tajemnicą sztuki i miłości. Ceń dary przyjaźni. Szukaj radości i natchnienia w tajemnicach miłości. 8. Julianos mówi: Znaj prawdę. Przestrzegaj prawa. W razie wątpliwości, mądrości szukaj u mądrych. 9. Akatosh mówi: Służ Cesarzowi i bądź mu posłuszny. Studiuj Przymierza. Czcij Dziewiątkę, wypełniaj obowiązki, wykonuj polecenia świętych i kapłanów. 10. Dziewiątka mówi: Ponad wszystko, bądźcie dobrzy dla siebie nawzajem. Gdyby tylko każdy mógł spojrzeć w lustro tych Przykazań, i zobaczyć w nim szczęście, którego może dostąpić, gdyby tylko dokładnie przestrzegał tych Przykazań w swym życiu, doznałby skruchy i pokory. Posłuszny człowiek może przyjść przed ołtarze Dziewiątki i zostać pobłogosławionym, i może dostąpić od Dziewiątki opieki i uzdrowienia, i może dziękować im za niezliczone dary. Niegodziwy człek niebacznie się odwraca i, porzuciwszy prostą mądrość daną mu przez Wszechwiedzącą Dziewiątkę, żyje w grzechu i ignorancji przez całe życie. Nosi ciężar swych zbrodni, i ludziom i Bogom znane są jego przewiny, i od ołtarzy i świątyń Dziewiątki nie może się spodziewać opieki ni błogosławieństw. Mimo tego, dla głupców i niegodziwców jest nadzieja, gdyż w swej nieskończonej litości, Dziewiątka rzekła: "Nawróćcie się, i czyńcie Dobro, a Fontanny Łaski znowu na was spłyną." Żałujcie za grzechy wasze! Dawajcie złoto Cesarzowi, by mogło zostać spożytkowane do krzewienia Wiary i jej Pożytków dla wszystkich Ludzi! Sami czyńcie dobro! Świetlanymi uczynkami oczyśćcie się z niesławy! Pokażcie wszystkim ludziom i Dziewiątce Sławę Prawego Człowieka, i znowu będziecie mogli otrzymać z ołtarzy i świątyń Kaplicy opiekę i błogosławieństwo Dziewiątki.
Odłożyłam
książkę z powrotem na półkę. W moim sercu zaczęło dojrzewać pragnienie
służenia Dziewiątce każdym swoim czynem. Z drugiej strony zdawałam sobie
sprawę, że moja wojownicza natura nie pozwoli mi zaznać nawet odrobiny
szczęścia w spokojnym życiu. Pragnę czegoś odmiennego. Pragnę wojny, walki i
krwi. Lecz jako istota obdarzona wolną wolą chcę walczyć tylko w służbie
bogom i przelewać krew jedynie w obronie uciskanych i cierpiących. Po
dokonaniu solidnego postanowienia, że nie będę krzywdzić niewinnych, lecz
bronić będę sprawiedliwych, weszłam schodami do góry i zobaczyłam dwoje
drzwi. Uchyliłam pierwsze, a mym oczom ukazało się eleganckie pomieszczenie,
w którym zamiast łóżka znajdował się jednak taki sam cienki materac, jak w
kwaterze rycerzy. Domyśliłam się, że jest to pokój Jauffre. Zamknęłam drzwi i
weszłam do drugiego pomieszczenia, które znajdowało się obok. Okazało się być
one pokojem Martina. Przyszły Cesarz spał na swoim łożu. Było to jedyne łóżko
w Świątyni Władcy Chmur. Spojrzałam na nie zazdrośnie. Powinnam wyjść z
komnaty Martina, jednak ciekawość nakazała mi cicho zamknąć za sobą drzwi i
rozejrzeć się po tym pomieszczeniu. Przy jednej ze ścian znajdował się mały
stolik, a na nim stała piękna drewniana szkatułka. Otworzyłam ją i omal nie
krzyknęłam z zachwytu. W środku znajdowało się mnóstwo biżuterii i
szlachetnych kamieni. Były tu perły, rubiny, szmaragdy, topazy oraz srebro i
złoto. Wyciągnęłam ze szkatułki wielki czerwony rubin, który zajmował prawie
całą moją dłoń, ogromną białą perłę mieniąca się wszystkimi kolorami tęczy i
złotą bransoletę wysadzaną małymi rubinami. Miałam ochotę patrzeć na te cuda
bez końca.
- Piękne,
prawda? – niespodziewanie usłyszałam głos Martina.
Szlachetne
kamienie wypadły mi z dłoni. Odwróciłam się gwałtownie i z przerażeniem
spostrzegłam, że przyszły Cesarz siedzi na swoim łożu i przygląda mi się
uważnie.
- Martinie,
ja nie chciałam cię okraść! To znaczy… Wasz Cesarska Mość niech mi wybaczy,
ale...
-
Spokojnie. Wiem, że nie miałaś zamiaru kraść. – powiedział podchodząc w moją
stronę.
- Wszyscy
zawsze posądzają mnie o kradzież. – odparłam czując, jak spływa ze mnie
wewnętrzne napięcie.
- Nie ja. –
odpowiedział Martin stając obok mnie. – A poza tym, nie możesz mnie okraść,
ponieważ zawartość tej szkatułki nie należy do mnie.
-
Oczywiście, że to należy do Waszej Cesarskiej Mości! Do kogo innego miałoby
należeć?
- Proszę,
przynajmniej ty jedna mnie nie tytułuj.
- Dobrze,
Martinie.
- Myślisz,
że te skarby naprawdę należą teraz do mnie?
- Myślę, że
cały ten pokój i wszystko, co się w nim znajduje, należy właśnie do ciebie.
- Jesteś
pewna?
- Ta
szkatułka na pewno jest przeznaczona dla Cesarza, a twój ojciec nie żyje,
więc…
Martin założył
mi złotą bransoletę na rękę.
- Skoro ta
biżuteria należy do mnie, to daję ci ją, żebyś o mnie myślała.
- Ależ
Martinie… ja nie mogę tego wziąć.
- Nie
chcesz przyjąć podarku ode mnie?
- Chcę. –
odpowiedziałam z uśmiechem.
- Więc ta
bransoleta jest teraz twoja.
Zadowolona
spojrzałam na swój nadgarstek, na którym błyszczało teraz złoto i rubiny.
- Jauffre
przyjął mnie do Bractwa Ostrzy. Jestem teraz twoim rycerzem. – powiedziałam
do Martina.
- Jesteś
dla mnie kimś więcej. – odparł kładąc dłoń na moim ramieniu. – Jesteś moją
przyjaciółką.
Przez
chwilę patrzył mi w oczy z wdzięcznością.
- Wybacz,
ale teraz chcę pobyć trochę w samotności. – powiedział podchodząc do drzwi,
po czym dodał. - Pewnie jesteś zmęczona po tym wszystkim, co się wydarzyło w
ostatnim czasie.
- Tak, ale Ostrza
mają zwyczaj spać na podłodze, więc raczej nie wypocznę.
- Prześpij
się na moim łóżku, jeśli chcesz.
Martin
uśmiechnął się do mnie i wyszedł, pozostawiając mnie samą w swoim pokoju. Nie
oparłam się pokusie i ułożyłam się wygodnie na jego rozkosznie miękkim łożu.
Wkrótce zasnęłam. Nie spałam jednak długo.
- Wstawaj!
– usłyszałam nad sobą zagniewany głos Jauffre.
Natychmiast
zerwałam się ze snu.
- Wygodnie
śpi się jaśnie pani na cesarskim łożu? – spytał Arcymistrz Ostrzy patrząc na
mnie z gniewem.
- Martin
sam mi pozwolił…
- Na co
pozwolił ci Martin, a na co nie, zupełnie mnie nie obchodzi. Jesteś teraz
jego rycerzem, a on jest twoim Cesarzem i z racji tego pewne rzeczy wypada ci
robić, inne nie wypada, a jeszcze inne są zwyczajnie nieprzyzwoite! Za dwie
minuty masz być na dole, w zbrojowni, gotowa na intensywny trening! Brat
Cyrus już na ciebie czeka.
- Tak jest!
– powiedziałam i natychmiast zerwałam się z łóżka.
7 dzień,
Płomienne Serce:
Jako
Siostra Rycerz otrzymałam od Ostrzy ich żelazną zbroję składającą się z:
hełmu ze złotym smokiem chroniącym mój nos, płytowego kirysu ze złotymi
zdobieniami, mocnych nagolenników, wysokich i ciężkich skórzanych butów,
skórzanych rękawic i małej okrągłej tarczy; oraz broń: wyjątkowo ostry i
długi miecz zwany akavirską kataną. Pozostali rycerze udzielili mi
przyśpieszonego szkolenia walki na miecze, dzięki czemu nareszcie poczułam
się prawdziwym wojownikiem. Zaraz po obfitym i smacznym śniadaniu, jakie
spożyliśmy wspólnie w zakonnym gronie, Jauffre wezwał mnie do siebie.
Wyszliśmy razem na dziedziniec Świątyni.
- Dobrze
jest wrócić. Od razu mi lepiej, a wystarczyła do tego ledwie jedna
przechadzka po tych prastarych korytarzach… Zwyciężymy. Musimy! – powiedział
Jauffre głosem pozbawionym zwątpienia.
- Nie
zwyciężymy, jeśli nie odzyskamy Amuletu Królów. – odrzekłam.
- Masz
rację. Musimy odzyskać Amulet, zanim wróg zdoła go zabezpieczyć. – mówiąc to
Jauffre utkwił we mnie spojrzenie swoich małych brązowych oczu. – Wróć do
Cesarskiego Miasta. Baurus mógł się dowiedzieć czegoś o tych zabójcach.
- Tak jest!
– odpowiedziałam.
-
Znajdziesz go w Noclegowni Luthera Broada, w Elfickich Ogrodach, w Cesarskim
Mieście.
- Wyruszam
niezwłocznie. – po tych słowach podeszłam do czekającego już na mnie srokatego
wierzchowca i wskoczyłam mu na grzbiet.
- Przekaż
wyrazy szacunku Baurusowi! – zawołał Jauffre. – Przekaż mu, że nie powinien
się obwiniać o śmierć Cesarza. Dobrze zrobił przysyłając cię do mnie.
Popędziłam
konia w dół, do podnóża góry, na której szczycie się znajdowałam, a później
pognałam dalej na południe. Po kilkunastu godzinach jazdy dotarłam do
Cesarskiego Miasta. Gdy weszłam do Noclegowni Luthera Broada, w jej wnętrzu
znajdowało się mnóstwo ludzi.
Rozejrzałam się. Z trudem rozpoznałam w siedzącym przy barze
Redgardzie Baurusa, który nie miał na sobie zbroi, lecz ubrany był w zwykłą zieloną
koszulę i zwykłe spodnie z miękkiego materiału, a więc tak, jak większość
mężczyzn na ulicy. Do pasa miał jednak przypięty długi miecz, który musiał
być kataną. Gdy tylko podeszłam w jego stronę i ledwie zdążyłam otworzyć
usta, szepną do mnie:
- Siadaj!
Nic nie mów! Rób, co ci każę!
Posłusznie
usiadłam przy barze na małym okrągłym stołku tuż obok Baurusa.
-
Posłuchaj… - szepnął do mnie rycerz Ostrzy. – Za minutę wstanę i wyjdę stąd.
Ten facet siedzący w rogu za mną będzie mnie śledził. Ty śledź jego!
- Daj znak,
a wyruszymy. – powiedziałam cicho.
- Dobrze.
Zaczekaj, aż zacznie mnie śledzić. Jestem ciekaw, co zrobi.
Zerknęłam
przez ramię i spojrzałam na mężczyznę siedzącego przy ścianie. Wyglądał jak
zwykły Cesarski i spokojnie czytał jakąś książkę. Baurus wstał od baru i
swobodnym krokiem przeszedł przez duże drewniane drzwi zamykając je za sobą.
W tym momencie tajemniczy mężczyzna schował książkę za pazuchę i podniósł się
z krzesła. Wstałam od baru, lecz nie zwrócił na mnie uwagi. Wyszedł z
pomieszczenia w ślad za Baurusem, a ja natychmiast uczyniłam to samo. Okazało
się, że wielkie drewniane drzwi prowadzą do piwnicy noclegowni. Stałam na szczycie
schodów. W dole dostrzegłam mężczyznę, którego Baurus nakazał mi śledzić. Nie
chciałam, by mnie zauważył, z drugiej strony bałam się, że go zgubię.
Poczekałam, aż skręcił w prawo i zniknął za rogiem ściany, dopiero wtedy
zeszłam na dół szybkim krokiem. Kiedy również skręciłam w prawo ujrzałam, jak
tajemniczy mężczyzna nagle przemienia się w zakutego w stalową zbroję
wojownika ze szkarłatnym kapturem na głowie i z podwójnym toporem w dłoni,
którym szykuje się do zadania ciosu znajdującemu się przed nim Baurusowi.
Szybko dobyłam miecza. Baurus uczynił to samo. Po chwili napastnik leżał
martwy u naszych stóp. Jego zaczarowana zbroja znikła i znów wyglądał tak,
jak wtedy, gdy schodził do piwnicy. Rozpięłam jego żakiet i odnalazłam
książkę, którą chwilę temu czytał. Na jej okładce znajdował się rysunek
wschodzącego słońca oraz napis: „Komentarze Mitycznego Brzasku 1”.
Przeszukałam zmarłemu kieszenie i odnalazłam w nich kilka złotych monet,
które natychmiast wsypałam do sakiewki, którą nosiłam przypiętą do pasa.
- Dobra
robota. – powiedział Baurus z uśmiechem. – Dobrze cię znowu widzieć, tak przy
okazji. Po prostu wpadasz na mnie w złym czasie.
- Czego się
dowiedziałeś? – spytałam.
-
Zamachowcy, którzy zabili Cesarza, należeli do deadrycznego kultu zwanego Mitycznym
Brzaskiem. – odpowiedział rycerz. – Najwyraźniej czczą daedrycznego władcę
Mehrunesa Dagona. Śledziłem ich agentów w Cesarskim Mieście. Chyba się
zorientowali.
- Powinieneś
to zobaczyć. – oświadczyłam podając Baurusowi znalezioną książkę. - Przynoszę
złe wieści. Nieprzyjaciel zdobył Amulet Królów. Wojownicy w szkarłatnych
płaszczach napadli na Opactwo Weynon i skradli go.
- Tak, jak
mówisz, to bardzo złe wieści. – Baurus zmartwił się i oddał mi książkę, nawet
jej nie kartkując.
- Mam też
dobre. Wiem, kto jest dziedzicem Uriela. To Martin, kapłan Akatosha.
Odnalazłam go i jest już bezpieczny w Świątyni Władcy Chmur.
- Dzięki
Talosowi, że nadal żyje! – ucieszył się rycerz. - Matin Septim… Obsadzimy go
na tronie! To obowiązek wszystkich Ostrzy.
- Co do
Ostrzy, to jestem teraz jedną z was.
- Widzę. –
odpowiedział Baurus spoglądając na mą zbroję.
- Jauffre
powiedział, że nie powinieneś się obwiniać o śmierć Cesarza.
- Wiem, że
teraz najważniejszy jest Martin Septim, a jego ojcu i tak pisane było umrzeć.
- Jaki jest
nasz następny ruch? – spytałam.
- Jest
pewna badaczka na Uniwersytecie Wiedzy Tajemnej. Nazywa się Tar-Meena.
Podobno jest specjalistką od kultów daedrycznych. – Powiedział Baurus, poczym
wskazał palcem na trzymaną przeze mnie książkę. – Zabierz do niej tę księgę.
Zobacz, co w niej wyczyta. Ja tym czasem zajmę się rozpracowaniem siatki
Mitycznego Brzasku.
- Dobrze. –
odparłam.
- Jeśli
dowiesz się czegokolwiek, znajdziesz mnie w tej noclegowni. Niechaj Talos cię
prowadzi!
- Ciebie
również! – powiedziałam i zaczęłam wspinać się kamiennymi schodami ku wyjściu
z piwnicy.
Gdy tylko
wyszłam z noclegowni, spojrzałam na mapę, którą zawsze nosiłam przy sobie.
Uniwersytet Wiedzy Tajemnej znajdował się na
południowy-wschód od głównych budynków Cesarskiego Miasta. Był zaznaczony na
mapie, jako mały okrąg połączony linią prostą z wielkim okręgiem, czyli
centrum miasta, podobnie jak drugi mały okrąg, którym było więzienie. Schowałam
mapę i otworzyłam księgę dotyczącą Mitycznego Brzasku. Na stronie tytułowej
widniały napisy:
KOMENTARZE DO
MISTERIUM XARXESA
KSIĘGA
PIERWSZA
pióra Mankara
Camorana
DAGON
Przewróciłam
kartkę i przeczytałam następną stronę:
Zanim zaczniesz czytać, nowicjuszu,
pamiętaj: Mankar Camoran był niegdyś taki jak ty, śpiący, nieświadom,
protonimiczny. Tacy sami wychodzimy z wrót narodzin, odkryci, prócz więzi z
naszymi matkami, do ćwiczeń, i do zbliżenia, póki w końcu nie przejrzymy na
nowe oczy, i nie opuścimy przez nie domowego ogniska, bez potrzeby czy
strachu, że ją zostawimy. W tej jednej chwili niszczymy ją doszczętnie, by
wstąpić we włości Lorda Dagona.
Przewróciłam kolejną kartkę zaintrygowana
treścią księgi. Zaczęłam czytać:
I księga ta zostanie twymi drzwiami do jego
domeny, a choć jesteś niszczycielem, i tak musisz ukorzyć się przed zamkami.
Lord Dagon przyjmuje tylko tych, którzy mądrze się zastanowią; innych z ich
pośpiechem pochłonie Aurbis. Idź przodem. Uważaj. Pierwszym wrogiem, którego
musisz zabić, jest twa własna niecierpliwość.
O co w tym,
na bogów, chodzi?! Nie miałam ochoty zabijać swej niecierpliwości, więc
zamknęłam księgę i udałam się w stronę Uniwersytetu Wiedzy Tajemnej.
8 dzień,
Płomienne Serce:
Przeszłam
przez żelazną bramę, wchodząc na teren Uniwersytetu. Moim oczom ukazał się
kamienny mur i wiodące na niego kamienne schodu znajdujące się dokładnie
naprzeciwko mnie. U ich podnóża paliły się dwa niesamowite fioletowe ognie
wystrzeliwujące z kamiennych naczyń, rozstawione symetrycznie: jeden po
prawej i jeden po lewej stronie. Ponad murem ujrzałam drugi wyższy połączony
z bardzo wysoką wieżą znajdującą się dokładnie przed schodami. Wbiegłam po
schodach w górę. Stanęłam przed drzwiami prowadzącymi do wnętrza wieży.
Spostrzegłam, że pod moimi stopami znajduje się duży okrągły rysunek oka.
Taki sam widziałam w „Księdze Zaklęć”. Domyśliłam się, że jest to symbol Gildii
Magów. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Znalazłam się w pomieszczeniu,
które przypominało przytulną, magiczną sień. Na szerokiej drewnianej ławie
siedziała czerwonoskóra Argonianka w niebieskiej szacie i czytała jakąś
książkę. Na podłodze znajdował się duży okrągły dywan, na którym również
znajdował się rysunek oka. Argonianka odwróciła głowę i spojrzała na mnie
przez ramię swoimi czerwonymi oczami ze źrenicami przypominającymi wąskie
czarne szparki.
- Poszukuję
Tar-Meeny. – powiedziałam.
- To ja. –
odpowiedziała Argonianka okropnie ochrypłym głosem. – Dlaczego poszukuje mnie
rycerz Ostrzy, którego nie znam?
- Nazywam
się Astarte. – przedstawiłam się. – Przysyła mnie Baurus.
- Słyszałam
o tobie. W czym mogę ci pomóc?
- Muszę
dowiedzieć się jak najwięcej o organizacji zwanej Mitycznym Brzaskiem.
- Wiesz o
nich? – badaczka zdziwiła się. – To jeden z najbardziej skrytych kultów
daedr. Niewiele o nich wiadomo.
Zorientowałam
się, że zbyt uporczywie wpatruję się w ostre zęby Argonianki, które
prezentowały się efektywnie podczas rozmowy, więc szybko utkwiłam wzrok w
podłodze. Tar-Meena natomiast mówiła dalej:
- Postępują
zgodnie z naukami Mankara Camorańskiego, którego zwą mistrzem. Sam zresztą
jest tajemniczą postacią.
- Mam jedną
z ich książek. – oświadczyłam podając badaczce „Komentarze Mitycznego Brzasku”.
- A tak.
„Komentarze do Misterium Xarxesa”, wspaniale! Więc interesują cię kulty
daedryczne?
- Muszę
znaleźć Mityczny Brzask.
- Chcesz
ich znaleźć, tak? Nie zamierzam się wtrącać. Sprawa wagi państwowej i tak
dalej. Nie martw się, jestem przyzwyczajona do pracy z Ostrzami. Nie musisz
nic mówić.
- To
świetnie. – usiadłam na ławie obok Tar-Meeny.
- W każdym
razie nie łatwo będzie ich znaleźć. Znam trochę pisma Mankara Camorańskiego,
przynajmniej te, do których zdołałam dotrzeć. – odparła badaczka oddając mi
księgę. - Z tekstu jasno wynika, że „Komentarze” Mankara Camorańskiego mają
cztery tomy, ale ja dotarłam tylko do dwóch pierwszych. Według mnie księgi te
zawierają ukryte wskazówki dotyczące położenia kaplicy, w której Mityczny
Brzask czci Mehrunesa Dagona. Ci, którzy odnajdą tę sekretną ścieżkę,
zasługują, aby przyłączyć się do Mitycznego Brzasku. Odnalezienie kaplicy to
pierwszy test. Jeśli chcesz ich odnaleźć, potrzebujesz wszystkich czterech
części „Komentarzy”.
- Gdzie
znajdę te księgi? – spytałam.
Tar-Meena
podeszła do półki z książkami i wyjęła jedną z nich.
- Proszę, w
bibliotece można skorzystać z tomu drugiego. Tylko traktuj go z szacunkiem! –
powiedziała podając mi księgę. – Jak już mówiłam nie widziałam tomu trzeciego
i czwartego. Możesz spróbować w Pierwszym Wydaniu, w dzielnicy handlowej. –
Tar-Meena usiadła z powrotem obok mnie. – Właściciel, Phintias, ma kontakty
wśród kolekcjonerów. Może będzie wiedział, gdzie można znaleźć te księgi.
- Dziękuję.
– odpowiedziałam wstając. – Udam się od razu do tego Phintiasa.
- Miło się
z tobą rozmawiało. Daj znać, jak zakończyły się twoje poszukiwania Mitycznego
Brzasku. – powiedziała Argonianka.
Pożegnałam się
z nią i wyszłam na zewnątrz. Świtało dopiero. Skierowałam swe kroki w stronę
dzielnicy handlowej Cesarskiego Miasta. Znałam to miejsce bardzo dobrze.
Szybko odnalazłam budynek, nad którego drzwiami widniał szyld z wizerunkiem książki
i napisem: "Pierwsze Wydanie". Weszłam do księgarni i podeszłam do
człowieka stojącego za drewnianą ladą.
- Witam!
Chciałabym rozmawiać z właścicielem tej księgarni. - powiedziałam.
- To ja. O
co chodzi? - odparł mężczyzna.
- Ty jesteś
Phintias? - spytałam dla pewności.
- Zgadza
się. - odpowiedział.
- Poszukuję
pewnej księgi. Jest to sprawa wielkiej wagi.
- O jaką
księgę chodzi?
- O trzeci
tom "Komentarzy do Misterium Xarxesa." - odpowiedziałam poważnym
tonem.
- Mam jeden
egzemplarz, lecz został już zarezerwowany.
- Kto
dokonał rezerwacji?
- Nazywa
się Gwinas i już zapłacił mi za tą księgę. Ma odebrać ją dzisiaj. Powinien
przyjść niedługo.
- Wobec
tego poczekam na niego tutaj.
- Jak sobie
życzysz.
Usiadłam na
krześle przy małym stoliku w rogu księgarni i otworzyłam pierwszy tom
"Komentarzy Mitycznego Brzasku", który nosiłam zatknięty za pas.
Przewróciłam dwie kartki i odnalazłam miejsce, do którego dotrwałam w nocy. Zaczęłam
czytać dalej:
Egzekutorze, wiedz, że należysz do elity. Wstąp
więc, jak nakazał Dagon, niosąc cztery klucze. Ogród twój zakwitnie kwiatami
znanymi i nie znanymi, jak w czasach mitycznego brzasku. Tak więc powrócisz
do swego pierwotnego wrzasku, a jednak wyjdziesz inny. Tym razem będzie to
neosymbioza, jak mistrz z Mistrzem, którego Matką miazma.
Lecz choć wszyscy nas znali, każdy z trwogą witał nasze przybycie. Być może przyniosła cię wojna, może nauka, lub cień, czy też ułożenie pewnych węży. Choć każda droga ma swe własne znaczenie, nagroda jest jedna: witaj, nowicjuszu, to, że tu jesteś znaczy, że swą wartością dorównujesz królom. Sięgnij do swej kieszeni, i patrz! oto pierwszy klucz, który błyszczy blaskiem nowego świtu. Otóż musisz wiedzieć, że jak noc nadchodzi po dniu, tak i to pierwsze oświecenie wpadnie w burzliwe wieczorne morze, gdzie dozna próby wiary. Pokrzep się myślą, że sam Uzurpator zatonął w Iliac, zanim powstał by przejąć swą flotę. Bój się tylko przez chwilę. Zachwiana wiara nie bez powodu jest niczym woda: w ogrodzie Świty będziemy doświadczać całych rzeczywistości.
W tym momencie drzwi frontalne
otworzyły się i do księgarni wkroczył niski elf w czerwonej szacie. O jego
elfiej rasie świadczyły na odległość długie spiczaste uszy, które były tym
bardziej dobrze widoczne, iż swe jasne włosy nosił on spięte w wysoki kucyk.
Podszedł do lady i przywitał się z Phintiasem, który natychmiast wręczył mu
księgę w szkarłatnej okładce i spojrzał na mnie znacząco. Podeszłam do elfa i
stanęłam przed nim. Należę raczej do niskich kobiet, a jednak przewyższałam
go o głowę. Ludzki odcień jego skóry świadczył dobitnie o tym, iż był on
Bosmerem.
- W imieniu Bractwa Ostrzy żądam byś
natychmiast przekazał mi trzecim tom "Komentarzy do Misterium
Xarxesa" i wyjaśnił mi, co masz wspólnego z Mitycznym Brzaskiem. -
powiedziałam groźnie.
- Ta księga jest moja, a do
Mitycznego Brzasku zamierzam dołączyć. - odpowiedział butnie.
- Chcesz więc czcić Dagona? -
spytałam z gniewem.
- Tak i nikt nie ma prawa mi tego
zabronić. Jako wolny obywatel Cesarstwa mam prawo wyznawać wszystko, co tylko
zechcę. Mankar Camorański to wielki mędrzec i chcę żyć wedle jego nauk, jako
członek Mitycznego Brzasku.
- Czy ty wiesz, co mówisz? Mityczny
Brzask to niebezpieczna sekta. Jej członkowie zamordowali Cesarza Uriela! -
zawołałam.
Stojący przede mną elf natychmiast
pobladł, a na jego twarzy pojawił się wyraz przerażenia.
- Ja... ja nie wiedziałem. Ja nie
mam z tym nic wspólnego. Nie
wiedziałem, że to oni zabili Cesarza! Naprawdę! Zabierz tę księgę! - to
mówiąc wcisnął mi trzeci tom "Komentarzy" w ręce i odsunął się ode
mnie o krok. - Nie chcę mieć z tym nic wspólnego!
- Teraz, trochę na to za późno. -
powiedziałam chwytając go za szatę przy ramieniu, by uniemożliwić mu ucieczkę.
- Chciałeś użyć tej księgi, by odnaleźć Mityczny Brzask? Tak, czy nie?
- Tak, ale ja nie wiedziałem, że to
zabójcy.
- Jesteś w posiadaniu czwartego tomu?
- Nie. Tom czwarty można otrzymać
jedynie od członka Mitycznego Brzasku. Umówiłem się na spotkanie ze
Sponsorem, aby go zdobyć.
- Kiedy i gdzie masz się spotkać z
tym Sponsorem?
- Dziś w nocy, w Zatopionych
Kanałach, pod miastem. Mam przyjść tam sam i usiąść za stołem w sali spotkań.
Po tym, co mi powiedziałaś, nie pójdę tam za nic w świecie.
- Bardzo dobrze. Trzymaj się z dala
od tej sprawy dla własnego dobra. - to mówiąc puściłam elfa i pozwoliłam mu
odejść, co też niezwłocznie uczynił.
Wiedziałam, że muszę jak najszybciej
znaleźć Baurusa.
9 dzień, Płomienne Serce:
O zmierzchu wraz z Baurusem udałam
się do dzielnicy Elfickich Ogrodów. Było to niezwykle piękne miejsce, pełne
kwiatów wypełniających powietrze cudowną wonią swych płatków. Baurus podniósł
drewnianą klapę, kryjąca wejście do podziemnych kanałów. Zeszłam tam za nim
po metalowej drobince. Panowała tu okropna wilgoć i ciemności. Pod naszymi
nogami pluskała woda. Na szczęście nasze pochodnie nie zgasły. Podążając
wzdłuż ciemnego kanału, dotarliśmy do drewnianych drzwi. Baurus zatrzymał się
przed nimi i odwrócił się w moim kierunku.
- Jesteśmy na miejscu. - powiedział,
po czym ruchem ręki wskazał mi kamienne schody znajdujące się po lewej
stronie, obok drzwi. - Tak się składa, że na górze schodów można znaleźć
dobry punkt do obserwacji sali spotkań. To chyba ja powinienem zająć się
spotkaniem, a ty będziesz mnie osłaniać. Obserwuj wszystko z góry, tak na
wszelki wypadek.
- Dobrze. - zgodziłam się.
Nie wyobrażałam sobie zresztą innej
opcji, zważywszy na to, że byłam odziana w zbroję Ostrzy, która dobitnie
świadczyła o tym, że jestem wroga Mitycznemu Brzaskowi, natomiast Baurus miał
na sobie zwykłą wełnianą koszulę.
- Pamiętaj, nie możemy stąd odejść
bez księgi. - powiedział z naciskiem. - To nasza jedyna szansa na odzyskanie
Amuletu.
- Wiem. - odparłam. - Powiedź, kiedy
będziesz gotów.
- Słuchaj! - Baurus spojrzał mi w
oczy. - Jeśli coś pójdzie nie tak, to mogę tego nie przeżyć, ale jeśli ja nie
przeżyję, to ty musisz. Musisz zdobyć księgę i odzyskać Amulet Królów!
- Rozumiem. - powiedziałam spokojnie.
- Zdobędziemy tę księgę razem i nikt z nas dzisiaj nie zginie.
- Cieszę się, że pilnujesz moich
pleców. - mężczyzna uśmiechnął się. - Dobra. Załatwmy to!
Baurus otworzył drewniane drzwi i
wszedł do środka dużej sali. Zamknął drzwi za sobą, a ja pobiegłam po
kamiennych stopniach w górę. Schody skręciły w prawo i po chwili znalazłam
się na kamiennym balkonie nad pomieszczeniem, w którym znajdował się Baurus.
Mój towarzysz siedział przy małym drewnianym stole. Do sali można było zejść
po szerokich schodach. Skryłam się za kamienną kolumną i obserwowałam
wszystko, co działo się na dole. Po chwili do pomieszczenia wszedł Altmer w
szkarłatnej szacie.
- Witaj! - elf zwrócił się do Baurusa
podchodząc w jego stronę i stając po drugiej stronie stołu, za którym
zasiadał.
- To ty jesteś Sponsorem? - spytał
Redgard.
- Tak. Jestem Raven Camorański. -
powiedział Altmer. - A więc chcesz zostać jednym z Wybrańców Mehrunesa
Dagona? Trudna jest Ścieżka Brzasku, lecz wielka jest nagroda. Mam księgę,
której szukasz. Dzięki niej i trzem innym dziełom mistrza odnajdziesz klucz
do oświecenia. Ale czy masz dość siły i mądrości, aby użyć klucza? Jeśli tak,
spotkamy się przy kaplicy Dagona.
Po tych słowach elf wyciągnął zza
pazuchy księgę w szkarłatnej okładce i położył ją na stole. Baurus
natychmiast po nią sięgnął, przybliżając się przy tym do Altmera.
- Zaczekaj! - krzyknął elf. -
Widziałem cię wcześniej! Jesteś Ostrzem, za którym chodził brat Astar!
Wiedziałam już, że nie obejdzie się
bez rozlewu krwi. Szybko zbiegłam po schodach na dół.
- Straż! - krzyknął Raven Camorański,
a Baurus niezwłocznie wstał od stołu i dobył katany.
Do pomieszczenia, w którym się
znajdowaliśmy wbiegło dwoje wojowników w stalowych zbrojach i ze szkarłatnymi
kapturami na głowach. Natychmiast rzucili się na Baurusa. Mężczyzna zaczął
się zaciekle bronić, ja zaś dopadłam Ravena Camorańskiego. Nim zdążył zorientować
się, co właściwie się dzieje, przebiłam go mieczem. Spojrzał na mnie
zaskoczony, po czym osunął się na ziemię, a wyraz zaskoczenia zastygł na jego
martwej twarzy. Szybko pobiegłam na pomoc Baurusowi. Razem zabiliśmy obydwu
napastników. Gdy wokół nas nastała już martwa cisza, nachyliłam się nad
ciałem Ravena Camorańskiego i zdjęłam z jego palca złoty pierścień z czerwonym
oczkiem, który mienił się jakimś przedziwnym blaskiem. Na drewnianym stole
leżał ostatni tom "Komentarzy do Misterium Xarxesa".
11 dzień, Płomienne Serce:
Tar-Meena przeczytała pozostałe tomy
"Komentarzy do Misterium Xarxesa", jednak nie miała pojęcia, jak je
rozumieć. Ja przebrnęłam dopiero przez tom pierwszy i miałam kompletny mętlik
w głowie. Zachowałam pierścień, który ściągnęłam z palca martwego Ravena
Camorańskiego, gdyż Tar-Meena powiedziała mi, iż jest to prosty pierścień
tarczy ognia i że będzie chronić mnie przed oparzeniami tak długo, jak długo
będę go nosić na palcu.
- Co trzeba zrobić, żeby móc
korzystać z magii? - zapytałam Tar-Meenę, gdy w sieni Uniwersytetu
analizowałyśmy wspólnie treść "Komentarzy".
- Właściwie to nic. Jeśli masz
magiczne zdolności, to po prostu z nich korzystasz, a używając ich
jednocześnie rozwijasz je. Potrzeba wiele pracy, by zostać wielkim magiem.
- Jak mogę sprawdzić, czy mam jakieś
magiczne zdolności? - spytałam.
Argonianka podniosła wzrok znad
księgi i spojrzała na mnie.
- Największe zdolności magiczne
przejawiają osoby inteligentne i obdarzone znaczną siłą woli. - powiedziała.
- Tak, jak siła fizyczna jest ważna w walce bronią, tak siła ducha ważna jest
w używaniu magii. Podaj mi swoją dłoń.
Wyciągnęłam rękę w stronę Argonianki,
a ona chwyciła moją dłoń i zamknęła oczy, jakby starając się coś wyczuć. Jej
ręka pokryta łuskami była zimna i szorstka. Palce miała zakończone ostrymi
pazurami.
- Wiesz, że twój dotyk odbiera siłę.
- powiedziała otwierając oczy i puszczając moją dłoń.
- O czym ty mówisz?
- Magia jest w tobie i działa na twą
korzyść. Za każdym razem, gdy dotykasz jakiejś osoby, ona staje się
nieznacznie słabsza fizycznie, a ty stajesz się nieznacznie silniejsza. Ta
dyskretna zdolność może przesądzić o twym zwycięstwie w walce z wrogiem. Nie
próbowałaś nigdy rzucić jakiegoś zaklęcia?
- Nie wiem, jak to się robi. - odpowiedziałam.
- Zazwyczaj ważne są tylko dwie
części ciała: oczy i ręce. Od ciała ważniejszy jest natomiast umysł.
- Mogłabyś mnie czegoś nauczyć? -
spytałam.
- No dobrze. - Tar-Meena wstała od
biurka i stanęła na środku sieni.
Podeszłam do niej.
- Na początku musisz zrozumieć, czym
jest mana. - powiedziała spoglądając na mnie. - Magia drzemie w każdej żywej
istocie. Mana jest duchową równowagą, tak samo jak zdrowie jest równowagą
fizyczną. Możesz używać magii tylko w stanie duchowej równowagi, jednak każde
jej użycie zaburza tę równowagę, czyli ujmując to inaczej: wyczerpuje twoją
manę. Gdy przestajesz używać magii,
mana zaczyna wzrastać aż do osiągnięcia optymalnego poziomu. Rozumiesz?
- Chyba tak. - odpowiedziałam.
- Nauczę cię teraz dwóch prostych
zaklęć, których znajomość na pewno bardzo ci się przyda. Pierwsze zaklęcie to
"uleczenie". Unieś dłoń na wysokość twarzy i odchyl ją tak, by
tworzyła kąt prosty z przedramieniem. - powiedziała Tar-Meena jednocześnie
demonstrując mi na sobie prawidłowe ułożenie dłoni. - Rozluźnij palce.
Postąpiłam zgodnie z instrukcjami
badaczki, ona zaś delikatnie rozsunęła mi palce dłoni, którą uniosłam w górę.
- Pamiętaj, że twoje palce powinny
być rozluźnione. - mówiła dalej. - Teraz zamknij oczy.
Natychmiast usłuchałam jej słów.
- Poczuj całe swoje ciało. - szepnęła
Tar-Meena swym ochrypłym głosem. - Bądź go świadoma. Wczuj się w bicie swego
serca i w skurczanie się swych tętnic. Poczuj, jak krew rozlewa się w twych
żyłach i jak twe płuca napełniają się powietrzem, przy każdym wdechu. Skup
się na swoim ciele od stóp po czubek głowy. Pomyśl, że jesteś doskonałą
całością i należysz, jedynie do siebie samej. Uwierz w to i poczuj, że
istniejesz. Poczuj, że żyjesz! Weź głęboki wdech i poczuj jak życiowa energia
wstępuje w twe ciało.
Otworzyłam oczy. Ogarnęło mnie
wyjątkowo dobre samopoczucie.
- Idzie ci świetnie. - powiedziała
Tar-Meena. - Gdy odniesiesz jakąś ranę zrób dokładnie to samo, co robiłaś
przed chwilą, a zdołasz się uleczyć. Kiedy nabierzesz już wprawy, nie
będziesz musiała zamykać przy tym oczu.
- W jaki sposób można uzdrawiać inne
osoby? - spytałam bardzo chcąc się tego nauczyć.
- To trudne zaklęcie, na razie leżące
poza twoimi możliwościami. Uleczanie samej siebie jest znacznie łatwiejsze od
uleczania innych. Drugie zaklęcie, którego mogę cię nauczyć to "flara".
Należy ono do magii zniszczenia. - Argonianka stanęła obok mnie. - Wyciągnij
przed siebie rękę tak, byś mogła patrzeć na wnętrze swej dłoni.
Postąpiłam zgodnie z instrukcjami.
- Patrz cały czas na swą dłoń. -
mówiła dalej badaczka. - Wyobraź sobie, że twe wnętrze rozpala ogień. Kiedy
będziesz gotowa, szybkim ruchem odwróć dłoń w drugą stronę, czyli ustaw ją
grzbietem do siebie, jednocześnie przenosząc wzrok przed siebie.
Zrobiłam to, co poleciła mi
Tar-Meena. Niespodziewanie z wnętrza mojej dłoni wystrzelił język ognia,
który szybko zgasł w powietrzu. Byłam zaskoczona i zafascynowana tym, co
udało mi się wyczarować.
-Zrobiłaś to. - powiedziała wyraźnie
zdziwiona Argonianka. - Jeszcze nigdy nie widziałam, by komuś udało się
rzucić to zaklęcie za pierwszym razem. Masz ogromny talent.
- Spróbuję jeszcze raz. -
powiedziałam i powtórzyłam te same czynności, co przed chwilą.
Z wnętrza mej dłoni znów wystrzeliły
płomienie. Byłam zachwycona.
- Pamiętaj, że to nie twoja dłoń,
lecz twoje oczy władają wyczarowanym ogniem. Uważaj, gdzie kierujesz swój
wzrok! - przestrzegła mnie badaczka.
- Chce się nauczyć więcej. -
powiedziałam.
- Zaczekaj tutaj. - powiedziała
Tar-Meena, po czym wkroczyła na mały okrągły żółty taras z wyrzeźbionym
wizerunkiem oka, który lśnił fioletowym światłem.
Niespodziewanie Argonianka zniknęła.
Domyśliłam się, że musiała się teleportować. Po chwili znów pojawiła się w
tym samym miejscu. Wraz z nią na drugim identycznym tarasie pojawił się
siwowłosy, wyraźnie starzejący się już mężczyzna o łagodnym wyrazie twarzy.
Podobnie, jak Tar-Meena ubrany był w błękitne szaty. Wyglądał na Cesarskiego.
- Witaj! Nazywam się Raminus Polus. -
przedstawił się mężczyzna. - Tar-Meena powiedziała mi, że przejawiasz
niezwykłe zdolności magiczne. Czy chciałabyś wstąpić do Gildii Magów?
- Owszem. - odpowiedziałam. -
Chciałabym zostać potężny magiem.
- Jeśli chcesz uzyskać wstęp na
Uniwersytet Wiedzy Tajemnej, musisz otrzymać rekomendacje przywódców
wszystkich lokalnych domów cechowych. Życzę ci powodzenia! - po tych słowach
Raminus Polus zniknął tak samo nagle, jak się pojawił.
- Ile jest domów cechowych i gdzie
się znajdują? - zwróciłam się do Tar-Meeny.
- Jest ich siedem. Znajdują się w
Anvil, Bravil, Brumie, Cheydinhal, Chorrol, Leyawiin i w Skingradzie. Jeśli
chcesz, jedź od razu i zdobądź te rekomendacje, a ja w tym czasie będę
studiować księgi Mankara Camorana.
- Dziękuję. -odpowiedziałam. - Wrócę
za kilka dni.
Wzięłam z sobą trochę jedzenia na
drogę i opuściłam Cesarskie Miasto. Mój wierzchowiec, którego zwałam po
prostu Srokatym, czekał na mnie w stajni pod miastem, a więc tam, gdzie go
zostawiłam. Pojechałam galopem drogą na południe, a później skręciłam na
południowy zachód. Wkrótce dotarłam do miasta Skingrad. Nie przekroczyłam
jednak miejskiej bramy, postanawiając, że dom cechowy w Skingradzie odwiedzę
wracając do Cesarskiego Miasta. Udałam się dalej drogą, którą przemierzałam
już wędrując do Kvatch. Po kilku godzinach dotarłam do Anvil, miasta przy
zachodniej granicy Cyrodiil. Znajdowało się ono nad morzem i gdy tylko
przybyłam pod jego mury, poczułam morską bryzę w powietrzu. Wiatr wiał
wyjątkowo mocno przynosząc rozkoszny chłód tego upalnego dnia. Zsiadłam z
konia i pozostawiłam go pod murami. Wiedziałam, że nie oddali się sam. Po
przekroczeniu bramy miejskiej znalazłam się na placu z pięknym dębem. Anvil
od razu mnie zachwyciło. Wszystkie budynki były tu wzniesione z białego
marmuru i pokryte czerwoną dachówką. Wyglądały uroczo. Wiele dachów wspierało
się tu na smukłych białych kolumnach. Było to piękne miejsce. Podeszłam
bliżej dębu, którego liście szumiały głośno poruszane na wietrze. Głośniejszy
od nich był jednak szmer wody pochodzący z małego jeziorka znajdującego się
nieopodal. Po drugiej stronie błękitnego stawu, tuż przy murze okalającym
miasto, wznosił się pomnik przedstawiający piękną kobietę w długich szatach,
z welonem na głowie i kwiatem lilii w dłoni. Stanęłam na brzegu stawu i
patrzyłam na rzeźbę urzeczona. Czułam, że jest to podobizna kogoś bardzo
ważnego, zwłaszcza bardzo ważnego dla mnie. Choć nie umiem tego wyjaśnić,
poczułam w swym sercu, że coś wiąże mnie z tą piękna kobietą, że jestem jej w
jakiś sposób przeznaczona.
- Kto to jest? - spytałam jakiegoś
przechodnia wciąż spoglądając na pomnik z zachwytem.
- Słucham? - zdziwił się zapytany.
- Kogo przedstawia ta rzeźba? -
sprecyzowałam pytanie.
- To Dibella, bogini miłości. -
odpowiedział krótko przechodzień i odszedł.
Dibella, moja pani. Czułam całym
sercem, że ta bogini darzy mnie wielką miłością i nie mogłam na to nie
odpowiedzieć. Poczęłam wzywać ją w swych myślach: "Dibello! Czy mnie
słyszysz, piękna bogini, czy na mnie patrzysz? Strzeż mnie na wszystkich
moich drogach, broń mej duszy przed cierpieniem i mrokiem, a ja będę sławić
twe imię i będę ci całym swym życiem oddawać cześć. Niechaj każda chwała,
jaka mi przypadnie, będzie również twą chwałą, wielka Dibello!"
Oderwałam się z zadumy i podeszłam w stronę drzewa. Naprzeciw bramy miejskiej
stały dwa wielkie budynki. Na jednym z nich dostrzegłem szyld z wizerunkiem
oka. Ucieszyłam się niezmiernie. Słusznie przewidywałam, że jestem u celu.
Gdy podeszłam bliżej dostrzegłam, że pod wizerunkiem oka znajduje się napis:
"Gildia Magów." Na budynku obok widniał szyld z namalowanym mieczem
i napisem "Gildia Wojowników". Ta druga jednak mnie nie interesowała.
Otworzyłam drzwi gmachu Gildii Magów w Anvil i weszłam do środka. Za stołem
na przeciwko wejścia stała młoda blondwłosa Altmerka w bogato zdobionej
błękitnej sukni. Kartkowała jakąś książkę, najwyraźniej pilnie czegoś w niej
szukając.
- Nazywam się Astarte. -
powiedziałam. - Pragnę uzyskać rekomendację tego domu, by zostać pełnoprawnym
członkiem Gildii Magów.
Altmerka podniosła swój wzrok znad
książki i spojrzała na mnie.
- Jestem Carahil. - odparła
odkładając książkę na stół. - Jeśli chcesz uzyskać moją rekomendację, musisz
mi pomóc.
- Zamieniam się w słuch.
- W ostatnim czasie w okolicy zginęło
kilku kupców. Najprawdopodobniej zabił ich jakiś mag. Oczywiście podejrzenia
padły na naszą gildię. Sprawę bada Arielle Jurard. Musisz z nią porozmawiać.
Znajdziesz ją w gospodzie Na Roztajach Briny, na północ od Anvil.
- Mam nadzieję, że tam trafię. -
powiedziałam.
- Jesteś, jak widzę, rycerzem Ostrzy.
- powiedziała Carahil. - Chodź za mną!
Altmerka poprowadziła mnie do
pomieszczenia pełnego łóżek zaścielonych szmaragdową jedwabną pościelą.
Wyciągnęła z wielkiej i pięknej szafy jakieś zielone ubranie.
- Musisz zostawić tutaj zbroję
Ostrzy. - odparła Carahil. - Ubierz tę suknię! W niej nie będziesz wyglądać
podejrzanie. Kiedy się przebierzesz, przyjdź do mnie!
Altmerka zostawiła mnie samą w tym
pomieszczeniu. Szybko przebrałam się w prostą zieloną suknię, którą mi
wręczyła, a zbroję Ostrzy włożyłam do drewnianego kufra stojącego pod ścianą.
Odnalazłam Carahil przy drzwiach wyjściowych.
- Udasz się teraz do gospody na
Rozstajach Briny. Musisz wynająć pokój w tej gospodzie podając się za
wędrownego kupca. Arielle Jurard sama cię odnajdzie.
- Dobrze. - powiedziałam. - Do
zobaczenia wkrótce!
Opuściłam gmach Gildii Magów.
Nim opuściłam miasto, postanowiłam
się jeszcze trochę rozejrzeć. Zeszłam do doków. Była to zdecydowanie najmniej
atrakcyjna część miasta. Niestety trochę cuchnęło tu rybami. Szybko opuściłam
doki, zdążyłam jednak usłyszeć, jak jeden z przebywających tu Argonian mówi,
że niejaki Velwyn Benirus sprzedaje w mieście dom po bardzo korzystnej cenie
oraz, że zwykle można go znaleźć w karczmie zwanej Hrabiowską Zbrojownią. Pytając przechodniów
o ten budynek, wkrótce odnalazłam karczmę, a w niej Velwyna Benirusa, który
okazał się być młodym, elegancko ubranym, Cesarskim. Zapytałam go, czy to
prawda, że sprzedaje dom, a on odparł, iż istotnie wystawił na sprzedaż
posiadłość swego dziadka. Zaproponował mi obejrzenie owego budynku.
Pozwoliłam mu poprowadzić się w kierunku przepięknej świątyni Dibelli
górującej nad miastem. Na przeciwko świątyni znajdowała się wspaniała willa.
Była to właśnie posiadłość Benirusów. Zachwyciła mnie tak bardzo, że gdy
dowiedziałam się, że Velwyn Benirus gotów jest ją odsprzedać za jedyne 5000
septimów, postanowiłam, że muszę ją mieć. Na razie jednak nie miałam tylu
pieniędzy. Przekroczyłam więc bramę miasta, wsiadłam na grzbiet mojego konia
i pojechałam na północ.
Ściemniało się już. Szybko dotarłam
do przydrożnej gospody. Pozostawiłam Srokatego w stajni nieopodal, oczywiście
za drobną opłatą, i weszłam do budynku. Znajdowało się tu sporo osób.
Podeszłam do oberżysty i poprosiłam o nocleg. Na szczęście pokój, który mi
zaoferował nie był drogi. Kupiłam sobie jeszcze kolację. Usiadłam przy małym
stoliku i zaczęłam jeść podanego mi kurczaka z rusztu popijając go tanim
winem. W pewnym momencie dosiadła się do mnie pewna wyjątkowo szpetna
Altmerka o jasnych włosach ubrana w piękną błękitną suknię.
- Nie widziałam cię tu wcześniej. -
powiedziała wyniosłym głosem.
- To pewnie dlatego, że jestem tu po
raz pierwszy. - odpowiedziałam.
- Oczywiście. Gdyby było inaczej, na
pewno pamiętałabym twoją twarz, bo ja jestem tu często, a kiedy nie ma mnie
tutaj, jestem w Gildii Magów w Anvil.
- Jesteś więc magiem? - spytałam.
- Owszem. Nazywam się Caminalda. Mogę
wiedzieć, z kim mam przyjemność.
- Mam na imię Astarte. -
odpowiedziałam krótko.
Ledwie mogłam patrzeć na szkaradną,
niewyobrażalnie podłużną i pociągłą twarz elfki. Było w niej coś wyjątkowo
odpychającego. Wcale nie miałam ochoty na rozmowę z nią.
- Jaki jest powód twego przybycia
tutaj? - spytała elfka podejrzanie słodkim głosikiem.
- Jestem kupcem. - odpowiedziałam. -
Noc zastała mnie w podróży, więc zatrzymałam się w gospodzie.
- Skoro jesteś kupcem, to gdzie jest
twój towar?
- Sprzedałam go. - odpowiedziałam
patrząc Caminaldzie w oczy.
- Dużo udało ci się zarobić?
- To, ile zarobiłam, to moja sprawa.
- odpowiedziałam z ironicznym uśmiechem.
- Oczywiście. - powiedziała elfka
również uśmiechając się fałszywie. - Nie będę ci już dłużej zawracać głowy.
Ucieszyłam się, że wreszcie sobie
poszła. Kiedy skończyłam jeść, weszłam do wynajętego pokoju i usiadłam na
łóżku. Pokój był bardzo mały, ale czysty. Czysta była również pościel na
niezbyt miękkim łóżku, na którym siedziałam. Po chwili ktoś zapukał do drzwi.
Otworzyłam je i zobaczyłam czarnowłosą dziewczynę. Nie potrafiłam określić,
jakiej była rasy, ale z pewnością była człowiekiem.
- Jestem Arielle Jurard. - szepnęła.
Otworzyłam drzwi szerzej i wpuściłam
ją do środka.
- To ciebie przysłała Carahil? -
spytała cicho dziewczyna, gdy zamknęłam za nią drzwi.
- Tak. - odpowiedziałam.
- Spędzisz tutaj noc, a rano udasz
się Złotym Szlakiem w stronę Kvatch. Będziesz naszą przynętą.
- Złoty Szlak to główna droga?
- Tak. Kiedy będziesz wędrować,
zwracaj uwagę na mijane osoby. Ja i jeszcze jeden mag będziemy iść za tobą.
Musisz jednak być ostrożna. Tymczasem życzę ci dobrej nocy! - po tych słowach
dziewczyna wyszła z mojego pokoju. Rozebrałam się i wsunęłam pod kołdrę. Dość
długo nie mogłam zasnąć.
12 dzień, Płomienne Serce:
Obudziłam się o świcie i z trudem
wstałam z łóżka. Z przyjemnością spałabym dłużej, ale musiałam wykonać
zlecone mi zadanie. Ubrałam się, przypięłam miecz do pasa i wyszłam z
gospody. Udałam się pieszo Złotym Szlakiem w kierunku Kvatch bacznie
obserwując okolicę. Wokół mnie nie było żywego ducha. Nie uszłam nawet kilku
metrów, gdy nagle ktoś wyskoczył przede mną z zarośli. W następnej chwili
poczułam ból w całym ciele. Upadłam na ziemię. Zrozumiałam, że ktoś rzucił na
mnie jakieś zaklęcie. Tym kimś okazała się być poznana przeze mnie wczoraj
Caminalda. Podeszła do mnie i szarpnęła mnie za włosy odchylając moją głowę
do tyłu. W drugiej dłoni trzymała sztylet, który przyłożyła mi do gardła.
- Zaraz sprawdzimy, ile wczoraj
zarobiłaś. Mam nadzieję, że dużo. - powiedziała i przycisnęła mi ostrze sztyletu
do szyi.
Natychmiast chwyciłam ją za prawą
dłoń, nie pozwalając jej poderżnąć mi gardła. Wolną rękę wyciągnęłam przed
siebie. Wyobraziłam sobie ogień rozpalający mą duszę, spojrzałam na wnętrze
swej dłoni, odwróciłam ją w stronę Altmerki i jednocześnie przeniosłam swój
wzrok na jej twarz. Płomienie wystrzeliły z mej dłoni i dosięgły twarzy mojej
przeciwniczki. Caminalda krzyknęła i odsunęła się ode mnie. Wyciągnęłam
katanę z pochwy zamaszystym ruchem ręki. To wystarczyło. Ostrze mego miecza
rozcięło Altmerce brzuch. Nim upadła przez chwilę stała jeszcze spoglądając na mnie z przerażeniem
w oczach.
- Zdradzę ci sekret. - powiedziałam
podnosząc się z kolan. - Nie jestem kupcem, jestem rycerzem.
Caminalda padła martwa na ziemię, a
wokół jej ciała szybko zaczęła się zbierać kałuża krwi. Krew sączyła się
także z mojej szyi, gdyż Altmerka zdołała mnie skaleczyć. Była to doskonała okazja,
by potrenować zaklęcie leczenia. Zamknęłam oczy i uniosłam dłoń na wysokość
twarzy. Skupiłam sie na piekącej ranie na mej szyi i wzięłam głęboki wdech
czując, jak me płuca napełniają się życiodajnym powietrzem. Odetchnęłam z
ulgą, gdy ból począł się zmniejszać, aż w końcu zniknął zupełnie. Otworzyłam
oczy. Po skaleczeniu pozostała jedynie krew na mojej skórze, jego samego zaś
już nie było. W tym momencie dobiegła do mnie Arielle w towarzystwie jakiegoś
mężczyzny w długiej szacie.
- To Caminalda! - zawołała dziewczyna
i spojrzała na mnie. - Zabiłaś ją!
- Zrobiłam to w obronie własnej. -
odparłam.
- Więc to ona napadała na kupców?
- Wygląda na to, że tak.
-Natychmiast wracaj do Anvil i
powiedź Carahil, że Caminalda nie żyje.
Szybko skierowałam swe kroki w drogę
powrotną. Odebrałam Srokatego ze stajni przy rozdrożu i szybko pogalopowałam
ku Anvil. Przed południem dotarłam do celu. Opowiedziałam Carahil o
wszystkim, co zaszło rano.
- Dobrze się spisałaś. Jeszcze dziś
wyślę w twojej sprawie list polecający na Uniwersytet. Zastanawiam się
jednak, jakie są twoje umiejętności.
- Na razie małe. - przyznałam. - Nie
mam doświadczenia, ale szybko się uczę.
- Zobaczymy, jak szybko.
- Nauczysz mnie jakiegoś zaklęcia?
- Tutaj w Anvil, specjalizujemy się
głównie w magii przywracania. Podstawowym zaklęciem przywracającym jest
oczywiście uleczenie.
- Znam to zaklęcie. - powiedziałam.
- Nauczę cię czegoś trochę
trudniejszego. Wiesz, że jeden dotyk może zabić, bądź ocalić kogoś od
śmierci?
- Dotyk to za mało, ważny jest umysł.
- Rzeczywiście. Na początek nauczę
cię "absorpcji many". Musisz mnie dotknąć, jakkolwiek chcesz.
Możesz na przykład złapać mnie za rękę.
Carahil podała mi swą dłoń, a ja
zacisnęłam palce na jej nadgarstku.
- Teraz musisz spojrzeć mi w oczy i
pomyśleć o tym, że coś mi odbierasz. - mówiła dalej Carahil. - Musisz wyczuć
moją manę i przekazać ją sobie.
Dość długo starałam się wyczuć manę
stojącej przede mną elfki. Skupiłam się na jej oczach. Wyobraziłam sobie, jak
jakaś wielka fala wylewa się z jej duszy i wstępuje w moją.
- Bardzo dobrze. - powiedziała Carahil.
- Właśnie przed chwilą zmniejszyłaś poziom mojej many, jednocześnie
zwiększając swój własny. Rzeczywiście szybko się uczysz. Podobnym zaklęciem
do "absorpcji many" jest "absorpcja zdrowia". Polega ona
na uzdrawianiu siebie kosztem powolnego zabijania danej osoby. Wystarczy, że
położysz dłoń na piersi tej osoby i pomyślisz o tym, że odbierasz jej życiową
energię. Nie musisz nawet utrzymywać z nią kontaktu wzrokowego.
- Potrafię zabijać. - powiedziałam. -
Powiedź mi jednak, jak mogę kogoś uzdrowić. Bardzo chciałabym posiąść taką
umiejętność.
- "Kojący dotyk" to trudne
zaklęcie, ale mogę spróbować cię go nauczyć. Połóż dłoń na mojej piersi.
Zrobiłam to, co poleciła mi elfka.
Ona zaś mówiła dalej:
- Patrz mi w oczy i postaraj się
wczuć we mnie. Musisz swoim umysłem ogarnąć moją duszę i me ciało. Musisz
poczuć to, co ja czuję. Gdy otworzyć się na moją duszę, będziesz miała wpływ
na moje ciało.
Starałam się ze wszystkich sił rzucić
to zaklęcie, jednak moje wysiłki zdały się na nic.
- Nie potrafię wczuć się w twoją
duszę. - powiedziałam po dłuższej chwili skupienia.
- To zaklęcie na razie jest dla
ciebie stanowczo za trudne. Wymaga ono wielkiej wprawy, talentu i empatii.
Nikt nie zostaje uzdrowicielem z dnia na dzień.
- Żałuję, że nie potrafię pojąć tego
zaklęcia.
- Najpierw powinnaś osiągnąć
perfekcję w zaklęciu leczenia, a dopiero później trenować "kojący
dotyk". Umiejętność uleczania siebie zawsze jest pierwszym krokiem na
drodze do uleczania innych. Ćwicz zaklęcia, które już znasz i nie zrażaj się
drobnymi niepowodzeniami. - powiedziała elfka.
Chciałabym, by wszystko przychodziło
mi z łatwością, i wiele razy pojmowałam w lot to, czego większość
śmiertelników uczyła się przez lata, jednak tego jednego zaklęcia, na którym
tak bardzo mi zależało, za nic w świecie nie potrafiłam opanować. Zakończyłam
naukę u Carahil, przywdziałam na powrót zbroję Ostrzy i opuściłam Anvil.
Zapragnęłam zobaczyć się z Martinem, postanowiłam więc udać się do Świątyni
Władcy Chmur pod pretekstem złożenia raportu o postępach w poszukiwaniu
Amuletu Królów. Wieczorem byłam już w Brumie. Zostawiłam swego wierzchowca przy
bramie miejskiej pod opieką strażników. Bruma miała dość surowy wygląd.
Wznosiły się tu drewniane budynki, które pod każdym względem były proste i
mało interesujące, ale sprawiały wrażenie solidnych. Powietrze było chłodne,
lecz suche. Dość długo błądziłam w mieście, które okazało się być
dwupoziomowe i znacznie bardziej skomplikowane od Anvil. Nawet mapa nie
pomogła mi zbytnio odnaleźć się w chaosie uliczek i schodów. W końcu
dostrzegłam zielone sztandary ze złotymi wykończeniami. Ozdabiały one gmach Gildii
Magów, który znajdował się na szczycie szerokich kamiennych schodów. Szybko
podeszłam do drewnianych drzwi i weszłam do środka. Za drewnianą ladą stała
dziewczyna o jasnych włosach, skromnie odziana.
- Witaj! - zawołała z uśmiechem na
mój widok. - Jesteś tu po raz pierwszy? To dobrze, że do Gildii Magów
wstępują nowe osoby.
- Muszę zdobyć rekomendację tego
domu, by dostać się na Uniwersytet Wiedzy Tajemnej. - wyjaśniłam.
- Porozmawiaj z Jeanne Frasoric.
Znajdziesz ją w pokoju na samej górze.
Podziękowałam i wspięłam się po
schodach na ostatnie piętro. Weszłam do niezbyt dużego, lecz bogato
wystrojonego pokoju, w którym znajdowała się moda rudowłosa kobieta w prostej
i skromnej czerwono-białej sukni. Przeglądała jakąś książkę nerwowo chodząc
po pokoju.
- Szukam Jeanne Frasoric. -
oświadczyłam.
- To ja. - kobieta przeniosła na mnie
spojrzenie swoich chłodnych niebieskich oczu.
- Nazywam się Astarte i pragnę
studiować na Uniwersytecie Wiedzy Tajemnej. - powiedziałam.
- I potrzebujesz moich rekomendacji?
Świetnie! Proszę cię znajdź J'skara. Nie ma go w gildii już od paru dni.
Zaczyna mnie to niepokoić. Członkowie gildii, albo nie wiedzą, gdzie jest,
albo nie chcą mi tego powiedzieć. Porozmawiaj z nimi, może tobie coś
powiedzą.
- Dobrze. - zgodziłam się.
Gdy zeszłam na dół ujrzałam jakiegoś
elfa w szmaragdowej marynarce ozdobionej złotymi nićmi, która musiała być
bardzo droga.
- Przepraszam. - podeszłam w jego
stronę. - Szukam J'skara. Wiesz może, gdzie jest?
- Może wiem. - odpowiedział z lekkim
wahaniem.
- Może jest coś, co mogłabym dla
ciebie zrobić? - zapytałam.
Elf rozejrzał się, najwyraźniej
sprawdzając, czy wokół nas nie ma nikogo, kto mógłby usłyszeć naszą rozmowę.
Byliśmy sami.
- Jeśli chcesz znaleźć J'skara, to
musisz przynieść mi Księgę Zaklęć, która należy do Jeanne Frasoric. -
wyszeptał. - Musisz otworzyć biurko Jeanne w jej pokoju i znaleźć tę księgę.
Jeśli mi przyniesiesz, pomogę ci znaleźć J'skara.
W tym momencie z góry zeszła Jeanne
Frasoric.
- Teraz będziesz mieć najlepszą
okazję. - szepnął elf, poczym podszedł do szefowej Gildii Magów w Brumie i
zaczął ją o coś wypytywać. Kiedy dostatecznie mocno odwrócił jej uwagę, cicho
wspięłam się po schodach na górę. Podeszłam do drewnianego biurka w pokoju
Jeanne. Było zamknięte na klucz. Po dość długim czasie udało mi się otworzyć
zamek wytrychem. Na szczęście miałam przy sobie dość sporo wytrychów, z czego
wiele połamałam przy próbie otwarcia zamka. W końcu jednak udało się. W
biurku znajdowała się tylko jedna księgą. Wyjęłam ją i spojrzałam na okładkę.
Widniał na niej napis: "Księga Zaklęć". Zamknęłam biurko i skryłam
się w pomieszczeniu obok. Kiedy usłyszałam, że Jeanne wróciła do swego
pokoju, ostrożnie zeszłam na dół. Elf w szmaragdowej marynarce czekał na
mnie. Wręczyłam mu księgę. W tym momencie zegar przy ścianie wybił godzinę
dziesiątą.
- Spotkamy się za chwilę w kwaterach
mieszkalnych. - oświadczył elf i wszedł do bocznego pomieszczenia.
Zapytałam jakiegoś innego członka
gildii o to, gdzie są kwatery mieszkalne. Udałam się tam chwilę później. Kiedy
tylko weszłam do tego dość dużego pomieszczenia, ujrzałam znanego mi już elfa
z księgą Jeanne w ręce, czytającego jakieś zaklęcie. W pewnym momencie
wyciągnął on przed siebie dłoń, z której wystrzelił różowy słup światła.
Różowa mgiełka pokryła jakiś niewidzialny dotąd kształt, a gdy się rozproszyła,
w pokoju pojawił się Khajiit w niebieskiej szacie.
- To ty jesteś J'skar? - zapytałam.
- Tak. - odpowiedział.
- A więc chodziło o zaklęcie
niewidzialności?
- To był taki żart. - powiedział
Khajiit z uśmiechem.
Natychmiast wyszłam z pokoju i udałam
się do Jeanne. Powiedziałam jej, że J'skar przez cały czas był obecny w gmachu
gildii, lecz rzucił na siebie zaklęcie niewidzialności, oraz, że teraz znów
jest widzialny. Jeanne Frasoric podziękowała mi za pomoc w rozwiązaniu
zagadki jego zniknięcia i obiecała wysłać list polecający do Raminusa Polusa
w mojej sprawie. Jeszcze tej samej nocy opuściłam Brumę i udałam się do
Świątyni Władcy Chmur, by spotkać sie z Martinem i opowiedzieć mu o
wszystkim, co zaszło w ostatnim czasie.
13 dzień, Płomienne Serce:
Po spotkaniu z Martinem udałam się do
miasta Cheydinhal znajdującego się na wschód od stolicy. Szybko odnalazłam
gmach Gildii Magów i zarządzającego nią siwowłosego Altmera w czarnym stroju
o imieniu Falcar. Zlecił mi on odnalezienie pewnego magicznego pierścienia,
który miał wpaść mu do studni znajdującej się na dziedzińcu gildii. Okazało
się, że owa studnia przykryta jest drewnianą klapą zamkniętą na kłódkę.
Wróciłam do Falcara prosząc go o klucz. On jednak stwierdził, że ma go
niejaka Deetsan i że odnajdę ją w pokoju alchemicznym. Trochę błądziłam po
budynku gildii, gdy wreszcie natknęłam się na zielonoskórą Argoniankę w
niebieskiej jedwabnej sukni mieszającą jakieś mikstury przy stole zastawionym
probówkami.
- Szukam Deetsan. - powiedziałam.
- To ja. - odpowiedziała Argonianka
ochrypłym głosem. - O co chodzi?
- Nazywam się Astarte. Falcar nakazał
mi przynieść pierścień ze studni na dziedzińcu. Podobno masz do niej klucz.
Argonianka odstawiła trzymane w rękach
ampułki na stolik i podeszła do drzwi. Wyjrzała na korytarz i rozejrzała się
nerwowo. W pobliżu nie było nikogo, zamknęła więc drzwi i podeszła do mnie.
Wyglądała bardzo dziwnie ze swoją szorstką skórą pokrytą twardymi łuskami
odziana w suknię z delikatnego materiału. Z otworu z tyłu sukni wystawał jej
długi i masywny ogon.
- Parę dni temu pewien chłopiec
przybył tu, by zdobyć rekomendacje naszej gildii, a Falcar poprosił go o to
samo, co ciebie. - szepnęła. - Później już go nie widziałam. Zniknął bez śladu.
Coś jest w tej sprawie nie tak.
- Tak, czy inaczej, zamierzam znaleźć
ten pierścień. - oświadczyłam.
- Dobrze, dam ci klucz, ale najpierw
nauczę cię kilku zaklęć, które mogą okazać ci się bardzo przydatne.
- Jakich zaklęć chcesz mnie nauczyć?
- Najchętniej nauczyłabym cię
oddychania pod wodą, ale to jest bardzo trudne i zajęłaby nam wiele miesięcy,
tak więc nauczę cię przynajmniej "chodzenia po wodzie" i "zmniejszenia
brzemienia", a więc zaklęcia, która na cztery minut nada twojemu ciału
oraz wszystkiemu, czego będziesz dotykać, lekkość piórka.
- Brzmi ciekawie. - oświadczyłam nie
przyznając się do posiadania Klejnotu z Rumare.
Deetsan uczyła mnie nowych zaklęcia
przez dobre kilkanaście godzin. "Zmniejszenie brzemienia" polegało
głównie na wzięciu głębokiego wdechu i wyobrażaniu sobie lekkości. Słabo mi
wychodziło, w końcu jednak Deetsan przyciągnęła do pokoju banię pełną wody i
zaczęła mnie uczyć chodzenia po niej przy pomocy magii. To zaklęcie było
jeszcze trudniejsze. Na koniec Deetsan nauczyła mnie otwierania prostych
zamków siłą własnego umysłu, a więc przy pomocy zaklęcia "pęknięcie
zasuwy". W końcu postanowiła zakończyć lekcję i wręczyła mi klucz do
studni. Słońce pomału zaczynało chylić się ku zachodowi, gdy podeszłam do
studni, przekręciłam klucz w kłódce i podniosłam drewnianą klapę. Studnia
była pełna wody i wyglądała na bardzo głęboką. Na szczęście woda była ciepła.
Zdjęłam zbroję i położyłam ją na ziemi. Obok położyłam mój miecz i sakiewkę z
pieniędzmi. Miałam nadzieję, że nikt mnie nie okradnie. Odziana w samą tunikę
wskoczyłam do studni. Zanurkowałam w głąb. Ostatnie promienie słońca ledwie
przedzierały się do dna. Wokół mnie było okropnie ciemno. Jak mam znaleźć pierścień
skoro prawie nic nie widzę? Dotknęłam dna studni i szybko zorientowałam się,
że w jej ścianie znajduje się ogromny otwór przypominający wejście do
jaskini. Wpłynęłam do środka. Było tu zupełnie ciemno. Nagle o coś uderzyłam.
Przerażona zorientowałam się, że wpłynęłam na czyjeś martwe ciało. Wokół mnie
panowały ciemności. Zadziwiające było jednak to, że zwłoki leżały na dnie
zupełnie, jak ciężki głaz, a przecież powinny unieść się w górę. Zaczęłam
dotykać zwłok, a właściwie oglądać je własnymi palcami. Szukałam jakiegoś
obciążenia. Ciało nie było jednak w żaden sposób przytwierdzone do dna.
Przypadkiem zorientowałam się, że na palcu trupa znajduje się jakiś duży
pierścień. Domyśliłam się, że jest to przedmiot, jaki nakazał mi odnaleźć
Falcar. Ściągnęłam go z palca umarłego i wsunęłam na swój własny. W tym
momencie zwłoki uniosły się w górę, a ja upadłam na dno, jak głaz, i nie
mogłam wypłynąć na powierzchnię. Było zupełnie tak, jakbym nagle stała się
okropnie ciężka. Natychmiast zrozumiałam, że stało się tak za sprawą
pierścienia. Próbowałam ściągnąć go z palca, lecz zakleszczył się na nim,
tak, że mimo wysiłku nie zdołałam tego uczynić. Na krótką chwilę wpadłam w
panikę. Niczego nie widziałam i prawie nie mogłam się ruszyć. Utknęłam sama
głęboko pod wodą. Na szczęście magia Klejnotu Rumare nie pozwalała mi się
utopić. Mój magiczny pierścień uratował mi życie zagrożone przez magię innego
magicznego pierścienia. Udało mi się uspokoić. Ciężko było mi rzucić
skuteczny czar "zmniejszenia brzemienia" pod wodą, tym bardziej, że
nauczyłam się go praktycznie przed chwilą. Jednak po wielu nieudanych
próbach, w końcu mi się to udało. Moje zaklęcie zablokowało działanie
niebezpiecznego pierścienia. Wiedziałam, że mam tylko kilka minut. Jakimś
cudem odnalazłam wyjście z podwodnej "jaskini" i wypłynęłam na
powierzchnię. Szybko wyskoczyłam ze studni i usiadłam na ziemi kompletnie
wyczerpana. Wszystko stało się jasne: Falcar wysłał mnie na śmierć. Byłam
cała przemoczona, a powietrze zrobiło się chłodne, lecz w tym momencie
rozgrzała mnie wściekłość. Szarpnęłam za pierścień, który omal mnie nie
zabił, i obracając go kilka razy na palcu, w końcu zdołałam go ściągnąć. Chwyciłam
moja sakiewkę, by nikt mnie nie okradł, i pozostawiając resztę swych rzeczy
przy studni, udałam się prosto do pokoju Deetsan.
- Drań chciał mnie zabić! - zawołałam
od progu z wściekłością i rzuciłam znaleziony pierścień na stół, przy którym
stała Argonianka.
- Kto chciał cię zabić? - zapytała
zdziwiona.
- Falcar. - odpowiedziałam. - Tamtego
poprzedniego ucznia też zabił.
- Vidkun nie żyje? - Deetsan była
zszokowana.
- Utopił się przez ten przeklęty
pierścień.
Deetsan podniosła pierścień ze stołu
i przyjrzała mu się.
- To Pierścień Brzemienia. -
oświadczyła. - Tak, jak myślałam. Biedny Vidkun. - to mówiąc Argonianka bez
zbędnych ceregieli wyrzuciła pierścień przez okno. - Na szczęście Falcar
wyszedł przed chwilą do miasta, więc mamy okazję, żeby przekonać się,
dlaczego zabija, a przy okazji możemy zdobyć list polecający, który wyślemy
na Uniwersytet w twojej sprawie. Chodź!
Deetsan wyszła z pokoju, a ja udałam
się za nią. Zatrzymałyśmy się przed kwaterą Falcara.
Argonianka dotykając mojego ramienia
rzuciła na mnie zaklęcie, które natychmiast wysuszyło moje przemoczone dotąd ubranie
i włosy. Była już noc.
- Przeszukaj kwatery Falcara. -
zwróciła się do mnie Deetsan. - Sprawdź, czy napisał jakąkolwiek
rekomendację. Jeśli znajdziesz list polecający, przekaż go mnie wraz ze
wszystkimi przedmiotami, które wydadzą ci się podejrzane. Ja zostanę tutaj w razie,
gdyby Falcar powrócił.
Weszłam do pokoju Altmera i zaczęłam
przeszukiwać jego biurko. W szufladach nie znalazłam żadnego listu, ale
zamiast tego spostrzegłam tam dwa dziwne czarne lśniące kamienie.
Przyglądałam się im z zaciekawieniem, gdy Deetsan zapukała do drzwi.
- Pośpiesz się! - zawołała.
Chwyciłam kamienie i wyszłam na
korytarz.
- Nie znalazłam listu, ale odnalazłam
te kamienie. - powiedziałam pokazując znalezisko Argoniance.
- Na Dziewiątkę! - zawołała z
przerażeniem w swoich wąskich źrenicach. - To czarne klejnoty duszy!
- Co to oznacza? - zapytałam
zaciekawiona.
- Chodźmy do mojego pokoju. -
odpowiedziała zdenerwowana Deetsan.
Kiedy już znalazłyśmy się sam na sam,
Argonianka zamknęła za nami drzwi i powiedziała cicho:
- Klejnoty dusz służą do więzienia
dusz zabitych stworzeń i czerpania z nich energii. Białe kamienie przechowują
dusze niższego rzędu. Magowie używają ich powszechnie do zaklinania broni.
Natomiast czarne kamienie są znacznie potężniejsze, gdyż służą do przechowywania
dusz wyższego rzędu, to znaczy dusz ludzi, elfów i zwierzoludzi. Ich moc
używana była przez wieki w licznych praktykach nekromancji. Teraz jednak
nekromancja jest zakazana i nikt w Tamriel nie ma prawa używać tych klejnotów.
- Ani tym bardziej dla nich zabijać,
czyż nie? - odparłam.
- Tak, dlatego natychmiast powiadomię
o tym władze. - powiedziała Deetsan. - Ty musisz stąd jak najszybciej
wyjechać dla własnego dobra. W najbliższym czasie napiszę ci rekomendacje i
wyślę je na Uniwersytet. Teraz jednak opuść Cheydinhal.
- Dobrze. Żegnaj Deetsan! - to mówiąc
wyszłam na korytarz.
14 dzień, Płomienne Serce:
Gdy przybyłam do gilidii magów w
Chorrol, jej przywódca, czerwonoskóry Argonianin o imieniu Teekeeus, nauczył
mnie zaklęcia "odpędzanie nieumarłych", poczym zaoferował mi
śniadanie. Gdy zaspokoiłam swój głód, nakazał mi dowiedzieć się, po co do
Chorrol przybyła niejaka Earana, siwowłosa Altmerka, która natrętnie kręciła
się przy siedzibie gildii. Poszłam z nią porozmawiać, a ona na wieść o tym, że
jestem poszukiwaczem przygód, poprosiła mnie o zdobycie dla niej księgi pod
tytułem "Palce Góry", którą pragnęła przetłumaczyć. Powtórzyłam to
wszystko niezwłocznie Teekeeusowi. On zaś poprosił mnie o odnalezienie owej
księgi i dostarczenie jemu. Powiedział, że powinna znajdować się na Chmurnym
Szczycie i wskazał mi to miejsce na mapie. Po krótkim odpoczynku w kwaterach
mieszkalnych gildii wyruszyłam w podróż.
15 dzień, Płomienne Serce:
Na Chmurnym Szczycie odnalazłam
czyjeś spalone zwłoki, które wciąż przyciskały do piersi zupełnie nienadpaloną
księgę. Było to bardzo dziwne zjawisko. Wyciągnęłam księgę z rąk trupa i
dostrzegłam napis na okładce: "Palce Góry". Zabrałam zdobycz,
wsiadłam na konia i pognałam ze zbocza góry, zmierzając w stronę Chorrol.
16 dzień, Płomienne Serce:
O świcie dostarczyłam księgę
"Palce Góry" Teekeeusowi. Bardzo się z tego ucieszył i obiecał w
zamian napisać dla mnie list polecający. Dwa dni temu Earana powiedziała, że
będzie na mnie czekać w gospodzie "Siwa Kobyła". Uczciwość nakazała
mi udać się tam i powiedzieć Altmerce, że nie dostanie księgi. Bynajmniej nie
była tą wieścią zachwycona.
- Jak mogłaś zanieść "Palce
Góry" temu głupiemu zwierzakowi?! - wykrzyknęła Earana z wściekłością.
- Argonianie to nie są głupie
zwierzaki, to śmiertelnicy rozumni tak samo, jak ty i ja. - odparłam.
- Dlaczego nie przyniosłaś tej księgi
mnie?!
- Z czystej interesowności. -
odpowiedziałam. - Teekeeus z wdzięczności wyśle na Uniwersytet Wiedzy
Tajemnej list polecający, który jest mi potrzebny, bym mogła tam studiować.
- Możesz zaskarbić sobie również moją
wdzięczność, a wierz mi, że to bardzo ci się opłaci. - powiedziała Altmerka
wyzbywając się gniewu. - Wykradnij temu głupcowi księgę i dostarcz ją mnie.
Nic na tym nie stracisz, a wiele zyskasz, gwarantuję ci to.
- Nie zrobię tego. - odpowiedziałam
stanowczo.
- Dlaczego? - zapytała zdziwiona
Altmerka.
- Ponieważ nie jestem złodziejem. -
odpowiedziałam wychodząc z gospody.
Wsiadłam na konia i pogalopowałam
przed siebie. W południe przybyłam do miasta Bravil. Pozostawiłam Srokatego w
podmiejskiej stajni i udałam się na poszukiwania tutejszego domu cechowego
magii. Kiedy wkroczyłam do gmachu Gildii Magów, powitała mnie zarządzająca
nim Argonianka o imieniu Kud-Ei. Gdy dowiedziała się, iż pragnę zostać magiem
natychmiast zaoferowała mi lekcję. Zgodziłam się.
- Najpierw, moje dziecko, idź do
kwater mieszkalnych i wybierz sobie z szafy jakąś suknię. Umyj się i
przebierz, a kiedy będziesz gotowa przyjdź tutaj.
- Nie możesz uczyć mnie zaklęć, kiedy
jestem w zbroi? - zapytałam.
- Mogę, ale tak się składa, że
zaklęcie, którego pragnę cię nauczyć, jest skuteczniejsze, kiedy osoba je
rzucająca wygląda pięknie.
- Pięknie?
- Tak. Przyjdź, kiedy się
przygotujesz.
Udałam się do kwater mieszkalnych i
zaczęłam przeglądać szaty i suknie znajdujące się w szafie. Wszystkie były
szyte w podobny sposób z jedwabnych materiałów o różnych odcieniach zieleni i
błękitu. Wybrałam dość obcisłą ciemnozieloną suknię. Umyłam się w
przygotowanej już drewnianej bali z ciepłą wodą i ubrałam suknię. Rozczesałam
mokre jeszcze włosy grzebieniem znalezionym na szafce obok czyjegoś łóżka i
powróciłam do Kud-Ei.
- Nauczę cię zaklęcia "urzeczenia".
- oświadczyła dobitnie. - Polega ono na rzuceniu lekkiego uroku na daną osobę
za pomocą jednego dotyku.
- Na czym polega ten urok? -
zapytałam zaciekawiona.
- Chodzi oczywiście o to, by osoba
na, którą rzucasz czar, poczuła do ciebie swego rodzaju słabość, to znaczy
obdarzyła cię swoją sympatią i co za tym idzie stała się bardziej skłonna do
ulegania twojej woli.
- Jak rzucić to zaklęcie?
- W "urzeczeniu" kluczowy
jest dotyk. - oświadczyła Argonianka. - Musisz w jakikolwiek sposób dotknąć
osoby, na którą chcesz rzucić czar, ale nie dotknąć przez ubranie, lecz mieć
bezpośredni kontakt z jej skórą. Kiedy już to zrobisz, spójrz jej głęboko w
oczy i pomyśl, że jesteś piękna. Musisz naprawdę poczuć się piękną, aby
zaklęcie zadziałało.
- To nic trudnego. - odpowiedziałam.
- Skoro tak, to powiem ci, na kim
możesz poćwiczyć to zaklęcie. Najpierw jednak chodźmy coś zjeść.
Kud-Ei poprowadziła mnie do jadalni,
gdzie czekał już na nas pyszny obiad. Przy stole zasiadali wszyscy mieszkańcy
Gildii Magów w Bravil. Usiadłam na krześle tuż obok Kud-Ei zajmującej
honorowe miejsce i zaczęłam jeść. Byłam bardzo głodna. W pewnym momencie
Argonianka nachyliła się w moją stronę i szepnęła:
- Widzisz tę śliczną Altmerkę?
Rozejrzałam się i spostrzegłam, że
Kud-Ei patrzy na młodą blondynkę, która była bardzo ładna, jak na elfa.
- Kto to jest?
- To Ardaline, jedna z moich
najbardziej uzdolnionych uczennic. - odpowiedziała Argonianka. - Ostatnio
bardzo się o nią martwię, ponieważ podkochuje się w niej bard Varon Vamori.
Ardaline wielokrotnie dawała mu do zrozumienia, że nie chce go znać, ale on
wciąż nie daje jej spokoju. Ostatnio stał się bardzo natarczywy. Wczoraj
ukradł Ardaline kostur. Oczywiście nie przyznaje się do tego.
- To na nim mam poćwiczyć
"urzeczenie"?
- Tak. Jeśli skłonisz go do oddania
Ardaline jej kostura, to będzie znaczyło, że rzuciłaś to zaklęcie bardzo
umiejętnie.
Po zakończeniu obiadu Kud-Ei
zaprosiła mnie jeszcze do swojej kwatery. Powiedziała, że Varona Vamori
znajdę w pobliskiej knajpie, i że rozpoznam go po błękitnym odcieniu skóry.
Następnie wręczyła mi mały kryształowy flakonik i oświadczyła:
- Oto Esencja Zauroczenia. Wylej na
siebie tę substancję, a mężczyźni znajdujący się w pobliżu stracą dla ciebie
głowę. Uważaj jednak, magia Esencji Zauroczenia niewoli jedynie słabe umysły,
a jej działanie jest krótkotrwałe. Wypróbuj na Varonie Vamori zarówno
"urzeczenie", jak i Esencję Zauroczenia.
- Dobrze. - odpowiedziałam i
opuściłam gmach Gildii Magów w Bravil.
Szybko odnalazłam Varona Vamori we
wspomnianej przez Kud-Ei knajpie. Samotnie pił wino. Był Dunmerem, jednak
jego skóra nie była szara, lecz błękitna, co zdarza się bardzo rzadko pośród
mrocznych elfów. Był młody i elegancko ubrany. Dosiadłam się do niego i
odparłam:
- Przysyła mnie Kud-Ei. Podobno
ukradłeś kostur Ardaline.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz. -
odpowiedział z gniewem i spojrzał na mnie.
Szybko chwyciłam go na rękę, spojrzałam
mu głęboko w oczy i uśmiechnęłam się zalotnie. Wiedziałam, że wyglądam
pięknie.
- Myślę, że dobrze wiesz, o czym
mówię. - powiedziałam powoli.
Mój urok zadziałał. Gniew zniknął z
twarzy Varona, a na jego miejscu pojawiła się życzliwość, która szybko ustąpiła
miejsce smutkowi.
- Zabrałem kostur Ardaline, ale ona
zabrała mi serce. - odparł z ciężkim westchnieniem.
- Może byś go oddał? - zasugerowałam.
- Nie ma mowy! Niczego już nigdy dla
niej nie zrobię. - odpowiedział stanowczo.
Nie miałam czasu na udowadnianie mu,
jak niedojrzałe jest jego zachowanie. Nadszedł czas, żeby przejść do bardziej
radykalnych metod. Odkorkowałam maleńki flakonik od Kud-Ei, który cały czas
trzymałam w dłoni i wylałam jego zawartość na swój dekolt. Natychmiast wokół
mnie pojawiła się cudowna woń przypominająca zapach róż. Varon Vamori
spojrzał na mnie z zachwytem.
- Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką
spotkałem w życiu! - zawołał. - Jakim byłem ślepcem, iż nie ujrzałem tego od
razu?!
- Czy zrobisz coś dla mnie? -
zapytałam.
- Wszystko, o co tylko poprosisz, o
najpiękniejsza! - zawołał padając przede mną na kolana.
- Przynieś mi kostur Ardaline. -
powiedziałam.
- Nie gniewaj się najdroższa, lecz
nie mogę tego uczynić, gdyż sprzedałem go mojemu przyjacielowi z Cesarskiego
Miasta.
- Jak się nazywa ten przyjaciel? -
spytałam.
-Soris Arenim. - odpowiedział Dunmer,
poczym zaczął obsypywać moje dłonie pocałunkami. - Och, byłem głupcem!
Zamiast sprzedać ten piękny kostur jemu, mogłem podarować go tobie. Cóż ja
widziałem w Ardaline? W porównaniu z tobą jest ona tylko szkaradną idiotką. Twoje
oczy są piękniejsze od gwiazd! Jeszcze dziś napiszę pieśń sławiącą twą urodę!
- Nie będę więc przeszkadzać ci w
pracy. - odpowiedziałam wstając.
- Już zawsze będę twym uniżonym
sługą, moja muzo! - zawołał Varon Varmori wciąż klęcząc przede mną.
- Żegnaj! - powiedziałam i szybkim
krokiem wyszłam na zewnątrz.
Po chwili byłam już w siedzibie Gildii
Magów. Od razu udałam się do kwatery Kud-Ei.
- Esencja Zauroczenia działa
rewelacyjnie. - oświadczyłam od progu. - Udało mi się również rzucić
skuteczne zaklęcie "urzeczenia". Niestety Varon Varmori sprzedał
kostur Ardaline niejakiemu Sorisowi Arenimowi z Cesarskiego Miasta.
- Proszę cię więc o dyskretne odzyskanie
tego kostura. - powiedziała Argonianka, poczym podała mi jeszcze jeden mały
flakonik Esencji Zakochania mówiąc, że być może jego moc jeszcze mi się
przyda.
Natychmiast przywdziałam na powrót
zbroję Ostrzy pozostawioną w kwaterach mieszkalnych i przypięłam do pasa moją
katanę. Następnie odebrałam Srokatego ze stajni i ruszyłam w drogę do
Cesarskiego Miasta.
17 dzień, Płomienne Serce:
O świcie przybyłam do stolicy Cyrodiil.
Zaczęłam pytać o Sorisa Arenima ludzi na ulicy. Nikt go nie znał. W pewnym
momencie ujrzałam starą żebraczkę, która wyciągnęła do mnie dłonie w
błagalnym geście i poprosiła o kilka septimów, za które będzie sobie mogła
kupić trochę chleba. Zrobiło mi się jej żal, więc sięgnęłam do sakiewki i
wręczyłam jej jedną złotą monetę popularnie nazywaną właśnie septimem na
cześć Cesarzy. Staruszka podziękowała mi, a gdy zapytałam ją o Sorisa
Arenima, powiedziała, że mieszka on w dzielnicy zwanej Placem Talosa. Z
wdzięczności za udzielenie mi informacji wręczyłam jej jeszcze jednego
septima. Udałam się na Plac Talosa i zapytałam przechodnia o poszukiwanego
przeze mnie śmiertelnika. Od razu wskazał mi jego dom. Zapukałam do drzwi, a
nie słysząc odpowiedzi nacisnęłam na klamkę. Drzwi otworzyły się i weszłam do
środka. Natychmiast ujrzałam krzątającego się po mieszkaniu łysiejącego
Altmera tak szkaradnego, iż wzbudzał we mnie odrazę.
- Czy ty jesteś Soris Arenim? -
zapytałam.
- Zależy, kto pyta i w jakiej
sprawie. - odpowiedział oschle.
- Nazywam się Astarte i chcę odzyskać
kostur, który sprzedał ci Varon Varmori. - odpowiedziałam. - Musisz wiedzieć,
że ten kostur został przez niego skradziony, a ja zamierzam oddać go
właścicielce.
- Zaraz, zaraz. - zaoponował Altmer.
- Kupiłem go, więc jest mój. Nie obchodzi mnie, jak wszedł w jego posiadanie
Varon. Ja nabyłem go w sposób legalny. Nie myśl, że ci go oddam.
W tym momencie spryskałam się Esencją
Zauroczenia, która znów roztoczyła wokół mnie przyjemną woń. Altmer głośno
wciągnął powietrze przez nos.
- Esencja Zauroczenia. - powiedział
wzdychając. - Ma wielką moc, ale działa tylko na słabe umysły.
A to pech! Umysł Sorisa Arenima
okazał się nie być słaby. Pozostało mi tylko "urzeczenie".
- Bardzo mi zależy na odzyskaniu tego
kostura. - powiedziałam zbliżając się do szkaradnego Altmera. - Może się
jakoś dogadamy.
Zaryzykowałam i patrząc mu w oczy
dotknęłam szybko jego ręki. Udało mi się rzucić zaklęcie
"urzeczenia". Altmer uśmiechnął się do mnie i powiedział:
- Jeśli naprawdę tak bardzo ci na tym
zależy, to mogę ci go odsprzedać za 200 septimów.
- Tak drogo?- odparłam.
- To wcale nie jest drogo. Ten kostur
jest wart znacznie więcej. - odpowiedział elf, poczym spojrzał na mnie
pożądliwie - Muszę jednak przyznać, że jesteś całkiem niezła, przynajmniej
jak na człowieka. Mojej żony nie ma w domu i długo nie będzie, więc jeśli
chcesz zapłacić za kostur w inny sposób...
- Wolę sposób finansowy. -
odpowiedziałam szybko nie pozwalając mu dokończyć, bo na samą myśl o tym, co
mu się najpewniej zamarzyło, zrobiło mi się niedobrze.
Soris Arenim zszedł do piwnicy. Po
chwili wrócił niosąc w rękach drewniany kostur. Szybko wyciągnęłam 200
septimów z sakiewki i wręczyłam mu je. Kostur Ardaline był już w moim
posiadaniu. Od razu wsiadłam na grzbiet Srokatego i pogalopowałam z powrotem
do Bravil. Wręczyłam kostur Kud-Ei, a ona obiecała mi wysłać list polecający
na Uniwersytet. Później udzieliła mi jeszcze jednej lekcji.
- Nauczę cię, jak wyczarować światło.
- oświadczyła Argonianka. - Z początku będziesz umiała stworzyć światło
świecy, ale później uda ci się wyczarowywać światło gwiazd.
- Co mam zrobić? - zapytałam.
- Ułóż prawą dłoń na sercu, weź
głęboki wdech i wyobraź sobie ciemność, głęboką ciemność.
Uczyniłam to, co powiedziała Kud-Ei.
Przy wyobrażaniu sobie ciemności dla ułatwienia zamknęłam oczy.
- Teraz jednym płynnym ruchem oderwij
dłoń od piersi i unieś ją w górę, jednocześnie wydychając powietrze i
wyobrażając sobie jasne i intensywne światło.
Gdy moja dłoń znalazła się nad moją
głową, nagle zabłysło w niej światło. Mała świetlna kula zawisła w powietrzu.
- Brawo! Bardzo dobrze! Masz ogromny
talent! - zawołała uradowana Argonianka.
Po krótkim posiłku udałam się do
miasta Leyawiin. Pozostawiłam Srokatego w podmiejskiej stajni i udałam się na
poszukiwania gmachu Gildii Magów. Był to duży kamienny budynek. Gdy
wkroczyłam do środka, w głównym holu na ławce siedziała stara Bosmerka o
siwych gęstych włosach upiętych do góry, ubrana w czarną suknię. Czytała
jakąś księgę, lecz gdy tylko weszłam do budynku oderwała się od lektury i
spojrzała na mnie. Nie zdążyłam się odezwać ani słowem, gdy podeszła do mnie
i z jakimś dziwnym szaleństwem w oczach powiedziała:
-Pokaż mi swoją dłoń!
W następnej chwili chwyciła mnie za
lewą rękę, ściągnęła z niej skórzaną rękawicę i zaczęła z zapałem oglądać
wnętrze mojej dłoni. W końcu przemówiła:
- Widzę miasto w ręce i rękę w
gwiazdach. Wieża strzeże wrót, lecz wrota mają klucz. Król jest kluczem, a
ręka strzeże króla. - w tym momencie elfka zwinęła moją dłoń w pięść i
podniosła na mnie swój wzrok. - To twoja ręka, rycerzu.
Nie był niczym dziwnym fakt, że
nazwała mnie rycerzem, ponieważ noszona przeze mnie zbroja Ostrzy świadczyła
dobitnie o mojej profesji. Zaskakujące było jednak to, iż zdawała się
wiedzieć, że zamknęłam Wrota Otchłani usuwając Kamień Pieczęci z wieży oraz,
że to ja chronię człowieka, który jako jedyny może zakończyć Kryzys Otchłani.
- Jestem Dagail. - przedstawiła się
stara Bosmerka.
- Nazywam się Astarte i chciałabym
skosztować odrobiny twej mądrości. - odrzekłam wciąż zafascynowana
wypowiedzianą przez nią przepowiednią.
- Ty szukasz
mądrości ode mnie, dziecko? Ach, tak! - w oczach Dagail dostrzegłam obłęd. -
Szukasz słów. Słowa są ... trudne. Przychodzą i odchodzą. Pozostają tylko
głosy. Są tak głośne, że zagłuszają słowa. Nie mam mojego amuletu. Mój kamień odgradzał głosy od słów, tak że
nigdy nie przychodziły i nie zostawały. Chcesz podnieść swoje ręce, aby pomóc
innym, aby pomóc mi znaleźć słowa?
- Pomogę ci, powiedz tylko, co mam zrobić?
- Poszukaj Agaty, dziecko. Ona wskaże ci ścieżkę, a
ja muszę teraz odpocząć.
- Gdzie znajdę Agatę?
- Ona może jest młoda, ale jej serce jest stare i
mądre. Prowadzi ją dobrze przez te niespokojne czasy.
W tym momencie podeszła do nas wysoka kobieta o
ciemnych brązowych włosach.
- Przepraszam, ale przywódczyni naszej gildii
ostatnio niezbyt dobrze się czuje. - powiedziała do mnie, poczym zwróciła się
do Dagail. - Powinnaś odpocząć, pani.
- Tak, moje dziecko. Pójdę do siebie. - po tych
słowach staruszka weszła po schodach na górne piętro gmachu gildii.
- Czy znajdę tu jakąś Agatę? -
spytałam wysokiej kobiety.
- To ja, Agata ze Skyrim.
- Jesteś Nordką? - zdziwiłam się.
- Owszem.
- Myślałam, że Nordowie mają jasne
włosy.
- Większość Nordów ma jasne włosy. -
odparła Agata nieco oburzonym tonem. - Czego ode mnie chcesz?
- Dagail mówiła, że jeśli chcę jej
pomóc, to mam porozmawiać z tobą.
- To nie będzie takie łatwe. -
powiedziała Agata. - Dagail ma wielki dar. Od dziecka potrafi dostrzegać
rzeczy, które dla innych pozostają zakryte. Lecz ten dar stanowi również
przekleństwo. Wizje Dagail są tak liczne i tak żywe, że zupełnie traci ona
przez nie kontakt z rzeczywistością. Właśnie z tego powodu nieomal przez całe
swoje życie nosiła na piersi pewien magiczny amulet z klejnotem skupiającym
jej wizje. Niestety amulet zaginął przed kilkoma dniami, a bez niego Dagail
nie jest w stanie normalnie funkcjonować. Szukałam go wszędzie, ale nie mam
pojęcia, co się z nim stało. Mogłabyś porozmawiać z magami z naszego domu cechowego.
Może powiedzą ci coś, czego nie chcą powiedzieć mnie.
- Dobrze, postaram się jakaś pomóc. -
odparłam.
Chwilę później rozmawiałam już z
pozostałymi mieszkańcami domu cechowego w Leyawiin. Niestety nikt nie
wiedział, gdzie może znajdować się amulet Dagail. W końcu napotkałam maga w
błękitnej szacie o ciemnych, długich włosach i bardzo niemiłym, a właściwie
groźnym spojrzeniu, który przedstawił mi się jako Kalthar ze Skyrim.
- Widziałeś może amulet Dagail? -
zapytałam.
- Nie, nie widziałem. - odpowiedział
z radosnym uśmiechem. - Odkąd zniknął, Dagail zupełnie odpłynę w świat swoich
fantazji.
Jego radość była delikatnie mówiąc
podejrzana.
- Naprawdę nie wiesz, co mogło się
stać z tym amuletem? - zapytałam.
- Nie. - odpowiedział, a ja byłam
pewna, że skłamał. - Nie wiem, co się stało z amuletem, ale podsłuchałem
kiedyś rozmowę Dagail z Agatą. Otóż nasza mistrzyni wyznała, że odziedziczyła
dar jasnowidzenia po swoim ojcu. Podejrzewam, że może gdzieś ukrywać drugi
amulet, który uprzednio należał do jej ojca. Może zapomniała, gdzie on jest.
Jeśli go znajdziesz, nie mów nic Agacie. Ona miała wiele powodów oraz
możliwości do dokonania kradzieży amuletu. Dlatego przynieś go mnie, a ja
zwrócę go Dagail.
- Dziękuję za informację. - odparłam
i natychmiast zaczęłam szukać Agaty.
Byłam pewna, że Kalthar nie ma
uczciwych zamiarów. Gdy tylko odnalazłam ciemnowłosą Nordkę, przekazałam jej
wszystko, co mi powiedział.
- Nie pomyślałam o tym, ale
rzeczywiście ojciec Dagail mógł nosić taki sam amulet, jak ona. - przyznała Agata.
- Porozmawiaj z nią o jej ojcu. Jest w pokoju na górze. Może coś ci powie. Ja
tymczasem poobserwuję trochę Kalthara.
Weszłam po schodach na piętro i dość
szybko odnalazłam komnatę Dagail. Wieszczka siedziała na swoim łożu i
spoglądała w dal z szeroko otwartymi oczami.
- Przyszłam z tobą porozmawiać o twym
ojcu. - powiedziałam siadając na łóżku obok niej.
- Mój ojciec strzeże fortu. -
odpowiedziała wieszczka wciąż patrząc w ścianę. - Zawsze go strzegł, nigdy
nie odszedł. Ta krew! Tam jest tyle krwi!
- Czy twój ojciec miał taki sam
amulet, jak ty? - zapytałam łagodnie.
- Tak. - odpowiedziała Dagail i nagle
wyprostowała się jakby coś dostrzegła. - Widzę go! Amulet wciąż tam jest!
- Gdzie jest?
- W Forcie Błękitnej Krwi, na piersi
mego ojca. - odpowiedziała z uśmiechem.
Szybko wyjęłam mapę i położyłam ją na
kolanach wieszczki.
- Pokaż mi, gdzie jest ten fort. -
powiedziałam.
Dagail spojrzała na mapę i wskazała
palcem miejsce niedaleko Leyawiin.
- Znajdę dla ciebie ten amulet. -
powiedziałam i natychmiast wybiegłam z komnaty.
18 dzień, Płomienne Serce:
W nocy odnalazłam kamienne ruiny w
miejscu, które wskazała mi Dagail. Między ruinami ujrzałam kamienne schody
prowadzące pod ziemię. Było to wejście do starego, opuszczonego fortu. Gdy
tylko znalazłam się na dale, odkryłam, iż bynajmniej nie jestem tu sama.
Przede mną stało kilku bandytów. Rozprawiłam się z nimi za pomocą magii i
mojej katany. Podczas walki jeden z bandytów zranił mnie dość dotkliwie w
brzuch. Zdołałam jednak zabić go i szybko uleczyłam się. Gdy wszyscy moi
przeciwnicy byli martwi, podeszłam do bandyty, który omal mnie nie zabił i
wyjęłam z jego dłoni duży miecz, na którego ostrzu wciąż znajdowały się ślady
mojej krwi. W blasku pochodni powieszonej przy kamiennej ścianie
spostrzegłam, iż miecz ów wykonany jest w całości ze szczerego srebra. Był to
dwuręczny claymore. Jego ostrze błyszczało tak pięknie, że postanowiłam go
zatrzymać, mimo, iż był dość ciężki. Odpięłam srebrną pochwę od pasa zbója i
przypięłam ją do własnego. Następnie umieściłam w niej moją piękną zdobycz. Tak
oto z dwoma mieczami u pasa i z wyczarowanym światłem oświetlającym mi drogę
weszłam w głąb Fortu Błękitnej Krwi. Po drodze napotkałam jeszcze kliku
bandytów, których bez większych trudności zabiłam moim nowym mieczem. W końcu
dotarłam do wielkiej sali, na środku której stała marmurowa trumna. Nad
trumną zaś widniał napis: "Tutaj spoczywa Manduin, żołnierz wierny
Cesarstwu, obrońca Fortu Błękitnej Krwi." z wielkim trudem uniosłam
wieko trumny. W jej wnętrzu spoczywał szkielet odziany w szaty, które niegdyś
musiały pięknie wyglądać. Na jego piersi spoczywał złoty amulet.
- Tobie ten wisiorek już się nie
przyda, dlatego zabiorę go dla twojej córki. - powiedziałam i delikatnie
przełożyłam złoty łańcuszek przez czaszkę szkieletu. Gdy amulet znajdował się
już w mojej dłoni, na powrót opuściłam wieko trumny zamykając w niej szkielet
Manduina. Kiedy wyszłam z fortu, nagle świsnęła mi nad głową kula ognia.
Spojrzałam w stronę, z której nadleciała, i ujrzałam Kalthara.
- Myślałaś, że pozwolę ci wręczyć ten
amulet Dagail?! - zawołała mag. - Oddaj mi go, albo zginiesz!
- Dlaczego to robisz? - zapytałam.
- To proste. Dagail bez amuletu
ochronnego jest podatna na manipulacje, jak dziecko. - oświadczył Nord. -
Istnieje tylko jedna rzecz lepsza od władzy - władza zza czyjś pleców!
- To ty ukradłeś amulet Dagail!
- Ukradłem i zniszczyłem, a teraz
zniszczę amulet jej ojca, na dobre zyskując władzę w Gildzie Magów w
Leyawiin!
- Po moim trupie. - odpowiedziałam.
- To się da załatwić. - odpowiedział
Kalthar i wyciągnął przed siebie dłoń.
Uskoczyłam przed kulą ognia i
podbiegłam do niego zamachując się kataną. Kalthar padł martwy u moich stóp.
Natychmiast udałam się do Gildii Magów w Leyawiin i wręczyłam Dagail
odnaleziony amulet. Gdy zawiesiła go na swojej piersi, opowiedziałam jej o
niegodziwych planach Kalthara.
- Bardzo dziękuję ci za pomoc. -
powiedziała wieszczka patrząc na mnie zupełnie przytomnym już wzrokiem. - Czy
jest coś, co mogę dla ciebie zrobić w zamian?
- Mogłabyś wystawić mi swoją rekomendację?
Chcę studiować magię na Uniwersytecie Wiedzy Tajemnej.
- Oczywiście, zaraz napiszę list
polecający twoją osobę i jeszcze dziś wyślę go na Uniwersytet. -
odpowiedziała Dagail. - Ponadto mogę cię jeszcze nauczyć kilku pomocnych
zaklęć.
- Możemy od razu zacząć naukę. -
odpowiedziałam pełna zapału.
- Dobrze. Nauczę cię
"rozpraszania" oraz "wykrywania życia". Pierwsze zaklęcie
służy do zdejmowania wszelkich zaklęć, które ktoś rzucił na ciebie, a drugie
pozwoli ci zobaczyć, czy wokół ciebie skrywa się jakaś żywa istota.
Trening u Dagail trwał dość długo, a
zaklęcia opanowałam niestety na dość niskim poziomie. Mimo to bardzo miło
wspominałam czas spędzony z ową wieszczką.
19 dzień, Płomienne Serce:
Tego dnia przybyłam do Skingradu i
odwiedziłam tamtejszy dom cechowy Gildii Magów, którym zarządzała jasnowłosa
Bretonka, Adrienne Berene. Poprosiła mnie ona o odszukanie swojego ucznia,
elfa Erthora. Kiedy zaczęłam wypytywać o niego mieszkańców gildii, okazało
się, że Adrienne sama wysłała go do Jaskini Jałowej Niziny, o czym zupełnie
zapomniała. Gdy przypomniałam jej o tym, poprosiła mnie o sprawdzenie,
dlaczego Erthor dotąd nie powrócił. Udałam się do Jaskini Jałowej Niziny i
odkryłam, że w środku znajduje się mnóstwo zombie. Na szczęście uporałam się
z nimi i odnalazłam Erthora całego i zdrowego. Bezpiecznie sprowadziłam go do
Skingradu, a Adrienne wysłała dla mnie list polecający na Uniwersytet.
Nauczyła mnie również wyczarowywać kule ognia i zmrożonego śniegu oraz ciskać
nimi w swych wrogów. Te zaklęcia spodobały mi się najbardziej ze wszystkich
poznanych w ostatnim czasie.
20 dzień, Płomienne Serce:
Udało mi się zdobyć rekomendacje
przywódców wszystkich lokalnych domów cechowych Gildii Magów. Przybyłam więc
na Uniwersytet Wiedzy Tajemnej mając nadzieję, że od teraz będę mogła
rozpocząć studia. W sieni Uniwersytetu powitała mnie Tar-Meena oraz Raminus
Polus, który trzymał w dłoniach brązowo-niebieską szatę.
- Witaj! - zawołał mag z uśmiechem. -
Otrzymałaś rekomendacje wszystkich domów cechowych naszej gildii, dlatego jako
Mistrz Magii ogłaszam cię uczniem naszego Uniwersytetu.
Raminus Polus podał mi szatę, którą
trzymał w dłoni oraz wręczył mi złoty klucz mówiąc:
- Od teraz masz wstęp na dziedziniec
Uniwersytetu.
- Dziękuję! - odpowiedziałam biorąc
do ręki klucz.
- Jako nasz uczeń potrzebujesz
własnego kostura. Idź do sadu przy Źródlanej Jaskini, na północny wschód od
Cesarskiego Miasta, aby zebrać drewno na swój kostur maga. Bardzo ważne jest,
żebyś zrobiła to osobiście, ponieważ sprawi to, że twój umysł silniej zwiąże
się z mocą kostura. W Źródlanej Jaskini powinnaś spotkać nasze czarodziejki Zahrashę
i Elettę. One zaprowadzą cię do pobliskiego gaju i pokażą ci, jakie drewno
nadaje się na kostur.
- Wyruszy do Źródlanej Jaskini w
wolnej chwili, Raminusie. - powiedziała Tar-Meena. - Teraz jest potrzebna
mnie.
- Dobrze. Kiedy znajdziesz drewno na
kostur, powiedź mi o tym. - zwrócił się do mnie Raminus Polus, poczym
teleportował się do innego pomieszczenia. Zostałam sam na sam ze starą
Argonianką.
- Przeczytałam wszystkie księgi i nie
znalazłam niczego, co wskazywałoby na miejsce spotkań Mitycznego Brzasku. -
oświadczyła Tar-Meena podnosząc Komentarze do Misterium Xarxesa z półki,
poczym głośno położyła je na stole przede mną. - Musisz mi pomóc.
- Mam to wszystko przeczytać? -
zapytałam.
- Tak byłoby najlepiej.
Usiadłam przy stole obok Tar-Meeny i sięgnęłam
po drugi tom. Argonianka przeglądała w tym czasie tom pierwszy. Zaczęłam
czytać:
KOMENTARZE DO
MISTERIUM XARXESA
KSIĘGA DRUGA
pióra Mankara Camorana
ALTADOON
Ciebie zwę bratem, o ty, któryś znalazł ten dokument. Echem odpowiedzi jest wyzwolenie, gdzie niewolnicy Malbioge, którzy poznali Numantię, obalili swego króla-nadzorcę, Maztiaka, zwanego przez Misterium Xarxesa Arkaynem. Maztiak, którego zwłoki powlekły przez ulice jego własne trupostwory, a jego ciało otwarto na tych skałach. Zaś anioły, których miłość utracił, piły z jego miodnej krwi wołając "Niech każdy pozna wolną wolę i czyni, jak mu się podoba!" Spisał nasze przybycie Lord Dagon w swej księdze ostrzy. Masz przybyć, bracie, gdy Idole będą opadać z ciebie jeden po drugim. Wywyższonyś w oczach, które jeszcze na ciebie nie spojrzały; z prostaczka przez wędrowca przemieniasz się w burzyciela zasłon. Ty, bracie, zasiądziesz ze mną w Raju i uwolnisz się z wszelkich niewiadomych. Co więcej, pokażę ci Jego księgę, z plugawymi piórami jej stronic, być mógł ująć w symbole to, co już wiesz: sfera zniszczenia jest jeno mlekiem wolnych. Nie winię cię za potknięcia, gdyż są spodziewane i otrzymały łaskę namaszczenia. Nie pragnę twych porażek, choć bez nich mógłbyś przewyższyć mnie nawet w nadchodzącej Ziemi wszelkich nieskończoności. Lord Dagon nie życzy ci zła, prócz przelotnego. A czego On pragnie, ty musisz pragnąć, więc poznaj ze stronic Boga to: Rytuał Pragnienia: Albowiem szepczę ziemi i ziemi, tam, skąd nikt nie zabiera kamieni, lecz nie do krwi, bo krew jest krwią, i nie do trzasku kości, bo kość jest kością, a by pęknąć, odpowiedzieć i upaść przed jednym i jednym, zwę ciebie Smokiem, bratem i królem. Rzemieni ze skór dreughów: 7 i 7, łyków Oleju, 1 i 1, kręgi, przez mokrych Dibellitów rysowane: trzy koncentryczne i niech ich niższa krew pada swobodnie, narodziny obserwowane przez gawrony: 1 dnia Domowego Ogniska. Wypowiedz te słowa, gdy twój słuch się przytępi: Spełniony ten, po którym nie pozostanie słowo. Kto w niewiedzy obraca Koło, zostanie zapamiętany. Agonią los wszystkich dzieci Aurbisa Tak Jak Jest.
O co w tym w ogóle chodzi? Nie miałam
pojęcia, co czytam, i jaki właściwie ma to sens.
- Myślę, że prędzej ty coś
znajdziesz, niż ja. - zwróciłam się do Tar-Meeny. - Pójdę po drewno na ten
kostur maga, a później wrócę i przejrzę resztę ksiąg, dobrze?
- Niech będzie. - powiedziała
Tar-Meena sięgając po drugi tom, który odłożyłam na stół.
Udałam się do Źródlanej Jaskini. Jej
wnętrze było oświetlone blaskiem pochodni. Nagle spostrzegłam, że ktoś leży
na ziemi. Była to Kahjiitka w szatach maga. Podeszłam do niej i sprawdziłam
jej puls. Okazało się, że jest martwa. W tym momencie poraził mnie strumień
energii. Wykonałam gwałtowny ruch rękami, tak jakbym strząsała z dłoni krople
wody. Właśnie tak Dagail nauczyła mnie zdejmować z siebie wrogie zaklęcia.
Odwróciłam się i ujrzałam trzy postaci w czarnych szatach. Byli to
nekromanci, a ja najwyraźniej wpadłam w ich pułapkę. Nie byłam jednak
bezbronna. Chwyciłam mój srebrny miecz i zabiłam wszystkich. Przy ciele
martwej Kahjiitki odnalazłam klucz. Pasował do zamka w drzwiach znajdujących
się niedaleko zwłok. Trochę dziwnie wyglądały drzwi w ścianie jaskini.
Otworzyłam je i znalazłam się w pięknym miejscu. Był to malowniczy sad, cały
pokryty wysoką po kolana trawą i pełen drzew owocowych. Gałęzie pobliskich
jabłoni uginały się pod ciężarem czerwonych jabłek. Zerwałam jedno. Było
przepyszne. Przeszłam parę kroków w głąb sadu, gdy zaatakowała mnie jakaś
nekromantka. Ugodziłam ją kulą ognia tak, iż padła martwa na ziemię. Tuż przy
niej odnalazłam leżące w trawie drugie zwłoki. Było to ciało starej Redgardki
również ubranej w szaty maga. Zrozumiałam, że martwe czarodziejki, które
odnalazłam, to Zahrasha i Eletta. Spojrzałam w prawo i ujrzałam postument, na
którym stała kamienna skrzynia. Jej wieko było podniesione. Zajrzałam do
środka i znalazłam niedokończony kostur. Postanowiłam zanieść go na
Uniwersytet. Godzinę później poinformowałam już Raminusa Polusa o śmierci
czarodziejek. Mag zasmucił się i zamyślił, poczym zaproponował, bym otrzymała
niedokończony kostur, który przyniosłam.
- Zaniosę go Delmarowi, a on go dla
ciebie dokończy. Na początek musisz jednak wybrać szkołę magii, której
pragniesz się uczyć.
- Chcę poznać magię przywracania. - odpowiedziałam
bez zastanowienia.
- Przykro mi, ale na Uniwersytecie
nie ma już miejsc na kolejnego ucznia szkoły przywracania. - powiedział
Raminus Polus. - Zbyt wielu chętnych. Jedyne szkoły, jakie mogę ci
zaoferować, to magia zniszczenia, iluzji lub mistycyzmu. Którą wybierasz?
Zastanowiłam się. Wybór był trudny,
ale spodobała mi się bardzo lekcja udzielona mi w Skingradzie.
- Wybieram magię zniszczenia. -
powiedziałam.
- Dobrze. Kostury zniszczenia mogą
zawierać zaklęcie ognia, lodu lub porażenia. Jaki kostur wybierasz?
- Wybieram ogień. - odpowiedziałam.
Czyż natura ognia najdobitniej nie
oddaje kształtu mej duszy?
- Przekażę to Delmarowi. Przygotuje
dla ciebie kostur.
Po rozmowie z Raminusem Polusem,
powróciłam do studiowania Komentarzy Mitycznego Blasku w towarzystwie
Tar-Meeny. Przeglądałyśmy księgi przez całą noc.
21 dzień, Płomienne Serce:
Po niezbyt długiej przerwie na sen i
skromne śniadanie, Tar-Meena i ja znów powróciłyśmy do analizowania
Komentarzy Mitycznego Brzasku. Sięgnęłam po trzeci tom:
KOMENTARZE DO MISTERIUM XARXESA
KSIĘGA TRZECIA
pióra Mankara Camorana
CHIM
Wieża sięga wszelkich zasłon Nieba, bracia-nowicjusze, i przy jej szczycie każdy może być takim, jakim chce. Więcej: być tym, kim był, jednak zmienionym dla innych na tej ścieżce dla tych, którzy nadejdą potem. Oto trzeci klucz Nu-Mantii i tajemnica tego, jak śmiertelncy stali się stwórcami, a stwórcy na powrót zostali śmiertelnymi. Kości Koła potrzebują ich ciała, i to jest dziedzictwo ludzkości. I rozerwą was, krzywoprzysięzcy, ich zdrajcy, psy gończe rozwlekłych bogów, podążający poprzez nimiczne ścieżki. Eteryczny labirynt skrywał wstąpienie Smoczej Krwi przez sześć tysiący lat. Labiryntem tym jest Arena, związana Przysięgą, choć temu zaprzeczają. Na Księgę, weź ten klucz i przebij boską skorupę, która otacza złodziei zasłon! Skóra ze złota! SCARAB YE AURBEX! Zawżdy przeklęty, który słowo swe złamał! Ze skóry ze złota, Misterium Xarxesa mówi: "Nie dajcie się omamić porzuconym, którzy jadą po obu stronach drogi, gdyż stracili oni wiarę, do czego przyczynili się Aedra, którzy nie znają innych planet." Zgodnie z tym słowa Lorda Dagona każą nam zniszczyć tych wiarołomców. "Zjedzcie lub wypuście krew z porzuconych, a zdobędziecie tą cząstkę woli, która z początku skłoniła ich do podążenia ścieżką Boskości. Wyplujcie albo spalcie na uboczu to, przez co zwlekali. Poznajcie ich jako Mnemoli." Albowiem każda nowa kończyna opłacona jest przez niewiedzących. Przejrzyj, bracie, i nie karm dłużej hydry. Drogi czytelniku, wkrótce wyczujesz chór cieni. Komnacie, w której jesteś, wyrosną oczy i usta. Świeca lub magiczne światło, przy którym czytasz te słowa, stanie się bramą dla wspomnianych już zdrajców. Odrzuć ich i nie bój się. Przezwij ich, wspomnij ich nikczemną naturę. Ja, Mankar z gwiazd, jestem z tobą, i przybyłem zabrać cię do mego Raju, gdzie zdrajcy Wieży wisieć będą na szklanych palach, póki nie uśmiechną się z nową rewolucją. Oto twa tarcza przeciwko Mnemoli. Sini, zdążają przez hałas, i jaśnieją tylko wtedy, gdy ziemia zadrży erupcją nowo-okrytych. Rzeknij im: "Idźcie! GHARTOK AL MNEM! Bóg nadszedł! NUMI MORA! NUM DALAE MNEM!" To mity, które przemierzasz, oddadzą ci swą moc. Mit jest bowiem niczym więcej, jak pierwotnym pragnieniem. Niewypowiadalną prawdą. Zastanów się nad tym, szukając czwartego klucza. Klasyczne zasady tajemne natury znikną jak ciepły wiatr. "Pierwszy Rozkaz Wieży: uwięzić mutanta tam, gdzie nie będzie mógł wyrządzić więcej szkody. Jako Bóg Mundusa, takie też będzie jego potomstwo, oddzielone od swych boskich iskier. Jesteśmy po ośmiokroć ośmioma Egzarchami. Niech dom Padomaya ujrzy, żeśmy jego jedynym końcem." Nieliczni, którzy znają CHIM mogą zmienić świat. Ujrzyj dom Niegdyś Zdziczałego Czerwonego Króla. Ten, który wkracza do Raju, wchodzi do własnej Matki. AE ALMA RUMA! Aurbis kończy się na każdy sposób. I poprzez Świt szukamy końca, kresu wszystkiego. Zawahaj się, a staniesz się jedną z sierot przy drodze, którymi się żywię. Idź za mną, a będę wielbić cię od środka. Moja pierwsza córka uciekła z drogi Dagonitów. Na imię miała Ruma i zjadłem ją bez chleba, i zrobiłem kolejną, która się nauczyła i tę pokochałem, zaś gawrony nieustannie tworzyły za nią bliźniaczą postać.
Na bogów, cóż to za bzdury? I drugi raz zdanie
zaczyna się zupełnie bez sensu na "i". Gdyby wykreślić tę literę,
sens zdania, by się nie zmienił, a przynajmniej lepiej by brzmiało. W dodatku
jest to początek akapitu. Zaraz, w pierwszej części też było takie
bezsensowne "I". Szybko sięgnęłam po pierwszy tom i odnalazłam
interesujący mnie fragment, który przeczytałam na głos: "I księga ta zostanie twymi drzwiami do jego
domeny, a choć jesteś niszczycielem, i tak musisz ukorzyć się przed
zamkami."
- Czy nie uważasz, że to zdanie brzmi
bardzo dziwnie z powodu tego "i" na początku? - zapytałam
Tar-Meeny.
- Rzeczywiście, ale cały ten tekst
jest dość poetycki.
- Nie. - zaprotestowałam. - Akurat w
tym miejscu, ta litera nie nadaje mu żadnej poetyckości. Jest tutaj zupełnie
niepotrzebna. Zauważ, że w ogóle akapity dość często zaczynają się na
"i", zupełnie, jakby ktoś, kto pisał tą książkę, uwielbiał właśnie
tę literę malować w ozdobny sposób.
W tym momencie mnie olśniło.
Wszystkie litery od których zaczynały się akapity były ozdobne i wielkie,
przypominały właściwie małe czerwone obrazy i odznaczały się znacząco od
pozostałych liter w tekście.
- Może należy czytać jedynie te
ozdobne litery?! - zawołałam.
- Chodzi ci o pierwsze litery akapitu?
- zapytała Tar-Meena.
- Tak. Weź coś do pisania. -
powiedziałam, a gdy Argonianka chwyciła kawałek pergaminu i zanurzyła pióro w
atramencie zaczęłam dyktować jej litery z pierwszego tomu, a później kolejno
z następnych.
Gdy skończyłam czytać, Tar-Meena
odczytała mi odszyfrowaną w ten sposób wiadomość:
"Zielona Droga Cesarska, Wieża
Dotknie w Południe."
- Co to znaczy? - zapytałam nieco
rozczarowana, ponieważ te słowa zupełnie nic mi nie mówiły.
- To konkretne miejsce i konkretny
czas. - odparła zadowolona badaczka, poczym ściągnęła z pułki zwiniętą w
rulon mapę i rozwinęła ją na stole.
- To mapa Cesarskiego Miasta. -
oświadczyła i wskazała mi drogę prowadzącą od bramy miasta do Cesarskiej
Wieży. - Oto Zielona Droga Cesarska. Nazywamy ją tak od wieków.
- To znaczy, że w południe mam
podejść do Cesarskiej Wieży od strony tej drogi?
- Sądzę, że tak. W południe, a więc
wtedy, gdy słońce znajdzie się w zenicie. - Argonianka wyjrzała przez okno. -
Nic z tego. Dzisiaj jest już za późno. Będziesz musiała iść jutro.
W tym momencie do sieni wkroczył
stary, łysy Redagard w pięknej białej szacie ozdobionej tysiącami maleńkich
diamentów. W rękach trzymał duży drewniany kostur. Nieskazitelna biel jego
stroju kontrastowała z jego ciemnobrązową skórą.
- Twój kostur maga jest już gotowy. -
powiedział wręczając mi nową broń. - Nazywam się Delmar i jestem ekspertem od
zaklinania. Najlepiej będzie, jeśli od razu nauczę cię korzystać z tego
kostura.
Delmar zabrał mnie na dziedziniec
Uniwersytetu, a stamtąd do budynku zwanego Chironasium. Było to miejsce
służące do zaklinania. W głównym pomieszczeniu na dole znajdowały się cztery
ołtarzyki służące do zaklinania przedmiotów oraz kilka półek z książkami.
- Zaklinanie broni jest trudne i
wymaga co najmniej kilkuletniej nauki. - oświadczył Delmar. - Najpierw
będziesz musiała opanować dobrze zaklęcia przynajmniej ze szkoły zniszczenia,
skoro ją wybrałaś. Umiesz wyczarowywać ogień, prawda?
- Tak. - odpowiedziałam.
- Kostur ci w tym pomoże. Wystarczy,
że silnie uderzysz nim o ziemię.
Uderzyłam podstawą kostura o podłogę,
a jego głowica rozbłysła czerwonym światłem.
- Jeśli skierujesz głowicę w stronę
wroga, zostanie ugodzony kulą ognia. Proszę cię jednak, byś teraz tego nie
sprawdzała, by niczego tutaj nie zniszczyć. Uderz kosturem jeszcze raz w
podłogę.
Posłuchałam i światło zgasło. W tym
momencie z góry zeszła do nas po schodach brzydka rudowłosa kobieta w zwykłej
błękitnej szacie.
- To Martina Flora. - powiedział do
mnie Delmar. - Jest ekspertką od magii iluzji.
- Czyżby to nowy uczeń? - zapytała
kobieta z uśmiechem.
- Tak, Martino. - odpowiedział mag w
białych szatach. - To Astarte, nowa uczennica szkoły zniszczenia.
- Będzie ją uczył Renald?
- Owszem.
- Kiedy moc twojego kostura się
wyczerpie, przyjdź do mnie, a naładuję go. - zwróciła się do mnie rudowłosa
czarodziejka.
- Dobrze. - odpowiedziałam.
- Chodź, pokaże ci salę, w której
będziesz się uczyć. - powiedział do mnie Delmar.
Wieczorem oprowadził mnie po całym
Uniwersytecie Wiedzy Tajemnej. Jedynie kwatera arcymaga pozostała dla mnie
tajemnicą.
22 dzień, Płomienne serce:
Po nocy przespanej w moim nowym łóżku
w kwaterach mieszkalnych zbudziłam się o świcie, przywdziałam szatę ucznia
Uniwersytetu i od razu udałam się do Pokojów Ćwiczeń, by potrenować moje umiejętności.
Mój nauczyciel, bardzo sędziwy już Breton, Renald Viernis, nie uczył mnie
żadnych nowych zaklęć, lecz nakazał mi lepiej wytrenować się w tych
zaklęciach szkoły zniszczenia, które już znałam. Adrienne Berene ze Skingradu
nauczyła mnie, jak sprawić, by zamiast strumienia ognia z mojej dłoni
wystrzeliła ognista kula. Wystarczyło lekko cofnąć rękę tuż po jej
wyprostowaniu. Należało postępować analogicznie, by wyczarować kulę śniegu, z
tą różnicą, że trzeba było wyobrazić sobie wewnętrzny chłód i świeżość. Dość
krótko ćwiczyłam używanie kostura pod okiem mojego nauczyciela. Później
Renald Viernis nakazał mi ciskać na przemian kulami ognia i śniegu w specjalnie
do tego przystosowaną tarczę na ścianie. Trenowałam bez przerwy przez kilka
godzin. W pewnym momencie do pokoju ćwiczeń wszedł Raminus Polus. Przez
chwilę stał obok Renalda Viernisa i obserwował mnie. Wreszcie powiedział:
- Widzę, że opanowałaś już podstawy
magii zniszczenia. Wobec tego nadaję ci rangę czeladnika.
- Dziękuję za uznanie. - odparłam.
- Mam do ciebie prośbę. - powiedział
Polus. - Jakiś czas temu pożyczyłem pewną książkę Janusowi Hassildorowi,
hrabiemu Skingradu. Chciałbym ją odzyskać. Dlatego proszę cię, abyś spotkała
się z Janusem Hassilodorem i zdobyła dla mnie tę księgę.
- Dobrze. Zajmę się tym. -
odpowiedziałam. - Która jest godzina?
- W pół do jedenastej. - odpowiedział
Raminus Polus.
- Jest tak późno?! Przepraszam, ale
muszę natychmiast wyjść.
Szybko udałam się w stronę Zielonej
Drogi Cesarskiej. Idąc tym szlakiem w stronę Białej Wieży dotarłam do
przylegającej do niej grobowca. Zapewne pochowano tu jakiegoś Cesarza. Gdy
słońce stanęło w zenicie, jego promienie padły na powierzchnię grobowca, na
której w tej samej chwili pojawiła się mapa Cyrodiil z jednym punktem
błyszczącym wyjątkowo jasnym światłem. Domyśliłam się, że owo jasne światło
wskazuje położenie świątyni Mitycznego Brzasku. Szybko zaznaczyłam ją na
swojej mapie. Po kilkudziesięciu minutach mapa znikła. Nie wróciłam jednak na
Uniwersytet, lecz odebrałam mojego konia ze stajni i natychmiast pojechałam
do Skingradu, który znajdował się przecież niedaleko Cesarskiego Miasta.
Udałam się na zamek. Na dziedzińcu zatrzymała mnie straż.
- Jestem wysłanniczką Gildii Magów i
chciałabym zobaczyć się z hrabią. - powiedziałam.
- Jestem Dion, dowódca straży. -
przedstawił się mężczyzna z czarnymi wąsami. - Jeśli chcesz możesz sobie
zobaczyć nasz zamek od środka, ale na twoim miejscu nie liczyłbym na
zobaczenia hrabiego. On nie lubi rozmawiać z nieznajomymi.
Strażnicy przepuścili mnie, więc minęłam
dziedziniec i weszłam do sali tronowej. Panował w niej półmrok, gdyż
znajdowało się tu tylko maleńkie prostokątne okienko pod sufitem nad tronem.
Zdecydowanie więcej światła od owego okienka przynosiły zapalone po obu
stronach tronu czary oliwy. Sam tron był dość skromny. Stał na niewielkim
kamiennym podwyższeniu. Wykonany był z drewna i obszyty czerwonym i miękkim
materiałem. Sala tronowa była bardzo duża. Od wejścia aż do tronu rozciągał
się długi, czerwony dywan. Wysoko na ścianie wisiało kilkadziesiąt różnych
herbów. Przy ścianach stało również kilka manekinów w stalowych zbrojach.
Tron był pusty, od czasu do czasu przechodził przez salę tylko jakiś służący.
Podeszłam do zielonoskórej Argonianki w szmaragdowej sukni.
- Chciałabym zobaczyć się z hrabią .
- oświadczyłam.
- Hrabia Skingradu jest osobą bardzo
ceniąca sobie prywatność. Ja zajmuję się wszystkimi sprawami publicznymi regionu, a opinii
hrabiego można zasięgnąć jedynie w sprawach najwyższej wagi.
Niespodziewanie podszedł do mnie
długowłosy, około pięćdziesięcioletni mężczyzna ubrany w zieloną, jedwabną
marynarkę świadczącą dobitnie, iż pochodzi z klasy wyższej. Argonianka
oddaliła się.
- Nazywam się Mercator Hosidius. Jestem
przedstawicielem hrabiego Skingradu. W czym mogę pomóc? - zapytał mężczyzna.
- Nazywam się Astarte. Przysłano mnie
tu z Gildii Magów. - powiedziałam. - Chciałabym umówić się na audiencje u
hrabiego.
- Hrabia nie przyjmuje dzisiaj gości.
- odparł Mercator Hosidius.
- Kiedy będzie ich przyjmował?
- Nie wiem. Możesz przyjść jutro i
dowiedzieć się, czy znajdzie dla ciebie czas. - odpowiedział mężczyzna i
wyszedł.
Rozczarowana powróciłam na
Uniwersytet Wiedzy Tajemnej.
23 dzień, Płomienne Serce:
W południe przybyłam nad Jezioro
Arrius, a więc w miejsce, które wskazały mi promienie słońca na mapie ukrytej
na grobowcu przy Białej Wieży. Pogoda była piękne tego dnia, jasne promienie
słońca odbijały się w wodnej tafli. Pozostawiłam Srokatego za zaroślami przy
jeziorze, a sama podeszłam do pobliskich jaskiń. Nie mogłam dać się
rozpoznać, jako rycerz Ostrzy, tak więc swoją zbroję oraz akaviryjską katanę
pozostawiłam na Uniwersytecie. Byłam odziana w szatę ucznia, którą otrzymałam
od Rominusa Polusa. Oczywiście miałam przy sobie mój srebrny claymore. Przy
jednej z jaskiń odnalazłam mosiężne drzwi. Zapukałam. Drzwi otworzyły się i
stanął w nich agent Mitycznego Brzasku odziany w szkarłatną szatę z kapturem
na głowie.
- Czy przybywasz, by zaznać mądrości
Mankara Camorana i oddać cześć Mahrunesowi Dagonowi? - zapytał odźwierny
Mitycznego Brzasku.
- Tak. - skłamałam.
- Czekaliśmy na ciebie. - to mówiąc
odźwierny wpuścił mnie do wnętrza ukrytej świątyni.
Właściwie była to ogromna grota,
pełna korytarzy i zaułków, oświetlona płonącą oliwą z ustawionych
gdzieniegdzie kamiennych naczyń. Podszedł do mnie kolejny agent Mitycznego Brzasku
i powiedział:
- Jestem Postrach. Chodź za mną!
Posłusznie udałam się za nim.
Poprowadził mnie w głąb groty do drewnianych drzwi, znajdujących się w
kamiennej ścianie. Zatrzymaliśmy się przy nich.
- Aby iść dalej, musisz zostawić
tutaj broń i cały swój dobytek. - powiedział Postrach. - Każdy, kto wchodzi
do Kaplicy Dagona jest nagi, jak niemowlę przychodzące na świat.
Nie mogłam zostawić broni. To
skończyłoby się dla mnie bardzo źle, dlatego powiedziałam:
- Nie oddam ci niczego, co należy do
mnie.
- Nie pójdziesz więc dalej. - odparł
agent Mitycznego Brzasku z gniewem.
- Właśnie, że pójdę. - to mówiąc
dobyłam miecza i pchnęłam go w brzuch.
Agent Mitycznego Blasku padł martwy.
Szybko włożyłam na siebie jego własną szkarłatną szatę i skryłam pod nią swój
miecz. Na głowę założyłam szkarłatny kaptur zakrywając swoją twarz. Nie zapomniałam zajrzeć do sakiewki martwego
agenta i przesypać jej zawartość do swojej własnej sakwy. Zabrałam mu również
złoty klucz, który miał przypięty do pasa. Za jego pomocą otworzyłam
drewniane drzwi. Znalazłam się w kamiennym korytarzu, którego ściany
ozdobione były czerwonymi sztandarami z wyszytym obrazem złotego słońca
wschodzącego nad horyzont. Korytarz ów był dobrze oświetlony przez znajdujące
się przy ścianach pochodnie i trochę kręty. Przemierzywszy go, dotarłam do
kolejnych drewnianych drzwi, które otworzyły się z łatwością, gdy lekko je
pchnęłam. Tak oto znalazłam się w Kaplicy Dagona. Pod sklepieniem prócz
licznych stalaktytów znajdowały się zwisające z góry czerwone sztandary ze
wschodzącym słońcem. Przede mną rozciągał się kamienny taras. Gdy weszłam na
niego, ujrzałam, iż przede mną w jednej ze ścian znajdują się kolejne
drewniane drzwi. W tym momencie podszedł do mnie kolejny agent Mitycznego
Brzasku.
- Pośpiesz się, siostro. - powiedział
do mnie. - Rytuał zaraz się rozpocznie.
Poszłam za nim i tak znalazłam się
przed metalową kratą, która odgradzała od nas przejście w głąb jaskini. Pod
nią stało dwoje strażników w takich samych szkarłatnych szatach, jak ja.
Podnieśli metalową kratę i wpuścili mnie do środka. Wkroczyliśmy do wielkiej
sali pełnej agentów Mitycznego Brzasku. Na kamiennym podwyższeniu znajdował
się kamienny ołtarz, zaś pod nim na kamiennej płycie spoczywał rozebrany do
naga, zielonoskóry Argonianin ze skrępowanymi nogami i dłońmi. Za ołtarzem
stał wysoki siwowłosy elf w błękitnej szacie. oczy wszystkich zebranych
skierowane były na niego. Stanęłam w szkarłatnym tłumie dość blisko
kamiennych schodów wiodących na podwyższenie.
- Chwała! Smoczy Tron jest pusty, a
my mamy Amulet Królów! - zawołał elf w błękitnej szacie podnosząc w górę
trzymany w swej ręce amulet.
Serce zabiło mi mocniej. Poszukiwany
przeze mnie przedmiot, był teraz tak blisko, a jednak nie mogłam go sobie
wziąć. Wokół mnie znajdowało się chyba kilkaset agentów Mitycznego Brzasku.
Nie chciałam, by mnie zdemaskowano.
- Chwała waszym braciom i siostrom!
Albowiem wielka będzie ich nagroda w Raju! - zawołał elf trzymający Amulet
Królów w swej dłoni. - Słuchajcie słów Lorda Dagona: "Kiedy znów
będziecie chodzić po ziemi, wierni spośród was otrzymają nagrodę: wywyższeni
będą na zawsze ponad innych śmiertelników. Co do reszty... słabi rozsypią
się, nieśmiali zostaną zgnębieni, potężni zadrżą pod moimi stopami i modlić
się będą o przebaczenie." Wasza nagroda, bracia i siostry, to czas czystki,
która nadciąga, a godzina jej jest bliska! Idę teraz do Raju. Wrócę z Lordem
Dagonem na nadejście świtu!
Nagle za plecami elfa pojawiło się
coś, co przypominało małe, niebieskie Wrota Otchłani. Przekroczył je i ku mej
rozpaczy zniknął wraz z Amuletem Królów. Portal natychmiast zamknął się za
nim. Po chwili na postument wkroczyła jakaś wysoka i stara elfka. Zdjęła z
głowy kaptur i wszyscy zgromadzeni natychmiast uczynili to samo. By nie
wyróżnić się z tłumu, byłam zmuszona również zdjąć kaptur z głowy.
Zdecydowaną większość członków Mitycznego Brzasku stanowiły elfy, zwłaszcza
Altmerowie, ale było tu również kilkoro ludzi.
- Nasz mistrz, Mankar Camoran,
odszedł właśnie do swego Raju, by przygotować tam miejsce dla nas wszystkich.
Odprawimy teraz Rytuał Krwi, by zadowolić naszego pana, Mehrunesa Dagona. -
oświadczyła elfka i nagle utkwiła wzrok na mnie. - Widzę obcą twarz. Jest
wśród nas nowy wyznawca Mehrunesa Dagona. Witaj, siostro!
- Witajcie siostry i bracia! -
zawołałam, postanawiając prowadzić tę maskaradę do końca.
- Udowodnisz nam dzisiaj, że jesteś
oddana Lordowi Dagonowi. Tobie przypadnie zaszczyt złożenia mu ofiary! - to
mówiąc Altmerka zeszła ze schodów i podała mi długi, czarny sztylet. - Zabij
to zwierze i stań się jedną z nas!
- Oczywiście. Zrobię to z rozkoszą. -
powiedziałam wiedząc, że nieuchronnie zbliżam się do końca przedstawienia.
Z mocno bijącym sercem wstąpiłam na
schody i pomału wspięłam się na podwyższenie.
Na Dziewiątkę! Co teraz? Co mam
zrobić? Podeszłam do związanego Argonianina i uniosłam w górę sztylet. Oczywiście
mogłam wbić go w pierś niewinnej ofiary Mitycznego Brzasku, by ocalić swe
życie. Jednak spoglądając na jej bezbronność, czułam, że w żadnym razie nie
mogę tego uczynić. Pomyślałam, że oto nadchodzą ostatnie sekundy mojego
życia, i szybko przecięłam więzy u rąk Argonianina. W tym momencie usłyszałam
krzyk: "Zabić ją!". Błyskawicznie przecięłam liny krępujące nogi
wielkiego jaszczura i zawołałam do niego:
- Uciekaj!
Kilka pocisków ognia i lodu świsnęło
mi nad głową. Natychmiast skryłam się za kamiennym ołtarzem.
- Przestańcie głupcy! - zawołała
stara Altmerka. - Możecie uszkodzić Misterum Xarxesa!
Spojrzałam w górę i spostrzegłam, że
na ołtarzu leży otwarta księga. Nim zdążyłam dobrze się jej przyjrzeć,
podbiegła do mnie stara Altmerka wraz z dwoma innymi agentami Mitycznego
Brzasku. Nie spodziewali się, że mam jakąś inną broń poza sztyletem, który od
nich otrzymałam. Wyciągnęłam mój srebrny miecz spod szaty i zabiłam Altmerkę.
W tym momencie poraził mnie prąd wyczarowany przez jej towarzyszy. Padłam na
ziemię. Jakimś cudem zdołałam ciąć mieczem elfa, który usiłował dobić mnie
stalową buławą. Wyczarowałam strumień ognia za pomącą, którego pokonałam
kolejnego napastnika. Pozostali członkowie Mitycznego Brzasku zbliżali się
jednak do mnie, cały czas ciskając we mnie pociskami ognia i lodu.
Potrzebowałam tarczy i wtedy pomyślałam o księdze, która najwyraźniej była
dla nich bardzo ważna. Szybko chwyciłam ją w dłonie. Od razu przestali rzucać
we mnie zaklęcia. Zabiłam mieczem kolejnego agenta, który dobiegł do mnie
wymachując stalową buławą, i stanęłam przy czarze płonącej oliwy.
- Wszyscy się cofnijcie, albo spalę
tę księgę! - zawołałam trzymając Misterium Xarxesa nad ogniem. - Już! Cofnąć
się!
Na szczęście posłuchali.
- Wszyscy przejdźcie tam! - zawołałam
wskazując dłonią kierunek przeciwny do tego, z którego sama tu przyszłam. -
Szybciej!
Kiedy większość przeciwników znikła
mi z oczu przesuwając się w głąb groty, szybko zbiegłam z postumentu i
pobiegłam w stronę korytarza, którym tu przybyłam. Ognistymi kulami zabiłam
dwóch strażników Mitycznego Brzasku i sama podniosłam sobie metalową kratę.
Chciałam wyjść z groty tą samą drogą, którą tu weszłam, ale nagle ujrzałam
ocalonego przeze mnie Argonianina, który stojąc przy bocznych drzwiach
zawołał do mnie:
- Tędy! Te drzwi prowadzą
bezpośrednio na zewnątrz.
Podbiegłam do niego. Za nami biegło
już kilkadziesiąt agentów Mitycznego Brzasku. Przewróciłam wielką czarę,
zalewając płonącą oliwą przestrzeń między mną a wrogami. Wiszące pod
sklepieniem sztandary podpaliły się. Wszystko wokół zaczęło płonąć.
Przyciskając Misterium Xarxesa do piersi podbiegłam do drzwi, które
bezskutecznie starał się otworzyć zielonoskóry Argonianin. Były zamknięte na
klucz, którego nie miałam. Skupiłam więc swój wzrok na zamku i mocno
przycisnęłam obydwie dłonie do drzwi. W ten sposób rzuciłam zaklęcie
"pęknięcie zasuwy". Na szczęście zamek był słaby i moja magia
wystarczyła, by go wyłamać. Argonianin i ja wybiegliśmy na zewnątrz.
Znaleźliśmy się nad błękitnymi wodami jeziora Arrius. Oddaliliśmy się od
groty.
- Uratowałaś mi życie! Dziękuję! -
powiedział mój towarzysz charakterystycznym dla swej rasy ochrypłym głosem,
gdy zatrzymaliśmy się na spokojnej polanie nieopodal jaskiń, by złapać oddech.
- Proszę. - odpowiedziałam.
- Nazywam się Jeelius. - przedstawił
się Argonianin. - Jestem kapłanem ze Świątyni Jedynego.
- Miło mi cię poznać. - odparłam. -
Nazywam się Astarte i jestem rycerzem Ostrzy.
- Rycerzem Ostrzy? A więc
rozpracowujesz siatkę Mitycznego Brzasku?
- To tajne sprawy, więc nie mogę z
tobą o nich rozmawiać.
- Oczywiście, rozumiem.
- Dlaczego chcieli cię zabić?
- Nie wiem. Może dlatego, że jestem z
gatunku zwierzoludzi. Dla wielu elfów to wystarczający powód. Ponadto jestem
kapłanem Akatosha, który jest najpotężniejszym przeciwnikiem Mehrunesa Dagona,
tak jak i każdej innej złej istoty. Porwali mnie w Cesarskim Mieście i
sprowadzili tutaj. Gdyby nie ty, już bym nie żył.
- Dasz radę sam wrócić do Cesarskiego
Miasta? - spytałam.
- Tak. Myślę, że powinniśmy się teraz
rozdzielić.
- Wobec tego do zobaczenia! -
zawołałam.
Podeszłam do zarośli przy brzegu
jeziora, gdzie czekał na mnie Srokaty. Przyjrzałam się skradzionej księdze.
Na jej białej okładce znajdował się owalny symbol. Znałam go. Wiedziałam, że
jest to litera pisma daedrycznego jednocześnie będąca symbolem Otchłani. Na
grzbiecie księgi znajdował się napis w języku altmeris: "Misterium
Xarxesa". Byłam ogromnie ciekawa treści księgi, więc otworzyłam ją.
Wewnątrz znajdowały się jakieś dziwne rysunki, schematy i litery pisma
daedrycznego. Niczego nie rozumiałam. Cały czas trzymając przy sobie
Misterium Xarxesa wsiadłam na grzbiet mego konia i szepnęłam mu do ucha:
- Zabierz mnie do Świątyni Władcy
Chmur.
Ruszyliśmy w drogę.
24 dzień, Płomienne Serce:
Gdy wjechałam konno na dziedziniec
Świątyni Władcy Chmur, Jauffre od razu wyszedł mi na przeciw. Wiał zimny i
gwałtowny wiatr, a słońce przykryły gęste chmury.
- Dzięki niech będą Talosowi,
powracasz bez szwanku! - zawołał arcymiastrz Ostrzy na mój widok. - Masz
amulet?
- Nie. - odpowiedziałam, zsiadając z
konia. - Mankar zabrał go uciekając do miejsca, które nazywał swoim Rajem.
Zdaje się, że to jakiś obszar Otchłani.
Byłam wściekła na somą siebie, że
pozwoliłam Mankarowi zabrać Amulet Królów z tego świata. Jauffre również nie
był zachwycony tym, co usłyszał.
- Poinformuj mnie, gdy będziesz mieć
dobre wieści... - powiedział ironicznie spoglądając na mnie z gniewem.
- Może mam. Zdobyłam Misterium
Xarxesa. - oświadczyłam prezentując księgę.
- Dobrze. Zanieś to od razu do
Martina. - odparł Jauffre. - Jest w Wielkiej Sali, czyta. Prawie w ogóle nie
sypia odkąd cię nie ma.
Nie sypia, czyli tęskni za mną. Ta
wiadomość jednocześnie mnie ucieszyła i zmartwiła. Chciałam zobaczyć Martina
jak najprędzej. Podeszłam do głównego wejścia.
-Ave! - pozdrowiła mnie stojąca na
warcie Jane. - Dobry wieczór, siostro!
Prócz mnie i Jane jedyną siostrą-rycerzem
była tylko Caroline. Pozostałych rycerzy stanowili mężczyźni. Wszyscy byliśmy
ludźmi. Przedstawiciele innego gatunku niż ludzie chyba w ogóle nie mogli
należeć do Ostrzy, choć nigdy o to nie pytałam. Większość Ostrzy stanowili
Cesarscy i Bretoni.
- Ave! - odpowiedziałam Jane z
uśmiechem i wkroczyłam do Wielkiej Sali.
Martin siedział przy ostatnim stole,
niedaleko kominka. Na drewnianym blacie wokół niego leżało kilka ksiąg.
Natomiast książka, którą akurat czytał, tak bardzo pochłonęła jego uwagę, że
nie zauważył mnie, dopóki nie stanęłam tuż przed nim i nie powiedziałam:
- Witaj, Martinie!
Spojrzał na mnie i natychmiast wstał
od stołu uśmiechając się radośnie.
- Astarte! - zawołał. - Powracasz.
Mówiłem Jauffre, aby się nie martwił.
Cieszyłam się, że go widzę, ale
ogromnie martwiło mnie to, że Amulet Królów zdawał się przepaść na dobre.
Musiałam powiedzieć Martinowi, że go zawiodłam. Nie zdążyłam nawet otworzyć
ust. Przyszły Cesarz tylko raz spojrzał na moją twarz i wiedział już, że
poniosłam klęskę.
- Widzę, że przynosisz złe wieści. -
powiedział. - Nie udało ci się odzyskać amuletu, prawda?
- Niestety nie. Wybacz mi Martinie,
że cię zawiodłam. Mankar Camorański otworzył portal wiodący chyba do jakiejś
części Otchłani, którą nazywał Rajem, i przeszedł przez niego wraz z Amuletem
Królów. Nie zdołałam go powstrzymać, ponieważ agentów Mitycznego Brzasku było
zbyt wielu. Ledwie uszłam z życiem. Co my teraz zrobimy?
- Nie wiem. - odpowiedział Martin
wzdychając. - Najważniejsze, że nie stało ci się nic złego.
- Mam też dobre wieści. Mityczny
Brzask odebrał nam Amulet Królów, ale ja odebrałam im coś, co jest dla nich
równie ważne, jak amulet dla nas. - To mówiąc pokazałam Martinowi zdobytą
księgę. - Oto Misterium Xarxesa.
- Na Dziewiątkę! Niebezpiecznie jest
nawet trzymać taką rzecz! - zawołał Martin z gniewem i natychmiast wyrwał mi
księgę z dłoni.
Osłupiałam. Nigdy wcześniej nie
widziałam go zagniewanego. Nie uważałam, abym dała mu jakikolwiek powód do
złości.
- Musiałaś dotykać tej księgi? -
zapytał głosem wciąż pełnym gniewu.
- O co ci chodzi?! - zawołałam
również zagniewana. - Ryzykowałam życie, żeby odzyskać dla ciebie Amulet
Królów, a kiedy zdobyłam tę cenną księgę, od razu przyniosłam ją tobie.
Wszystko robię dla ciebie! Jesteś niewdzięczny!
- Wybacz. - powiedział Martin swoim
normalnym łagodnym tonem głosu. - Dobrze, że to przyniosłaś, ale lepiej tego
nie dotykaj. Znam sposoby na obronienie się przed złą mocą tej księgi. Nie
chciałem ciebie urazić, po prostu... boję się o ciebie. Przepraszam Astarte.
- Ja też przepraszam, wcale nie jesteś
niewdzięczny. - odparłam siadając przy stole.
Martin usiadł na przeciwko mnie.
Złowroga księga leżała między nami.
- Czy Misterium Xarxesa doprowadzi
nas do Mankara Camorańskiego? - zapytałam.
- Nie wiem. Może. - odpowiedział
Martin. - Podejrzewam, że te stronice zawierają sekret otwarcia portalu do
Camerońskiego Raju. Lecz potrzebuję czasu. Ingerowanie w mroczne sekrety,
samo ich czytanie, może być bardzo niebezpieczne. Muszę postępować bardzo
ostrożnie.
- Czym w zasadzie jest Misterium
Xarxesa? Przyznam ci się, że zajrzałam do tej księgi, ale zupełnie nie
rozumiem tych symboli i rysunków.
- Nie powinnaś jej otwierać. -
powiedział Martin. - Ta zła księga została spisana przez samego Mehrunesa
Dagona, który oddał ją w ręce Mankara Camorańskiego. Według mnie Mankar
Camorański użył jej do stworzenia swojego Raju. Dzięki temu być może będziemy
mogli sami otworzyć przejście. Muszę dokładniej zapoznać się z zawartością
księgi.
- Zostałam przyjęta na Uniwersytet
Wiedzy Tajemnej. - oświadczyłam z dumą.
- Gratuluję! - odparł Martin z
uśmiechem. - Pamiętam, jak sam rozpoczynałem studia na Uniwersytecie. To był
najpiękniejszy czas w moim życiu.
- O czym są te książki? - zapytałam
wskazując na egzemplarze leżące na stole.
- O Cesarstwie, Amulecie Królów i
świętej Alessji oraz o Tiberze Septimie i jego następcach. Im więcej czytam o
władcach Cesarstwa z dynastii Septimów, tym bardziej obawiam się, że nie
sprostam tym wszystkim wyzwaniom, jakie przede mną staną. Chciałbym być
dobrym Cesarzem, ponieważ lud Tamriel zasługuje na władcę, który o niego
zadba.
- Myślę, że możesz być najlepszym
Cesarzem w historii, Martinie, ale pod jednym warunkiem. - oświadczyłam.
- Jaki to warunek? - zapytał Martin.
- Musisz w siebie uwierzyć. -
odpowiedziałam.
- To nie jest takie proste, jeśli
kiedyś zupełnie się na sobie zawiodłeś. Tak, czy inaczej, teraz będę musiał
się zmierzyć z mocą Misterium Xarxesa, by poznać jego tajemnice. W
międzyczasie, porozmawiaj z Jauffre. Martwią go meldunki o szpiegach w
Brumie.
- O szpiegach? Dobrze, pomówię z nim.
- odparłam, poczym wstałam od stołu i wyszłam na dziedziniec.
Jauffre przyglądał się dwóm rycerzom
ćwiczącym w parze walkę na miecze. Stanęłam obok niego.
- Cieszę się, że Baurus jest tutaj. -
oświadczył Jauffre. - Strzeże Martina dniem i nocą. To pewnie jego pokuta za
śmierć Cesarza Uriela.
- Martin powiedział mi, że w Brumie
pojawili się szpiedzy.
- Ach, tak. Mam nadzieję, że zdołasz
pomóc. - oświadczył Arcymistrz Ostrzy. - Strażnicy bram donoszą, że od paru
nocy widują na drodze obcych. Musimy wyeliminować szpiegów, ale jeśli rozkażę
naszym ludziom przeszukiwać zbocza, Władca Chmur pozostanie bez żadnej
ochrony.
- Znajdę tych szpiegów. -
powiedziałam.
- Dziękuję. Porozmawiaj ze Steffanem.
Powie ci, gdzie ich widział. Kapitan Burd z Brumy też może mieć jakieś
informacje. Poprosiłem hrabinę, aby uczuliła straż na obcych. Znajdź i zabij
szpiegów. O ile to możliwe, dowiedź się, ile wiedzą i jakie mają plany.
- Tak jest! - powiedziałam i
odwróciłam się na pięcie.
Kapitan Steffan odpoczywał w kwaterze
rycerzy. Szybko go tam odnalazłam.
- Kapitanie, musimy porozmawiać. -
oświadczyłam.
- W czym mogę siostrze służyć? -
zapytał Steffan.
- Podobno w okolicy kręcą się jacyś
szpiedzy.
- O zmierzchu zawsze pojawiają się w
pobliżu kamienia runicznego. Nie wyglądają na doświadczonych, ale Arcymistrz
Jauffre zabronił nam zbytnio się oddalać. Za to ty najwyraźniej masz to, o
czym my wszyscy marzymy!
- Czyli odrobinę wolności? Staram się
odzyskać Amulet Królów, ale zadanie pozostałych Ostrzy jest jeszcze
ważniejsze. Musicie chronić Cesarza, a to jest nasz priorytet. Ja tymczasem
skorzystam z danej mi swobody i zajmę się szpiegami.
- Powodzenia! Nie martw się. Cesarz
będzie tu bezpieczny. - odpowiedział kapitan Steffan, a gdy odchodziłam
zawołał. - Niech twe serce będzie
nadal lojalne... a oczy szeroko otwarte.
Wyszłam na dziedziniec i wsiadłam na
grzbiet mego konia. Pognałam w dół ścieżki wiodącej od szczytu wzgórza do
bram Brumy. U podnóża góry, w małym lasku znajdował się wielki menhir ze
świecąca na zielono runą znajdującą się na jego powierzchni. Zsiadłam z konia
i podeszłam do kamienia. Słońce chyliło się już ku zachodowi. Nagle jakaś
kobieta rzuciła się na mnie z nożem. Zablokowałam jej cios, a wtedy ona
wyciągnęła w górę dłoń i przemieniła się w wojownika Mitycznego Brzasku w
czarno-szkarłatnej zbroi z buławą w ręku. Dobyłam miecza. Po krótkiej
potyczce zabiłam napastniczkę, która okazała się być mało doświadczoną
wojowniczką. Gdy agentka Mitycznego Brzasku umarła, wyczarowana przez nią
zbroja znikła. Leżała więc na ziemi martwa w prostej i nieco podartej
sukience wieśniaczki. Przeszukałam ją. Na szyi nosiła łańcuszek z metalową
wywieszką, na której znajdował się napis: "Jearl, służebnica Dagona".
W jej kieszeni odnalazłam klucz podpisany "do piwnicy". Pomyślałam,
że dobrze będzie znaleźć tę piwnicę. Wsiadłam na grzbiet Srokatego i
pogalopowałam w kierunku Brumy. Po przybyciu do miasta od razu udałam się na
zamek. Weszłam do sali tronowej podążając wzdłuż bardzo długiego żółtego
dywanu. Nieopodal pustego tronu ujrzałam grupę mężczyzn w żółtych tunikach
strażników Brumy. Wystarczyło mi obserwować ich przez pół minuty, żeby
odkryć, który z nich jest najwyższy stopniem. Podeszłam do tego przystojnego,
lekko siwiejącego już mężczyzny i oświadczyłam:
- Nazywam się Astarte i należę do
Bractwa Ostrzy. Przysłał mnie tu Arcymistrz Jauffre.
- Tak? Jestem kapitan Burd, dowódca
straży w Brumie. - odpowiedział przystojny mężczyzna.
- W okolicy pojawili się szpiedzy
Mitycznego Brzasku, którzy zagrażają Świątyni Władcy Chmur. Sądzę, że ich
baza znajduje się w waszym mieście. Czy w Brumie pojawili się ostatnio jacyś
dziwni przybysze?
- Oprócz powrotu Jearl z wyprawy na
południe, nic się tu nie dzieje. - odpowiedział Burd. - Przez ten Kryzys
Otchłani wszyscy unikają przygód. Kazałem moim ludziom mieć się na baczności,
ale jak dotąd nie dotarły do mnie żadne raporty o obcych w mieście. A co z
tobą? Udało ci się znaleźć coś podejrzanego?
- Raczej tak. - to mówiąc podałam
dowódcy straży Brumy łańcuszek zabitej przeze mnie agentki. - Jearl była
agentką Mitycznego Brzasku.
- Na krew bogów! To ona była
szpiegiem? - kapitan Burd był w szoku.
- Jej ciało znajduje się przy
kamieniu runicznym, tam, gdzie ją zabiłam. - oświadczyłam.
- Nikomu nie można dziś ufać. -
odparł Burd. - Ponieważ należysz do Świątyni Władcy Chmur, dam ci pozwolenie
na przeszukanie domu Jearl. Przekażę to moim ludziom. Nie będziemy
przeszkadzać.
- Dziękuję, kapitanie! -
odpowiedziałam i opuściłam zamek.
25 dzień, Płomienne Serce:
Był środek nocy, gdy przeszukiwałam
mieszkanie Jearl. Rozejrzałam się po domu i od razu otworzyłam drzwi
prowadzące do piwnicy za pomocą znalezionego przy martwej agentce klucza.
Piwnica była obszerna i podzielona na kilka pomieszczeń. W jednym z nich
znajdowało się nawet zaścielone łóżko. Przeszukiwałam piwnicę ponad godzinę,
gdy nagle usłyszałam czyjeś kroki. Odwróciłam się i ujrzałam skromnie ubraną
kobietę, która w następnej chwili przemieniła się w wojownika Mitycznego
Brzasku. Pokonanie jej było równie łatwe, jak w przypadku Jearl. Po chwili
napastniczka leżała martwa u moich stóp. Na jej szyi znalazłam taki sam
łańcuszek, jaki nosiła Jearl z wywieszką z napisem: "Severi Faram,
służebnica Dagona." Przeszłam do innego pomieszczenia. Na stole stojącym
przy ścianą ujrzałam "Komentarze Mitycznego Brzasku" i zwinięty w
rulon biały pergamin, na którym znajdowała się przełamana pieczęć. Rozwinęłam
pergamin, który okazał się być listem o następującej treści:
Jearl,
Mistrz z radością wysłuchał wieści o twych
działaniach wokół Chorrol. Im więcej wrót otworzymy, tym bardziej zbliżymy
się do cudownego oczyszczenia.
Mistrz wybrał ciebie i Saveri do misji o
kluczowym znaczeniu, znaku waszego awansu w szeregach Wybranych. Dowiedzieliśmy
się, że następca z rodu Septimów ukrył się w świątyni Władcy Chmur, siedlisku
przeklętych Ostrzy. Mistrz uczynił jej zniszczenie głównym celem Zakonu, a
Lord Dagon przeznaczył nań takie środki, jakich tylko będzie potrzeba.
Przeraziła mnie treść listu.
Wiedziałam, że zabiłam obie agentki i nie ma na razie więcej szpiegów w
okolicy, ale ogromnie niepokoił mnie fakt, że Mityczny Brzask wie, gdzie
ukrywa się Martin, i zrobi wszystko, by go zabić. Natychmiast opuściłam dom
Jearl, wsiadłam na grzbiet mego konia i pogalopowałam do Świątyni Władcy
Chmur. Gdy dotarłam na miejsce, pozostawiłam Srokatego na dziedzińcu i
wkroczyłam do Wielkiej Sali. Jauffre stał przy kominku
- Co udało ci się dowiedzieć o
szpiegach? - zapytał, gdy zbliżyłam się do niego.
- Obaj szpiedzy nie żyją. -
odpowiedziałam.
- Dobra robota! - pochwalił mnie
Jauffre. - Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. Cokolwiek myślisz, bogowie
nie na darmo obarczyli cię tym zadaniem.
- W piwnicy jednej z agentek
znalazłam dokument opisujący plany wroga. - to mówiąc podałam Jauffre
odnaleziony list.
Arcymistrz zapoznał się z treścią
pergaminu i usiadł przy stole.
- Choć udało ci się zyskać na czasie,
Bruma i Świątynia Władcy Chmur wciąż są zagrożone. Powiadomię hrabinę o tym
niebezpieczeństwie. - oświadczył.
- Boję się, że Martin nie jest tutaj
bezpieczny. - odpowiedziałam. - Mityczny Brzask zdążył dowiedzieć się, że
Martin przebywa w Świątyni.
- Mnie również to martwi, ale w
żadnym innym miejscu w Cyrodiil Martin nie będzie bezpieczniejszy, niż tu. - odparł
Jauffre.
- Jesteś tego pewien?
- Tylko Ostrza mogą obronić Cesarza,
zawsze tak było.
- Ilu tak w ogóle nas jest? Ile
członków liczy nasz zakon?
- Razem z tobą i mną, obecnie jest
nas osiemnaścioro.
- To doprawdy zatrważająca liczba! -
zawołałam ironicznie. - Zdajesz sobie sprawę z tego, że Mityczny Brzask liczy
kilkaset członków, a może nawet z tysiąc, kto wie. Nie wspominam już nawet o
dremorach z Otchłani. Powiedź mi, jak chcesz obronić Martina przed taką
potęgą?
- Nie wiem, ale uczynię wszystko, co
będzie w mojej mocy. Tutaj Martin w dalszym ciągu jest najbezpieczniejszy,
ponieważ jest to twierdza najtrudniejsza do zdobycia ze wszystkich twierdz
Cyrodiil, a ponadto w razie ataku wesprze nas garnizon Brumy.
- Gdzie jest teraz Martin?
- Śpi w swojej komnacie. -
odpowiedział Jauffre.
- Kiedy się obudzi, pozdrów go ode
mnie i powiedź mu, że przyjadę za kilka dni.
- Dokąd się wybierasz?
- Mam do załatwienia pewna sprawę w
Skingradzie. Zresztą teraz, kiedy jestem członkiem Gildii Magów, w każdym
mieście czeka na mnie wygodne łóżko do spania, a tu czeka mnie tylko kawałek
podłogi. Wybacz Jauffre, ale wolę łóżko.
- Wobec tego rozumiem, że jaśnie pani
przyjedzie, gdy się wyśpi? - spytał Jauffre sarkastycznie.
- Jaśnie pani przyjedzie, kiedy ktoś
powie jej, jak ma odzyskać pewien bardzo ważny amulet, który straciła, gdy
nieopacznie zostawiła go pod opieką pewnego szanownego mnicha. - powiedziałam
wściekła i wyszłam z sali.
W południe dotarłam do Cesarskiego
Miasta. Przespałam się trochę w moim łóżku na Uniwersytecie i zjadłam obfity
obiad, poczym na powrót przywdziałam na siebie zbroję Ostrzy i wyruszyłam do
Skingradu. Był już późny wieczór, gdy wkroczyłam do zamku. Od razu powitał
mnie Mercator Hosidius.
- Kiedy będę mogła zobaczyć się z
hrabią? - spytałam.
- Hrabia przed chwilą wyjechał z
miasta. Powiedziałem mu o tobie i zgodził się na spotkanie, lecz nie mógł
odłożyć wyjazdu. Jednak nie martw się. Będzie przejeżdżał swoim powozem
nieopodal Przeklętej Kopalni na zachód od miasta. Powinnaś go tam zastać
mniej więcej około drugiej w nocy. Na twoim miejscu czekałbym tam na niego,
bo hrabia jest zwykle tak zajęty, że nie ma czasu na przyjmowanie gości.
- Nie mogę się z nim spotkać tutaj? -
zapytałam zdziwiona.
- Oczywiście, możesz. Myślę, że
będzie to możliwe w przyszłym miesiącu.
- Nie będę czekać przez miesiąc! -
zawołałam wściekła. - Dobrze, pójdę do tej Przeklętej Kopalni.
- Pozdrów ode mnie hrabiego, gdy się
z nim spotkasz. - powiedział Mercator Hosidius, gdy opuszczałam już zamek.
26 dzień, Płomienne Serce:
Była ciemna noc, gdy stałam na
polanie nieopodal kopalni i obserwowałam drogę. Nikt nią nie przejeżdżał.
Byłam delikatnie mówiąc zniecierpliwiona. Całe szczęście, że noc była ciepła.
Nagle ujrzałam , że ktoś się zbliża. Nim zdążyłam zareagować, obezwładniło
mnie kilka strumieni magicznej energii. Rozejrzałam się i spostrzegłam, że
otoczyło mnie sześciu nekromantów. Jeden z nich ściągnął z głowy czarny
kaptur. Rozpoznałam w nim Mercatora Hosidiusa.
- Niech żyje naiwność początkujących
magów! - zawołał. - Naprawdę sądziłaś, że hrabia spotka się z tobą tutaj,
gdzie nikt nie usłyszy twojego krzyku?
Zrozumiałam, że wpadłam w pułapkę.
Dobyłam miecza.
- Zabić ją! - rozkazał Hosidius swym
towarzyszom.
Nekromanci rzucili się na mnie. Dwóch
zabiłam ostrzem mej srebrnej broni, a trzeciego trafiłam ognistą kulą. Wtedy
Mercator Hosidius i dwoje innych nekromantów poraziło mnie magiczną energią
tak silnie, że miecz wypadł mi z dłoni i obalała padłam na ziemię. Zbliżyli
się do mnie. Chciałam chwycić za broń, lecz nie zdążyłam tego uczynić. Każdy
z ich zatopił w moim ciele ostrze swego sztyletu. Wyciągnęłam dłoń, by się
uleczyć, lecz oni dźgali mnie dalej. Byłam pewna, że tego nie przeżyję. Ból
był nie do zniesienia. Nie miałam już siły opierać się przed kolejnymi ciosami
sztyletów. Nagle jeden z dźgających mnie nekromantów padł martwy. Dwaj
pozostali stanęli jak wryci. Ostatkiem sił chwyciłam za miecz i zraniłam
Mercatora Hosidiusa. W odpowiedzi boleśnie poraził mnie on magiczną energią.
Natychmiast ktoś odepchnął go ode mnie i z całej siły uderzył go pięścią w
twarz, poczym stanął między nami. Ostatni dwaj pozostali przy życiu
nekromanci cisnęli w naszą stronę potężne kule ognia, jednak mój tajemniczy
wybawca wyczarował magiczną tarczę, która pochłonęła ogień. Następnie cisnął
w obydwu przeciwników wyczarowane przez siebie lodowe pociski, które swoimi
ostrymi zakończeniami przebiły im serca.
- Żyjesz? - zapytał mnie tajemniczy
mężczyzna odwracając się w moją stronę.
Był to wysoki, siwowłosy i stary już
człowiek o smukłej budowie ciała. Miał wychudzoną twarz i wydatne kości
policzkowe, a w jego oczach dostrzegłam dziwny czerwony błysk. Ubrany był w
niezwykle dostojne szaty, a każdy jego ruch i gest był pełen elegancji.
Uniosłam dłoń, lecz zdołałam jedynie uleczyć najpoważniejsze rany. Wyczerpała
mi się mana. Byłam zbyt osłabiona, by rzucać zaklęcia.
- Dziękuję za uratowanie życia. -
powiedziałam wciąż nie mając dość siły, by podnieść się z kolan.
- Ty niemożliwie głupia idiotko! -
zawołał mężczyzna z wściekłością w głosie. - Co cię opętało, aby myśleć, że
zaproponowałem spotkanie tutaj wobec wszystkich innych dostępnych nam
miejsc?! Twoja łatwowierność przynajmniej posłużyła przydatnemu celowi.
Wiedziałem o Mercatorze, ale o jego przyjaciołach już nie, a teraz żaden z nich
nie jest już zagrożeniem. Tylko nie myśl, że zginęli dzięki tobie, bo w
rzeczywistości to ty prawie zginęłaś dzięki nim! Wiesz jakie masz szczęście,
że żyjesz? Jak można być taką naiwną idiotką?!
Wrzeszczał na mnie tak strasznie, że
miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Miałam okropnie poranione ręce, które
straszliwie mnie bolały. W dodatku mój tajemniczy wybawca krzyczał na mnie i
obrażał mnie z prawdziwą pasją, co sprawiło, że poczułam wstyd, a ja
nienawidzę się wstydzić. Nie znajdowałam się więc w komfortowej sytuacji.
- Chciałam tylko zobaczyć się z
hrabią Skingradu. - odparłam. - Myślałam, że będzie tędy przejeżdżał.
- To ja, ty kretynko! - zawołał
mężczyzna. - Nigdy tędy nie przejeżdżam i zwykle nie opuszczam mojego zamku.
- Słucham? - nie mogłam uwierzyć w
to, czego właśnie się dowiedziałam.
Mój tajemniczy wybawca skłonił się z
niezwykłą elegancją i przedstawił się:
- Hrabia Janus Hassildor, do usług! -
to mówiąc podał mi dłoń.
- Astarte. - przedstawiłam się i chwyciłam
jego rękę, a on natychmiast postawił mnie na nogi.
Jego dotyk był zimny jak lód.
- Jesteś nowym nabytkiem Gildii Magów.
Powinnaś poćwiczyć zaklęcie "uleczenia", zanim weźmiesz się za coś
poważniejszego. - odparł hrabia i mocno ścisną moją dłoń.
Poczułam przejmujący chłód w całym ciele
i w tym samym momencie wszystkie moje rany natychmiast się zagoiły, a ból
zniknął. Hrabia Hassildor okazał się być potężnym magiem.
- Dziękuję. - powiedziałam. - Czy
hrabia wie, dlaczego Mercator Hosidius chciał mnie zabić?
- To chyba oczywiste. Jesteś
członkiem Gildii Magów, a więc organizacji obecnie namiętnie zwalczającej
nekromancję. Co więcej, jak widzę, należysz do Ostrzy, choć sam nie wiem
czemu. Świat schodzi na psy! W każdym bądź razie niektórzy kupcy gotowi
byliby wiele zapłacić za oryginalną zbroję Ostrzy.
- Hrabia wiedział, że Mercator jest
nekromantą?
- Oczywiście, że wiedziałem, bo w
przeciwieństwie do ciebie nie jestem ślepym idiotą. Jednak nie przejrzysz
nekromanty, gdy będzie wiedział, że go podejrzewasz. Mercator był
zaangażowany w ich kult, ale nie chciałem go oskarżać, nie znając tożsamości
jego sojuszników. Oczywiście twoja gildia może myśleć sobie, co chce, tym
bardziej, że to banda idiotów, ale ja nie miałem nic wspólnego z tymi
nekromantami, i z przyjemnością zabiłem tego zdrajcę Mercatora. Możesz to
przekazać Radzie Magów.
- Raminus Polus przysłał mnie do
hrabiego, żeby odzyskać swoją książkę. - oświadczyłam.
- Doprawdy? Być może Raminus Polus
nie był z tobą całkowicie szczery? - zapytał hrabia Hassildor ironicznie, a
potem powiedział z gniewem. - Czy naprawdę wierzysz, że przysłał cię tu dla
książki?! Nie! Wysłał cię do mnie, aby mnie szpiegować! Słyszał pogłoski o
kulcie nekromantów w Skingradzie i oczywiście chciał mnie z tym powiązać.
- Ja nie chciałam hrabiego szpiegować!
Ja chciałam tylko pomóc Gildii Magów.
- Od czasu do czasu rusz głową!
Gildia wykorzystuje takie niedoświadczone i naiwne istotki, jak ty! Jeśli jednak
lubisz być popychadłem na posyłki, to przekaż Raminusowi, że ja sam potrafię
zadbać o bezpieczeństwo mojego miasta, a jego interwencje są zbędne. -
oświadczył hrabia z gniewem. - A teraz zejdź mi z oczu!
Wsiadłam na mego konia i pognałam do
Cesarskiego Miasta. Po drodze rozmyślałam o tym, co mnie spotkało. Władca
Skingradu ocalił mi życie osobiście, samotnie i bezinteresownie, mimo że
nigdy wcześniej mnie nie widział. Na bogów! To, co on zrobił, to altruizm w
najczystszej postaci! To musi być cudowny człowiek. Rankiem przepełniona
wdzięcznością do hrabiego Hassildora pojawiłam się w sieni Uniwersytetu
zwanej Mistycznym Archiwum. Opowiedziałam Raminusowi Polusowi o tym, co mnie
spotkało i przetoczyłam mu słowa hrabiego odnośnie tego, że sam potrafi on
zadbać o swoje miasto.
- Hrabia Janus Hassildor to bardzo
tajemniczy człowiek. - powiedział mag. - Czy w jego wyglądzie lub zachowaniu
było coś, co cię zaniepokoiło lub zaskoczyło?
Oczywiście mogłam powiedzieć o
czerwonym błysku w oczach hrabiego oraz o tym, że ratując mnie pojawił się znikąd,
a także o tym, że gdy podnosił mnie z ziemi czułam, iż jest znacznie
silniejszy niż mogłoby się wydawać, a jego ręce były lodowato zimne.
Postanowiłam jednak, że nie powiem Raminusowi Polusowi nic, co mogłoby w
jakikolwiek sposób zaszkodzić hrabiemu. Ostatecznie on też nie był ze mną
zupełnie szczery.
- Jedyne, co mnie zaskoczyło w
zachowaniu hrabiego Hassildora, to fakt, że bezinteresownie ocalił mi życie.
- odpowiedziałam.
- Powinnaś bardziej na siebie uważać.
- powiedział mag, poczym podszedł do biurka i wyciągnął z szuflady jakiś
amulet z zielonym kamieniem. - To Amulet Pochłaniający Zaklęcia. Uchroni cię
przed złą magią, jeśli będziesz go nosić.
- Dziękuję! - odpowiedziałam biorąc
amulet do ręki.
Od razu zawiesiłam go sobie na szyi.
- Mam dla ciebie kolejne zadanie. -
oświadczył Raminus Polus. - Irlav Jarol prowadzi badania w ayleidzkie
ruinach. Chcę, abyś mu pomogła. Zawołam go, byście mogli porozmawiać na ten
temat.
- Dobrze. - odpowiedziałam.
Raminus Polus opuścił Mistyczne
Archiwum, a po chwili powrócił w towarzystwie drugiego maga, który
przedstawił mi się jako Irlav Jarol.
- Jak mogę ci pomóc w twoich
badaniach?
- Musisz znaleźć ayleidzkie ruiny
Vahtacen i porozmawiać ze Skaleel, badaczką obecną na miejscu wykopalisk. Ona
wszystko ci wyjaśni.
- Dobrze. Pojadę do Vahtacen w wolnej
chwili, jeśli wyjaśnisz mi, jak tam trafić.
- Oczywiście. Na razie nie musisz się
śpieszyć. - odpowiedział Irlav Jarol. - To nic pilnego.
Po rozmowie z nim udałam się do
kwater mieszkalnych, gdzie zjadłam szybkie śniadanie i położyłam się do
łóżka.
29 dzień, Płomienne Serce:
Gdy przybyłam do Świątyni Władcy
Chmur, z nieba począł prószyć śnieg. Był to pierwszy śnieg w Cyrodiil, który
na jesieni zawsze obecny jest jedynie w wysokich górach na północy. Jego widok
zachwycił mnie. Przyglądałam się tym maleńkim sześcioramiennym gwiazdom
spadającym z nieba przez dłuższą chwilę za nim wkroczyłam do ciepłej i
przytulnej Wielkiej Sali. Martin siedział przy stole stojącym najbliżej
kominka, w którym głośno trzaskały palące się kawałki drewna, i pochylał się
nad Misterium Xarxesa. Jauffre stał obok niego.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz z
tą plugawą księgą? - odparł wyraźnie zdenerwowany Arcymistrz Ostrzy. -
Obawiam się, co może się z tobą stać, jeśli nie będziesz ostrożny...
- Jestem ostrożny. Nie martw się. -
odpowiedział Martin i w następnej chwili spostrzegł mnie. - Witaj Astarte!
Dobrze, że jesteś.
- Witajcie! - zawołałam odpowiadając
uśmiechem na serdeczny uśmiech Martina.
- Udało mi się odszyfrować informacje
dotyczące części rytuału koniecznego do otwarcia portalu do Camorańskiego
Raju. - oświadczył mój Cesarz. - Xarxes wymienia cztery przedmioty konieczne
do odprawienia rytuału, ale na razie udało mi się zidentyfikować tylko jeden
z nich: "krew daedrycznego księcia". Mówi się, że daedryczne
artefakty powstają z esencji Daedrycznych Książąt - to właśnie z niej czerpią
swą wielką moc. Potrzebujemy daedrycznego artefaktu. Rzecz jasna wiem, że
niełatwo coś takiego zdobyć.
- Tak, ale mu musimy go zdobyć. -
wtrącił się Jauffre. - Astarte, przynieś Martinowi taki artefakt, gdy to już
ci się uda.
- Dobrze, ale najpierw powiedźcie mi,
czym w zasadzie jest daedryczny
artefakt i w jaki sposób mam go zdobyć. - odparłam.
- Jedyny sposób, aby zdobyć
daedryczny artefakt, prowadzi poprzez kulty poświęcone każdemu z Daedrycznych
Książąt. - powiedział Martin. - Księga "Współcześni Heretycy" to
najlepsze wprowadzenie do kultów daedrycznych. Jeżeli jej potrzebujesz,
tutejsza biblioteka posiada jej egzemplarz. Daedryczne artefakty to bardzo
potężne i cenne przedmioty. Rytuał Misterium Xarxesa pochłonie materialną
formę artefaktu, po to, aby uwolnić jego daedryczną moc.
- Poszukam dla Astarte
"Współczesnych Heretyków". - odparł Jauffre i wyszedł z sali udając
się w stronę biblioteki.
Martin i ja zostaliśmy sami. Mój
Cesarz zamknął Misterium Xarxesa.
- Czytanie tej księgi jest ogromnie
wyczerpujące. - powiedział z westchnieniem.
- Masz ochotę przejść się na świeżym
powietrzu? - zaproponowałam. - Wiesz, że pada śnieg?
- Śnieg? Trochę na niego wcześnie. -
zdziwił się Martin. - No tak, tutaj, w górach, zawsze zaczyna padać wcześniej.
- Śnieg jest piękny! - zawołałam. -
Mogłabym go podziwiać bez końca. Chodź ze mną!
- Jauffre nie chce, żebym wychodził
na zewnątrz.
- Przy mnie będziesz bezpieczny.
- Z pewnością. - Martin uśmiechną się
do mnie, poczym wstał od stołu. - No więc chodźmy.
Wyszliśmy na dziedziniec. Przez chwilę
obserwowaliśmy płatki śniegu wirujące w powietrzu. Potem zeszliśmy z
dziedzińca i udaliśmy się na tyły Świątyni Władcy Chmur, gdzie nie było
strażników.
- Spójrz! Widać stąd śnieżne szczyty
Skyrim. - zawołał Martin wskazując mi ręką góry widoczne na północy. -
Widzisz tamto wzgórze w oddali? To Gardło Świata, najwyższa góra w
Tamriel.
- Martinie, chciałam cię o to zapytać
już dawno, z czystej ciekawości. Czy ty kiedyś... byłeś członkiem jakiegoś
daedrycznego kultu, takiego jak Mityczny Brzask?
- Niestety tak. - odpowiedział Martin
ze smutkiem.
- Dobrze
znasz daedryczne rytuały. - stwierdziłam. -
Dlatego wiesz, jak rozszyfrować Misterium Xarxesa.
- Gdy stałem sie kapłanem, porzuciłem
mroczne sztuki, ale można w tym zobaczyć rękę przeznaczenia. Bogowie potrafią
wszystko zmienić w dobro, tak przynajmniej z czcią mawiałem tym, którzy
przychodzili do mnie po poradę. - Martin spojrzał przed siebie i po chwili
milczenia powiedział. - Może jeszcze kiedyś w siebie uwierzę.
- Ja w ciebie wierzę. - oświadczyłam.
- Wierzę, że zdołasz zakończyć Kryzys Otchłani i że ocalisz Tamriel.
- Ostatnio wiele czytałem na temat
Otchłani i barier odgradzających ją od Nirnu. Teraz jest dla mnie jasne, że
jedynym sposobem powstrzymania inwazji z Otchłani jest rozpalenie na nowo
Smoczych Ogni. Gdy płonęły Smocze Ognie, boskie bariery pozwalały daedrom
pojawiać się w naszym świecie tylko na krótkie wycieczki. Lecz Smocze Ognie
może rozpalić jedynie następca z krwi Septimów, dzierżący Amulet Królów.
Wystarczyło, by ktoś zabił wszystkich Septimów, a bariery rozpadłyby się na
zawsze. W skrócie taki był plan Mankara Camorańskiego. Udaremnił go tylko
czysty... przypadek... lecz ciągle jest niebezpiecznie blisko pełnego
zwycięstwa.
- Plan
Makara Camorańskiego udaremniło twoje istnienie. - stwierdziłam. - Nie
narodziłeś się przez przypadek.
-
Narodziłem się, bo Cesarz Uriel zdradzał swą żonę. - odpowiedział Martin
posępnie.
- Bogowie
potrafią wszystko zmienić w dobro. - powiedziałam. - Nawet ze zdrady,
potrafią stworzyć cud, który ocali nasz świat. Uwierz w to!
Martin
spojrzał mi w oczy i powiedział:
- Kiedy na
ciebie patrzę... bardzo mi kogoś przypominasz.
- Kogo? - spytałam
zaciekawiona.
- Mnie
samego z dawnych lat. - odpowiedział Martin z uśmiechem.
- Naprawdę?
- Tak.
Kiedyś byłem tak samo niepokorny i pewny siebie, jak ty. Brakowało mi tylko
twojego uroku osobistego.
- Co masz
na myśli mówiąc o moim uroku osobistym?
- Mam na
myśli to, że masz fascynującą osobowość... to znaczy jest w tobie coś, co nie
pozwala cię nie lubić. Nie zauważyłaś nigdy, że osoby, które spotykasz mają
do ciebie pewną... słabość?
- Być może.
- przyznałam. - Chyba dość szybko wzbudzam w innych zaufanie.
- Im dłużej
cię znam, tym bardziej zaczynam żałować, że... przestałem być sobą.
- Więc znów
bądź sobą. - powiedziałam.
- To nie
jest takie proste. Ty, Astarte, masz w sobie dwie cechy, których zawsze
bardzo mi brakowało i pewnie zawsze będzie mi brakować: silną osobowość i
ogromne szczęście.
-
Szczęście? Fakt, zazwyczaj wszystko mi się udaje.
- Bogowie
czuwają nad tobą. Jestem o tym przekonany. Właściwie to... nie chcę, żebyś to
ty zdobyła daedryczny artefakt. Nie chcę, żebyś kontaktowała się z władcami
Otchłani.
- Wracajmy
do świątyni, bo zrobiło się zimno. - odparłam.
Udaliśmy
się z powrotem na dziedziniec, a stamtąd do wnętrza Świątyni Władcy Chmur. W
Wielkiej Sali czekał na nas Jauffre, który wręczył mi książkę zatytułowaną
"Współcześni Heretycy." Martin zszedł do biblioteki, a ja usiadłam
przy stole i zaczęłam czytać:
Współcześni Heretycy: Studium Kultu Daedry w Cesarstwie Haderus z Gottlesfont
W Cyrodiil prawo nie zabrania czczenia Daedr. Jest to przede wszystkim
konsekwencja Karty Cesarskiej zapewniającej Gildii Magów pozwolenie na
przywoływanie Daedr. Niemniej jednak kaplice i opinia publiczna są czczeniu
Daedr tak silnie przeciwne, że wszyscy ci, którzy przeprowadzają daedryczne
obrzędy robią to w tajemnicy.
Opinie o wyznawaniu Daedry różnią się jednak znacznie pomiędzy prowincjami, Nawet w Cyrodiil tradycyjne poglądy znacznie się zmieniły na przestrzeni lat. W niektórych społecznościach czci się Daedry. Cześć bardziej tradycyjnych wyznawców Daedrów znajduje motywacje w pobożności i osobistych przekonaniach. Dla wielu współczesnych czcicieli motywem przewodnim jest żądza posiadania tajemnej mocy. Szczególnie wędrowni bohaterowie wszelkiej maści szukają potężnych daedrycznych artefaktów, aby wzmocnić swe zdolności magiczne i bojowe. Mnie osobiście udało się odkryć jedną społeczność, w której wyznawano Azurę, Królową Świtu i Zmierzchu. Badacz zainteresowany kultem Daedry może prowadzić prace na wiele sposobów: studiować literaturę, odkrywać i badać prastare daedryczne kapliczki, gromadząc wiedzę z lokalnych źródeł informacji, a także wypytując samych wyznawców. Aby odkryć Kaplicę Azury, wykorzystałem wszystkie te metody. Najpierw zacząłem czytać. Wzmianki, takie jak ta, mogą być bardzo pomocnym tłem, jeśli chodzi o kapliczki daedry. Przykład: badania pozwoliły mi zrozumieć, że w Cyrodiil kapliczki takie mają zwykle postać posągów Lordów Daedr i są zwykle umieszczone w dzikich ostępach, daleko od osad. Każda kapliczka ma zwykle własny krąg wyznawców, często nazywany "zgromadzeniem". Że obrzędy odbywają się o określonych porach - najczęściej jest to jakiś dzień tygodnia - kiedy można nagabywać Lorda Daedrę, który zwykle nie reaguje. Chyba, że uzna modlącego się, za osobę o dostatecznie rozwiniętej sile charakteru. Czasem reakcję można uzyskać składając odpowiednią ofiarę [której tajemnica jest zwykle znana jedynie danej społeczności wyznawców], albo wykonując w zamian pewne zadanie. Lordowie Daedry często obdarowują swych wyznawców po wykonaniu zleconych zadań artefaktami. Następnie przepytałem lokalnych mieszkańców, którzy dysponowali rozległą wiedzą o pobliskich dzikich ostępach. Szczególnie użyteczne okazały się dwie kategorie informatorów: myśliwi i poszukiwacze przygód [ci ostatni mogli się natknąć na kapliczki podczas swych wypraw], a także uczeni z Gildii Magów. W przypadku Kapliczki Azury oba źródła okazały się dobre. Odszukałem myśliwego z Cheydinhal, który podczas jednej ze swych wędrówek napotkał dziwny posąg. Przedstawiał kobietę z wyciągniętymi rękami. W jednej trzymała gwiazdę, a w drugiej półksiężyc. Unikał go z zabobonnego lęku, ale zapamiętał, gdzie się znajduje: daleko na północ od Cheydinhal, na północny zachód od Jeziora Arrius, wysoko w Górach Jerall. Następnie, dysponując opisem posągu udałem się do miejscowej Gildii Magów i udało mi się ustalić tożsamość wyznawanego Daedry. Po ustaleniu gdzie znajduje się kapliczka, odwiedziłem ją i odkryłem społeczność wyznawców. Początkowo nie chcieli się do tego przyznać, z powodu niechęci i wrogości względem wyznawców Daedry. Kiedy jednak zdobyłem ich zaufanie, chętnie zdradzili mi tajemnicę, kiedy Azura słucha błagalnych modłów [od zmierzchu do świtu] oraz, że należy jej złożyć w ofierze lśniący pył - substancję pozyskiwaną ze błędnych ogników. Jestem tylko zwykłym kapłanem i uczonym, więc szukanie błędnego ognika nie leżało w mojej naturze. Mam zresztą wątpliwości czy Azura uznałaby mnie za godnego. Zostałem jednak zapewniony, że gdybym był w stanie złożyć taką ofiarę, Azura zleciłaby mi jakieś zadanie, po wykonaniu którego mógłbym otrzymać Gwiazdę Azury, daedryczny artefakt i legendarnych mocach magicznych. Od tamtej pory wiele razy słyszałem plotki o istnieniu w Cyrodiil kapliczek wielu innych Daedr, Lordów, którym są poświęcone, a także artefaktom, jakie można zdobyć wykonując powierzone w nich misje. Hicryn Myśliwy, na przykład jest związany legendą ze Skórą Hicryna, potężnym zaklętym pancerzem. Miecz o nazwie Volendrung jest powiązany z Malacathem, Władcą Potworów. Nazwana imieniem swego twórcy Buława Molag Bala także jest podobno obiektem kultu Daedr. Inni lordowie, ich kapliczki i wyznawcy czekają w Cyrodiil, aby odkrył ich jakiś szczery i uparty badacz.
Skończyłam czytać księgę i wyciągnęłam moją mapę. Ze
"Wspóczesnymi Heretykami" w ręku nakreśliłam na mojej mapie obszar,
w którym najprawdopodobniej znajdowała się kaplica Azury. W tym momencie do
sali wszedł Martin.
- Astarte, możesz zejść ze mną na dół?
- Oczywiście. - odpowiedziałam.
Zeszliśmy do zbrojowni.
W jednej z ksiąg znalazłem ciekawe informacje o
Kamieniach Pieczęci. - powiedział Martin. - poczym wyciągnął ów kamień z
kufra, w którym był przechowywany. - Można ich używać podobnie, jak
naładowanych klejnotów dusz, z tą różnicą, że ich użycie jest jeszcze prostsze.
Czy uczyłaś się już podstaw zaklinania?
- Niestety nie. - odpowiedziałam.
- Kamienie Pieczęci mają w sobie ukrytą wielką moc,
którą można przelać na jakiś inny przedmiot.
- Zrobimy to?
- Pomyślałem, że przyda ci się lepsza broń niż
zwykła katana.
W tym momencie wyciągnęłam z pochwy srebrny miecz,
który zdobyłam niedawno, i podałam go Martinowi.
- Spodobała mi się ta broń. Jest piękna, prawda?
- O tak! - przyznał Martin oglądając lśniącą klingę.
- Jest zdecydowanie mniej ostry od katany, ale za to wykonano go ze srebra, a
jedynie srebrna broń jest wstanie zadawać rany duchom oraz wampirom. Powinnaś
zawsze mieć go przy sobie.
- Lubię go używać. - przyznałam.
- Chcesz, żebym spróbował przelać w niego moc z
Kamienia Pieczęci?
- Co dzięki temu uzyskam?
- Nie sposób przewidzieć. To zależy od tego, jakiego
rodzaju moc drzemie w Kamieniu, ale najpewniej wzmocni ona tą broń. Więc jak?
Mam spróbować zakląć ten miecz?
- Tak. - odpowiedziałam. - Wierzę w twoje
umiejętności i w twoją wiedzę.
Martin na jednej dłoni trzymał Kamień Pieczęci, a w
drugiej dzierżył srebrny claymor. Zamknął oczy pogrążając się w głębokim
skupieniu. Nagle Kamień Pieczęci zaognił się, poczym zaczął się zmniejszać
niczym bryła lodu gwałtownie roztapiająca się w promieniach letniego słońca.
Jednocześnie miecz zaczął lśnić czerwonym światłem. Po chwili Kamień Pieczęci
zniknął, a miecz powrócił do swego poprzedniego stanu. Martin otworzył oczy i
przyjrzał się klindze. Ja uczyniłam to samo i dopiero teraz dostrzegłam, że z
powierzchni miecza bije delikatna błękitna poświata. Martin przeciągnął swój
palec po ostrzu kalecząc się do krwi.
- Teraz ta broń ma w sobie moc absorbowania many. -
powiedział. - Każdy śmiertelnik, którego zrani te ostrze, utraci na chwilę zdolność
używania magii.
- Ten miecz jest teraz jeszcze piękniejszy niż
przedtem. - stwierdziłam zachwycając się błękitnym blaskiem bijącym z głowni.
- Oto broń godna mego najlepszego rycerza. - to
mówiąc, Martin wręczył mi zaklęty miecz. - Jest twoja. Teraz nikt w Tamriel
nie ma takiej broni, jak ty. Taki miecz jest tylko jeden, jest
niepowtarzalny. Jak go nazwiesz?
Przyjrzałam się uważnie błyszczącej klindze
trzymanego przeze mnie miecza, poczym odwróciłam głowę i spojrzałam na
gwiazdy świecące za oknem na nocnym firnamencie.
- Srebrna Gwiazda. - odpowiedziałam. - Mój miecz
będzie się nazywał Srebrna Gwiazda.
7 dzień, Pierwsze Mrozy:
Martin nie chciał, bym kontaktowała się z Azurą lub
jakimkolwiek innym władcą Otchłani, choć z drugiej strony nie wiedział, w
jaki inny sposób mogłabym zdobyć daedryczny artefakt. Postanowił zdobyć
więcej informacji i całe dnie przesiadywał w bibliotece. Ja natomiast postanowiłam
udać się po poradę do wieszczki Dagail. Miała mi ona do powiedzenia tylko
jedno zdanie: "Nie lękaj się swojego przeznaczenia." Bynajmniej nie
rozjaśniło to moich wątpliwości. Bez konkretnej przyczyny odwiedziłam Zamek
Leyawiin. Był to wielki kamienny budynek, którego wnętrze zdobiły
zielono-złote dywany i zasłony. Trafiłam akurat na czas audiencji u hrabiego
Mariusa Caro. Postanowiłam zapytać go, czy nie znalazłaby się w Leyawiin
jakaś praca dla mnie. Potrzebowałam pieniędzy. Hrabia i jego młoda żona
zasiadali na kamiennych tronach w sali tronowej. Żona hrabiego była
atrakcyjną kobietą, on sam natomiast był łysiejącym i bardzo niskim mężczyzną
o dobrodusznym wyrazie twarzy. Razem stanowili dziwną parę. Żona hrabiego
przewyższała swego męża o głowę i była w takim samym stopniu pełna gracji, w
jakim jej mąż był nieudolny. Ot, śmieszny, mały człowieczek. Skłoniłam się mu
i przedstawiłam się.
- Chciałabym znaleźć jakąś pracę w mieście. -
oświadczyłam.
- Jesteś podróżniczką? - spytał Marius Caro.
- Właściwie tak. - przyznałam. - Niezbyt wiele czasu
spędzam w jednym miejscu. W Leyawiin też nie zabawię zbyt długo, ale...
- Jest taka jedna delikatna sprawa, którą wolałbym
oddać w ręce kogoś spoza miasta. Przed wejściem do Urzędu Hrabstwa stoi teraz
pewna orczyca. Przychodzi tu od kilku dni i podaje się za rycerza. Nikt nie wie,
czego chce. Bardzo proszę cię o zbadanie tej sprawy. Chcę wiedzieć, po co ta
orczyca tutaj przybyła.
- Dobrze, hrabio. Dowiem się tego i doniosę ci o
wszystkim.
- Okażę ci swoją wdzięczność. - odpowiedział hrabia
z uśmiechem.
Skierowałam swe kroki w stronę wyjścia i szybko
odnalazłam szukaną przeze mnie orczycę. Stała w kącie, oparta plecami o
ścianę. Była ogromna i wyglądała bardzo groźnie. Noszona przez nią solidna
daedryczna zbroja raczej nie świadczyła o szlachetnych uczynkach. Jej skóra
była zielona. Miast włosów miała na głowie tylko kilka rogów. Jej nos
przypominał ryj świni, a z jej ust wystawały wielkie, niemieszczące się w
szczęce kły. No cóż, orki to bez dwóch zdań najszkaradniejsza rasa w
Tamriel.
- Może w czymś pomóc? - zapytałam z najbardziej
szczerą serdecznością, na jaką potrafiłam się zdobyć.
- Ktoś ty? - zapytała orczyca spoglądając na mnie
swoimi maleńkimi oczami, które zdradzały delikatnie mówiąc niezbyt wysoki
iloraz inteligencji.
- Nazywam się Astarte. - powiedziałam. - Przysyła
mnie hrabia.
- Hrabia? No to mogę z tobą rozmawiać. - stwierdziła
orczyca. - Jestem Mazoga.
- Miło mi cię poznać. - odparłam. - Jesteś Mazoga...
to znaczy Mazoga Orczyca.
- Tak. - odpowiedziała spoglądając na mnie groźnie.
- Jestem orkiem. Urodziłam się pod kamieniem i nie mam rodziców. Nie
potrzebne mi więc imię rodowe. Widzę, że nie wiesz, jak rozmawiać z rycerzem,
więc cię nauczę. Powiedź: "Tak, Sir Mazoga."
- Tak się składa, że ja też jestem rycerzem, sir
Mazogo.
- W porządku. - odpowiedziała orczyca najwyraźniej
udobruchana tym, że nazwałam ją tak, jak chciała.
- Skoro jesteś rycerzem, to komu służysz? -
spytałam.
- Jestem wolnym rycerzem. - odrzekła znów okazując
mi gniew. -Nie mam pana. To dla ciebie problem?
- Nie, sir Mazogo. - odpowiedziałam z uśmiechem,
który siłą rzeczy musiał być choć trochę ironiczny.
- W mieście jest Argonianin o imieniu Weebam-Na.
Przyprowadź go do mnie. - powiedziała nagle Mazoga.
- Nie mam pojęcia, gdzie przebywa ten cały Weebam-Na.
- oświadczyłam.
- Nie wiesz, gdzie jest Weebam-Na? Słyszałam, że to
myśliwy, że wie wszytko o okolicznych lasach.
- Niestety nie znam go i nie wiem, gdzie jest.
- Więc go znajdź! Powiedź mu, że chcę się z nim zobaczyć.
- powiedziała Mazoga głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Postanowiłam popytać strażników o szukanego przez
nią Argonianina. Jeden z nich wskazał mi dość duży dom. Gdy zapukałam do jego
drzwi, otworzyła mi jakaś Argonianka.
- Przepraszam, szukam Weebam-Na. - oświadczyłam.
- To mój mąż. - odpowiedziała kobieta. - Proszę
wejść.
Chwilę po tym, jak przekroczyłam próg, pojawił się
przede mną Argonianin o wielobarwnej skórze.
- Witam! Nazywam się Astarte. - przedstawiałam się.
- Ach! Witaj! Jestem Weebam-Na. - odpowiedział
Argonianin. - Czego chcesz?
- Przysyła mnie tu orczyca o imieniu Mazoga. -
oświadczyłam. - Bardzo chce z tobą porozmawiać. Mogę cię do niej zaprowadzić?
- Rozumiem. Więc orczyca o imieniu Mazoga chce się
ze mną zobaczyć? I spodziewa się, że ja przyjdę do niej? - zapytał Weebam-Na
głosem pełnym sprzeciwu. - Nie znam jej. Mądrze zrobię, ignorując ją.
- Nic złego ci się nie stanie, masz na to moje
słowo. Będę przyglądać się waszej rozmowie, a ponadto ona chce z tobą
rozmawiać w Urzędzie Hrabstwa. Trudno sobie wyobrazić bardziej bezpieczne
miejsce.
- Tak, jak powiedziałem, mądrze byłoby ją
zignorować, ale... będąc mądrym niczego się nigdy nie dowiedziałem, a ty
wyglądasz na dobrą. - stwierdził Argonianin. - Pójdę więc i dowiem się, o co
chodzi. Dziękuję!
Udałam się w ślad za Weebam-Na. Spotkał się z Mazogą
w Urzedzie Hrbstwa Zamku Lejawiin. Przyglądałam się im z daleka, jednak nie
udało mi się niczego podsłuchać. Ich rozmowa trwała bardzo krótko. Po chwili
Argonianin opuścił zamek, a orczyca nadal stała pod ścianą. Podeszłam w jej
stronę.
- Weebam-Na nie chce mnie zabrać do Rybackiej Skały.
- odparła na mój widok. - Wiesz, gdzie to jest?
- Nie mam pojęcia. - odpowiedziałam zgodnie z
prawdą.
- Argonianin mówi, że Rybacka Skała jest na północ
od Leyawiin, jakieś sześć godzin marszu, na wschodnim brzegu Niben. Zaprowadź
mnie tam! Teraz!
W tym momencie Mazoga przypominała mi naburmuszone
małe dziecko, które uważa, że wszyscy powinni spełniać jego zachcianki.
- Niby czemu mam to zrobić? - zapytałam.
-Ten Mogens Zmienny-Wiatr obozuje na Rybackiej
Skale. - odpowiedziała. - Zaprowadź mnie tam. Porozmawiam z nim i zobaczymy,
co się stanie.
Nie miałam pojęcia, o czym mówi i kim jest Mogens
Zmienny-Wiatr. Wcześniej nie miałam do czynienia z orkami i dopiero teraz
zaczęłam rozumieć, że niski pułap ich inteligencji może nie pozwalać im na
wywnioskowanie, iż ich rozmówca nie wie tego, co wiedzą oni.
- Słyszysz mnie? Najpierw z nim porozmawiam. Żadnego
walenia w zęby lub odrąbywania głowy! - zawołała orczyca. - Rozumiesz?
O czym ona do mnie, na Dziewiątkę, mówi?! Niby komu
miałabym odrąbać głowę? Lepiej było nie wchodzić z nią w zbędne dyskusje.
Postanowiłam udać się razem z nią do miejsca, którego szuka.
- Rozumiem. Chodź ze mną. - odpowiedziałam.
- Ruszajmy! - zawołała Mazoga.
Razem opuściłyśmy zamek. Opuściłyśmy miasto i
podążałyśmy w górę rzeki Niben. Mazoga milczała przez całą drogę. Po sześciu
godzinach naszym oczom ukazał się prowizoryczny obóz zajmowany przez jakiegoś
człowieka i troje Khajiitów. Mazoga podeszła w stronę umięśnionego
mężczyzny.
- Pamiętasz mnie? - zapytała zatrzymując się
naprzeciw niego.
- Nie. - odpowiedział mężczyzna. - Kim jesteś?
- Nazywam się Mazoga. Zabiłeś moją przyjaciółkę,
Ra'vindrę. - oskarżyła go orczyca.
- Nie wiem o czym mówisz.
- Jesteś kłamliwym stworzeniem. To ty odpowiadasz za
śmierć Ra'vindry. Ja będę odpowiadać za twoja śmierć.
Po tych słowach Mazoga dobyła swój topór i rzuciła
się na mężczyznę, który w porę zasłonił się własną bronią. Orczyca miała na
sobie solidną deadryczną zbroje, a walczący z niż człowiek był od pasa w górę
nagi. Tak więc w pierwszej chwili Mazoga miała zdecydowaną przewagę, jednak
wszystko zmieniło się, gdy na pomoc swemu znajomemu ruszyli Khajiici.
Nadszedł czas, by włączyć się do tej nierównej walki. Jednego z Khajiitów
zabiłam od razu jednym uderzeniem mojej Srebrnej Gwiazdy. Walka z dwoma
pozostałymi Khajiitkami trwała zdecydowanie dłużej, ale je również zabiłam z
łatwością. W tym czasie Mazoga rozprawiła się ze swoim przeciwnikiem.
Podeszłam do niej, gdy stała już nad jego martwym ciałem.
- Dotrzymałam przysięgi. Mogens Zmienny-Wiatr nie
żyje. - powiedziała orczyca z satysfakcją.
- Od początku chciałaś go zabić, a nie powiedziałaś
mi o tym ani słowa. - stwierdziłam z gniewem.
- Mogens Zmienny-Wiatr miał swój gang. Okradali i
zabijali podróżnych. Ra'vindra była świadkiem ich zbrodni i doniosła o tym
strażnikom. Mogens zbiegł, ale przedtem zabił Ra'vindrę... moją najlepszą przyjaciółkę, Ravindrę. -
wyjaśniła Mazoga smutnym głosem. - Tego dnia zostałam rycerzem i złożyłam
rycerską przysięgę.
- Chciałaś pomścić śmierć przyjaciółki, zabijając
tego człowieka. - podsumowałam. - Mogłaś powiedzieć mi o tym od razu.
- Szukałam go bardzo długo, pytałam o niego
wszędzie. - odpowiedziała Mazoga. - Więc teraz znasz już całą historię. Nigdy
nie zapomnę, ile ci zawdzięczam.
- Nie ma o czym mówić.
- Możesz znaleźć wszystko, co znajdziesz przy
ciałach. Ja chciałam tylko dotrzymać mojej przysięgi i udało mi się.
- Przyda mi się nieco łupów na sprzedaż. Z tego
żyję. - powiedziałam przeszukując pobliski namiot, w którym odnalazłam sakwę
z kilkudziesięcioma septimami.
- Dobra z ciebie istota. - stwierdziła Mazoga
przyglądając mi się z wdzięcznością.
Po kilku godzinach powróciłyśmy do Leyawiin. Szybko
sprzedałam w pobliskim sklepie zdobyte łupy, czyli zbroje i broń bandytów.
Następnie udałam się do Urzędu Hrabstwa. Poprosiłam o audiencje u hrabiego i
po chwili już stałam przed jego tronem.
- Witaj! Mam nadzieję, że ci się udało dowiedzieć
tego, o co cię prosiłem? - odezwał się do mnie hrabia Marius Caro.
- Właściwie tak. - odpowiedziałam. - Służba Leyawiin
to była dla mnie sama przyjemność.
- Czy wiesz już dlaczego ork tu przebywa? -
dopytywał Marius Caro.
- By pomścić śmierć bliskiej osoby. -
odpowiedziałam. - Mazoga Orczyca zabiła dziś bandytę i mordercę zwanego
Mogensem Zmiennym-Wiatrem oraz jego trzech pomocników. Przyznaję, że trochę
jej w tym pomogłam.
-Ta zemsta to szlachetny czyn. - odpowiedział hrabia
po krótkim zastanowieniu. - Leyawiin dziękuje wam za wasze zasługi. Mam
odpowiednią nagrodę za ten szlachetny uczynek.
- Jakaż to nagroda? - zapytałam mając ogromną
nadzieję na masę złota.
- Zwracam się z propozycją do ciebie i twojej
przyjaciółki. Czy chciałybyście zostać wędrownymi rycerzami?
A więc zamiast bogactwa mam otrzymać tytuł. Nie tego
się spodziewałam. Ciekawe, czy ten tytuł w ogóle oznacza coś wartościowego.
- Co to właściwie znaczy "rycerz wędrowny"?
- zapytałam.
- Założyłem rycerski zakon Białego Ogiera.
Odnajdźcie i zabijcie przywódcę gangu Czarnych Łuków, orka o imieniu Czarny
Brugo.
- A więc nagroda to kolejne zadanie? - spytałam nie
kryjąc już rozczarowania.
- Jeśli wam się uda, za zasługi dla Leyawiin nadam
tobie i Mazodze tytuły Wędrownych Rycerzy Białego Ogiera.
- Co właściwie będziemy z tego miały?
Hrabia zmieszał się w odpowiedzi na moje śmiałe
pytanie.
- No dobrze. Zabiję tego strasznego bandytę. -
odpowiedziałam, myśląc, że zabijanie to przecież i tak czysta przyjemność,
więc nikt nie musi mi za nie płacić. - Kim jest ten Czarny Brugo?
- Banita imieniem Czarny Brugo jest postrachem
hrabstwa Leyawiin. - odpowiedział Marius Caro. - Nazywają jego maruderów
Bandytami Czarnego Łuku od broni, której używają. Znajdź Czarnego Bruga i
wymierz mu najwyższą karę za jego zbrodnie.
- Jak go znajdę?
- Twoja przyjaciółka, Mazoga, mogła mieć za czasów
swej podejrzanej przeszłości kontakt z wyjętymi spod prawa. Spytaj ją.
- Dobrze, spytam.
- Pamiętaj: w nagrodę czeka ciebie pasowanie na
rycerza. - powiedział hrabia Leyawiin jakby nie wiem, jak wiele to znaczyło.
Ledwie dałam
radę ugryźć się w język, aby nie wypaplać, że jestem już rycerzem i to w
dodatku osobistym rycerzem samego Cesarza. Mimo że Mityczny Brzask wiedział
już o Martinie, i tak lepiej było zachować dyskrecję. Skłoniłam się Mariusowi
Caro i udałam się na poszukiwania Mazogi. Odnalazłam ją w zamku. Stała pod
ścianą w swojej daedrycznej zbroi i obserwowała odwiedzających Urząd
Hrabstwa.
- Witaj przyjacielu! - zawołała na mój widok.
- Witaj! - odpowiedziałam. - Znasz Czarnego Brugo?
- Znam Bruga. Dawno temu, za nim zostałam
rycerzem, nie raz i nie dwa dzieliłam
się z nim łupem. - odpowiedziała orczyca.
Pokrótce opowiedziałam jej o propozycji hrabiego.
- Brugo to ciul. Ma kryjówkę w ruinach zwanych
Telepe. Zatrzymuje się tam każdej nocy, między północą a szóstą rano. -
oświadczyła Mazoga, gdy już poinformowałam ja o możliwości pasowania na
wędrownego rycerza. - Jesteśmy kumplami, nie? No to zabijemy Czarnego Bruga i
będziemy rycerzami!
Najwyraźniej Mazodze zależało na otrzymaniu od
hrabiego tytuły rycerskiego, więc nie mogłam nie zgodzić się na wspólne
wytropienie i zabicie Bruga. Zaczęłyśmy szykować się do drogi.
14 dzień, Pierwsze Mrozy:
Była jeszcze ciemna noc, gdy Mazoga i ja wdarłyśmy
się do wnętrza ayleidzkich ruin zwanych Telepe. Oświetliłam ciemny korytarz
wyczarowanym światłem. Brugo nie był sam. Towarzyszyło mu kilkoro bandytów.
Zabiłyśmy wszystkich. Mazoga pozbyła się większości przeciwników, a ja, po
zaciętym pojedynku, zabiłam Czarnego Bruga. Zabrałyśmy czarne łuki używane
przez naszych przeciwników na dowód ich śmierci i powróciłyśmy do Leyawiin.
Rankiem byłyśmy już obie w Urzędzie Hrabstwa. Hrabia Marius Caro wyszedł nam
na przeciw, a my rzuciłyśmy mu pod nogi czarne łuki.
- Czarny Brugo nie żyje. - oświadczyłam.
Oczy hrabiego zabłysły radością.
- Dziękuję! Ocaliłyście mieszkańców mojego miasta!
Wybawicielki! Prawdziwe z was wybawicielki!
Śmieszny mały człowieczek prawie skakał z radości i
wychwalał nas pod niebiosa tylko dlatego, że wycięłyśmy w pień odrobinę
bandytów. Jeśli jest wdzięczny, to mógłby sypnąć trochę złota. Zamiast tego w
pierwszej kolejności hrabia sięgnął po swoje złote berło i nakazał nam
przyklęknąć na jedno kolano. Gdy już klęczałyśmy, stanął przede mną i
dotykając berłem mojego prawego ramienia zawołał:
- Astarte, pasuję cię na błędnego rycerza Białego
Ogiera Rycerzy Ciernia!
Hrabia podszedł do Mazogi i przyłożył swe berło do
jej ramienia.
- Mazogo, pasuję cię na Rycerza Wędrownego Białego
Ogiera! Powstańcie!
Kiedy podniosłyśmy się z podłogi, hrabia wręczył mi
małą okrągłą tarczę z herbem hrabstwa Leyawiin przedstawiającym białego konia
na zielonym tle. Następnie wsunął mi do ręki jakieś klucze.
- To klucze do Domu Białego Ogiera, który znajduje
się na zachodnim brzegu rzeki Niben. Ten dom należy teraz do was. Proszę was
jednak byście zabiły pozostałych bandytów Czarnego Łuku. Obiecuję wam nagrodę
100 sztuk złota za każdy czarny łuk, który mi przyniesiecie.
Nareszcie pojawił się jakiś względnie prosty sposób
na wzbogacenie się.
- Przyniesiemy ci hrabio wiele czarnych łuków. -
oświadczyłam i kłaniając się władcy Leyawiin, wraz z Mazogą opuściłam zamek.
15 dzień, Pierwsze Mrozy:
Po dostarczeniu hrabiemu sporej ilości czarnych
łuków i tym samym znacznym zwiększeniu zasobności swojej sakwy, udałam się na
północ. Chciałam spotkać się z Martinem i razem z nim uzgodnić, czy mam
spróbować skontaktować się z Azurą, czy też nie. Wieczorem przybyłam do
Bravil. Postanowiłam spędzić noc w Gildii Magów. Gdy tylko wkroczyłam do
tutejszego domu cechowego, powitała mnie Argonianka Kud-Ei.
- Dobrze cię widzieć, Astarte. - oświadczyła swoim
ochrypłym głosem. - Mam nadzieję, że zostaniesz u nas na dłużej. Będę
potrzebować kogoś do pomocy w laboratorium w zastępstwie Henantiera.
- Właściwie to chciałam zatrzymać się tutaj tylko na
jedną noc. - odpowiedziałam. - Co stało się z tym Henantierem?
- Możesz pójść za mną? - spytała Argonianka z
westchnieniem.
- Oczywiście. - zgodziłam się.
Kud-Ei poprowadziła mnie do pokoju na górze.
Znajdowały się tu dwa łóżka, a na jednym z nich spał jakiś Altmer.
- Mój przyjaciel, Henantier, od dłuższego już czasu
badał sny. - powiedziała Argonianka.
- Sny? - zaciekawiłam się.
- Tak. Ostatnio zdobył ten przedmiot. - Kud-Ei
podała mi jakiś srebrny wisiorek. - Oto Amulet Świata Snów. Ostrzegałam
Henantiera, że niebezpiecznie jest go używać, ale on mnie nie słuchał.
Założył go, by móc zaprojektować swoje marzenie senne i śnić dłużej. Niestety
nie obudził się nawet wtedy, gdy zdjęłam mu ten amulet. Śpi już od kilku dni
i nikt w gildii nie jest wstanie go zbudzić.
- Co mogło się stać? - spytałam.
- Obawiam się, że Henantier został uwięziony w
świecie snów. Słyszałam już o podobnych przypadkach. Jeśli ktoś inny ubierze
teraz Amulet Świata Snów, będzie miał szansę uwolnić Henantiera, choć
oczywiście istnieje pewne ryzyko, że ta osoba również zostanie uwięziona.
- Spróbuję pomóc Henantierowi. - oświadczyłam. - W
końcu , co niebezpiecznego może być we śnie?
- Nie masz pojęcia, dziewczyno, jak groźne bywają
sny. - powiedziała Kud-Ei. - Czasem we wnętrzu śmiertelnika kryje się
niebezpieczeństwo tysiąckroć większe niż to, które grozi mu z zewnątrz.
- Tak, czy inaczej, zrobię to. - zawiesiłam Amulet
Świata Snów na szyi i pośpiesznie ściągnęłam zbroję pozostawiając na sobie
jedynie tunikę. - Jeśli się nie zbudzę do jutra, wyślijcie kogoś innego do
świata snów.
- Jeśli znajdzie się ktoś chętny.
Położyłam się na wolnym łóżku, przykryłam się kołdrą
i zamknęłam oczy. Natychmiast zasnęłam. Gdy otworzyłam oczy, ujrzałam to samo
pomieszczenie, w którym byłam przed chwilą, jednak wyglądało teraz inaczej.
Było mroczne, puste i przedziwnie nierzeczywiste. Wszystko spowijała czerwona
poświata. Henantier krzątał się po tym dziwnym pomieszczeniu tam i z
powrotem. Wstałam z łóżka i zorientowałam się, że jestem zupełnie naga.
- Czuję, że będę tu tkwił
przez całą wieczność i nie wiem nawet, dlaczego. - niespodziewanie Henantier
zwrócił się do mnie.
- Jesteśmy
w świecie snów. - powiedziałam.
- Ale...
jak? - zdziwił się Altmer. - To, co mówisz, musi być prawdą... Czuję się
dziwnie...
Ja też
czułam się dziwnie.
- Zgubiłem
coś i nie mogę tego znaleźć. - powiedział mag.
- Co
takiego zgubiłeś?
- Moje
zdolności. Boję się przejść przez te wszystkie drzwi.
Istotnie w
tej chwili ujrzałam cztery drzwi znajdujące się w ścianach pokoju. Podeszłam
do jednych z nich i zobaczyłam na nich napis: Próba Percepcji. Pociągnęłam za
klamkę i nagle znalazłam się w ciemnościach. Przede mną pojawił się kufer. Otworzyłam
go i wyjęłam z jego wnętrza pochodnię, która zapłonęła, gdy tylko ją
chwyciłam. Światło pochodni oświetliło krętą ścieżkę wiszącą nad ciemną
otchłanią. Weszłam na ścieżkę i poczęłam przesuwać się po niej krok za
krokiem, uważając by nie spaść w przepaść. Nagle ujrzałam przed sobą wielki
nóż kołyszący się w powietrzu, schyliłam się i przeszłam pod ostrzem. W końcu
udało mi się dojść do cokołu, na którym spoczywał duży, kulisty kamień.
Chwyciłam go w swoje dłonie i znów znalazłam się w pomieszczeniu, w którym przebywał
Henantier. Podeszłam do drugich drzwi. Widniał na nich napis: Próba
Zdecydowania. Gdy pociągnęłam za klamkę, znalazłam się w jakiejś jaskini. Z
kufra znajdującego się przede mną wyciągnęłam magiczny kostur. Chwyciłam go w
dłonie i poszłam przed siebie. Wkroczyłam na arenę, na której pojawiły się
dwa wielkie minotaury. Przeraziłam się. To przecież tylko sen, tego nie ma
naprawdę - uspokajałam samą siebie. Nagle jeden z minotaurów rzucił się w
moją stronę. Popchnął mnie na ścianę, a jeden z jego rogów rozciął mi ramię.
Minotaur nie był prawdziwy i nieprawdziwa była rana jaką mi zadał, ale ból,
który poczułam, był najprawdziwszy. Wyciągnęłam dłoń, aby się uleczyć, lecz
nie przyniosło to, żadnego efektu. Z przerażeniem odkryłam, że nie mogę
używać magii. Lecz przecież jestem magiem i magiczny kostur musi mnie
usłuchać. Stanowczo chwyciłam nową broń w swoje ręce i jednym zdecydowanym
ruchem wymierzyłam głowicę kostura w pędzącego na mnie minotaura. Natychmiast
poraził go strumień błyskawic i potwór padł martwy na ziemię. Drugiego
minotaura również zabiłam z łatwością rażąc go błyskawicami z magicznego
kostura. Wówczas ze ściany wysunęły się schody. Weszłam po nich na górę i
odnalazłam kolejny kulisty kamień. Gdy go chwyciłam, znów znalazłam się w
pokoju. Na moim ramieniu nie było nawet śladu po ranie. Podeszłam do drzwi z
napisem: Próba Cierpliwości. Po ich otwarciu znalazłam się w ciemnym
pomieszczeniu. Ze skrytki wyjęłam tajemniczy zwój. Rozwinęłam go, lecz
okazało się, że zawiera jedynie jakieś rysunki, zwinęłam go więc z powrotem i
poszłam przed siebie. Dotarłam do placu złożonego z kamiennych płytek.
Chciałam szybko przebiec przez niego, nim jednak dotarłam do środka placu, w
niewytłumaczalny sposób znów znalazłam się przed nim. Powtórzyło się to kilka
razy. W końcu usiadłam na zimnej podłodze i po raz kolejny rozwinęłam
tajemniczy zwój. Postanowiłam dokładnie mu się przyjrzeć. Namalowano na nim trzy
prostokąty podzielone na kwadraty. Niektóre z kwadratów były zamalowane na
czerwono. Przyglądałam się tym rysunkom przez chwilę i nagle mnie olśniło. Prostokąty
to kamienne place, a na czerwono zostały zaznaczone te płyty, na które należy
stanąć! Ze zwojem w dłoniach przeszłam przez pierwszy prac. Równie łatwo
poszło mi z drugim i trzecim. Znów chwyciłam w swe dłonie kulisty przedmiot,
który przeniósł mnie do pokoju. Podeszłam do czwartych drzwi. Widniał na nich
napis: Próba Odwagi. Gdy pociągnęłam za klamkę, znalazłam się w wielkiej
jaskini. Po prawej stronie odnalazłam skrytkę, a w niej pojemnik z miksturą.
Pojemnik podpisano: Słaba mikstura morza. Przede mną znajdowało się podziemne
jezioro. Pojęłam, że mam odnaleźć czwarty kamień pod wodą. Wypiłam miksturę i
zanurkowałam. Płynęłam podwodnym tunelem, który zdawał się nie mieć końca.
Mikstura działała podobnie, jak Klejnot Rumare, jednak było to działanie
krótkotrwałe. Znajdowałam się w ciemnym i ciasnym, zalanym wodą tunelu, z
którego nie mogłam się wydostać i zaczęło mi brakować powietrza. Ogarnął mnie
paniczny lęk, któremu jednak nie pozwoliłam nad sobą zawładnąć. Na szczęście
po drodze znalazłam jeszcze jeden pojemnik z miksturą. Wypiłam go szybko i znów
mogłam zaczerpnąć powietrze. W końcu ujrzałam drewnianą klapę w górze.
Podniosłam ją i wypłynęłam na powierzchnię. Tam odnalazłam kolejny okrągły
kamień. Gdy go dotknęłam, po raz kolejny znalazłam się w pomieszczeniu, w
którym przebywał Henantier. Podeszłam do niego.
- Zamierzałem
użyć amuletu z zamiarem pokonania swoich wad, ale wychodzi na to, że sytuacja
się odwróciła i to one pokonały mnie. - powiedział mag. Nie wiem, jak udało ci się tego dokonać,
ale dziękuję. Teraz musimy przebudzić się z tego snu i znów zająć swe miejsce
w rzeczywistym świecie. Żegnaj!
Nagle
wszystko zawirowało wokół mnie, a chwilę później ogarnęły mnie ciemności.
16 dzień,
Pierwsze Mrozy:
Zbudziłam
się rano. Nim zdążyłam podnieść się z łóżka, stanął nade mną Henantier.
- Dobrze
cię widzieć w prawdziwym świecie. Jestem twoim dłużnikiem za uwolnienie mnie
od tego koszmaru. - powiedział.
Wstałam z
łóżka. W tym momencie do pokoju weszła Kud-Ei.
-
Henantierze, nareszcie do nas wróciłeś! - zawołała uradowana i serdecznie
uściskała Altmera.
- Jeśli
pozwolicie, to zjem śniadanie i wyruszę w dalszą drogę. - oświadczyłam
wkładając moją zbroję.
-
Oczywiście. Dziękuję ci, Astarte. - powiedziała Argonianka.
- Moja
wdzięczność jest niczym w świetle takiej odwagi. - oświadczył Henantier.
- Teraz,
kiedy Henantier powrócił, wszystko jest w najlepszym porządku. - zawołała
Kud-Ei.
Zeszliśmy
na dół i razem zjedliśmy śniadanie.
- Mam
nadzieję, że jeszcze się spotkamy. - powiedziała Argonianka, gdy opuszczałam
już dom cechowy.
Wsiadłam na
grzbiet Srokatego i pogalopowałam na północ. W pewnym momencie minął mnie
legionista na koniu. Niespodziewanie zatrzymał wierzchowca i zawołał:
- Hej! To
ty? Bohater Kvatch!
Ja również
zatrzymałam konia.
- Bohater
Kvatch?
-
Dziewczyna, która zamknęła Wrota Otchłani. - wyjaśnił legionista.
- A tak, to
ja. - powiedziałam.
- Kapitan
Savlian Matius szuka w całej Cyrodiil ochotników, którzy wezmą udział w
szturmie na zamek Kvatch.
- Więc
zamek nie został jeszcze wyzwolony? - zapytałam.
- Niestety,
pierwszy atak straży miejskiej został odparty. Jeśli chcesz pomóc, przybądź
do Kvatch za cztery dni.
- Na pewno
przybędę. - oświadczyłam.
- Powiem
kapitanowi, że Bohater Kvatch poprowadzi nas do zwycięstwa. - to mówiąc
mężczyzna pogalopował przed siebie.
Ja
natomiast skręciłam w stronę Chorrol. Jeśli za cztery dni miałam wziąć udział
w bitwie, to musiałam wypocząć. Najlepiej było zatrzymać się w domu cechowym Gildii
Magów w Chorrol, gdyż znajdował się on najbliżej Kvatch spośród wszystkich
gmachów gildii. Do miasta przybyłam w południe. Zostawiłam Srokatego w stajni
i przekroczyłam bramę miejską. Nie uszłam wielu kroków, gdy ujrzałam ubogo
odzianą Argoniankę, która siedziała na progu swego domu i wypłakiwała wręcz
oczy.
- Co się
stało? - zapytałam ją. - Czy mogę jakoś pomóc?
Kobieta
podniosła na mnie swój gadzi wzrok i powiedziała:
- Moja
córka zaginęła.
- Jestem
Astarte i z przyjemnością pomogę ci ją odnaleźć.
- Nazywam
się Seed-Neeus i jestem handlarką. - powiedziała Argonianka. - Moja córka
Dar-Ma kilka dni temu udała się do Hackdirt z najnowszymi towarami i do tej
pory nie wróciła.
- Dowiem
się, czy tam dotarła. - oświadczyłam.
- Wysłałam
ją w interesach do Etiry Moslin, właścicielki miejscowego sklepu. Zwykle sama
dostarczałam tam zamówione towary. Dlaczego tym razem zamiast sama pojechać
do Hackdirt wysłałam tam moją córkę? Jeśli stało jej się coś złego, to nigdy
sobie tego nie wybaczę.
- Porozmawiam
z tą Etirą Moslin. - to mówiąc zawróciłam z drogi i opuściłam miasto.
Dzięki
mojej mapie dowiedziałam się, że Hackdirt to wieś między Chorrol i
Skingradem. Na grzbiecie Srokatego szybko dotarłam do tej niewielkiej osady.
Było to dziwne miejsce. Część domów stanowiły tylko zgliszcza, a mieszkańcy
patrzyli na mnie tak, jakbym co najmniej wymordowała im członków najbliższej
rodziny. Wyglądało na to, że Hackdirt zamieszkują jedynie ludzie,
najprawdopodobniej wszyscy byli rasy cesarskiej. Szybko odnalazłam miejscowy
sklep. Za ladą stała niemłoda już brązowowłosa kobieta.
- Czy ty
jesteś Etira Moslin? - zapytałam.
- A kto
pyta? - kobieta spojrzała na mnie groźnie.
- Astarte.
- przedstawiłam się. - Chciałabym chwilę z tobą porozmawiać.
-
Streszczaj się. - powiedziała Etira Moslin nieprzyjemnym tonem.
- Szukam
młodej Argonianki o imieniu Dar-Ma.
- Nie znam
samej Dar-My. Jeśli masz na myśli tą cholerną argoniańską oszustkę z Chorrol,
to sama chciałabym wiedzieć, gdzie jest. Nie pokazała się tutaj. Jak mam prowadzić
sklep bez żadnego towaru? Lepiej jej powiedź, że następną dostawę chcę za pół
ceny.
- Dziękuję
za informację. - pośpiesznie opuściłam sklep.
Czułam
wyraźnie, że Etira Moslin okłamała mnie. Dalsza rozmowa z nią nie miała
sensu. Miałam nieodparte wrażenie, że ta kobieta coś ukrywa i dlatego
musiałam lepiej rozejrzeć się po osadzie. Nieopodal sklepu znajdowała się
gospoda. Weszłam do niej. Za barem stał starszy mężczyzna.
- Witam!
Nazywam się Astarte. - zagadnęłam.
- Jestem
Vlandhonder Moslin. - odpowiedział mężczyzna. - Czym mogę służyć?
- Jesteś
mężem Etiry? - zapytałam.
- Co ci do
tego?
- Nic. Po
prostu... rozmawiałam z nią przed chwilą. Szukam Argonianki o imieniu Dar-Ma.
- Nic o
niej nie wiem. W mojej gospodzie nie przebywała ostatnio żadna młoda
Argonianka.
- Skąd
wiesz, że osoba, której szukam jest młoda? - spytałam.
- Nie
wiem... tak sobie pomyślałem... To imię brzmi dość młodo. Zresztą nie ma to
znaczenia. W mojej gospodzie w ostatnim czasie nie było żadnej Argonianki,
ani młodej, ani starej.
Jego
wymijające odpowiedzi natychmiast wzbudziły moją podejrzliwość.
- Mogę
zamówić pokój w gospodzie? - spytałam.
- Kosztuje
dwadzieścia septimów. - odpowiedział Vlanhonder Moslin.
Zapłaciłam
mu, a on wskazał mi pokój po prawej stronie. Liczyłam na to, że Dar-Ma
zatrzymała się w tym samym pomieszczeniu. Pokój był wyjątkowo obskurny.
Zamknęłam za sobą drzwi i zabrałam się do jego cichego przeszukiwania. W
końcu odnalazłam jakiś dziennik. Otworzyłam go i ujrzałam na pierwszej
stronie imię "Dar-Ma". Był to najwyraźniej dziennik poszukiwanej
przeze mnie młodej Argonianki. Usiadłam na łóżku i przekartkowałam go. Jego
większą część stanowiły osobiste, ale dość zwyczajne szczegóły jej życia w
Chorrol. Zaciekawił mnie tylko ostatni wpis:
"Przybyłam do
Hackdirt po zmroku, bo Kwiatuszek zgubił po drodze podkowę - droga była
FATALNA! prawie jak szlak w dziczy - czy nikt tu nigdy nie przejeżdża?!
Sklep był zamknięty, a
właścicielka nie chciała podejść do drzwi, chociaż widziałam światło na
piętrze - CHAMSTWO!!! Przynajmniej gospoda była otwarta (chociaż oberżysta
jest jakiś taki podejrzany - wciąż szczerzył się w moim kierunku, kiedy
myslał, ze nie patrzę - fuj.) I o co w ogóle chodzi z jego twarzą??
Chyba tylko ja tu dziś
nocuję. Nie obejrzałam sobie osady zbyt dokładnie, bo było ciemno, ale fakt
faktem trochę się boję - ale mama w życiu się nie dowie! Już nigdy nie
puściłaby mnie z przesyłką. Wciąż myśli, że jestem małym dzieckiem
("kijanką", pewnie tak by powiedziała, i to przy moich
przyjaciółkach!) Muszę pamiętać, żeby spytać ją o tego paskudnego karczmarza,
kiedy wrócę.
Świeczka prawie się
wypaliła (nawet nie dali mi latarni - co za dziura!), więc chyba lepiej
będzie pójść spać. To znaczy jeśli będę w stanie zasnąć przy tym calym
skrzypieniu! Ciągle wydaje mi się, że słyszę na zewnątrz kroki - OPAMIĘTAJ
SIĘ, Dar! Rano z pewnością wszystko to wyda mi się zabawne i urocze.
Dobranoc, pamiętniczku!"
Ciarki
przeszły mi po plecach, gdy to przeczytałam. Zaczynałam wątpić w to, że ta
biedna dziewczyna wciąż żyje. Co ci dranie jej zrobili? Wściekła wybiegłam z
pokoju i rzuciłam dziennik na bar.
- Co to
jest?! - krzyknęłam do karczmarza. - Stwierdziłeś, że nie było tu żadnej
Argonianki, tymczasem Dar-Ma zapisała w swoim dzienniku, że ją obserwowałeś!
- Nie wiem,
o czym mówisz. - odpowiedział Vlanhonder Moslin.
W tym
momencie wyjęłam miecz z pochwy, chwyciłam karczmarza za kołnierz i
przystawiłam mu ostrze do gardła.
- Gadaj,
gdzie ona jest i co jej zrobiłeś?! - zawołałam z wściekłością.
-
Przyznaję, przybyła tutaj. - mężczyzna był przerażony. - Wynajęła u mnie
pokój, ale nic nie wiem, o jej zniknięciu. Nie wiem, gdzie jest.
- Nie
wierzę ci! - puściłam go i schowałam miecz do pochwy. - I tak ją znajdę.
Jeśli stało jej się coś złego, zapłacisz za to!
Wyszłam z
gospody. Słońce już zachodziło. Wokół było cicho, zbyt cicho. Przeszłam się
po osadzie, szukając jakiegokolwiek śladu Dar-My. Za jakimś dużym budynkiem
odnalazłam drewnianą klapę skrywającą otwór w ziemi. Zeszłam w dół po
drewnianej drabince i znalazłam się w podziemnym tunelu. Wyczarowałam światło
i poszłam przed siebie. Okazało się, że pod Hackdirt znajduje się cała sieć
podziemnych przejść. W końcu dotarłam do jakiegoś dość dużego pomieszczenia.
Od razu rzucił się na mnie jakiś długowłosy mężczyzna z nożem. Błyskawicznie
dobyłam miecza i zabiłam go. W wielkiej klatce pod ścianą zamknięta była
młodziutka zielonoskóra Argonianka o czerwonych oczach.
- To ty
jesteś Dar-Ma? - spytałam podbiegając do niej.
- Tak. Proszę,
zabierz mnie stąd! Musisz mi pomóc w ucieczce. Te istoty chyba planują mnie
skrzywdzić dziś w nocy!
- Nie
zrobili ci nic złego?
- Nie.
Jeszcze nie.
Poczułam
niewyobrażalną ulgę, widząc, że szukana przeze mnie dziewczyna jest cała i
zdrowa.
- Wypuszczę
cię. - powiedziałam i podeszłam do martwego człowieka.
Miał klucz
przypięty do pasa. Za pomocą tego klucza otworzyłam klatkę, w której
znajdowała się Argonianka. Dość szybko wyprowadziłam ją na powierzchnię. Było
już ciemno.
- A co z
moją klaczą? Nie zostawię jej tutaj! - zawołała Dar-Ma.
W tym
momencie usłyszałam rżenie i z lasu, który okalał wieś, wyszedł Srokaty w
towarzystwie innego konia.
-
Kwiatuszku! - Argonianka podbiegła uradowana do swojej klaczy.
Nagle
wyskoczył ku nam jakiś mężczyzna z siekierą w ręku. Po krótkiej potyczce
przebiłam go mieczem. Zobaczyłam, że z głębi osady zbliżają się ku nam
nieomal wszyscy jej mieszkańcy z pochodniami w dłoniach:
- Musimy ją
złożyć w ofierze! - zawołał ktoś z tłumu. - Nie pozwólcie jej uciec.
- Wynośmy
się stąd. - powiedziałam wskakując na grzbiet Srokatego.
Dar-Ma już
siedziała na swojej klaczy. Pogalopowałyśmy w las. Na szczęście z łatwością
zgubiłyśmy ścigających nas ludzi.
17 dzień,
Płomienne Serce:
Rankiem
Dar-Ma i ja przybyłyśmy do Chorrol. Seed-Neeus nie posiadała się z radości,
kiedy znów ujrzała swą córkę.
- Dziękuję!
Będę ci dozgonnie wdzięczna, przysięgam! -zwróciła się do mnie Argonianka
przytulając swoje dziecko.
- Ja
również ci dziękuję. -powiedziała Dar-Ma. - Nie wiem, co by ze mną zrobiły te
nikczemne istoty, gdyby nie ty. Zawsze będę ci wdzięczna.
- Może
zjesz z nami śniadanie? - zaproponowała Seed-Neeus.
- Chętnie.
- odparłam.
Argonianki
poprowadziły mnie do swego skromnego domu, gdzie zjadłyśmy razem zupę
mleczną. Była bardzo smaczna. Przy śnadaniu Dar-Ma opowiedziała swojej matce
o tym, jak porwano ją z pokoju, który wynajęła i zawleczono do podziemi, oraz
jak ją uratowałam.
- Sądząc po
twej zbroi jesteś rycerzem Ostrzy. - powiedziała Seed-Neeus.
- Owszem.
Należę również do Gildii Magów. - odrzekłam.
- Gildia
Magów zapewnia ci pewnie utrzymanie?
- Tak. Mam
zapewnione darmowe wyżywienie i nocleg, ale na dodatkowe potrzeby muszę
zarabiać sama. Zwykle sprzedaję broń i części uzbrojenia zabitych wrogów.
- Żyjesz
więc z handlu tak, jak my.
- Można tak
powiedzieć.
- W handlu
istnieje kilka przydatnych sztuczek, które sprawiają, że można sprzedawać
towary po znacznie korzystniejszych cenach.
- Jedyna
sztuczka tego rodzaju, jaką znam, to podrywanie sprzedawcy. - powiedziałam
lekkim tonem.
-
Najważniejsze jest to, żeby na początku podać bardzo wygórowaną kwotę. Kiedy
sprzedawca odmówi tobie kupna, gwałtownie opuszczasz cenę. On cały czas
pamięta, ile zażądałaś na początku i sądzi, że teraz poszłaś na ustępstwo i wynegocjował
od ciebie świetną zniżkę, podczas gdy ty w rzeczywistości sprzedajesz mu swój
towar nadal po wygórowanej cenie, tyle tylko, że mniej wygórowanej od tej
poprzedniej.
- Sprytne! -
przyznałam.
- Wyobraź
sobie teraz, że chcesz sprzedać całe swoje uzbrojenie. Zamiast podać kupcowi
cenę za komplet i sprzedać wszystko na raz, lepiej zrobisz jeśli sprzedasz
każdą poszczególną część osobno, najpierw hełm, później nagolenniki,
rękawice, kirys i tak dalej. Wartość każdej poszczególnej części będziesz
mogła trochę zawyżyć i w efekcie sprzedasz całą zbroję po znacznie
korzystniejszej cenię niż zdołałabyś wytargować, gdybyś sprzedała wszystko na
raz. Pamiętaj, że jeśli przekonasz śmiertelnika do jednego małego ustępstwa,
to z łatwością przekonasz go później
do całkiem większego.
- Muszę to
wszystko zapamiętać. - przyznałam. - Dziękuję za posiłek i za ta małą lekcję
handlu. Teraz udam się do domu cechowego mojej gildii, aby wypocząć.
- Niech
bogowie nad tobą czuwają!
20 dzień,
Pierwsze Mrozy:
W południe
przybyłam do Kvatch. Savliana Matiusa i jego kilkudziesięciu żołnierzy,
odzianych w białe tuniki z wyszytymi czarnymi głowami wilków, odnalazłam w kaplicy
Akatosha. Kapitan powitał mnie z radością.
-
Zaczynamy? Potrzebujemy twojej pomocy, żeby dostać się do zamku, ale musimy działać
szybko. - powiedział Savlian Matius.
- Tak,
ruszajmy! - odpowiedziałam gotowa już do bitwy.
-Wiedziałem,
że staniesz na wysokości zadania! - roześmiał się kapitan straży, poczym
zwrócił się do swoich żołnierzy. - Naszym celem jest brama zamku. Powinniśmy
przez te drzwi wyjść na plac przed zamkową strażnicą. Wiecie, co trzeba
robić. Trzymajcie się razem i miejcie oczy otwarte. Ruszajmy!
Wszyscy
razem wybiegliśmy z kaplicy. Przebiegliśmy przez płonące miasto, walcząc po
drodze z kilkoma diablikami. Padał deszcz, a szare chmury przysłoniły niebo.
Zatrzymaliśmy się przy bramie zamkowej.
- Cholera,
niedobrze! - zawołał Savlian Matius. - Brama jest zamknięta, można ją
otworzyć jedynie z wartowni.
- To jedyna
brama prowadząca do zamku? - spytałam.
- Tak. -
odpowiedział kapitan. -Nie możemy otworzyć bramy stąd. Jedyny mechanizm,
który ją otwiera jest w stróżówce. A jedyne wejście do niej w tej chwili
prowadzi przez północną wartownię. Ale ona jest zawsze zamknięta. Znajdź
Bericha Iniana i to szybko. Powinien być w kaplicy i mieć przy sobie klucz do
wartowni. Gdy go zdobędziesz, dostań się do niej, znajdź przejście i otwórz
bramę. Wtedy będziemy mogli wejść do środka i opanować zamek.
- Tak jest!
- odpowiedziałam i szybko pognałam z powrotem w stronę kaplicy.
Podeszłam
do znajdującego się w kaplicy mężczyzny w białej tunice straży Kvatch i
zapytałam:
- Ty jesteś
Berich Inian?
Uzyskałam
pozytywną odpowiedź i poprosiłam o klucz do stróżówki.
- Wiesz,
jak tam trafić? - zapytał mężczyzna podając mi klucz.
- Nie mam
pojęcia. - odpowiedziałam. - Właściwie to byłoby dobrze, gdybyś mnie tam
zaprowadził.
- Dobrze. -
mężczyzna na powrót przypiął klucz do pasa. - Za mną!
Wybiegliśmy
z kaplicy. Między gruzami Kvatch przyszło nam walczyć z dość dużą ilością
diablików oraz kilkoma silnymi dremorami. W pewnym momencie jedna z dremor
uderzyła mego towarzysza w głowę swoją czarną buławą, zabijając go na
miejscu. W następnej chwili przebiłam ją swym mieczem. Szybko sięgnęłam po
klucz przypięty do pasa żołnierza i pobiegłam do drzwi w wieży, przed którą
się znajdowaliśmy. Klucz pasował do zamka. Weszłam do stróżówki i szybko
odnalazłam strażnicę. Znalazłam tu mechanizm podnoszący bramę. Ledwie
starczyło mi sił, by obrócić korbę, na którą nawinęły się łańcuchy. W ten
sposób udało mi się podnieść bramy Zamku Kvatch. Wróciłam do Savliana
Matiusa, który wraz ze swymi ludźmi czekał na mnie przy otwartej już zamkowej
bramie.
- Świetnie
się spisałaś! - zawołał na mój widok. - Musimy udać się do Zamku Kvatch i
znaleźć hrabiego Ormelliusa Goldwine'a.
- Wątpię,
aby ktokolwiek z mieszkańców zamku jeszcze żył. - stwierdziłam.
- Szanse są
nikłe, ale nie wyzbędę się nadziei, że mój pan żyje, dopóki nie ujrzę go
martwego.
Wdarliśmy
się na zamkowy dziedziniec. Zastaliśmy tam chordy diablików, postrachów
klanów, dremor oraz atronachów ognia, czyli pięknych i niebezpiecznych
ognistych istot przypominających smukłe kobiety. W towarzystwie dwóch innych
żołnierzy udało mi się przedrzeć do sali tronowej. Znajdowało się tu kilka
płomienistych atronachów, które ciskały w nas kulami ognia. Towarzyszący mi
żołnierze zginęli, lecz mi udało się pokonać atronachy za pomocą śnieżnych
kul. Kiedy walka była zakończona, poczułam nieprzyjemną woń. Zbliżyłam się do
tronu i za schodami, do niego wiodącymi, ujrzałam leżące na podłodze ludzkie
zwłoki w stanie lekkiego rozkładu. Martwy mężczyzna ubrany był w dostojne
szaty i domyśliłam się, że właśnie odnalazłam hrabiego. Ściągnęłam z jego
palca złoty sygnet z pieczęcią. Wybiegłam z sali tronowej i po chwili
odnalazłam kapitana Savliana Matiusa, który właśnie przed chwilą zabił
ostatnią panoszącą się po zamku dremorę. Wręczyłam mu sygnet martwego
mężczyzny i powiedziałam:
-
Odnalazłam ciało hrabiego. Przykro mi.
- Więc to
koniec. - odpowiedział Savlian Matius ze smutkiem, obracając sygnet w swoich
palcach, poczym zwrócił się do swoich żołnierzy. - Nasz hrabia nie żyje. Jako
główny kapitan straży miasta Kvatch, przejmuję tymczasowo jego obowiązki.
Odbudujemy nasze miasto.
- Niech
żyje kapitan Matius! Niech żyje Bohaterka Kvatch! - zawołali żołnierze.
24 dzień,
Pierwsze Mrozy:
Siedziałam
wraz z Martinem przy stole w Wielkiej Sali. Był wczesny ranek. Słońce jeszcze
nie wzeszło. Poza nami i trzema wartownikami patrolującymi dziedziniec,
wszyscy pozostali mieszkańcy Świątyni Władcy Chmur jeszcze spali. Wokół nas
panowała cisza i spokój. Ogień trzaskał w kominku otaczając nas przyjemnym
ciepłem. Nie miałam na sobie zbroi Ostrzy, lecz zbroję Legionu, którą
zabrałam poległemu legioniście pomagającemu strażnikom Kvatch w odbiciu
zamku. Ten stalowy, piękny pancerz, zapewniał mi prawdziwe poczucie
bezpieczeństwa oraz niezwykły prestiż.
- Będziemy
musieli to zrobić. - powiedział Martin po dłuższym milczeniu. - Odzyskanie
Amuletu Królów to nasz priorytet. Nie zdobędziemy go bez pomocy Azury.
- Pod
warunkiem, że ona w ogóle zechce nam pomóc. - odpowiedziałam. - W końcu to
daedra, a sam mówiłeś, że daedry nienawidzą śmiertelników.
- Trzeba
przekonać ją do współpracy. - mój Cesarz podniósł na mnie swój wzrok. - Ktoś
z Ostrzy będzie musiał z nią porozmawiać, a nikomu nie ufam tak, jak tobie.
- Krótko
mnie znasz.
- Jeśli w
moich żyłach istotnie płynie krew smoka, tak jak twierdzi Jauffre, to z
pewnością owa krew mówi mi, że powinienem ci całkowicie zaufać. Czuję to
bardzo wyraźnie.
- Spróbuję
skontaktować się z Azurą. Wcześniej jednak chciałabym udać się do ruin Vahtacen.
Już dawno temu proszono mnie na Uniwersytecie o zbadanie tego miejsca.
- Możesz
tam jechać, a z Azurą skontaktować się później. Nie musisz się spieszyć, bo
wciąż nie rozszyfrowałem kolejnych przedmiotów potrzebnych do otwarcia
portalu. - Martin spojrzał na Misterium Xarxesa przemęczonym wzrokiem. -
Wciąż pracuję nad identyfikacją drugiego przedmiotu potrzebnego do rytuału
otwarcia bramy. Jestem coraz bliżej odszyfrowania odpowiedniego fragmentu
księgi.
- Nasza
sytuacja jest beznadziejna, prawda?
- Właściwie
tak. Grozi nam zupełny koniec, zagłada całej Tamriel.
Pomyślałam,
że jeśli w najbliższym czasie przyjdzie mi umrzeć, będę radosna, że poniosłam
śmierć służąc dobremu człowiekowi.
28 dzień,
Pierwsze Mrozy:
Zatrzymałam
się na Uniwersytecie Wiedzy Tajemnej. Rankiem postanowiłam odwiedzić część
Cesarskiego Miasta, której dotąd nie znałam. Była to Arena, na której zmagali
się wojownicy rożnych ras i profesji ku uciesze tłumów. Z przyjemnością
obejrzałam pojedynek dwóch wojowniczek. Była to wyśmienita rozrywka. Dwaj
dostojnicy zasiadający w loży dla widowni obok mnie zaczęli mówić o swoich
zakładach i pieniądzach, które dzięki nim wygrali. Zajrzałam do swojej sakwy
i przeliczyłam posiadane pieniądze. Miałam 25 000 septimów. Było to wciąż
stanowczo za mało, by kupić mój wymarzony dom w Anvil. Być może hazard to
najlepszy sposób na szybkie powiększenie swojego majątku? Zeszłam z trybun i
podeszłam do niepozornego mężczyzny, który stał przy wielkim kufrze na
przeciwko wejścia na Arenę.
- To ty
przyjmujesz zakłady? - spytałam.
- Owszem.
Jeśli postawisz 100 septimów na wojownika, który zwycięży, otrzymasz drugie
tyle.
Wyjęłam z
sakwy sto złotych monet i podałam je buch maklerowi.
- Stawiasz
na wojownika z drużyny Żółtych czy Niebieskich? - zapytał mężczyzna.
- Żółtych.
- odpowiedziałam po chwili namysłu.
Buch makler
zabrał pieniądze i dał mi kwit upoważniający mnie do odebrania nagrody w razie
zwycięstwa wojownika z drużyny Żółtych. Wróciłam na trybuny i obejrzałam
kolejną walkę. Ku mojej radości wojownik, na którego postawiłam odniósł
zwycięstwo. Natychmiast zeszłam na dół, by odebrać nagrodę. Buch makler
wręczył mi 200 septimów. Postanowiłam natychmiast obstawić kolejna potyczkę.
Znów wygrałam. Za trzecim razem stało się tak samo. Pomyślałam, że zakłady
hazardowe to istna żyła złota. Później zdarzyła mi się porażka. Nie przejęłam
się nią jednak i dalej obstawiałam zakłady. Wygrałam dwa razy z rzędu.
Później znów zdarzyła mi się porażka,
a po niej nastąpiła kolejna. Byłam zdesperowana, by odzyskać utracone
pieniądze i wtedy szczęście przestało się do mnie uśmiechać. Moje kolejne
zakłady okazały się być nietrafne. Opamiętałam się dopiero, gdy w mojej sakwie
znajdowało się nie całe 2 000 septimów. Dopiero wtedy zorientowałam się, że
hazard mnie pokonał i, o ile natychmiast nie skończę z zakładami, doprowadzi
mnie on do bankructwa. Tylko jak mam odzyskać pieniądze utracone w tak głupi
sposób? Musiałam je odzyskać za wszelką cenę! Spojrzałam na plakat
informujący o naborze gladiatorów wiszący na ścianie i natychmiast pomyślałam,
że mogę zarobić pieniądze tylko w jeden sposób. Zostanę gladiatorem. Muszę
odzyskać utracone pieniądze, a później zarobić tyle, by kupić dom. Zeszłam po
schodach znajdujących się po lewej stronie i znalazłam się przed drzwiami
podpisanymi "Rzeźnia". Zgodnie z informacją na plakacie to tutaj
mieli stawiać się kandydaci na gladiatorów. Weszłam do środka. Znalazłam się
w podziemiach, w których wielu gladiatorów oddawało się wyczerpującym
treningom. Minęłam potężnego orka ćwiczącego ciosy na worku treningowym i
weszłam do celi, w której znajdował się między innymi stary Redgard w zbroi.
- Jestem
bardzo zajęty. O co chodzi? - mężczyzna spojrzał na mnie groźnie.
- Nazywam
się Astarte i ...
- Nie wiem kim jesteś, ale masz mniej więcej
dziesięć sekund, aby powiedzieć mi, co robisz w mojej Rzeźni, zanim odetnę ci
łapska. - zawołał Redgard.
- Chcę
walczyć na Arenie. - oświadczyłam.
- Ty co? Ty
chcesz walczyć na Arenie? - mężczyzna roześmiał się i śmiał się tak długo, że
myślałam już, że nigdy nie skończy. - Spójrz na siebie! Moja babcia
mogłaby cię pokonać, a ona nie żyje!
- Jestem
rycerzem, a teraz chcę zarobić walcząc na Arenie. - powiedziałam z naciskiem.
- Czekaj, mówisz poważnie, co? O co wam
wszystkim chodzi? Wchodzicie, chcecie walczyć, a potem wasze wnętrzności
ozdabiają moją Czerwoną Salę. - powiedział Redgard. - W porządku. To twój
pogrzeb. Witam w Arenie, szczurze Areny. Możesz walczyć, jeśli tylko znasz
zasady walki. Nazywam się Owyn. Teraz wypadałoby dać ci twoją bojową szatę.
To mundur wszystkich, którzy walczą na Arenie. Chcesz lekką czy ciężką szatę?
Domyśliłam
się, że chodzi mu o pancerz. Obawiałam się, że ciężki może być dla mnie nie
do udźwignięcia, dlatego odpowiedziałam:
- Wezmę
lekką szatę.
- Lekka
szata, hę? Na pewno? Myślałem, że ciężka szata będzie ci bardziej pasować. No
wiesz, żeby skryć się za stalową skórą. Hmm. No dobra, masz. - Owyn wyciągnął
ze stojącej pod ścianą szafy niebieską tunikę z metalowymi ochraniaczami na
łokcie i kolana i podał mi ją. - Załóż, sprawdź, czy pasuje. Jak już
przygotujesz się do walki, będę tu czekał. Chcesz walczyć, gadaj ze mną. No
dobra.
Wyszłam do
pomieszczenia obok i zdjęłam z siebie zbroję Legionu. Ubrałam się w podaną
tunikę. Później umieściłam swój pancerz w kufrze i zamknęłam go na klucz,
który przypięłam do pasa. Wróciłam do Owyna.
- Jeszcze
nie biegniesz z płaczem do mamusi? To dobry znak. Wszystko gotowe do walki
czy potrzeba ci tylko informacji? - zapytał Redgard.
- Chcę
walczyć. - oświadczyłam.
- W
porządku, robalu. Wygląda na to, że masz już na sobie bojową szatę i pałasz
chęcią do walki. Czerwona Sala jest zaraz tam. - Owyn wskazał mi pochyły
korytarz. - Kiedy tylko zechcesz, by ci wypruć flaki, udaj się pochylnią na
Arenę. Powodzenia, i niech Azura zmiłuje się nad twą duszą.
Zdziwiło
mnie, że wypowiedział imię Azury z szacunkiem. Dlaczego władczyni Otchłani
miałaby miłować się nad duszą jakiegokolwiek śmiertelnika? Myśląc o tym,
minęłam kamienny ołtarz wypełniony czystą wodą i wyszłam na arenę. Stanęłam
na piasku przed żelazną kratą. Za nią ujrzałam okrągłą arenę powstałą z
ubitego piachu z żelaznymi kratami na środku, przez które krew spływała do
podmiejskich kanałów. Wokół niej znajdowały się wysokie trybuny, z których
chwilę temu sama obserwowałam krwawe widowisko. Usłyszałam, jak herold woła
przez tubę, która niosła jego głos po całej Arenie:
- Dobrzy
obywatele Cesarskiego Miasta, witamy na Arenie! W tej walce zobaczycie świeże
mięso, dwóch nowych Szczurów Areny! Nie marnujmy więc czasu! Niech rozpocznie
się... walka!
W tym
momencie żelazna brama podniosła się. Podobnie uniosła się brama, znajdująca
się po drugiej stronie klepiska, uwalniając moją przeciwniczkę. Obydwie
wbiegłyśmy na środek areny i rzuciłyśmy się na siebie z obnażonymi mieczami.
Moja przeciwniczka była Bosmerką, która jednak na moje szczęście nie była
specjalnie zwinna. Pokonałam ja dość szybko, dotkliwie raniąc ją w brzuch.
- Dobrzy
ludzie, mamy zwycięzcę! Chwała wojownikowi z drużyny Niebieskich! - zawołał
herold. - Zwycięzco z drużyny Niebieskich, zejdź z Areny i odpocznij!
Zasługujesz na to!
Pozostawiłam
moją przeciwniczkę ranną i wróciłam do Rzeźni. Po drodze obmyłam twarz i
zakrwawione dłonie w wodzie znajdującej się w kamiennym ołtarzu.
- Na
Dziewięć Bóstw, udało ci się! Udało ci się wygrać! - zawołał Owyn, gdy
stanęłam przed nim. - Okazuje się, że wcale niezły z ciebie szczur Areny.
Może nawet przeżyjesz dość długo, aby dalej awansować
Rzucił mi
pod nogi 50 sztuk złota.
- Tylko
tyle? - zapytałam zaskoczona.
- No, to
twoja wypłata po ostatnim zwycięstwie. - odpowiedział. - Jeśli będziesz dalej
wygrywać, czekają cię kolejne nagrody. Tymczasem odpocznij trochę i się
odpręż przed kolejną walką.
Schyliłam
się i pozbierałam zarobione pieniądze.
- Nie muszę
odpoczywać. - oświadczyłam wstając.
- No dobra,
nie jest z ciebie taka ostatnia melepeta. - stwierdził Owyn. - Ale niech ci
się nie wydaje bóg wie co.
- Chcę
walczyć! - zawołałam.
- To mi się
podoba! - zaśmiał się Owyn. - Zapewnij mieszkańcom Cyrodiil porządne widowisko,
a ja zapewnię ci porządny pogrzeb!
Redgard
ponownie zaniósł się cynicznym śmiechem. Znów wybiegłam na arenę.
- Dobrzy
obywatele Cesarskiego Miasta, witamy na Arenie! - zagrzmiał herold. - Kto
zwycięży - szczur Areny z drużyny Żółtych, czy jego przeciwnik z drużyny
Niebieskich? Przekonajmy się! Opuścić bramy!
Tym razem
przyszło mi walczyć z mężczyzną cesarskiej rasy, który dzierżył w swych
dłoniach miecz i wielką daedryczną tarczę. Również tym razem Srebrna Gwiazda
mnie nie zawiodła. Gdy mój przeciwnik uniósł dłoń w geście poddania się, a
herold ogłosił mnie zwycięzcą, szybko zeszłam z Areny.
- No, udało
ci się. Znowu. Mam cię z tej okazji uściskać, czy jak? Zabieraj złoto i wynoś
się stąd, szczurze Areny. - to mówiąc Owyn ponownie rzucił mi pod nogi
pięćdziesiąt złotych monet.
- Prawdę
mówiąc liczyłam na podwyżkę. - powiedziałam.
- Jeszcze
czego! Wracaj do domu, szczurze, i przyjdź tutaj jutro. Jeśli pokonasz
argońskiego łucznika z drużyny Żółtych dostaniesz sto septimów i awans.
Opuściłam
Rzeźnię wściekła na samą siebie. Tak jak bycie rycerzem, jest dla wojownika
zaszczytem, tak bycie początkującym gladiatorem jest dla niego hańbą.
Obiecałam sobie w duchu, że nigdy więcej w życiu nie będę uprawiać hazardu.
30 dzień,
Pierwsze Mrozy:
Rankiem
przybyłam do ruin Vahtacen. Prowadziła do nich pieczara znajdująca się na
południe od Cheydinhal. Argonianka Skaleel poinformowała mnie, że wewnątrz
groty znajduje się tajemniczy filar. Nie wiadomo jednak, jak działa, i co
zrobić, by otworzyć wejście na niższy poziom ruin. Skaleel wysłała mnie do
Denela, niskiego badacza cesarskiej rasy. Ostrzegł mnie on, że tajemniczy
filar jest odporny na magię i niebezpiecznie jest rzucać na niego zaklęcia.
Wskazał mi on wspomniany filar. Był to wielki, bardzo szeroki słup,
znajdujący się na środku kamiennej sali oświetlonej błękitnym światłem
magicznych kamieni. Postanowiłam rzucić na niego proste zaklęcie kuli
śnieżnej. Gdy tylko magiczny śnieg dotknął filary, wystrzeliły z niego w moją
stronę pasma energii, które poraziły mnie dotkliwie. Wiedziałam już przed
czym ostrzegał mnie Denel. Postanowiłam rozejrzeć się dokładnie po
pomieszczeniu, w którym się znajdowałam. Na ścianach tej podziemnej komnaty
odnalazłam jakieś inskrypcje, których jednak nie byłam w stanie przeczytać.
Wróciłam do Denela i zapytałam go o tajemnicze napisy. Stwierdził, że są
napisane w języku ayleidzkim, i skierował mnie do Skaleel po książkę z
tłumaczeniami z ayleidzkiego. Wręczyła mi ona opasły tom. Z jego pomocą Denel
spróbował przetłumaczyć frazy znajdujące się na ścianach.
- Av molag
anyammis. - przeczytał badacz. - To znaczy: "z ognia życie."
- Av mafre
nagaia. - odczytałam głośno słowa z innego miejsca oświetlając je wyczarowanym
światłem.
- To
oznacza coś związanego z mrozem. - stwierdził Denel. - "mafre" to
mróz.
- Magicka
sila. - przeczytałam kolejny napis.
- To znaczy
dosłownie: "magia ciemnieje". - odpowiedział badacz. - Chodzi chyba
o to, że magia słabnie, albo odchodzi, czy coś w tym stylu.
- Magicka
loria. - odczytałam ostatnią frazę. - To pewnie znaczy: "magia
jaśnieje."
- Raczej:
"magia lśni." To znaczy chyba tyle, co "magia przybywa."
- Wydaje mi
się, że te napisy mówią o tym, jakie zaklęcia należy kolejno rzucać na filar.
Podeszłam
do słupa i rzuciłam na niego zaklęcie flary. Filar obniżył się. Następnie
cisnęłam w niego śnieżną kulą, co spowodowało, że obniżył się jeszcze
bardziej.
- Magia
słabnie. - szepnęłam. - Mój miecz osłabia manę.
Lekko
uderzyłam Srebrną Gwiazdą w filar, a on powtórnie się obniżył.
- Znasz
jakieś zaklęcie zwiększające manę celu? - spytałam Denela.
W
odpowiedzi mag rzucił na filar jakiś czar, który sprawił, że zapadł się on w
podłogę, odsłaniając kręte schody prowadzące w dół.
- Powiedź o
tym Skaleel. - powiedział badacz.
Natychmiast
po nią pobiegłam. Gdy przybyła wraz ze mną na miejsce, stwierdziła, że
powinnam zbadać niższy poziom ruin. Zeszłam więc na dół. Znajdowało się tam
kilka upiorów i nieumarłych. Na szczęście pierwsze lękały się srebrnego
ostrza mego miecza, a drugie uległy mocy mojej magii. W dużej komnacie
znalazłam błyszczący, turkusowy przycisk. Gdy go wcisnęłam, wysunęły się
schody prowadzące do znajdującego się w centrum pomieszczenia cokołu.
1 dzień,
Zmierzch Słońca:
W ruinach
Vahtacen udało mi się odnaleźć starożytny hełm elficki. Ten ayleidzki
artefakt został przekazany Irlavowi Jarolowi, natomiast ja wyruszyłam na
poszukiwania kaplicy Azury. Odnalazłam ją w górach, na północ od jeziora
Arrius. Nie łatwo było tam dojechać, nawet konno. Kaplica składała się z
wielkiego pomnika Azury, małego kamiennego ołtarzyku, drewnianej mównicy i
ustawionych na przeciwko niej ławek. Przy mównicy stała Argonianka i
przemawiała w nieznanym mi języku do dwóch Dunmerów zasiadających na ławkach.
Zsiadłam z konia i podeszłam do jednego z nich, którego strój przypominał skromne
szaty mnicha. Mroczny elf podniósł się z ławy.
- Wkraczasz
do świętego miejsca. Czego tu szukasz? - zapytał mnie.
- Szukałam
Kaplicy Azury i chyba właśnie ją znalazłam. - odpowiedziałam.
- Nastały
mroczne czasy, w ludzkich umysłach lęgną się zabobony i podejrzenia. - elf
spojrzał nieufnie na moją zbroję Legionu. - Musisz mnie przekonać, że masz
dobre intencje, jeśli mamy dalej rozmawiać.
Postanowiłam
rzucić na niego zaklęcie urzeczenia.
- Jestem
Astarte. - wyciągnęłam ku memu rozmówcy rękę.
- Nazywam
się Mels Maryon. - Dunmer z wahaniem uścisną moją dłoń. To wystarczyło mi, by
rzucić na niego urok.
Patrząc mu
głęboko w oczy, powiedziałam:
- Nie
jestem legionistką, tylko zwykłym podróżnikiem. Nie mam złych zamiarów i nie
spotka cię z mojej strony żadna krzywda.
- To
kaplica Azury, Królowej Zmierzchu i Brzasku. - oświadczył Dunmer, co
oznaczało, że moje zaklęcie podziałało. - Czego tu szukasz, podróżniku?
- Chcę
przywołać Azurę. - odpowiedziałam.
- Jeśli
chcesz porozmawiać z naszą Panią, odwiedź jej kaplicę o zmierzchu lub o
świcie. Złóż jej w ofierze lśniący pył, a może zniży się do rozmowy z tobą.
- Skąd
pozyskam lśniący pył?
- Z
błędnych ogników. Są wszędzie wokół.
Pozostawiłam
Srokatego przy kaplicy i zagłębiłam się w pobliski las. Błędne ogniki okazały
się mięć wygląd złocistych światełek unoszących się w powietrzu. Zamachnęłam
się na jednego z nich mieczem i strąciłam go na ziemię. Rozsypał się w lśniący
pył u moich stóp. Nagle rzuciło się na mnie jakieś duże zwierzę. Powaliło
mnie na ziemię, jednak nie zdołało przebić swoimi pazurami i kłami mojej
zbroi. Wyczarowałam magiczny ogień, którym podpaliłam sierść drapieżnika.
Wtedy zwierzę odsunęło się, a ja zabiłam je mieczem. Owym zwierzęciem okazał
się być majestatyczny górski lew. Złote promienie słońca rozświetliły jego
bujną grzywę. Przeniosłam swój wzrok na horyzont i spostrzegłam, że słońce
poczęło już zachodzić. Nastał więc odpowiedni czas na rozmowę z Azurą. Ujęłam
w dłonie lśniący pył leżący na ziemi i zaniosłam go do kaplicy. Podeszłam do
pomnika Azury. Przedstawiał on ją jako długowłosą kobietę, która w jednej
ręce trzymała księżyc, a w drugiej gwiazdę. W chwili, gdy czerwone, jak krew,
słońce skryło się za horyzontem, ułożyłam lśniący pył na kamiennym ołtarzu i,
patrząc na pomnik, zawołałam:
- Przyzywam
cię, Azuro! Przemów do mnie!
W tym
momencie z pomnika wydobył się kobiecy głos potężny, jak grom niebios:
- Witaj
Gwiazdo Zachodu!
- Gwiazdo Zachodu?
- zdumiałam się.
Azura
przemówiła do mnie ponownie:
- Widziałam
twe imię, Gwiazdo Zachodu, i słyszałam je, szeptane w mroku. Proszę o
przysługę, za którą spotkała cię sława i nagroda.
- Czy tą
nagrodą będzie daedryczny artefakt?
- Owszem.
Wiem, po co mnie wezwałaś. - odpowiedziała daedra. - Wiele lat temu, pięciu
mych wyznawców zabiło wampira Dratika i jego ród, lecz wszyscy zostali
zarażeni przez tego nikczemnego potwora. Znając swój los, zamknęli się w
kryjówce wampira. Ich cierpienie bardzo na mnie ciąży. Udaj się do ogołoconej
kopalni. Drzwi staną przed tobą otworem. Zanieś spokój śmierci mym wyznawcom,
a zaskarbisz sobie mą wdzięczność.
- Tylko
tyle? - zdziwiłam się. - Oczywiście zrobię to, ale skąd mogę wiedzieć, że nie
kłamiesz. I dlaczego powiedziałaś, że moje imię szeptano w mroku? Dlaczego
nazywasz mnie Gwiazdą Zachodu?
Nastała
niezmącona cisza. Azura odeszła pozostawiając mnie bez odpowiedzi.
2 dzień,
Zmierzch Słońca:
Świt zastał
mnie w Mistycznym Archiwum na Uniwersytecie pochyloną nad księgą o tytule:
"Księżyc Nekromanty." Pomimo zmęczenia, starałam się usilnie skupić
na czytanej treści. Wczorajszej nocy zaatakował mnie wampir. Zabiłam go nim
zdołał mnie ukąsić. Dzięki temu atakowi wiedziałam już, że wampiry mają bladą
skórę i czerwone oczy oraz potrafią z łatwością stać się niewidzialne.
Zaczęłam rozumieć, jaki sekret skrywa hrabia Hassildor.
Niespodziewanie
poczułam, że ktoś położył mi rękę na ramieniu. Odwróciłam się i ujrzałam
Raminusa Polusa.
- Za twoje
zasługi dla gildii nadałem ci wczoraj rangę sztukmistrza. - oświadczył. -
Dziś natomiast mam dla ciebie nowe zadanie.
- Co mam
zrobić? - zapytałam.
-Musisz
znaleźć Mroczną Rozpadlinę, na południe od Cheydinhalu, przed ponownym
wystąpieniem "Ciania Ożywieńca." - powiedział mag.
- Co to
takiego?
- To znak
nekromantów, który pojawia się na niebie, gdy tworzone są czarne klejnoty
duszy. Falcar z Cheydinhal zniknął nim doszło do jego aresztowania. Kiedy
ostatnim razem był na Uniwersytecie, odwiedził Bothiel i zapytał ją właśnie o
"Cień Ożywieńca." Nie dowiedział się niczego, ale zgubił kartkę
zawierającą, jak sądzę listę lokacji, w których przebywają nekromanci. Chcę
byś odwiedziła pierwszą z nich - Mroczną Rozpadlinę.
- Rozumiem,
że mam zabić wszystkich nekromantów, których tam zastanę?
- Nie, masz
tylko pozyskać informacje o ich planach. Oczywiście żywi nie są nam do
niczego potrzebni, więc możesz zrobić z nimi, co zechcesz.
- Wyruszę w
drogę jeszcze dziś. - odpowiedziałam podnosząc się z ławy.
Udałam się
do kwater mieszkalnych, by zjeść śniadanie. Następnie udałam się do
cesarskich stajni, skąd odebrałam mego konia. Na grzbiecie Srokatego
pomknęłam w kierunku miasta Cheydinhal.
Kiedy
odnalazłam wielką pieczarę znajdującą się na południe od Cheydinhalu,
zsiadłam z grzbietu mego konia i ostrożnie weszłam do jej wnętrza. Niedaleko
wejścia stał mag w czarnych szatach świadczących o jego nekromanckiej
profesji. Zabiłam go, nim zdążył rzucić na mnie jakieś groźne zaklęcie. Przy
jego ciele odnalazłam podręczną notatkę opisującą proces tworzenia czarnych
klejnotów duszy. Odnalazłam również kamienny ołtarz i znajdujące się przy nim
naczynia wypełnione po brzegi czarnymi klejnotami. Natychmiast opuściłam
jaskinię i na grzbiecie Srokatego powróciłam na Uniwersytet. Raminusa Polusa
zastałam w Mistycznym Archiwum.
- Udało mi
się znaleźć dowód na to, że nekromanci tworzą czarne klejnoty duszy w Jaskini
Mrocznej Rozpadliny, podobnie jak przy innych ołtarzach w całym Cyrodiil. -
to mówiąc pokazałam mu notatkę.
- Niedobrze.
Nekromancja stanowi chyba znacznie poważniejszy problem niż przypuszczaliśmy.
- mag podniósł na mnie swój wzrok. - Arcymag Hannibal Traven chce się z tobą
widzieć. Choć za mną!
Raminus
Polus poprowadził mnie na okrągły teleporter znajdujący sie pod ścianą.
Chwilę po tym, jak oboje weszliśmy na to okrągłe podwyższenie, ogarnęło nas
fioletowe światło. Zamknęłam oczy i poczułam się tak, jakbym spadała z
ogromną prędkością przed siebie. Kiedy okropne uczucie minęło, otworzyłam
oczy i zobaczyłam, że znajduję się w okrągłej sieni, chyba znajdującej się
przy szczycie uniwersyteckiej wieży. Znajdował się tu siwowłosy starzec,
zapewne cesarskiej lub bretońskiej rasy, w pięknych niebieskich szatach
przetykanych złotą nicią.
- To ona? -
zwrócił się do Raminusa Polusa ów starzec.
- Tak,
arcymagu. Oto Astarte. - przedstawił mnie mężczyzna.
- Zostaw
nas samych, Raminusie. - powiedział arcymag uśmiechając się do mnie łagodnie.
Raminus
Polus wszedł na platformę i teleportował się. Zostałam sam na sam z arcymagiem.
- Wiele
słyszałem o twojej odwadze. - odezwał się Hannibal Traven. - Od niedawna
należysz do naszej gildii, a już stałaś się chlubą Uniwersytetu.
- Cieszą
mnie słowa uznania. - odpowiedziałam.
- Chcę
zlecić ci zadanie delikatne, a zarazem niebezpieczne. - oświadczył arcymag.
- Zamieniam
się w słuch.
- Posiadam
infiltratora w szeregach nekromantów. Nazywa się Mucianus Allias. Od pewnego
czasu nie ma od niego żadnych wieści, Rada uznała go więc za zdrajcę i
wysłała na miejsce jego pobytu oddział magów bitewnych. Nie zgadzam się z tą
decyzją, dlatego wydałem magom własne rozkazy. Problem w tym, że nie mam
pewności, czy usłuchają mnie, czy też postąpią zgodnie z postanowieniem Rady.
- Co mają
więc uczynić?
-
Oficjalnie oddział magów bitewnych ma zabić lub aresztować Mucianusa Alliasa,
nieoficjalnie mają go ocalić przed nekromantami, to znaczy uwolnić go, gdyż
jestem pewien, że został wykryty i uwięziony. Chcę abyś dopilnowała
osobiście, by Alliasowi nie stała się krzywda.
- Dokąd mam
się udać?
- Mucianus
Allias przebywał w ruinach Nenyond Twyll, na południe od Cesarskiego Miasta.
Odnajdź go, uratuj przed nekromantami i przyprowadź na Uniwersytet.
- Dobrze.
Stanęłam na
platformie i teleportowałam się do Mistycznego Archiwum.
3 dzień,
Zmierzch Słońca:
Gdy
przybyłam do Nenyond Twyll, ujrzałam mnóstwo martwych ciał magów bitewnych
oraz nekromantów. Zeszłam do podziemi i odnalazłam tam Fithragaera, jedynego
ocalałego z drużyny magów bitewnych. Razem zaczęliśmy przeszukiwać ruiny.
Wtedy Fithragaer wpadł w pułapkę i zginął na miejscu. Ja natomiast musiałam
stoczyć samotną batalię z nekromantami i upiorami. Zeszłam na najniższy
poziom ruin. W końcowej części kompleksu odnalazłam Mucianusa Aliasa
przemienionego w zombie.
4 dzień,
Zmierzch Słońca:
Znajdowałam
się w Kwaterze Arcymaga i rozmawiałam z nim na osobności.
- Udało mi
się znaleźć Mucianusa Aliasa, jednak zmienił się w jakiegoś rodzaju
ożywieńca. Nie mogłam nic dla niego zrobić. - powiedziałam.
- To
okropne, że spotkał go taki los. - powiedział Hannibal Traven ze smutkiem.
- Przykro
mi, że nie zdołałam pomóc.
- Kiedy cię
nie było, otrzymałem list od hrabiego Hassildora. - odezwał się arcymag. -
Podobno ma do przekazania Radzie cenne informacje. Zaznaczył jednak, że
jedyną osobą, jakiej może je przekazać, jesteś ty.
- Ja?
- Owszem.
Hrabia Hassildor chce się z tobą spotkać w Skingradzie.
- Pojadę
więc tam jeszcze dziś.
- Zgodnie z
tym, co napisał w liście hrabia, jego zarządczyni Hal-Liurz już na ciebie
czeka. Spotkaj się z nią, a kiedy już porozmawiasz z Juliusem Hassildorem,
przekaż mi wszystko, co wie.
Nie
odezwałam się. Nie miałam zamiaru szkodzić człowiekowi, który ocalił mi
życie, a byłam już prawie pewna, co ukrywa. Pożegnałam się z Hannibalem
Travenem i na grzbiecie Srokatego pogalopowałam do Skingradu. W półtora
godziny byłam na miejscu. Wkroczyłam do zamku i podeszłam do Argonianki Hal-Liurz,
która przeglądała jakieś papiery w sali tronowej.
- Hrabia
Hassildor chce się ze mną widzieć. - oświadczyłam.
- Ach tak!
- Argonianka przeniosła na mnie swój wzrok. - Chodź za mną!
Hal-Liurz
poprowadziła mnie wysokimi schodami na długi korytarz wyłożony czerwonym
dywanem, a później jednymi z bocznych drzwi do prywatnej części zamku.
Przechodziliśmy przez wiele korytarzy, aż w końcu stanęłyśmy przed złoconymi
drzwiami. Hal-Liurz zapukała i pochylając się ku klamce oświadczyła:
- Panie,
przybyła Astarte z Gildii Magów.
- Niech wejdzie!
- odezwał się hrabia z wnętrza pomieszczenia.
Hal-Liurz
otworzyła drzwi i gestem nakazała mi przekroczyć próg. Gdy weszłam do
ciemnego pomieszczenia, Argonianka zamknęła za mną drzwi.
- Witaj,
Astarte! Spotykamy się ponownie, choć w innych okolicznościach. - powiedział
hrabia wytwornym tonem.
Stał przede
mną w mroku, tak iż nie mogłam ujrzeć jego twarzy.
- Witaj,
hrabio! - odezwałam się. - Cieszę się, że hrabia znalazł dla mnie czas.
- Obawiam
się, że tym razem wyniki naszego spotkania nie przypadną tobie do gustu
bardziej niż ostatnio. - oświadczył Janus Hassildor. - Choć może...
Informacje, które mam dla gildii nie zostaną przyjęte z uśmiechem i
potrząśnięciem ręki, jak sądzę.
- Jakie to
informacje?
- Wezwałem
cię tutaj, ponieważ z naszego ostatniego spotkania wywnioskowałem, że można
ci zaufać. Rozważymy konsekwencje tego, czego się dowiedziałem, gdy
rozwiążesz dla mnie małą sprawę.
- Hrabia
chce mi zlecić jakąś misję? - zdziwiłam się.
-
Zaskoczona? Nic nie jest za darmo, Astarte. Istnieje niewielka uciążliwość, z
którą nie chcę mieć dłużej do czynienia. Jeśli ją usuniesz, powiem ci, co
wiem.
- Co to za
uciążliwość?
- Są nią
wampiry.
- Wampiry?
- spytałam zaciekawiona.
- Owszem.
Zagnieździły się w Krwawej Jaskini poza miastem. Zabiły już kilkunastu moich
poddanych, a ich wyczyny ściągnęły do Skingradu czterech łowców wampirów.
- Rozumiem
więc, że to nie wampiry są dla hrabiego uciążliwością, lecz właśnie owi
łowcy. - powiedziałam z nutą sarkazmu w głosie.
- Dlaczego
tak sądzisz? - zapytał Janus Hassildor zbliżając się do mnie o kilka kroków.
- Ponieważ
hrabia jest... wampirem. - oświadczyłam jednocześnie wyczarowując jasne światło,
które odsłoniło oblicze Hassildora.
Władca
Skingradu natychmiast chwycił mnie za ramiona i utkwił we mnie spojrzenie
swych czerwonych źrenic otoczonych różowymi tęczówkami. Przeraził mnie,
jednak starałam się nie dać tego po sobie poznać.
- Od jak
dawna wiesz? - zapytał.
-
Domyślałam się od początku. Kiedy widzi się człowieka o czerwonych oczach, od
razu wiadomo, że jest z nim coś nie tak.
-
Powiedziałaś komuś? - spytał hrabia groźnie, mocno mnie przytrzymując i
odsłaniając swoje długie ostre kły, których zwykle w ogóle nie było widać.
- Nikomu. -
odpowiedziałam.
Janus
Hassildor puścił mnie i odsunął się o krok. Jego zęby na powrót przybrały
normalny wygląd.
- Zwykle
nie pozwalam nikomu podejść do mnie tak blisko, by ujrzał barwę moich oczu,
ale trudno jest ratować niezbyt bystrą czarodziejkę, nie zbliżając się do
niej. - powiedział.
- Dlaczego
hrabia uratował mi życie? - zapytałam.
- A
dlaczego ty nikomu nie zdradziłaś mojej tajemnicy?
- Chyba z
wdzięczności.
- A ja
chyba uratowałem cię z litości. Jeśli domyśliłaś się, jaka przypadłość mnie
dręczy, to może teraz też sprawnie połączysz fakty i powiesz mi, po co cię wezwałem?
- Hrabia
wiedział, że trochę się przede mną odsłonił ratując mi życie, więc wolał
poprosić o pomoc mnie, niż kogoś innego z gildii, kto mógłby odkryć, że jest
wampirem. Ponadto zapewne liczył hrabia na moją wdzięczność. Oczywiście chce
hrabia, abym zmusiła łowców wampirów do opuszczenia Skingradu i zlikwidowała
gniazdo wampirów z Krwawej Jaskini, ponieważ, jak podejrzewam, są to bestie
nie znające litości, a hrabia nie może spokojnie patrzeć na zabijanie
niewinnych śmiertelników, tym bardziej własnych poddanych.
- Dokładnie
tak. Jesteś, jak widzę, wyjątkowo inteligentna. - stwierdził Janus Hassildor.
- No
proszę! A jeszcze niedawno twierdził hrabia, że jestem idiotką.
- Nadal tak
twierdzę. Fakt, że ktoś jest inteligentny nie świadczy jeszcze, że nie jest
on idiotą. To, że bogowie obdarzyli cię ponadprzeciętną inteligencją, nie
oznacza wcale, że umiesz z niej korzystać.
- Podobnie,
jak to, że hrabia uratował mi życie, nie oznacza wcale, że muszę mu pomagać.
- Tylko
tobie mogę zaufać. - powiedział Janus Hassildor patrząc mi w oczy. -
Informacje, które posiadam, są naprawdę bardzo ważne. Przekażę ci je tylko
wtedy, gdy pozbędziesz się tych łowców
z mojego miasta.
- Pomogę
hrabiemu, ale nie dla informacji, tylko z wdzięczności. - powiedziałam z uśmiechem,
wychodząc z pokoju.
Zbliżał się
wieczór, więc postanowiłam wrócić na Uniwersytet, aby spokojnie tam
przenocować. Kiedy na grzbiecie mego wierzchowca minęłam bramy Skingradu,
nagle niebo zaczerwieniło się. Spojrzałam na polanę rozciągającą się nieopodal
miasta i ujrzałam Wrota Otchłani. Ogarnęła mnie trwoga na widok ich
płomiennej tafli, z której po chwili wyszło kilka diablików. Natychmiast
pognałam konia przed siebie, by jak najszybciej oddalić się od wrót. Miałam
wrażenie, że wydobywająca się z nich zła moc, która samemu niebu zadaje
krwawe rany, ściga mnie, aby na wieczność uwięzić mą duszę w
najstraszniejszych czeluściach Otchłani.
|
Subskrybuj:
Posty (Atom)